Kapitan Czart/Tom I/XIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Louis Gallet
Tytuł Kapitan Czart
Tom I
Podtytuł Przygody Cyrana de Bergerac
Wydawca Bibljoteka Groszowa
Data wyd. 1925
Druk Zakłady Graficzne „Drukarnia Bankowa“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Wiktor Gomulicki
Tytuł orygin. Le Capitaine Satan
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XIII

Para włóczęgów zatrzymała się na progu.
— Zbliżcie się — i mówcie prawdę.
Ben Joel obiegł badawczem spojrzeniem całą grupę, potem lisim krokiem przypełznął do stolika, gdzie królował Jan de Lamothe, i pełnym uniżoności głosem odpowiedział: I
— Jego wielmożności, jasnemu panu staroście wiadomo już, że wyznawszy przed nim całą swą winę, nie potrzebuję obawiać się jego surowego sądu.
— O tem później, Czy znasz tego człowieka?
Cygan obróci się do Ludwika, którego wskazał mu starosta.
— Znam — odrzekł poprostu — to mój towarzysz Manuel.
— Bardzo dobrze: — ta szczerość będzie ci policzona. Opowiedz teraz tym panom z tą samą otwartością, z jaką czyniłeś wyznanie przede mną: co cię skłoniło do przedstawienia tego Manuela za młodego Ludwika de Lembrat?
— Tak, nicponiu, wyznaj to głośno — wtrącił Roland — bo ja to głównie padłem ofiarą twoje; nieuczciwości.
Opryszek odpowiedział tonem swobodnym prawie lekkim:
— Ach, jasny panie, czyn mój łatwo da się usprawiedliwić. Przypadek zbliżył mnie do pana de Bergerac, gdy zaś dostrzegłem, że pan de Bergerac, na zasadzie pewnych szczególnych okoliczności, domniemywa się w Manuelu wicehrabiego Ludwika de Lembrat, postanowiłem skorzystać z jego omyłki, aby zapewnić świetny los jednemu ze swych towarzyszów, o którym wiedziałem, że mnie przypuści do udziału w zyskach.
Ludwik, przybity do ziemi zeznaniem Ben Joela, zaczynał już wątpić sam o sobie.
— Piekielna maszynerja! — nie mógł powstrzymać się od zauważenia Jan de Lamothe.
Cyrano, który siedział dotąd w zupełnem milczeniu, przy ostatnich słowach cygana podniósł się i, stając przed nim, groźnie zawołał:
— Kogo ty chcesz wywieść w pole, Egipcjaninie przeklęty? To musi być wyjaśnione.
Brat Zilli zgiął się z uniżonością, nieco ironiczną,przed pytającym i odrzekł:
— Mówię świętą prawdę, jasny panie.
— Kłamiesz! — wykrzyknął wówczas Ludwik, wychodząc na chwilę z odrętwienia. — Czyż nie masz w ręku dowodów, stwierdzających moje po chodzenie?
— Prawda! — poparł przyjaciela Cyrano — odnośne świadectwo zapisane jest w księdze rodu starego Joela, Zapamiętaj to, mości starosto.
Jan de Lamothe uśmiechnął się znacząco i zapytał:
— Czyś pan widział, panie de Bergerac, księgę, o której mówisz?
— Nie.
Starosta wzruszył ramionami i zwracając się do Ludwika, powtórzył:
— A może pan ją widziałeś? — Nie widziałem — wyznał młodzieniec, pechylaiąc głowę — tak często wszakże mówiono w mojej obecności, i to wówczas, gdym w sprawie tej nie był zgoła zainteresowany, że nie mogłem wątpić o jej istnieniu.
— Księgi tej przerwał starosta, nie zwracając najmniejszej uwagi na dowodzenie Ludwika — nie widziałeś pan i widzieć nie mogłeś, gdyż księga ta nie istnieje.
Zkolei zmieszał się i Cyrano, Ale wystarczyła mu jedna chwila do otrząśnięcia się z tego przykrego uczucia. Nie wątpił na chwilę o tożsamości Ludwika de Lembrat i wyrzucał już sobie nawet to przemijające zmieszanie, łatwo zresztą zrozumiałe wobec tak osobliwych powikłań.
Raz jeszcze natarł na Ben Joela, którego nikczemność i ujęte w system łotrowstwo teraz dopiero ukazały mu się w świetle właściwem; i wstrząsnął go silnie za ramię.
— Alboż to prawda? — zagadnął cygana, nie dając wiary oświadczeniu starosty.
— Prawda — odrzekł łotr, nie zmrużywszy oczu, Roland triumfował.
W tej chwili rozstrzygającej nie zawiódł go żaden ze środków, na które liczył.
— Widzicie, panowie — szydził hrabia, zwracając się do swych gości — na jak nędznej podwalinie ten gmach kłamstwa został wzniesiony. W istocie, postąpiłem w tej sprawie jak skończony szaleniec, zadowoliłem się słowem honoru awanturnika i włóczęg. Na szczęście, wszystko jest jeszcze do odrobienia i łatwowierność, której padłem ofiarą nie będzie zanadto wiele kosztowała.
— O Sawinjuszu! — jęknął Ludwik, ściskając rękę przyjaciela — przeklęty niech będzie dzień, w którym wyrwałeś mię z nieświadomości!
— Jeszcze jedno pytanie-odezwał się nagle starosta, zaciekawiony w swych sądowych dochodzeniach, zwracając na siebie uwagę Ben Joela oraz jego sąsiadów.-Znaną ci jest historia porwania wicehrabiego Ludwika i Szymona Vidala, syna ogrodnika?
Ben Joel uczynił głową ruch potakujący.
— Tak więc, ten, którego nazywasz Manuelem, jest to w rzeczywistości?...
— Szymon Vidal.
— A cóż się stało z drugiem dzieckiem ukradzionem? Co się stało z Ludwikiem?
— Z Ludwikiem? — powtórzył cygan, cokolwiek zmieszany. — Ludwik, mając lat osiem, umarł w obozowisku mego ojca. To wszystko, co wiem o nim,jasny panie.
— Musisz wszakże jeszcze coś wiedzieć.
— Co takiego?
— Musisz wiedzieć — nalegał sędzia, -czy twój przyjaciel Manuel obmyślał wraz z tobą te piękne ambitne plany?
Zaskoczyło to łotra niespodziewanie. Namyśla się, co odpowiedzieć. Coś, jakby głos sumienia, za gadało we wnętrzu jego duszy; usłyszał też cichy głos Zilli, która szepnęła mu do ucha:
— Nie gub go!
Jednocześnie hrabia de Lembrat, przechodzą mimo niego, rzekł półgłosem:
—Pamiętaj!
Ciągniony w tę i w ową stronę, cygan nie wiedział przez chwilę, kogo posłuchać. Wszystko doradzało mu oszczędzać interesu Rolanda, obawiał się jednak narazić sobie Zillę, której jedno słowo, zgubić go mogło.
— Odpowiadaj-że — zgromił go starosta. — Czy Manuel był powiernikiem i wspólnikiem twoich zamysłów?
Surowy głos sędziego był tem ostatniem ziarnem piasku, które, rzucone na pełną już szalę, przechyla ją. Pod działaniem tego głosu Ben Joel wybrał, prawie bezwiednie, drogę przeciwną tej, na którą ciągnął go głos sumienia i Zilli.
— Tak — odrzekł — Manuel był moim wspólnikiem.
— Nędzniku! — zaryczał wicehrabia, nie panując już nad sobą — znów bezczelnie skłamałeś! Kłamiesz wciąż! Kłamiesz każdem słowem swojem! Ach, Zillo! moja siostro, moja dobra, poczciwa Zillo! Powiedz im, że są ofiarą błędu i podejścia! Ty znasz mnie, Zillo; ty wiesz, że nie byłbym zdolny do zarzucanej mi podłości!
Zilla ściągnęła brwi, gdy z ust jej brata wybiegło słowo, oskarżające Ludwika. Teraz, gdy Ludwik przemówił, czoło jej stało się napowrót gładkie i surowe, i głosem zimnym, nie podnosząc oczu na mówiącego, rzekła:
— Nie były mi zupełnie znane projekty ani brata mego, ani twoje. Nie mogę tu nikogo ani oskarżać, ani bronić.
Zaraz też w głębi duszy pomyślała: „Spadł już dość nisko; teraz może już mnie kochać.“
Ludwik chciał przemówić. Starosta zatamował mu głos, odzywając się surowo:
— Manuelu, jesteś oskarżony i dostatecznie, jak sądzę, przekonany o nieprawne przywłaszczenie sobie nazwiska i tytułów wicehrabiego Ludwika de Lembrat.Odprowadzony zostaniesz do więzienia, aby tam oczekiwać orzeczenia sprawiedliwości.
W tejże chwili dał znak.Drzwi otworzyły się ponownie i wkroczył przez nie dowódca straży miejskiej w towarzystwie kilku uzbrojonych pachołków.
— Jakto? do więzienia? — ujął się gwałtownie wzburzony Cyrano. — A! na Boga i wszystkich Świętych! Komedię posunięto za daleko!
— Milczenie! — rozkazał starosta.
A strażnikowi rzucił:
— Czyń swą powinność!
Dowódca straży zbliżył się do Ludwika i zażądał od niego szpady.
Młodzieniec, którego odwaga całkowicie już się wyczerpała, rzucił się w objęcia Cyrana, potem, powstrzymując z wysiłkiem łzy gniewu i wstydu, które mu się do oczu cisnęły, odpiął szpadę i wręczył ją Sawinjuszowi, nie chcąc oddawać wprost przedstawicielowi władzy starościńskiej.
Cyrano natomiast odzyskał spokój. Ruchem prawie uprzejmym podał dowódcy szpadę Ludwika, i głosem, w którym nie było i śladu wzruszenia, oświadczył:
— Ta szpada, cokolwiek o niej mówią ludzie, jest szpadą szlachcica. Bądź pan łaskaw obchodzić się z nią z szacunkiem, Co do ciebie zaś, mości starosto — dodał z rycerską swobodą — dowiedz się, że ja jeszcze nie wypowiedziałem w tej sprawie ostatniego słowa, choć pan już je wygłosiłeś.
Potem szerokim ruchem wyciągnął rękę do Manuela, który uścisnął ją energicznie.
— Idź, młodzieńcze, bez trwogi odprawiać swój czyściec — zakończył, — Nie zapominaj, że ja jestem wolny i że trzymam klucze do nieba.
Wygłosiwszy to zdanie, może nazbyt krasomówcze, przyjaciel Ludwika wykręcił się na swych wysokich napiętkach, ku wielkiemu zdumieniu Rolanda i starosty, dziwiących się, że tak filozoficznie przyjmuje następstwa tej przygody.
Tymczasem Ludwik znalazł sposobność zbliżenia się do Gilberty.
— Żegnam panią — wyjąkał głosem złamanym.
— Zapomnij o mnie. Życie moje zamknięte.
Kurcz ścisnął mu gardło.. Obawiając się wybuchnąć płaczem, okazać słabym i małodusznym, wybiegł z salonu szybkim krokiem, nie patrząc na nikogo. Straż starościńska pośpieszyła za nim.
— Ach, ojcze! — wykrzyknęła z boleścią Gilberta, posuwając się w ramiona margrabiego de Faventines — ja kocham go! kocham!
— Milcz, nieszczęśliwa! — zgromił ją starzec, — Twoje łzy są zniewagą dla hrabiego.
Dziewczyna wyprostowała się, dumna, zacięta, nieubłagana.
— Dla hrabiego? I cóż mnie hrabia obchodzi! Nie poślubię go!
Na margrabiego przyszła teraz kolej przybrania postawy niezłomnej.
— Poślubisz — rzekł z mocą. — Przyrzekłem i wymagam tego.
W chwili, gdy wynoszono mdlejącą Gilbertę i gdy Ben Joel wymykał się ostrożnie z Zillą, pod opieką Rolanda, ten, którego nazywano Kapitanem Czartem i który podczas tej całej sceny zdawał się nie usprawiedliwiać niczem swego przezwiska, zachowując się prawie zupełnie biernie, Cyrano jednem słowem, pochylił się do Rolanda de Lembrat i rzekł z uśmiechem:
— To był wspaniały sztych, przyjacielu Rolandzie, Ale teraz zobaczysz odparowanie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Louis Gallet i tłumacza: Wiktor Gomulicki.