Klucze Piotrowe/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Svatopluk Čech
Tytuł Klucze Piotrowe
Podtytuł Bajka
Wydawca T. Paprocki i Spółka; Wilhelm Zukerkandl
Data wyd. 1896
Druk Wilhelm Zukerkandl
Miejsce wyd. Warszawa, Złoczów
Tłumacz Konrad Zaleski
Tytuł orygin. Petrklíče
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IX.

Bladego był młodzik lica,
Z dziwnym smutkiem w czarnem oku,
Wciąż unikał ludzi tłoku,
Jakby do nas spadł z księżyca.
Wiódł tryb życia zagadkowy,
Więc nie jeden z ojców grodu,
Patrząc nań, do szczepu rodu
Zwykł był prawić temi słowy:
— „Przykładem ci, mój kochany,
Niechaj będzie ten zbłąkany;
Idąc w życiu torem wstecznym,
Nie dosięgnie wysokości,
Nie stanie się użytecznym
Członkiem kraju, społeczności,
Nie doścignie czci i mienia,
Godzien będzie pogardzenia,
Nie żałowan“... a wtem oto
W tabakierkę klapnął złotą,
Na niej Chrystus, jak z ołtarzy,
(Kupiona na wysprzedaży).
Unika nasz młodzian świata,
Z ciszą leśną wciąż się brata,

Błądząc ziemię łzami rosi.
Na raz jeden dobre bóstwo,
Co „Fantazyi“ miano nosi,
Zastawia nań sideł mnóstwo:
W pełnej czarów tej zieleni
Wrzos mu w cudne sady mieni,
Mchy w czarowne zmienia lasy,
Skromne dzwonki w elfów czasze,
W grodów dachy barwnej krasy
Muchomory zmienia nasze,
A w paproci liść powiewny
Przyozdabia swe królewny.
Wiodąc chłopca w marzeń tonie,
Rusałkowem wabi okiem,
Usypia go na swem łonie
Bajką, pieśnią, lubym wzrokiem.

Jakichś dziwnych uczuć brzemię
W piersiach chłopca wciąż spoczywa,
Jakaś błogość w sercu drzemie,
Nęci, wabi i porywa;
Chociaż nie zna młoda dusza,
Co tęsknoty jest katusza,
Marzeń roje gdzieś ją wloką
I wysoko i daleko.

Raz, jak zwykle, błądzi sobie
W lasów cieniu, w owej dobie,
Gdy maj wzorzył to ustronie
Przecudnemi mchów barwami,

Leśnych kwiatów świeże wonie
Mięszał wiatru podmuchami,
Gdy kukułkę pierwszą zbudził,
Gdy w zefirów igrał fali,
Gdy ku sobie wabił, łudził,
Jak ten bratek oczkiem z dali.

Wtem, po całym gęstym lesie,
Słyszy, echo skądś się niesie;
Znać prastarych borów duchy
Odzywają się gdzieś jękiem.
Pełen wiary i otuchy
Młodzian dąży za tym dźwiękiem.
Przez gęstwiny się przedziera,
Strome skały mija bokiem,
O przepaście się ociera,
Przeskakuje pewnym krokiem
Strumyk górski, co się pieni
Wśród skał nagich i kamieni.
Za sosnowym laskiem małym
Od wichury ocalałym,
Jak zaklęta przed oczami,
Patrz, dolina się rozsiadła,
Otoczona wskroś drzewami...
Zdało się, że noc zapadła
W drzew tych cieniu. Od tej strony
Niosły się urocze tony.
Oczy chłopca wtem spostrzegły
Resztki baszt w gotyckim stylu,

Co zagłady się ustrzegły.
Stąd brzmi, nie wiem od lat ilu,
Odłos dzwonka, który mnichy
Na chór zwał, lub pacierz cichy.
Gąszczem się przedziera młodzian,
Gdzie chram pusty, zrujnowany,
W lasów cieniu stał, przyodzian
W bluszcz, co wszystkie oplótł ściany,
Ocalone od ruiny.
Niżej kwitnie krzak jeżyny;
Główki wznoszą tu ku górze
Białe lilie, wonne róże,
Z mchów wyjrzawszy aksamitu.
Przez szczeliny gdzieś od szczytu
Błękit nieba się przeziera,
Światło igra promykami,
Las ciekawie w chram zaziera
Przez szczeliny gałęziami
Osłaniając dookoła
Uszkodzone świętych czoła.

Z ciekawością, co z ócz błyska,
Chłopiec dąży w rumowiska,
Gdzie stał ołtarz w dawne lata.
Jak tu pusto! Patrz, tam z boku
Bluszcz, co ścianę tę oplata,
Kaskadą, zda się, potoku...
W tem, gdzie ściana nadpęknięta,
Którą zieleń ta otacza,

Jeden kamień się zatacza
I bluszczowe zrywa pęta.
A w szczeliny tej tu stronie
Co za jasność dziwna płonie!
Nasz bohater raptem staje
I dwa klucze stąd dostaje.
Obraca je z każdej strony,
Przygląda się wystraszony.
— Czyżby skarb zakonnej braci
Zachowały skrycie mury?
Wtem spłynęło k’ niemu z góry
Jego bóstwo w nimf postaci.
Skrzydła grają wiatru wiewem,
Usta szepcą lubym śpiewem:

— „Chłopcze, klucze prędzej bierz
Z tego świata za mną spiesz!
Głucho wszędzie, pusto wszędzie,
Nikt tu szczęścia nie posiędzie.
Marne wszystkie ziemskie troski,
By osiągnąć uciech czar,
Złoto, sławy urok boski,
Lub wszechwiedzy ludzkiej dar!
Złudną pianą wciąż się pieni
Pełna czasza życia tego.
Szczęśliw, kto do łona mego
Zechce się przygarnąć rad.
Zmianę w duszy wnet poczuje,
Ja mu życie oczaruję,

Jasnych dodam mu promieni,
Dam wiecznego szczęścia kwiat!
Synu drogi! oto ciebie
Godnymi się klucze zdają.
A więc glinę zrzuć tę z siebie,
Zerwij świata wnet kajdany,
Pójdź, gdzie święci przebywają!
Prędzej klucze, chłopcze bierz,
Przez jutrzenki świt różany
Do bram nieba za mną śpiesz!“

Krasę leśnej tej ustroni
Falująca para biała
Coraz więcej zasłaniała...
Już tumany tuman goni,
Jak gdy patrzym z górskich szczytów
Na mgieł lekkich powódź siną;
Płyniem, zda się, do błękitów
Mgławicami, co gdzieś giną.
Nagle wśród tych mgławic bieli,
Ku nadziemskich sfer przestrzeni,
Promienista tęcza strzeli
Siedmiobarwną grą odcieni.
Po niej w górę nimfa wzlata —
Nie wiesz czy ją stopy wznoszą,
Czy na skrzydłach tych ulata,
Co u ramion się panoszą
W grze kolorów ustawicznej;
Przystrajają się w błękity,

To w purpurę zorzy ślicznej,
To w księżyca srebrne świty,
To jutrzenki złotem płoną,
Barw zmieniając wciąż przepychy...

Młodzian z głową rozmarzoną
W ślad za nimfą zdąża cichy.
Płynie, płynie wniebowzięty,
Tęczą w górę, szybkim biegiem,
W kraj zaziemski, niepojęty,
Mgieł powiewnych płynie śniegiem,
Co się mienią w dziwne zręby,
Fantazyjne pyłu kłęby;
Zda się puchy wybielone,
Lekką gazą przysłonione...
Naraz mgły, co wskroś się wiły,
Krwawą łuną zrumieniły.
Na niebiańskim tym przestworze
W grze kolorów i odcieni
Jakbyś widział jasną zorzę,
Co szkarłatem się płomieni;
Taką słońca twarz, gdy świta,
Za widnokrąg napół skryta.
Gdy ślad w niebo niezmierzony
Już dobiegał swego końca,
Wzrok z jasnością oswojony,
Widzi bramę zamiast słońca
Umieszczoną wśród błękitu,
Strzelającą do zenitu,

Z drogich kruszców wykonaną,
Rubinami wykładaną.
Na niej, patrzaj, gwoździe żywe:
Małe główki oskrzydlone,
Wskroś po bramie rozrzucone...
Raju wrota masz prawdziwe!

Jak mistrzyni chłopca uczy,
W otwór zamku leciuteńko
Włożył jeden z niebios kluczy
I zakręcił cichuteńko.
Lecz niebiańskie to zamknięcie
Zardzewiałe ponoć było,
Odezwało się skrzypnięcie,
Lecz tak jakoś błogo, miło,
Jakbyś synka słyszał głosek,
Gdy twój luby złotowłosek
Rad pościółkę śmiechem wita,
Gdy go do snu kładzie matka.
Wolę nimfy do ostatka
Pełniąc, chłopiec klamkę chwyta.
Znów głos dźwięczy, śmiechu blizki,
Jak gdy matka u kołyski
Podczas nocy letniej, w ciszy,
Swego dziecka śmiech posłyszy
I rozśmieje się tak samo.
Chłopiec wszedł do nieba bramą.

Próżno się wysila mowa
I wypisać pióro sili,

Nie wynurzą ludzkie słowa,
Co tam ujrzał w danej chwili!
W oczach wszystko mu wiruje,
Jako ogniem twarz mu pała,
Dusza rozkosz w głębi czuje,
Tu na wiekiby została,
Choć się w strachu cały trzęsie,
Choć łza błysła mu na rzęsie,
A pot czoło pokrył rosą.
Usta nimfy słowa niosą:
— „Dalej, chłopcze, dalej spiesz
Niebiańskie to są przedsienie,
Drugi klucz co prędzej bierz,
Wnet do drugiej bramy zmierz,
Tam cel wszystkich, tam pragnienie.“
Krok... i chłopiec wryty stoi,
Spojrzeć przed się trwożny boi,
Bo wstrzymuje go w zapędzie
Niepojęta groźna burza...
Pełno śniegu wokół wszędzie,
Jakiś olbrzym w nim się nurza,
Pełno blasków z tęczy wziętych...
Patrz, wichurę sprawia ową
Białych skrzydeł szum rozpiętych,
Co szeleszczą ponad głową.
Patrz, nad chłopcem gniewem pała
Twarz świętego to Michała!

Rycerz Pana woła: „Zasię!“
Błyskawicznym mieczem śmiga;

Brylantowy ogień zda się
Z rękojeści się dobywa,
Co z księżyca jest kowana,
Gwiazdnem zlotem wykładana.
Młodzian klucze ku obronie
Podniósł w górę, trwogą zdjęty;
Ciął w nie silnie, zamiast w skronie
Swej ofiary, rycerz święty.
Iskrami się rozsypały
Pod prawicy silnej grotem
I ku ziemi uleciały
Klucze deszczem szczero-złotym.

Rycerz mieczem znów zatoczy...
Wtem od furty niebios kroczy
Święty Piotr zrządzeniem losów.
Równa fałdy na ubraniu
I kosmyki gładzi włosów,
Jak zwykł czynić po wyspaniu.
Wstrzymał zapęd Michałowy,
Lecz ku sobie gniew w nim budzi:

— „Piękny widzę koncept nowy,
Ślicznie strzeżesz progów Pańskich,
Gdy twe klucze w ręku ludzi!“
Rzecze klucznik wrót niebiańskich:

— „Co za zbrodnia, że w tej dobie
Gość do nieba zajrzał sobie?

Byłać dawno na to pora,
Zresztą, z rana do wieczora
Rozpacz siedzieć wśród tej głuszy,
Nie zoczywszy ludzkiej duszy;
Patrzeć wiecznie w punkt ten samy,
I podziwiać, co już znamy.
Znać w ludziskach, wyznać trzeba,
Znikła chęć ujrzenia nieba,
Gdy o raju zdanie mają,
Jakie im tam narzucają
Malarze i kaznodzieje:
Obłok, mówią im, bieleje,
W nim zastępy cherubinów,
(Małe główki oskrzydlone),
Liczne chóry serafinów,
Na potęgę rozckliwione,
Wiecznie w kółko niebo całe
Wszechmocnego głosi chwałę,
Harfy coś tam wciąż brzdąkają...
Co za dziw, że nie wzdychają
Ludzie dzisiaj już do nieba,
Koncertów im nie potrzeba!
Zachodź, chłopcze; sądzę, pora
Najlepszą będzie z wieczora.
Zachodź, jeśli masz ochotę;
Drzwi otworzę z wewnątrz złote;
Możesz chwilkę, jak i teraz,
Rozejrzeć się w niebie nieraz
A głoś ludziom ustawicznie,
Jak tu u nas, w niebie, ślicznie,

Tylko milcz, jak zmarły w grobie,
O tem, jakie w niebo drogi,
Bo inaczej, pomnij sobie,
Padnie na cię wyrok srogi“.

Chłopca nimfa znów ku ziemi
Uniosła pod skrzydły swemi.

Od tej doby chłopiec miły
Co noc, kiedy niebios łany
Gwiezdnem kwieciem się iskrzyły
Dążył w przestwór niezbadany,
W bramę stukał niebios Pana
1 przebywał tam do rana.
Jakaś roskosz niepojęta,
Która w duszy panowała,
Piersi chłopca rozsadzała,
Chcąc za ciasne skruszyć pęta...
W podnieconym takim stanie
W las zaszedłszy niespodzianie,
Wyjął arkusz i usiada
Na pień burzą powalony,
Drżącą ręką papier składa
I zapełnia wszystkie strony...
Zaniósł utwór swój do domu,
Tam przepisał pokryjomu,
Do koperty wielkiej włożył,
Adres pisma nań położył,
Do pocztowej skrzynki wrzucił
I w radości znak zanucił.

Snuł tematów setki w głowie.
A gdy spotka przyjaciela,
W poetycznem barwnem słowie
Swoich wrażeń mu udziela,
Z niebem młodych marzycieli
Zaznajamia tak potrosze.
W końcu rajskie te rozkosze
Wszyscy gwałtem poznać chcieli;
Wciąż żebrali i prosili,
Aż go w końcu przymusili
Do wrót nieba wskazać drogi.
Nauczył, jak pukać mają
Z krzykiem, wrzaskiem, całą zgrają.
Tłum się wali w niebios progi
I dostępu śmiało żąda.
Zrazu nikt nie odpowiada.
Próżno każdy prosi, biada,
Podsłuchuje i podgląda.
Wpuścił wreszcie ich Piotr Święty.
Naruszono niebios ciszę...
Ten całować mu chce pięty,
Ten na ścianach rymy pisze;
Z prośbą w ręku krzyczy wielu,
Zamięszanie w całej zgrai:
Święty Michał gniew wciąż tai.
— „Ot, masz teraz, przyjacielu!“

Gwiazdami dziś wieszcze z góry
Swoją kieszeń napychają,

Kwiatów rajskich znoszą fury,
Rosę niebios rozlewają,
Słodko-wonnej tej polewki
Pełne znoszą nam konewki,
Całe paki piór niebianów!
Każdy, w dobie tej, z ziemianów
Rajskich rzeczy mą popóty.
Powiem, niemal, że się wstydzi
W licznem gronie, gdy się widzi,
O niebiaństwie wieść dysputy.
Tajemniczej zdrajcę drogi
Chłoszcze naraz wyrok srogi.
W pocie czoła musi zbierać
Barwne słowa, rymów dźwięki,
Doświadczając strasznej męki
W rękopisach cudzych szperać,
Czytać czyjeś tam sonety
I wychwalać ich zalety,
Darmo nieraz wiersze robić,
Almanachy nimi zdobić,
Literacką nędzę witać,
Lub krytyków znanych czytać
Szereg rozpraw niezliczony
O poezyi złym kierunku.
Lecz najwięcej ma frasunku,
Gdy dać musi wstęp uczony.

Kiedy w wyższej ludzi sferze
Wierszokletę ujrzą czasem,

Wnet ktoś kogoś na bok bierze,
Objaśniając go nawiasem:
Temu oto, patrz, poecie,
Gdy mam wyznać prawdę szczerze,
Coś nie wiedzie się na świecie...
W surducie ma same łaty,
Bo czyż mądrze jest u licha
Bujać w inne gdzieś tam światy,
Pijać słodycz z róż kielicha,
Motylki jak dziecię łowić?
Mógł być godnym innych wzorem
Doktorem czy profesorem,
Na posła się przysposobić,
A ten... zresztą mniejsza o to!
W tabakierkę klapnął złotą:
Na niej Chrystus, jak z ołtarzy,
(Kupiona na wyprzedaży).






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Svatopluk Čech i tłumacza: Konrad Zaleski.