Kara Boża idzie przez oceany/Część V/XV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Nagiel
Tytuł Kara Boża idzie przez oceany
Część Część V
Rozdział XV.
Wydawca Spółka Wydawnictwa Polskiego w Ameryce
Data wyd. 1896
Miejsce wyd. Chicago
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część V
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XV.

Był to już poniedziałek wieczorem.
Na pensyi miss Hunter, „Sarenka”, po ukończeniu zajęć dziennych, zmęczona i spłakana trochę, poszła spać. Jadwiga jeszcze czuwała. Na pół rozebrana, bujała się w fotelu — i rozmyślała. Przeczuwała, że jutro nastąpi jakiś przełom w jej losach.... i w losach „Sarenki”.
Niewątpliwie!
Dziś rano spotkały ją dwie niespodzianki.
O 9ej rano ją i „Sarenkę“ Morską zaprosiła do swego kabinetu przełożona pensyi, poczciwa i zacna miss Hunter. Oświadczyła dziewczętom, że odebrała od jednego ze swych przyjaciół Mra J. Robbinsa z Evanston, Ills., ważny list obiedwu dotyczący.
W liście tym Robbins prosił pannę Hunter, ażeby z dwiema panienkami, pracującemi na jej pensyi, a mianowicie z miss Hedwig Slaski i miss Ethel Morse, raczyła łaskawie przybyć we wtorek, dnia następnego, o godzinie jedenastej rano, do Hotelu Plantatorów. Tam będzie miał zaszczyt złożyć im swe uszanowanie przybyły z Chicago Mr. Robbins — i jednocześnie wyjaśni, co go skłoniło do wniesienia tak niesłychanie śmiałej prośby przed oblicze miss Hunter i jej przyjaciółek. List kończył się zapewnieniem, iż tylko niesłychanej wagi — nie dla niego, ale dla dwóch młodych panien — sprawa skłonić go mogła do zaniepokojenia miss Hunter.
Przełożona pensyi dodała od siebie, że Mra Robbinsa zna, jako gentlemana nie tylko wielkiej inteligencyi, ale i wysokiej delikatności i zacności uczuć — ze swej więc strony nic nie ma przeciwko uczynieniu zadość jego prośbie; przeciwnie przychylić się do niej gotowa.
Zapytywała tylko: co o tem myślą dwie panny?
Obie jednogłośnie zgodziły się na wizytę w Hotelu Plantatorów, trochę z niewieściej ciekawości, trochę dla tego, że przeczuwały rozwiązanie którejś z zagadek, splatających się z ich życiem....
Naturalnie, każda z nich przez dzień cały czuła duży niepokój.
U Jadwigi niepokój zwiększył się jeszcze o wielekroć, gdy w godzinę po konferencyi z szanowną przełożoną otrzymała telegram, który brzmiał, jak następuje:

St. Louis, Mo., poniedziałek. — Dziś jeszcze przybywam do Kansas City. Jutro ośmielę się przedstawić Pani. Mam nadzieję, że pani raczy mi wybaczyć zuchwałe przekroczenie zakazu z przed lat 4ch. Obowiązek, interes prawdy i dobra nakazują mi przestąpić zakaz. Wyjaśnię wszystko — i winę moją zdam na sąd pani, choćby najsurowszy.
Szczepan Homicz.”

Ten telegram zrobił na niej ogromne wrażenie.
Rozumiała już na tyle naturę Szczepana, odczuwała go o tyle, że wiedziała, iż nie mając istotnego prawa i obowiązku widzenia się z nią, nie wysłałby tego telegramu tak śmiałego i pewnego siebie, nie odważyłby się w obec zakazu (który oddawna już opłakiwała), stanąć przed jej oczyma.
To też serce jej uderzyło silnie, gdy przeczytała telegram.
Przez całe popołudnie myślała o telegramie i jednocześnie o jutrzejszej wizycie w hotelu Plantatorów.
Czyżby jedno z drugiem pozostawało w związku?
I teraz, gdy w wielkich salach pensyonatu miss Hunter zapanowała cisza i mrok, wciąż myśli o tem samem. Z sąsiedniego pokoju dochodzi regularny, cichy oddech śpiącej „Sarenki“; lampa migoce blado... a Jadwiga trzyma ciągle przed oczyma telegram Szczepana... Zda się pragnęłaby nauczyć się go na pamięć! Na ustach jej błądzi uśmiech....
Litery migają jej przed znużonemi oczyma.... uciekają w przestrzeli. Znużona jest. Dłoń jej z telegramem opuszcza się ku ziemi. Głowa opada na poręcz fotelu.
Zasnęła.
I widzi dziwny sen: Mgły zasnuwają przed jej wzrokiem coś tajemniczego. Opadają powoli... kłębią się.
I oto z poza mgieł wyłania się obraz niejasny... potem jaśniejszy. Jakieś skały potężne, skały z granitu wznoszą się dokoła.... Blade światło pada z zawleczonego chmurami nieba. Słychać miarowy odgłos żelaznych młotów i drągów, rozbijających skałę. Szereg postaci męzkich, milczących i ponurych, monotonnemi uderzeniami ryje skałę.... Ich odzież to bawełniane kaftany i spodnie w czarne i białe paski, ubiór kryminalisty. Obok, strażnicy, uzbrojeni w baty, pałki i rewolwery.
To kamieniołom przy więzieniu stanowem.
Jadwiga to poznaje. Widziała kiedyś podobną rycinę w jednej ilustracyi.
Ból ściska jej serce na widok tylu nieszczęsnych, ofiar własnych namiętności, a może i omyłek sądowych, intrygi, ludzkiej podłości, jak niegdy jej ojciec.
— Nieszczęśliwi! nieszczęśliwi! — powtarza Jadwiga przez sen.
....Zaczyna się przyglądać szczegółom tego smutnego, a jednak tak ją pociągającego obrazu. Rozróżnia twarze, na których rozpacz i hańba wyryły niezatarte znaki, spojrzenia dzikich zwierząt, uśmiechy bezwstydne, odblaski hypokryzyi w wyblakłych oczach....
Naraz zadrżała.
Jedna postać, wyższa nad inne, przykuwa jej wzrok do siebie. Jest w tej postaci coś, co ją na pierwszy rzut oka odróżnia od wszystkich innych skazańców.... Twarz to niegdyś piękna o oczach głębokich, błękitnych, dziś lata poorały ją zmarszczkami, przywarła do niej maska bólu i obojętności. Widać jednak w rysach twarzy szlachetność, której lata męk najstraszniejszych zatrzeć nie zdołały.
Jadwiga przygląda się starcowi — i wzroku oderwać od niego nie może.
Nagle widzi zmianę w tej twarzy. Wybija się na niej jakaś ekstaza dziwna. Oczy błękitnieją, pogłębiają się... patrzą daleko... bodal po za morza. Niepowstrzymana fala wspomnień przypływa do mózgu starca. Rysują się obrazy lat dawno minionych... brzmią melodye i hasła z dalekiej przeszłości.
Te wrażenia, te wspomnień obrazy Jadwiga przeżywa we śnie razem ze starcem.
I ogląda jego oczyma wieś polską i fale Wisełki i dworki wiejskie; widzi Polskę... Słyszy jego uchem „Anioł Pański“ z pochylonego kościółka i odgłos fujarki i pieść bojową polską i na uwieńczenie całej tej symfonii, modlitwę o ojczyznę — potężne i podniosłe “Boże, coś Polskę”.
— Boże! Boże! co to jest? — pyta się sama siebie Jadwiga we śnie.
....Tymczasem oczy starca ogniem tryskają. Ale po chwili, gdy ostatni, dźwięk hymnu narodowego przebrzmią! w jego mózgu, ekstaza się kończy... Ręka z żelaznym drągiem opada bezwładnie na dół. Słychać stuk żelaza o kamień, przekleństwo drugiego, skazańca, któremu żelazo potrąciło o nogę, świst bata dozorcy....
I oto straż wlecze nieszczęśliwego starca do kaźni.
Ostatni raz zwraca on do Jadwigi swe bólem zamglone oczy.... Boże! co to? Mózg jej rozświetla jakaś błyskawica.... Ona teraz czuje i rozumie, że to — jej ojciec. Zkąd jej to przyszło? sama nie wie. Ale jest pewna... pewna, że on żyje jeszcze, żyje i cierpi.
— Ojcze! ojcze! — woła i wyciąga dłonie i rwie się do niego.
....Ale mgła znów zasnuwa obraz. Wszystko znika... Tylko z daleka dochodzą to milknące dźwięki trąbki bojowej, to pomruki pieśni „Boże, coś Polskę!”
Jadwiga budzi się, cała zlana potem.
Ale sen staje przed jej oczyma w całej swej plastyczności i sile. Pamięta go do najdrobniejszych szczegółów.... Zamyka oczy i widzi wszystko na nowo. I dziwne myśli przychodzą jej do głowy.
— Bóg wiara.... sen mara — szepce.
Ale w tej chwili ruchem mimowolnym osuwa się pokornie na kolana przed obraz Matki Bożej i zaczyna się modlić gorąco. Modli się tak nieomal noc całą.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Nagiel.