Kamienica w Długim Rynku/XXIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Kamienica w Długim Rynku
Wydawca Michał Glücksberg
Data wyd. 1868
Druk J. Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Tu musiémy powiedziéć czytelnikowi jak czułe węzły przywiązania łączyły ojca i córkę. P. Jakub kochał ją niewysłowienie, aż do uwielbienia, a Klara mu to oddawała sercem całém.
Skromny ów człowiek widział w niéj wyższość, podziwiał talenta, ona była jego szczęściem domowém, dla niéj poświęciłby był wszystko... dla niéj pragnął tego marzonego skarbu... i losów na jakie zasługiwała... świetnych... coby ją na właściwy teatr, w społeczność jéj wykształceniu właściwą przeniosły... Boleśnie mu było rozbić jéj nadzieje i złudzenie, ale kryć się nie umiał przed nią z niczém i nie mógł. W kilka dni potém nagryzłszy się niemało, gdy siedzieli przy skromnym podwieczorku, córka widząc chmurne czoło ojcowskie, pocałowała go w rękę i spytała:
— Macie jakieś zmartwienie? dlaczego kryjecie je przedemną? możebym ja pocieszyć was potrafiła?
— Zgadłaś moje dziecko, rzekł pan Jakub, i dłużéj się przed tobą taić nie będę. Ono ciebie równie jak mnie dotyczy...
Klara zarumieniła się i spojrzała mu w oczy tylko.
— Ojcze kochany, rzekła — jeśli się to mnie tyczy, mów śmiało — mam dosyć mocy duszy aby znieść wszystko co mi jest przeznaczoném. Niczém się więcéj nie brzydzę jak tajemnicami...
— Stary Wudtke mówił zemną, odezwał się stłumionym głosem p. Jakub.
— Oszczędźże sobie, dobry mój ojcze, przykrości wypowiedania mi tego, czego się ja domyśléć mogę łatwo. Stary Wudtke patrzy z niechęcią na przywiązanie syna swojego do mnie i zapewne oznajmił ci, kochany ojcze, iż na to małżeństwo nigdy nie zezwoli.
Pan Jakub głową skinął tylko.
— To było do przewidzenia — mówiła spokojnie Klara. Teofil i ja spodziéwaliśmy się tego... Można się było domyśléć iż dla bogatego syna bankiera nie wydam się partyą stosowną... Teofil był do tego przygotowany. Co do mnie wcale nie mam sobie do wyrzucenia zalotności, nie ciągnęłam młodego człowieka, nie łudziłam siebie... Miłość nasza, z którą taić się przed tobą nie mam powodu, przyszła niewiedziéć jak, zesłana z niebios, wyrosła jak kwiat. Jéj następstwa... jéj skutki były dla nas widoczne, ale drogi ojcze... mnie to ani do rozpaczy, ani do zwątpienia nie przywodzi. Znam Teofila, wierzę jego sercu... jestem spokojną...
— Radźże mi co mam ja uczynić? spytał Jakub.
— Nie będziecie potrzebowali nawet przykréj wszczynać rozmowy, odparła Klara, ja wam jéj oszczędzę... Sama powiem Teofilowi że władzy rodzicielskiéj sprzeciwiać się nie powinien, ale o ile on ją w sprawie serca uzna za... obowiązującą, mówiła uśmiéchając się spokojnie Klara... tego powiedziéć nie mogę.
Zdziwiony niezmiernie pozorną obojętnością z jaką Klara przyjęła tę wiadomość, p. Jakub nieuważał iż ręce jéj drżały i lice pobladło. Mężna niewiasta uśmiéchała się strapionemu ojcu, ale cierpiała. To czego się lękała... przyszło, a jakkolwiek spodziéwane, było straszném... Ojciec patrzył na nią, łza mu się zakręciła w oku... zmilczał, pocałował ją w czoło i wyszedł.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.