Kasper Miaskowski (Sienkiewicz)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Sienkiewicz
Tytuł Kasper Miaskowski
Podtytuł Studyum literackie
Pochodzenie Pisma Henryka Sienkiewicza
Tom LXXVII

Pisma ulotne (1869-1873)
Wydawca Redakcya Tygodnika Illustrowanego
Data wyd. 1905
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło skany na Commons
Inne Cały tom LXXVII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
KASPER MIASKOWSKI.
Studyum literackie.



Życiorysy Kaspra Miaskowskiego aż do r. 1862 wszędzie były głoszone fałszywie. W tym dopiero czasie Józef Przyborowski, z aktów ziemskich kościańskich i poznańskich, zebrawszy pewne już, bo urzędowe szczegóły, tyczące się samego poety i jego rodziny, ogłosił je w Tygod. P. za rok 1862. Do tego tedy źródła odsyłamy czytelników, a sami przystępujemy wprost do ocenienia Miaskowskiego jako poety, przytaczając kilka tylko dat biograficznych.
Urodził się Miaskowski 1549 r. we wsi Smogorzewie, w dzisiejszem w. ks. poznańskiem, z ojca Jana właściciela tejże wsi i matki Zofii Chełkowskiej; jak jednak płynęła jego młodość, na to nigdzie niema wskazówek. Prawdopodobne jest przypuszczenie Rymarkiewicza, że kształcił się w klasztorze w Lublinie, a później w akademii lubrańskiej. Ożeniwszy się w 40 r. życia z Zofią Szczodrowską, skutkiem kłopotów majątkowych ustąpić musiał później z dziedzicznej swej wsi Smogorzewa i niepowodzenia te, jak się zdaje, przyśpieszyły zgon poety. Umarł 22 kwietnia 1622 r. Zwłoki jego złożono w kościele parafialnym w Strzelcu i uczczono pomnikiem, do dziś dnia istniejącym.
Rytmy Miaskowskiego najogólniej można podzielić na świeckie i religijne. Pomimo kłopotów i trudów codziennego żywota, mało który z naszych poetów tyle co Miaskowski baczył na sprawy publiczne i tyle im rozlicznych utworów poświęcił.
Za czasów Zygmunta III (do których cała niemal działalność literacka Miaskowskiego się odnosi) niepodobna prawie było pozostać obojętnym widzem walki, jaka się na polu religijnem i politycznem objawiała. Z jednej strony świetne powodzenia militarne, z drugiej gorączkowe spory różnowierców z katolikami, porywały za sobą poetę, zmuszając go do czynnego występowania w rozlicznych hymnach, trenach, dyalogach i apologiach. Zarzucają powszechnie Miaskowskiemu, że w świeckiej części swych rytmów jest więcej mówcą niż poetą; ależ inaczej być nie mogło, trzeba było bowiem nietylko do uczucia, ale i do przekonania ludzi przemawiać. Zresztą w utworach polemicznych, choćby największego talentu, zawsze musi przedewszystkiem chodzić o myśl, nie o uczucie; fantazya nie ma tu pola, a główną jest siła wyrażenia, dobitność i jasność — przymioty z konieczności wchodzące w zakres wymowy. W każdym razie Miaskowski, jako człowiek i jako obywatel, najwyraźniej w części świeckiej rytmów się uwydatnia. Szczegółowiej dadzą się one podzielić na polemiczne, panegiryczne i prywatne, tyczące się życia i stosunków poety. Pierwsze z natury rzeczy mają w sobie nieco satyrycznego pierwiastku, chociaż nigdzie w wyraźnej formie satyry nie występują. Odnoszą się one głównie do rokoszu Zebrzydowskiego.
Naturalnie nie mógł i Miaskowski pozostać nieczynnym świadkiem tej walki. Jako gorliwy katolik i spokojny obywatel, stanął po stronie króla, nie był jednak ani na chwilę ślepym jego wielbicielem; owszem widział wszystkie nadużycia i niedołęstwo władzy. Niemniej jednak te «wnętrzne wrzody» chciał leczyć za pomocą prawdziwego wyrazu woli ogółu — sejmu, nie zbrojną dłonią malkontentów. Piękne i jasno malujące jego stanowisko są słowa zawarte w Dyalogu o zjeździe jędrzejowskim, gdzie gospodarz mówi do swego gościa:

Prawda to szczera: bo jeśli rogi
Wyniosła zwierzchność, więc to bez trwogi
Pogładzić było heblem domowym,
Nie na gwałt trąbiąc, zwyczajem nowym.


Nie wiem skąd się wzięła opinia o Miaskowskim, że był fanatycznym zwolennikiem i obrońcą wszystkich spraw królewskich. Przytoczone przez nas jego słowa już czego innego dowodzą. Nie cierpiał rokoszu i rokoszan, a zresztą, jako katolik, nie mógł sprzyjać różnowiercom i wady dworu widział doskonale. W «Apologii na paszkwil przeciwko K. J. M., nazbyt bystrze i wszetecznie napisany» mówi:

Usnął Noe, ciężki winem,
A więc ty złym masz być synem,
Uchylając z łona szaty
I śmiech czyniąc miedzy braty?

Każdy przyzna, że w tych słowach nietylko pochlebstwa, ale nawet potakiwania sprawom dworskim nie znajdzie. Słowa «Usnął Noe ciężki winem« są po prostu przyganą; znaczą, że dwór zapomniał o dobru społecznem. Miaskowski wierzy jednak w poprawę dotychczasowych błędów królewskich, bo dalej nieco, wspominając o powtórnem ożenieniu się króla, mówi do autora paszkwilu:

Pusz oko na Konstantyna,
Co żonę, co zabił syna;
Przecie kwitnie on w pamięci,
Bo upadłszy, wstają święci.

O rokoszanach zaś dodaje:

Rybitwi to, co węgorze
Łowiąc, mącą w brzegu morze.

Przyznaje jednak, iż niektóre z punktów egzorbitancyi mogą mieć słuszność, ale sądzi, że król uczyni im zadość:

Jedno zdrowem wejrzy okiem
W ich dowody przed wyrokiem.

Nakoniec widzi radę w sejmie:

Sejm wszystkiem plac w koronie,
A ci knują coś na stronie.

To słowo: sejm, jest dla autora wyznaniem wiary politycznej. Trzeźwe naówczas stanowisko, łatwo bowiem mógł popaść w liczbę zapamiętałych regalistów, zwłaszcza, że pojęcia religijne ciągnęły ku dworowi, jako ku najgorliwszemu tychże zasad obrońcy. Należy wyznać na niekorzyść Miaskowskiego, że może nie umiał odróżnić pojęcia obywatelstwa od katolicyzmu i nieraz mieszał je ze sobą; może nawet pochwalał w duszy postępowanie dworu z różnowiercami; ale jako obywatelowi nie mogła mu się podobać dworska polityka na zewnątrz, a także sam skład przyboczników królewskich razić go musiał. Owo forytowanie cudzoziemców, tacy Wraderowie, Jungi, takie panny Urszule i tym podobne indywidua, jakich pełno na dworze, oburzały na siebie większą część szlachty, co sprawiło, że nawet o gardła niektórych cudzoziemców upominano się na rokoszu. Ten niesmak szlachty podzielał i Miaskowski i dlatego zapewne z takiem uwielbieniem wspominał Zamojskiego, mimo że stał na czele opozycyi przeciw dworowi.
Taka barwa świadczy zarazem i o charakterze samodzielnym poety, nie wypływa bowiem z obojętności. Jedno tylko mogło było zeń zrobić zaciętego regalistę, to jest gdyby rokosz wystąpił wyłącznie z pobudek religijnych; że jednak obie strony godziły w jedno, dobro publiczne za jedyny cel sobie naznaczając, wybrał złe mniejsze i nie hołdując wyłącznie dworowi, stanął jednakże po jego stronie. Widział doskonale co za następstwa mogłoby mieć powodzenie rokoszu, gdyby po usunięciu króla przyszło znów do elekcyi i zwykłych przytem rozruchów. Wobec ciągłych wojen postronnych i ustawicznej obawy od Turek, najgorsza nawet władza reprezentująca jakiś ład, lepszą była istotnie, niż rozruch, choćby w imię najpiękniejszych idei podniesiony.
Głównie też w pierwszych utworach przeciw rokoszowi, zwraca Miaskowski uwagę na niebezpieczeństwo od Turcyi. Więcej tu prośb i zaklęć, niż krytyki i szyderstwa. Ogólny nastrój tych utworów, wysoki i pełen uczucia, ukazuje wichrzycielom przyszłe skutki ich zaślepienia. Poeta odwołuje się do przeszłości, do wspomnień sławy, zaklina niemal ze łzami, by baczyć na zagrożone prowincye, wreszcie lamentuje nad ogólnym stanem kraju.
Taki charakter noszą trzy pierwsze utwory: «Nenia na rozruch domowy«, «Hor. Ode XIII» (przeróbka zastosowana do chwili) i «Tren rzpltej w nieszczęsne wojny domowe». Szczególniej ostatni odznacza się wymową i rzewnością, jak np. następne słowa do sprawców rozruchów:

A wy zaś, własne tak plądrując knieje,
Że dziś nie każdy niwy oracz sieje,
Ubogich płaczem uszy swe pastwicie,
Czego się zemści Wielki Bóg sowicie.

«Dyalog, albo rozmowa przyjacielska o zjeździe jędrzejowskim» jest pięknym, w spokojnym tonie przeprowadzonym traktatem o agitującym się rokoszu. Gospodarz z gościem wzajem wypowiadają swoje zdania pełne godności i umiarkowania, a wypowiadają je pysznym językiem Kochanowskiego. Obaj ubolewają nad rokoszem i stawając po stronie królewskiej, wykazują niebezpieczeństwo wojen domowych. Naturalnie przedmiot sam wyłącza tu fantazyę, głównymi zaś przymiotami tego utworu są rozsądek i wymowa; język przytem płynny, potoczysty, pełen dostojności i powagi, stanowi niepoślednią a rzadką w Miaskowskim zaletę.
«Epigramma na rokosz jędrzejowski» zawiera tylko cztery wiersze, z których dwa wyjęte z poprzedniego dyalogu. Widać autor uważał je za najsilniejsze.
Przytaczamy w całości ów wierszyk:

Jędrzejów pierwej obrał Stefana,
Jędrzejów zasię wygania Pana.
Dziwna reguła w tym tam klasztorze,
Zgodliwa na mszy, zła na nieszporze.

Ale w żadnym z swych utworów tyle Miaskowski nie wylał żółci przeciw rokoszowi i rokoszanom, co w «Apologii na paszkwil przeciwko K. J. M. nazbyt bystrze i wszetecznie napisany». Nie tyle tu apologii we właściwem znaczeniu, ile pocisków przeciw rozruchowi. Niektóre wiersze z tego utworu przytoczyliśmy już wyżej, ograniczymy się przeto na zacytowaniu tych kilku, które wybitniej cechują autora, jak n. p.:

Genewskie nam miecąc kości,
Na ten rokosz zatrąbili,
By swój kaptur[1] sposobili.

Nawpół do rokoszu odnosi się wiersz zatytułowany: «Pugna Andabatorum»[2]. Zniecierpliwiły poetę rozliczne paszkwile, miotane na króla, których rzeczywiście mnóstwo wychodziło z pomiędzy różnowierców. Odpowiada tedy zarówno zjadliwie, wcale nie przebierając w wyrazach. Wartości poetycznej ani ciętego dowcipu niema tu wcale: wszystko zasadza się na grubiaństwach i wymysłach, jak zwykle w paszkwilach ówczesnych. Ale to bywało we zwyczaju; nawet polemiki nie rozumiano inaczej, i najpoważniejsi ludzie kończyli spory, wymyślając sobie wzajem co dusza raczyła. Miaskowski mniej, nawet jak inni skłonny był do paszkwilów i chyba zupełnie przebrana miara w napadach na króla i jego wyznanie, mogła go skłonić do podobnego rodzaju odpowiedzi.
Cykl utworów odnoszących się do rokoszu, zamyka: «Post nebula Phoebus, albo polska pogoda po burzy domowej». Wszystko skończyło się jak sobie życzył poeta. Rokosz umilkł, wygrał król, a z nim i katolicyzm; powszechna amnestya uśmierzyła umysły i nowych, jako dowód łaskawości i umiarkowania, zjednała dworowi przyjaciół. W radosne struny uderza w tej pieśni Miaskowski i dźwięcznym językiem głosi wesołe Alleluja.

Witaj różany dniu po nocy wronej!

woła w uniesieniu i zwraca się z modlitwą dziękczynną do nieba. Piękne są słowa jakiemi zaklina obywateli, aby na przyszłość nie popadali już w podobne zaślepienia:

Masz-li urazę, mów o nią uprzejmie
(Jako obyczaj niósł święty) na sejmie.

Z tego wszystkiego okazuje się, że kłopotliwe życie Miaskowskiego nie wyziębiło w nim serca na sprawy ogólniejsze. Wszystkie powodzenia lub klęski współobywateli uważał za swoje własne, i nie było niemal ani jednego ważniejszego wypadku, któregoby nie uczcił odpowiednim rymem. Życie rozpadło mu się między sprawy publiczne, modlitwę i pracę. Stronnictwo katolickie uważało go za jednego z dzielniejszych szermierzy, czego dowodzi przyjaźń i poważanie, jakiemi zaszczycali go biskupi i rozmaici dostojnicy kościoła. Pragnął Miaskowski jedności religijnej, uważając ją błędnie za najlepszą spójnię państwową; ale opinię tę podzielali wszyscy współcześni, boć zapewne i różnowiercy chcieli kosztem innych swoje zasady rozszerzać. Zdawało się, że jedność religijna dopełni rozwoju politycznego, ugruntuje jego siłę i długotrwałość. Gdyby sąd dziejowy miał być wyłącznie ze względu na rezultaty dawany, niezawodnie padłby wyrok potępiający na podobne usiłowania; należy jednak uwzględnić dobrą wiarę ludzi działających w imię tej jedności, która zresztą przy dzisiejszych dopiero pojęciach ani jest wymagalną, ani potrzebną. Wówczas istotnie państwo musiało się o nią starać, bo, jak widzimy, nigdzie rozliczne wyznania nie mogły znaleźć odpowiedniego modus vivendi między sobą. Gdzieniegdzie zwyciężyła reforma, gdzieniegdzie dawny kościół pozostał panującym, a długoletnie dopiero doświadczenie miało nauczyć ludzi, że między interesami świeckimi a religijnymi taka zachodzi różnica, iż zgoda pierwszych nic nie cierpi na odrębności drugich. Łatwo byłoby, wziąwszy takie utwory polemiczne Miaskowskiego jak: »Do Macieja Rozentretera, głupiego i hardego ministra», «List Marcina Lutra z piekła do swoich», lub «Na zbór łysy w Poznaniu» — łatwo powiadam okrzyczeć go za człowieka ciasnych wyobrażeń, nietoleranta, sekciarza i t. p. Ale pamiętajmy, że i strona przeciwna nie uprzejmiej odzywała się o ludziach dawnych zasad, że i różnowierstwo wcale nie odznaczało się tolerancyą, że nie przebierało w środkach, a gdzie mogło, oddawało przeciwnikom wet za wet. Nie można więc bezwzględnie potępiać stronników katolicyzmu a z nimi i Miaskowskiego. Inna rzecz co do Jezuitów, tych dawno potępiły dzieje, jako takich, co w samolubnych, korporacyjnych widokach, sprowadzili dzikość i ciemnotę wyobrażeń, dziwactwo, egoizm i prywatę. Jeżeli zdołali jednak stać się wyrazem stronnictwa katolickiego, to tylko z tego powodu, że początkowo zupełnie różne od późniejszych zdawali się mieć cele i że istotnie wydali z pomiędzy siebie kilka nader celujących zdolności. Miaskowski nie był ani wychowańcem, ani zwolennikiem Jezuitów, kto wie nawet czy im nie wyrzucał po cichu zbytniego opanowania umysłu królewskiego. Wprawdzie niema na to dowodów w żadnym z jego utworów, ale można przypuszczać, że jako miłującemu dobro publiczne, mogła mu się nie podobać niezwykła przewaga pewnej pojedynczej korporacyi, która nieraz króla w sprzeczności ze sejmami stawiała.
Teraz kilka słów o Miaskowskim, jako o poecie panegirycznym.
Do pojęcia panegiryk, nauczyliśmy się przywiązywać znaczenie nizkiego i przesadzonego pochlebstwa; tymczasem tak nie jest. Nazwa ta, od łacińskiego panegyricus a greckiego Πανηγυρικός pochodząca, znaczyła mowę pochwalną i nic więcej, mogła więc zarówno oznaczać uczczenie zasługi, jak i pochlebstwo. Nie sam rodzaj poezyi, ale wartość poety jako człowieka, wyrokowała o znaczeniu moralnem utworu. To też jeżeli nazwaliśmy Miaskowskiego poetą panegirycznym, nie ma to więcej oznaczać, jak tylko rodzaj poezyi, który między innymi uprawiał. Bliższe dopiero rozpatrzenie samych utworów pokaże nam, do jakich panegirystów liczyć go należy.
Do rodzaju panegirycznego zaliczyłem i te utwory naszego poety, które, chwaląc nie osoby, ale pewne fakty, w szczegółowym podziale gdzieindziej miejsca znaleźćby nie mogły. Są to wiersze opiewające rozmaite ekspedycye militarne, dyplomatyczne, rozliczne komisye poselskie, sejmy agitujące się po myśli poety i t. p. Naturalnie poeta nie szczędzi tu pochwał; duma prawdziwie obywatelska ożywia go i unosi nieraz zbyt daleko w porównywaniu faktów; ale uczucie i żywy interes z jakim mówi o dokonanych, nadają tym utworom pewne ciepło i żywotność, daleką od dzikich pochwał późniejszych chwalców. Wprawdzie i tu tło mitologiczne obrazów nadaje nieraz dykcyi pozór nadętości; śmiesznie wyglądają nazwiska na ski lub wicz, idące za pan brat z bogami Grecyi; ale to zdawało się ówczesnym poetom koniecznym elementem poezyi, i jeśli gdzie, to w panegiryzmie ważną musiało zająć rolę.
W każdym razie panegiryzm o jakim tu mowa, był w zasadzie szczerem wylaniem uczucia i jako taki nie mógł przynosić ujmy ani epoce, ani poecie. Na nieszczęście większość podobnych utworów Miaskowskiego odnosi się do pewnych osobistości i nie zawsze istotnem uwielbieniem poety wytłumaczyć się może.
Chyliła się za Zygmunta III do upadku literatura polska, a chyliła się raz dlatego, że już posiew jezuicki zaczął pierwsze plony wydawać; powtóre, że pewne rody, nabrawszy niesłychanej przewagi w kraju, stawały się korporacyami, gromadzącemi wokół siebie zdolności i talenty. Zamiast ogólnego interesu, wspólnego wszystkim, wystąpiły partye, a naturalnie i literatura nie mogła w takim stanie rzeczy oddychać piersiami całego narodu, lecz przybrawszy barwę parcyalną, zeszła początkowo na chwalczynię naczelników stronnictw, następnie zaś na prostą służebnicę osób prywatnych. Cała jej bezsensowność późniejsza polegała na małości przedmiotów. Rozmaite prywatne osoby podnoszono do znaczenia bohaterów, a ich czyny do rzędu europejskich faktów. Jaka treść, taka forma. Język tedy ciemny jak noc, a sztuczny, stał się godnym przedmiotów, które opiewał. Znane to są rzeczy. Ten kierunek zaczął wyraźnie występować pod koniec panowania Zygmunta III. Powoli szczerość i złota czystość wyobrażeń poetycznych zacierała się w umysłach, patrzących na świat dworackiemi oczyma poetów, a im wyraźniej w łonie społeczeństwa występowały cele egoistyczne, tem więcej poczucie poetyczne jęło się krzywić, karleć, aż wreszcie na jego miejsce wystąpiło pochlebstwo, ubrane w szatę dziwacznej i zimnej erudycyi.
Rozpatrując z uwagą pisma Miaskowskiego, nie można nie dostrzedz, że i jego, mimo całego wrodzonego mu poczucia obywatelskiego, absorbują już cokolwiek zanadto pewne osobistości. Kierunek to czysto późniejszy.
Istnieje w tem jeszcze pewna miara, ale zawsze jest to pierwszy krok, ku upadkowi. Można już w poecie dostrzedz śladów dworowania. Pan Herburt np., siedząc w kozie po niefortunnej potrzebie guzowskiej, napisał gwoli własnemu pocieszeniu »Gadkę Fortuny z Cnotą«, na co Miaskowski odpowiedział swoim «Herkulesem niecierpliwym». Jest to dyalog, w którym występują Merkuryusz i Apollo. Pierwszy, ujrzawszy pana Herburta w kozie, pyta ktoby to był i przypuszcza, że to ów mąż.

…co lwa zewlekł z skóry
Co bił ogromne wieprze, byki, smoki
I skrzepł mu olbrzym, gdy go zdjął pod boki.

Jednem słowem przypuszcza, że to Herkules. Apollo wątpi, (zresztą bardzo słusznie) ale natychmiast powiada, że więzień wydaje mu się być kimś jeszcze znakomitszym i właśnie dlatego domyśla się w nim… Herburta! Dalszy ciąg rozmowy idzie o tem, jako Herkules dał się usidlić Omfalii, jako folgował białogłowom, a po trochu i rozpuście, a pan Herburt nie — z czego wniosek, że ten ostatni wyższy jest od doryckiego bohatera.
Pochlebstwo jest tu tem grubsze, że Herburt był zaciętym rokoszaninem. Wprawdzie w «Rozmowie Fortuny z Cnotą» rehabilitował się z przeszłości, a zupełny żal objawił w liście pisanym do króla r. 1613 «na konferenckim sejmie, co go ino trzy niedziele były». Możnaby tedy tłumaczyć Miaskowskiego, że o nawróconym już Herburcie pisał; ale w każdym razie ta uniżoność i zmienność ostatniego, bynajmniej nie dowodziła w nim Heraklesowych przymiotów.
Gdzieindziej znów, w zupełnie już panegirycznym sensie, woła poeta:

Herburcie wielki, mojej słońce Muzy! i t. d.

Do większych utworów panegirycznych należy «Łódź opaleńska», wiersz pisany na uczczenie wjazdu Opaleńskiego na dyecezyę poznańską. Był nawet wiersz ten osobno drukowany. Mimo pochwał i mitologii, znać tu godność osobistą, jest pewien rodzaj powagi, wyłączający płaszczenie się. Poeta przesadza w wielu miejscach, ale gdzieniegdzie poucza nawiasem biskupa, jakim ma być, jeżeli chce zyskać miłość i cześć u ludzi. Za to ze względu na język utwór ten przypomina czasy późniejsze. Dziwna zawiłość i pretensyonalność dykcyi, a nawet sam układ, zbliżają go do epoki upadku.
«Ecloga na wjazd jaśnie wielebnego pana, jego m. ks. Wawrzyńca Gembickiego», jest panegirykiem pierwszej wody, prowadzonym w formie dyalogu przez osoby mitologiczne. Tyrsus i Amintas rozmawiają o wjeździe, przesadzając się na zimne pochwały biskupa. Już w samej formie utworu leży dziwactwo. Mało gdzie tak jak tu, przebiera miarę Miaskowski. Pomimo, że tytuł objaśnia o czem będzie mowa w dalszym ciągu poematu, niepodobna od pierwszego razu zrozumieć, tak dalece greckie akcesorya przeważają i zaciemniają ogół rzeczy. Jest to na czysto we wirgiliańską formę eklogi, wrzucona treść chrześcijańska i współczesna; koloryt, porównania i wszystkie cechy zewnętrzne pozostają Wirgiliuszowe. Własnością autora jest chyba naciąganie pojęć wprost przeciwnych.
Nie w tem jednak rzecz, czy i ile ma owa ekloga wartości poetycznej; chodzi głównie o to, że tu już Miaskowski występuje jako hołdujący tyle zgubnemu zwrotowi ducha poetycznego. Mimo takich wzorów jakie miał w Kochanowskim, a bliżej jeszcze w Symonidesie, mimo, że uwielbiał ich i pilnie studyował, nie mógł się oprzeć nowemu prądowi. Miaskowskiego stanowisko jest więc, jak widzimy, graniczne: jedną stroną twarzy patrzy w epokę złotą — na drugiej, obróconej w przyszłość, nosi już nieznaczne ślady zepsucia, i choć w większej części swych utworów do czasów Kochanowskiego należy, daje jednak świadectwo, jak ogólny stan społeczeństwa wypiętnować się musi na każdym, choćby najsamodzielniejszym umyśle.
W tym samym rodzaju co powyższe utwory jest: «Nekrolog prymasa Bernata Maciejowskiego» i «Dyalog o księdzu Kasprze Lindenerze». Tu także zaliczam wiersze okolicznościowe, pisane na śluby, wesela lub pogrzeby sąsiedniej szlachty. Różnią się one jednak tem od późniejszych panegiryków, że poeta nie występuje w nich jako urzędowy chwalca, ale raczej jako sąsiad lub przyjaciel niesie rymy sąsiadom lub przyjaciołom. Pochwał nie szczędzi, ale w śmieszność nie popada nigdzie. Jak powiedzieliśmy, zrobił dopiero pierwszy krok na tej drodze.
Pojmując rozmaite drobne wierszyki, odnoszące się do znajomych i przyjaciół poety, a nawet i do życia domowego, miejsc lub drobnych wypadków, musimy jednak zwrócić uwagę na wiersz napisany z okoliczności opuszczenia Włoszczonowa na Mazurach, gdzie Miaskowski od r. 1603 do 1607 przebywał. Śliczny to utwór, pełen rzewności, owiany mglistym urokiem tęsknoty. Poeta żegna i nizki domek, w którym mu cicho płynęło życie, i stawki, i ogrody, i lichy wirydarz, po którym chodząc układał pieśni, i nakoniec sąsiadów, duchownych i lud prosty. Dużo zacności ziemiańskiej przebija tu z każdego wiersza, a lubo całość nie jest wolna od mitologii, nie razi to jednak, bo te pojęcia bywały u ówczesnych poetów niemal z mlekiem wyssane i tylko przebranie miary może obniżać wartość podobnych utworów; «Waleta włoszczonowska», trzymana w tonie spokojnym, prawie rezygnacyjnym, pozostanie zawsze jedną z perełek sielskiej liryki polskiej.
Cytujemy kilka strof:

Żegnam poddane rzewliwe rzewliwy,
Przeciwko którym jeślim nie pierzchliwy,

Anim był ciężki ornym wołom w pługu,
Uchodząc długu.

Żegnam cię Rybski, mój poczciwy Stachu,
W któregom jadał często ja chleb gmachu,
Bądź to wezwany do twoich więc gości
Z całej miłości.

Bądź żebym płód ci z nieba darowany
W pieluchach doniósł do zbawiennej wanny
I odniósł śliczne matce zaś na łono
Dzieciątko ono.

Żegnam i ciebie, gąbiński kościele,
Kędym nabożnych widział ludzi wiele
I słyszał w niebo przy ofierze drżący
Głos ich gorący.


Wszystko cośmy dotąd o Miaskowskim powiedzieli, odnosi się więcej do ducha jego utworów, jak do ich wartości poetyckiej. Zdanie nasze w tym przedmiocie wypowiemy na następnych kartach, przy ocenie utworów jego religijnych. Natomiast zwracamy uwagę czytelnika, że żaden niezawodnie z poetów ówczesnych tak doskonale nie odbija swego czasu, jak Miaskowski; od spraw politycznych, dotyczących całego ogółu, aż do prywatnych stosunków blizkich mu osób, wszystko znajdowało współczucie lub niechęć w jego sercu, a słowa pochwały lub nagany w ustach. Epoka owa, pełna świetnych wspomnień, a jednak chyląca się do upadku, odbija się tem wyraźniej w Miaskowskim, że i jego działalność literacka ma prawie podobne znaczenie, jako faza przejściowa do epoki makaronicznej.



Lecz o ile w wierszach politycznych zbytnie sadzenie się na wymowę i skłonność ku opiewaniu osób, przypomina nam schyłek XVI w., o tyle utwory religijne Miaskowskiego stoją jeszcze na wysokości dopiero co minionych czasów. Są to najcenniejsze perły jego muzy. Natura ta spokojna, uczuciowa, łagodna nie miota się w nich oburzeniem, nie unosi gniewem, ale modli się lub rozpamiętywa. Strudzony kłopotami codziennego życia, zasiada w ganku swojego domku, mrucząc pacierz wieczorny i ze łzami wodzi oczyma po szarzejącym widnokręgu. Kto wie? — może dzwonek kościelny w Gąbinie, może trzoda wracająca z pola, może smutna pieśń ludowa lub senny bocian na gnieździe zwraca myśl jego ku Stwórcy. Ave maris stella! szepczą wówczas usta poety, a z serca poczyna mu płynąć nuta jednego z owych psalmów, o których to Herburt mówi, że chyba je anioł pisał.
Pieśni religijne Miaskowskiego i dlatego jeszcze górują nad innemi, że wysokie poczucie rytmiczności, owa, jeżeli rzec można, śpiewność jego, zbyt niestosowna nieraz dla przedmiotów treści zewnętrznej, tam gdzie chodzi o podmiotowe wylanie uczuć jego duszy, dodaje jeszcze pieśniom miłej harmonii i uroku. Nie znam np. w pieśniach kościelnych polskich nic wdzięczniejszego, tak co do formy jak i treści nad «Jasłeczka nowonarodzonego Jezusa Boga Przedwiecznego»[3]. Pominąwszy sam układ metryczny, wybornie odpowiadający melodyi pieśni kolędowych, ileż na przykład prostoty i ciepłego uczucia przebija się w następnych słowach:

O dziecię święte, małyby był Tobie
Salomonów, choć złoty
Sławny pałac roboty.

Tyś podłą stajnię gmach obrało Sobie.
Próżną chwałą świat chory,
Niech się uczy pokory.

Porównaj tryumf na niebie wesoły,
Z nowemi łzy na ziemi
I z pieluszki podłemi.

Ale gdy to się rozdzieli na poły,
Pieśń Boga czci przed wiekiem,
Płacz go czyni człowiekiem.

Czuli pasterze, wam najprzód zbawienną,
Skrytą w wieczności lesie,
Anioł nowinę niesie.

Pospieszcież niźli pochodnię jutrzenną
Bystre słońce pogoni
I Panu się pokłoni.

W dalszym ciągu mówi jako ono Dziecię ma wypowiedzieć kiedyś słowa wiary, miłości i nadziei, jako trzej królowie murzyńscy, idąc za gwiazdą, schylają czarne głowy przed Jego majestatem. Potem następuje opis radości św. Józefa:

Ledwie się obrał staruszek sędziwy,
Co padłszy na kolana,
Bierze na łokcie pana,
Całując, łzami kropiąc takie dziwy.
I śpiewa jako w białem łabędź pierzu;
Już umieram bezpiecznie,
Kiedy widzę że wiecznie
Pan z krwią Swoją trwa zawsze w przymierzu.

Dziś trudniej zrozumieć owe uniesienia religijne, porywające niemal aż do zachwytu dusze ówczesnych poetów. Można jednak powiedzieć, że poezya religijna u nas bardzo licznie i przez najcelniejszych poetów była uprawiana. Jan Kochanowski pierwszy rozgłos zawdzięczał owemu wspaniałemu hymnowi religijnemu: »Czegóż chcesz od nas Panie»; Szarzyński przemodlił się całe życie; pisał poezye religijne Grochowski, pisali Rybińscy i t. d. Były to czasy uczucia religijnego, nie dziwna też, że w pieśniach pobożnych z owej epoki widać głębokie przejęcie się przedmiotem, że nie pół, ale cała dusza wychyla się na świat z modlitwy, niby kwiat rozkwitły. Ginie nawet, jak to mamy dowód u Miaskowskiego, w takich razach charakter polemiczny lub krytyczny, i to stanowi wdzięk największy. Nie idzie tu już o kościół, tylko o czyste uczucie religijne — nie paszkwil więc, ale pieśń natchniona, Dawidowa płynie ku niebu. Miaskowski celuje tem właśnie, że jego utwory tyczące się Boga, są wolne od wszelkiej myśli światowej. Żaden z naszych poetów nie dobierał tak prawdziwie nieziemskich barw i świateł. Są to pieśni do najwyższego stopnia idealne; samo w nich uczucie owinięte we mgłę słów; ani jednego pyłku ziemskiego. Przebija się w nich indywidualność marząca o smutku.
Różni się bardzo Miaskowski od Kochanowskiego, różni się także od Sępa. Kochanowski więcej podziwia Stwórcę; Szarzyński więcej się w Nim zatapia i rozmyśla; autor Jasłeczek, niby dziecię nieumiejące sobie zdać sprawy z wrażeń, kocha Go tylko całą duszą. Pieśń Jana z Czarnolesia wspanialsza, a spokojniejsza i świadomsza siebie; znać tu potężny talent, władający z wiedzą swymi środkami. Dusza wielka, czysta jak łza, z pełną równowagą moralną, widzi wszędy błogi majestat Boży i chyląc przed nim czoło, czci go w równie wielkich słowach:

»Kościół Cię nie ogarnie, wszędy pełno Ciebie«.

Takiego naprzykład wyrażenia nigdzie nie znajdziesz w Miaskowskim, jakkolwiek w wielu razach idzie za wielkim swym poprzednikiem. Możnaby powiedzieć, że stanowisko Miaskowskiego względem Boga było nierównie pokorniejsze, zresztą i w życiu był nieszczęśliwy, dlatego w modlitwach jego widać więcej tkliwości; przebija tam tęskna i prawdziwie dziecięca naiwność. Niema w nim także tego ognia, jakim odznaczają się utwory Grochowskiego. Łagodny śpiewak rzeczy Boskich w dwóch głównie kierunkach rozwija uczucie; kierunkami tymi są: modlitwa i rozpamiętywanie. Do pierwszego zaliczam także elegie. Jakkolwiek nie sądzę aby porównanie tych pieśni z utworami Pindara[4] mogło się na coś przydać, w każdym atoli razie należy przyznać im wysoki nastrój liryczny.

Do utworów będących wyłącznie modlitwą, należą w powiększonem wydaniu Rossowskiego z r. 1622 następujące: I. Antyfony adwentowe i Hymna na adwent; II. W dzień świąteczny do Ducha św.; III. Elegia pokutna; IV. Psalm szósty pokutny; V. Elegia pokutna do Najświętszej Panny i Matki; VI. Pacierz, Pozdrowienie anielskie i Dekalog, które to ostatnie razem całość stanowią. Naturalnie, zgodnie z zakresem naszej pracy, wymieniamy tu tylko większe lub znakomitsze utwory, pomijając w szczegółowym rozbiorze i takie nawet, jak «Antyfony adwentowe» lub «Hymna na adwent». Są to wszystko krótkie pieśni kościelne, może do śpiewu dla ludu przeznaczone i dlatego odznaczające się głównie prostotą.
Pieśń: «W dzień świąteczny do Ducha św.«, pisana była zapewne pod wrażeniem świeżo agitującego się rokoszu, na co naprowadzają następne strofki:

Sam ty uśmierzysz tak zgniewane morze,
Gdy wiatr domowy biały żagiel porze
I piasek kotwi nie cierpi i wały
Pędzą na skały.

Jakkolwiek w przedostatniej zwrotce znajduje się wiersz: «Będziesz-li ty chciał, i Mahomet pierzchnie» — nie można jednak wnosić, aby cały utwór powstał na intencyę wyprawy mołdawskiej lub chocimskiej, znajduje się bowiem już w wydaniu Bazylego Skalskiego, które wyszło w roku 1612, zatem na kilkanaście lat wcześniej.
Największą zaletą tej pieśni jest, częsty zresztą u Miaskowskiego, wysoki polot fantazyi.
W «Elegii pokutnej», autor, jak ongi Dawid, wspomina na winy swoje, błagając przebaczenia. Bardzo jest artystyczny układ tej pieśni: przyciśnięty ogromem grzechów, poeta już prawie wątpi o przebaczeniu. Nagle na łysym wierzchu Golgoty spostrzega krzyż. Ów krzyż, zjawiający się w ostatniej chwili przed oczyma zwątpiałego poety, myśl to zaiste, lubo często eksploatowana, zawsze jednak głęboko poetyczna. Podnoszą jeszcze wrażenie następne słowa, zwrócone do Chrystusa, które uważam za najpiękniejsze w tej pieśni:

Głowęś nakłonił, abyś mnie całował,
Bym jeno za grzech serdecznie żałował;
Ręceś rozciągnął, abyś mnie obłapił.
Bym jeno sam się do Ciebie pokwapił;
Że mnie doczekasz, dałeś przybić nogi,
Abym do Ciebie przystąpił bez trwogi;
Żebym Ci ufał i serce otworzył,
Bym ja też jeno serce-ć swe ukorzył.

Takie połączenie plastycznego opisu męki Chrystusowej z duchowymi jej skutkami, oprócz niezmiernie sympatycznego uroku, ma jeszcze zaletę wysokiej oryginalności.
Pominąwszy «Psalm szósty pokutny», jako mniej zasługujący na uwagę, przechodzimy do «Elegii pokutnej na cześć Najświętszej Panny i Matki». Jest to najdłuższy z religijnych, bo przeszło pięćset wierszy liczący poemat. Autor rozpatruje całe życie Matki Boskiej i wszystko co się z tem życiem łączy. Opowiadanie przeplata się modlitwą. Piękny i szeroko malowany jest tu obraz Wniebowzięcia Najświętszej Panny; język trudny, mnóstwo nazw biblijnych i niejasność wysłowienia, odbierają utworowi temu w oczach dzisiejszego czytelnika wiele powabu. Wadą jest brak jednolitości w treści i częste zbaczanie od przedmiotu. Poeta drobiazgowo maluje narodzenie, młodość, sprawy i mękę Chrystusa, mówi o Św. Józefie i o Maryi Magdalenie. Ma to wszystko niby wyjść na większą chwałę Matki Boskiej, podnosząc jej udział w sprawie odkupienia; ze względów artystycznych jednak, odrywając uwagę od głównego przedmiotu, psuje całość i grzebie treść pod masą często niepotrzebnych akcesoryów.
Jest to ogólna wada Miaskowskiego, że jak treść głównego przedmiotu poświęca ubocznym, wysuwającym mu się z toku myśli kwestyom, tak nieraz układ gramatyczny gwoli rytmicznemu zmienia. Rozpisuje się o tem i Rymarkiewicz, ale pociesza się myślą, że wszyscy poeci owych czasów nie mieli jeszcze pojęcia «o wiązaniu obrazów w jasną architektoniczną całość». Zdaniu temu zaprzeczylibyśmy, przynajmniej odnośnie do Kochanowskiego, w którego utworach każde słowo wydaje nam się być konieczną, dopełniającą ogólnej budowy cegiełką.
W każdym razie Kasper Miaskowski, więcej jak inni, choruje na tę wadę, i dlatego może krótsze jego wiersze, gdzie z natury rzeczy nie można się było uwodzić zbyt bujnym wpływem pojęć, o wiele celują nad innymi. Do takich krótkich a celujących utworów zaliczam: «Pacierz, Pozdrowienie, Credo i Dekalog». Śliczne są to rzeczy, owiane dziwnie wdzięczną rezygnacyą, pełne cichej tęsknoty, a prawdziwe i serdeczne. Odznaczają się przytem niezwykłą łatwością języka i ozdobnem wyrażeniem. Kogóż naprzykład nie zajmie początek pozdrowienia, który tak brzmi:

Panno, bądź zdrowa
Wiecznego słowa!
Boś sama godna
I w łasce do dna
Brodzisz, o gwiazdo
Złota, gdy gniazdo
Różane w Tobie
Pan usłał Sobie.

Równie piękne są ustępy w pacierzu:

O Ojcze w niebie!
Niechaj brzmią Ciebie
Po wszystkie lata
Języki świata!
A Twoje skronie
W świętej koronie
Niech wszyscy znają
I upadają
Kolana obie
Królu ku Tobie.

Julian Bartoszewicz powiada o tych utworach, że godnie mogłyby się pomieścić w każdej polskiej książce do nabożeństwa. Nietylko zgadzamy się na to, ale sądzimy, że zastąpiłyby w nich z korzyścią wiele wierszowanych modlitew, po części zimnych, a po części nie mających sensu.
Do drugiego podziału w kierunku religijnym, zaliczyliśmy pieśni, których charakterem jest pobożne rozpamiętywanie. Pieśni te i liczbą i objętością znacznie przewyższają poprzednie.
Wspomnieliśmy już, o ile właśnie rozpamiętywanie przypadło najwięcej do charakteru Miaskowskiego. Jest to niby podwójna pociecha, jaką poeta rozświeca sobie mozolne a smętne ścieżki życia. Podwójna, mówimy, bo jeżeli w pieśniach radosnych, jak np. Jasłeczka, Szopa zbawienia i t. p. niknie smutek poety wobec nadziei, to znowu boleść koi się wspomnieniem na męki, jakie wycierpiał Chrystus. Trzeba było mieć tyle wiary co Miaskowski, żeby w tych odległych wspomnieniach tak utonąć całą duszą. Bywał jednak poeta wówczas szczęśliwy. Na skrzydłach zbudzonej miłością wyobraźni biegł aż do owej Szopy zbawienia, gdzie dziecię leżało na wiązce siana. Gwiazda uczucia świeciła mu, jak niegdyś królom arabskim, a przestrzeń i czas nikły, zwyciężone mocą fantazyi. Rzekłbyś, że był tam, że widział Dziecię, pieścił je i płakał nad niem z radości.
Z jakąż niewypowiedzianą miłością zachwyca się Dziecięciem naprzykład w następnych słowach:

Pilne po nim oko chodzi,
Które każdy członek wodzi,
Dziwnie śliczny. Tak leliją
W jeden z różą wianek wiją.

Złoty tenże włos kręcony,
Kędzierzawy wierzch toczony,
Oczy obie by rubiny.
Zadziwiły cherubiny.

Malowane a jagody[5]
Właśnie jako znak pogody,
Rumiane nam słońce daje
W wieczór, albo gdy dzień wstaje.

Nad purpurę śliczne wargi,
Która zdobi perskie targi,
Piersi mlekiem, rączki śniegiem,
A nóżki chcą chodzić biegiem.

«Rotuły na narodzenie Syna Bożego», dedykowane Wawrzyńcowi Gembickiemu (w. kanclerzowi) jedynym są poematem religijnym, gdzie osoby i nazwy mitologiczne nietylko nie psują całości, ale nawet wiele jej wdzięku dodają. Muzy, dowiedziawszy się o narodzeniu Chrystusa, biegną do Betlejem i nad jego kolebką śpiewają Rotuły (pieśni w kółko wracające się). Piękna to myśl, bo raz wyobraża pogaństwo składające cześć nowej nauce, a powtóre muzy, jako przedstawicielki sztuk pięknych, u kolebki Chrystusa są niejako symbolem przyszłej Jego chwały. Ostatnia pieśń w Rotułach, czyli śpiew Kaliope, jest przeróbką z Eklogi IV Wirgiliusza, do czego i sam autor się przyznaje. Przeróbka jednak w wielu miejscach zakrawa na dosłowne tłumaczenie.
Tak np. od wiersza 32 słowa Kaliope:

A skoro dojdziesz bohaterów chwały
I weźmiesz z łukiem twego ojca strzały,
Powoli biały role kłos odzieje,
Jagoda ciernie, miodem dąb spotnieje.

Chciwości przecie dawny znak zostanie,
Bo i pruć wałów okręt nie przestanie,
I wkoło grodów pójdzie mór czerwony,
I ostrym krojem suć będą zagony.

są ścisłym choć pięknym przekładem z Wirgiliusza:

»At simul heroum laudes et facta parentis« etc.

Pomimo tego reszta pieśni w Rotułach i sam ich pomysł są inwencyi Miaskowskiego, a rozmaitość myśli, bogactwo w układzie metrycznym, żywe uczucie i fantazya, zawsze zapewnią im niepoślednie miejsce między poematami religijnymi naszej literatury w XVI i XVII stuleciu. «Historya na godziny kościelne rozdzielona, gorzkiej męki i okrutnej śmierci Jezusa Boga wcielonego» jest całym poematem, którego pojedyncze ustępy tytułowane są: Jutrznia, Godzina pierwsza, trzecia, szósta, dziewiąta, Nieszpór, Completa i Altera autem die. Opisowy charakter nie wyłącza tu wcale uczucia oburzenia, żalu, litości lub zgrozy, które poeta wypowiada przez usta przytomnych męce Chrystusowej osób. Szczególniej skargi Maryi Matki i Maryi Magdaleny, doskonale odpowiadają charakterowi tych postaci.
W cudnych słowach Magdalena wypowiada swą boleść. Nigdzie nie znaleźliśmy tyle tkliwości, tyle dziewiczej delikatności uczucia, co w tym ustępie. Zwracamy szczególniej uwagę na język, który subtelnością i siłą zdaje się jakby z ostatnich czasów pochodzić:

Teraz co pocznę? — gdzie oczy zwrócę?
Czemu dni moich z tobą nie skrócę?
I niedaleko mogiły twojej
Z napisem słup mój wyryty stoi:
Tu przy swym Mistrzu kości złożyła,
Ta, która głosem jego ożyła;
A iż żywego tak miłowała,
Grób też przy grobie jego obrała.

Cały ten utwór tem bardziej dzisiejszemu czytelnikowi może się podobać, iż niema w nim owej erudycyi mitologicznej i kościelnej, dziś dla większej części osób zupełnie niezrozumiałej. Przystępując jednak do czytania utworów z dawnych czasów, trzeba raz na zawsze wyrzec się sądzenia poetów wedle prawideł dzisiejszego smaku i dzisiejszego języka. Pamiętajmy jak dalece różnią się od naszych pojęcia pisarzów niedawnej jeszcze, bo Stanisławowskiej epoki. Uczucie i fantazya, których objawem na zewnątrz jest poezya, nie odrazu mogą trafić na odpowiednie sobie i prawdziwe drogi. Epoki przeszłe przedstawiają zwykle odmienne, mniej lub więcej szczęśliwe chwile w poszukiwaniu owych dróg. Zresztą w ciągu wieków zmienia się treść życia społecznego, rozszerza się zakres pojęć umysłowych, a przez to i język nowsze i właściwsze musi przybierać formy. Żeby zrozumieć poetę z czasów jagiellońskich lub z okresu Wazów, należy przypomnieć sobie, że cała ówczesna swoboda myśli, wszystkie pojęcia ze sfery sztuk pięknych, wiedzy, słowem wszystko co wówczas składało tak zwaną umysłową humanitas, było bezpośredniem następstwem puścizny po czasach starożytnych. Sam Kościół nawet, który przecież z natury swej winien był przestrzegać czystości pojęć chrześcijańskich, nie mógł się oprzeć ogólnemu prądowi. Wspomniawszy takie czasy jak Leona X, ze zdziwieniem można się pytać: Jowisza-li posąg, czy krzyż Chrystusów większą odbierał cześć na Watykanie? Klasztory u nas zarówno dawały młodzieży uczącej się wykształcenie kościelne, jak i mitologiczne. Z tego to wyrodziła się, w chwili upadłego smaku, owa dziwna mieszanina pojęć i nazw biblijnych z mytycznemi, a raz przebrana miara, przyprowadziła do takich niedorzeczności w poezyi, jakich pełno mamy w końcu XVII i połowie XVIII wieku.
Zresztą Miaskowskiego jeszcze o zbyt wielką przesadę obwiniać nie można; co się zaś tyczy jego erudycyi kościelnej, ta nie może być uważaną za chęć popisania się lub próżność, niema jej bowiem w pieśniach świeckich, a w kościelnych, zwłaszcza w tych, w których poeta opiewa jakieś wydarzenie ze starego albo nowego testamentu — jest rzeczą zupełnie odpowiednią i przystojną.
Słuszniejszy jest zarzut czyniony Miaskowskiemu, co do dziwnych i zgoła zaciemniających sens przekładni. Prawda, poeta dopuszcza się ich często, nie robi tego jednak dla mniemanej uroczystości dykcyi, jak to później robiono. Jakiś pisarz z końca XVII lub początku XVIII wieku mógł mniemać, że wyrażenie: «Wielki palestyńskiego hetman Jozue szeregu» wyda się piękniejszem i uroczystszem jak inne, naturalniej wypowiedziane; ale Miaskowski, odznaczający się prostotą, nie starał się być nadętym. Przekładnie u niego pochodzą z innej, leżącej w jego duszy przyczyny, która ostatecznie na zaletę mu wychodzi. On pierwszy u nas zrozumiał muzykę słowa; czuł, że w poezyi, obok treści i formy, winno być jeszcze coś takiego, coby zarówno obie dopełniało. Każda pieśń jego ma zarazem właściwą sobie nutę. Miara i akcent były mu formą dla owej melodyi, która przebija się w każdym jego wierszu. Niektórych jego miarowo stopowych rytmów nie zaparłby się najśpiewniejszy z naszych dzisiejszych poetów, Zaleski; z dawnych nikt go nie doszedł, nikt mu nie wyrównał. Ucho jego, nadzwyczaj drażliwe na ilość i układ akcentów, nie dozwalało najmniejszego zboczenia w tym względzie; wolał raczej ze szkodą jasności przełożyć wyrazy, jak np. w cytowanym już przez nas wierszu: «Malowane a jagody».
Po tych kilku uwagach, wypowiedzianych dla łatwiejszego zrozumienia ducha i formy utworów Miaskowskiego, wracamy się do dalszego rozbioru pojedynczych jego pieśni: «Łotr Dyzmas, albo Hymna na niego», dedykowana ks. Franciszkowi Łąckiemu, który naówczas był sufraganem włocławskim, powstała zapewne wtedy, kiedy poeta mieszkał we Włoszczonowie. Z Łąckim mogły go łączyć stosunki przyjazne, a przynajmniej jeden sposób myślenia, gdyż sufragan był, według Damalewicza, (Vitae Episc. Vlad.) nader gorliwym katolikiem i niszczycielem różnowierstwa. Rzecz to pisana na zimno, a w niektórych miejscach ciemna. Zwłaszcza w końcowych czterech wierszach trudno doszukać się myśli. Charakterystyczną jest także dedykacya, która niezmierną uniżonością przypomina późniejsze czasy nieszczerej dworności:

»Łotr łotra ja posyłam cny biskupie tobie«.

Jeszcze mniej zalet ma wiersz: «Na Kalwaryą p. Mikołaja Zebrzydowskiego». Dziwna rzecz! Miaskowski, jak wiadomo gorliwy katolik, był zaciętym nieprzyjacielem rokoszu, a jednak tu i owdzie można dostrzedz stosunków łączących go z przywódzcami tegoż rokoszu. Jeszcze stosunek z Herburtem łatwiej zrozumieć: Herburt był potrochu literatem, miał w Dobromilu własną drukarnię, zresztą, jak chce Rymarkiewicz (podług manuskryptu Rogalińskiego Vol. II), któryś z Miaskowskich był u pana Szczęsnego dworzaninem. Ale, że wiersz na Kalwaryę, pisany już po rokoszu, (w wydaniu Bazylego Skalskiego z r. 1612 jeszcze się nie znajduje) tak wynosi Zebrzydowskiego, trudno zrozumieć. Prawda, że wojewoda umarł katolikiem, że wiersz pisany był z okoliczności pobożnej fundacyi; niemniej jednak dziwne, że go pisał ten sam Miaskowski, który puszczał w świat epigramata na zjazd jędrzejowski, który napisał Dyalog o tym zjeździe i który nakoniec w Apologii na paszkwil powiedział:

Na ten rokosz zatrąbili,
By swój kaptur sposobili.

Wiersz na Kalwaryą bardzo już przypomina smak panujący za czasów Wespazyana Kochowskiego. Nazw i porównań mytologicznych tam takie mnóstwo, jak w żadnym innym utworze Miaskowskiego.

Jakże odmiennie od powyższego utworu przedstawia się następny, noszący tytuł: «Pielgrzym wielkanocny, albo rozmowa podróżnych z Jeruzalem do Emaus». Tu znowu słodkie wspomnienia o Chrystusie owładły duszę poety; wnet też ginie zimno, przesada, a wiersz toczy mu się z pod ręki pełny i potoczysty. Poemat ten, w formie dyalogowej prowadzony, sam jeden zapewniłby znaczne Miaskowskiemu miejsce między poetami religijnymi. Dużo tu ciepła i spokoju. Kleofas z Amaonem, idąc do Emaus, rozmawiają smutni o męce Pańskiej. Wątpliwość wkradła im się na dno duszy.

Ktoby rzekł kiedy, że ten umiera.
Co sam mogiły słowem otwiera?

mówi Kleofas. Na podobnych rozmowach schodzi im droga. Nagle wita ich idący pobocz pielgrzym:

Bóg z wami bracia; aleści smutni
I tak nad sobą widzę okrutni.

Pielgrzym natychmiast występuje w roli nauczyciela; umacnia ich w wierze i pociesza; — słowa jego łagodne są a głębokie. Wreszcie, zasiadłszy razem z nimi w Emaus do uczty wieczornej, łamie chleb i błogosławi. Nagle czoło jego okrywa się świetlaną gloryą. Podaje chleb towarzyszom:

A onym, jako ogniem wosk taje,
Tak im topnieją serca i oczy,
Gdy równą słońcu po ciemnej nocy
Twarz im okazał onę różaną
I zniknął — ci też zarazem. — Wstaną i t. d.

Dalsze słowa dopowiada chór; dopełnia on i objaśnia rzecz dziejącą się w dyalogu. Chór wprowadzony nader stosownie, bo nadaje to poematowi urok niezwykłej powagi. Owe uroczyste głosy malują nam niejako wrażenia, z których osoby działające nie mogą się spowiadać. Nie używano też chórów w dyalogach mających mniej wysoki nastrój, choć zresztą były potrzebne, bo większa część dyalogów opierała się na rozmowie, nie zajmując się wcale akcyą. Można to przynajmniej powiedzieć o misteryach, w których żywioł sentencyonalny przemagał — bo intermedya, jako oparte na konieczności i swawoli, trudniej mogły obchodzić się samemi słowami. I tu jednak akcya była raczej gestykulacyą. Otóż w misteryach akcyę opowiadał chór. Zresztą ani jedne, ani drugie prawie zupełnie nie były podobne do dramatu w dzisiejszem pojęciu. Mogły misterya z czasem, przy pomyślnych warunkach, wytworzyć dramat, ale już w XII wieku ściągnęły na siebie naganę kościoła, a w r. 1326 ustawą synodalną zupełnie zostały zakazane. Trudniej wytłumaczyć, dlaczego z intermedyów nie wykwitła w biegu czasu narodowa komedya, ile że żywioł, na którym się opierały był czysto swojski. Występowali w nich rybałci, klechy, dyabli, czarownice, gbury, żaki szkolne, a nawet typy szlacheckie. Z drugiej strony wiemy, że gawiedź chętnie patrzyła na one pocieszne, trefnym dowcipem zaprawione sztuki, lecz to może właśnie odbierało im urok w oczach klas wyższych, a oprócz tego dodatkowy charakter intermedyów nie dozwalał im rozwinąć się samodzielnie. Nakoniec komedyę, według naszego pojęcia, wytwarza tylko silnie rozwinięty żywioł mieszczański, który, jak wiadomo, po części był u nas obcy, po części w stosunku do innych klas społecznych za słaby.
Całym tedy rezultatem usiłowań dramatycznych były dyalogi, które w późniejszych czasach jedynie w szkołach jezuickich się przechowywały. Nie wszystkie jednak dyalogi pisane były na scenę i do takich zaliczamy Pielgrzyma wielkanocnego, co sam szczupły jego rozmiar dostatecznie wskazuje.
Pielgrzym dedykowany jest p. Andrzejowi z Bnina Opalińskiemu, biskupowi poznańskiemu; ile zaś musiał podobać się spółczesnym, dowodzi to, że żaden między utworami Miaskowskiego nie doczekał się tylu wydań.
Kończy zbiór pieśni religijnych Miaskowskiego «Chorągiew św. Agnieszki» i kilka pomniejszych, niewielkiej wagi utworów.
Łagodność i możnaby rzec pieszczotliwość, rozlana we wszystkich pobożnych rytmach Kaspra, zmusza nas do wystąpienia przeciwko zdaniu Maciejowskiego, jakoby Miaskowski większy był od Kochanowskiego natchnieniem, mniejszy zaś tkliwością serca, uczuciem i prostotą. Wogóle nie jesteśmy zwolennikami takiego sumarycznego, frazeologicznego oceniania poetów. Powyższe zdanie możnaby zarówno i odwrócić, a nietylko nie stanęłoby w sprzeczności z prawdą, ale nawet lepiejby się do obydwóch poetów nadawało. O ile Jan z Czarnolesia nie jest od Miaskowskiego niższy natchnieniem, o tyle ten ostatni nie ustępuje autorowi Trenów tkliwością serca, uczuciem i prostotą. Takie przekonanie wynieśliśmy przynajmniej ze sumiennego wczytania się w utwory Kaspra. Posłuchajmy co o nim mówi jeden z najgruntowniejszych jego komentatorów, Rymarkiewicz.
«Ale najrozleglejszym był dla niego (Miaskowskiego) zakres religijny, któremu też większą część rytmów swoich poświęca. Tu czy Szopę Zbawienia z pastuszkami i królami Wschodu nawiedza, czy też na Golgotę wstępując we łzach skruchy tonie, czy zmartwychwstałego odwiedza Chrystusa, lub Pielgrzymem wielkanocnym do Emaus zdąża, Miaskowski jest najtkliwszym, najrzewniejszym a może najszczytniejszym Zygmuntowskim poetą».
Niesłusznem jest także zdanie Maciejowskiego, kiedy mówiąc o pochwałach oddawanych Miaskowskiemu przez Loechowicza (Szkot, przyjaciel Miaskowskiego i pisarz) zarzuca pierwszemu brak swojskości, chwiejność i oziębłość na dobro ludzi. Trudno to nawet pogodzić z tem, co tenże sam Maciejowski powiada o nim gdzieindziej, przyznając poecie niezmierną na sprawy publiczne czułość, jak też rzeczywiście i było. Człowiek, którego tyle obchodziło wszystko co się wokół niego działo, który tylekroć w modlitwach swoich nie za siebie się tylko modlił, który nareszcie lubił lud wiejski i jako sam przyświadcza, dzieci — człowiek taki żadną miarą nie mógł być na dobro ludzkości obojętnym. W całym zbiorze jego pism nie znalazłem literalnie ani jednego słowa, coby powyższy zarzut usprawiedliwiało.
Odpierając z kolei niesłuszne zarzuty czynione Miaskowskiemu, musimy, pomimo szczupłego zakresu pracy naszej, wspomnieć choć kilku słowami o jego języku i sposobach wysłowienia. Wogóle za surowo sądzono Miaskowskiego, nawet i z tego względu. Wszystkie prace nad nim zarzucają mu zbytnią ciemność, zawiłość, mnogość archaizmów i dziwactwo. Prawda, że poeta ten trudniej się czyta jak nawet współczesny mu Grochowski, a o wiele niżej stoi od Szymonowicza; łatwo to jednak zrozumieć, bacząc, że poeta nasz, ciągle w domowych przebywając progach, nie kształcił się za granicą, nie ocierał się u dworu, znikąd tedy nie mógł zaczerpnąć ogłady i łatwości wyrażenia. Żył wprawdzie w stosunkach z ludźmi wykształconymi, ale zdaje się, że stosunki te były więcej piśmienne jak osobiste. Żywot przepędził na wsi, między prostym ludem, a niezbyt polerowną bracią szlachtą; ich też pisał językiem. Jak wiadomo, Wielkopolska odznaczała się zawsze przed innemi częściami kraju obfitością prowincyonalizmów, których wszystkie nawet oświecone klasy po dziś dzień tam używają. Otóż takie wyrazy jak: rumiony, dziwoki, darski, powienny, skamieć, potuszyć i t. p. uważam za prowincyonalizmy, zwłaszcza, że u innych poetów zgoła się nie spotykają[6]. Z tego punktu łatwo będzie wyjaśnić i to, że u Miaskowskiego starsze znajdują się formy językowe jak u innych, dawniejszych poetów. U ludu wielkopolskiego konserwatyzm niezmienionej mowy ojców, więcej się uwydatnia jak gdzieindziej. Jeszcze do dziś dnia używają tam w niektórych rzeczownikach liczby dwójnej (dualis), a księgi ziemskie wielkopolskie stanowią najcenniejszy materyał w badaniu przeszłości języka, zachowując formy czystsze i dawniejsze od innych współczesnych pomników. Miaskowski urodził się, żył i umarł w Wielkopolsce — to wszystko w krytyce winno być uwzględnione, tem bardziej, że poeta nieraz się wznosi ponad owe przeszkody. Nakoniec niepodobna nie zgodzić się z Rymarkiewiczem, że jeżeli owa odrębność językowa utrudnia nieco czytanie dzieł Kaspra, nadaje mu za to naówczas przymiot oryginalności.
Bądź co bądź, rozumieli go jednak i umieli cenić współcześni. Porównywano go do Pindara, nad czem szeroko rozpisuje się Maciejowski, dowodząc bez wszelkiej potrzeby różnicy jaka między nimi zachodziła. Dość przeczytać jednę odę Pindarową (w przekładzie Wiernikowskiego) lub zdanie o Pindarze Grodka (Initia histor. Graec. litterar.), aby dostrzedz, że niema między nim a Kasprem najmniejszego związku, chyba ten, że obaj są lirykami. Zresztą Miaskowski nie w mniejszem lub większem podobieństwie do Pindara ma wartość, ale w tem, że uczucie religijne ożywiające pierś jego było wyrazem całego narodu, że w pieśniach będących czystą modlitwą, już nie jako protestant, katolik lub aryanin, ale jako chrześcijanin się modli. Gdyby był zdołał w wszystkich utworach utrzymać się na owej wysokości, byłby niezawodnie jednym z pierwszych poetów, nietylko epoki, w której żył, ale wszystkich czasów poezyi polskiej. Miał do tego dane, bo potęgą fantazyi i darem poetycznego spojrzenia w przedmiot, przewyższał wszystkich spółczesnych, a na miłości nie zbywało mu także. Że się jednak tak nie stało, wina to trochę jednostronnego wykształcenia, a trochę i czasu, w którym wszelkiego rodzaju namiętności prywatne już zerwały wędzidło.
Kończąc naszą pracę, należy nam dorzucić kilka słów o wydaniach dzieł tego poety.
Całkowitych jest trzy. Najstarsze wyszło u Bazylego Skalskiego w Krakowie p. t: «Zbiór rytmów przez Kaspra Miaskowskiego spisany, w Krakowie Bazyli Skalski drukował Roku Pańskiego 1612». Wydanie to należy do wielkich rzadkości bibliograficznych. Rymarkiewicz wcale go nie oglądał. Jeden egzemplarz znajduje się w Bibliotece głównej w Warszawie; na odwrotnej stronicy karty tytułowej zawiera on herb królewski, a dalej nieco dedykacyę królewiczowi Władysławowi. Herburt niezupełnie słusznie zarzuca wydaniu temu wielką niepoprawność. Porównywując je z następnemi, nie dostrzegłem znacznych omyłek. Cały zbiór przedstawia średniej wielkości tomik, w formacie ósemki. Wydaniem tem zajmował się sławny wówczas ks. Hieronim Powodowski.
Drugie całkowite wydanie nosi tytuł: «Zbiór rytmów Kaspra Miaskowskiego, znowu przez Autora poprawionych, rozszerzonych i na dwie części podzielonych. Cum gratia et privilegio S. R. M. w Poznaniu w drukarni Jana Rossowskiego R. P. 1622». Wydanie rzeczywiście bardzo pomnożone, zawiera bowiem pięćdziesiąt różnych pieśni więcej, niż poprzednie. Do większych nowoumieszczonych w tem wydaniu należą: Łotr Dyzmas, Kalwarya Zebrzydowskiego, Hymn do św. Maryi Magdaleny, Chorągiew Agnieszki św., Na ogień gnieźnieński, Do Symona Szymonowicza i t. d. Korekta staranniej prowadzona jak w poprzedniem, co tłumaczy się tem, że poprawności pilnował sam autor, czcionki jednak gorsze jak u Skalskiego.
Trzeciem nakoniec wydaniem jest przedruk z poprzedniego Jana Konstantego Żupańskiego, Poznań 1855. Różnicy z Rossowskim niema żadnej, chyba ta, że dla trudności typograficznych zaniechano kreślowania a, poprawiono błędy i zmieniono gdzieniegdzie interpunkcyę. Ważne przy tem wydaniu jest studyum nad Miaskowskim Jana Rymarkiewicza. Trafnością spostrzeżeń, gruntownością i brakiem niepotrzebnej frazeologii, korzystnie różni się ono od poprzednich ocen tego pisarza.
Prócz tego wspomina Maciejowski, że rękopis poezyi Kaspra znajduje się w bibliotece ord. Zamojskich lit. Q. XI, Nr. 1115. Ma to być podobno rękopis, z którego tłoczono wydanie Bazylego Skalskiego.

Tygodnik Illustrowany, rok 1870
z dnia 4, 11 i 18 czerwca. Nr. 127, 128 i 129.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Sienkiewicz.
  1. W czasie bezkrólewiów bywały sądy, kapturowymi zwane.
  2. Andabatorami zwano w Rzymie gladyatorów, walczących z zawiązanemi oczyma.
  3. W wydaniu Bazylego Skalskiego: »Kwiatki na potrząśnienie jasłeczek«.
  4. Patrz Maciejowskiego Piśmiennictwo, gdzie autor się rozwodzi, jako pieśni Miaskowskiego niższe są od Pindarowych.
  5. Jest to przekładnia właściwa Miaskowskiemu.
  6. Rymarkiewicz sądzi, że to są formy stworzone przez Miaskowskiego.