Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 52 —

do tego przygotowany. Co do mnie wcale nie mam sobie do wyrzucenia zalotności, nie ciągnęłam młodego człowieka, nie łudziłam siebie... Miłość nasza, z którą taić się przed tobą nie mam powodu, przyszła niewiedziéć jak, zesłana z niebios, wyrosła jak kwiat. Jéj następstwa... jéj skutki były dla nas widoczne, ale drogi ojcze... mnie to ani do rozpaczy, ani do zwątpienia nie przywodzi. Znam Teofila, wierzę jego sercu... jestem spokojną...
— Radźże mi co mam ja uczynić? spytał Jakub.
— Nie będziecie potrzebowali nawet przykréj wszczynać rozmowy, odparła Klara, ja wam jéj oszczędzę... Sama powiem Teofilowi że władzy rodzicielskiéj sprzeciwiać się nie powinien, ale o ile on ją w sprawie serca uzna za... obowiązującą, mówiła uśmiéchając się spokojnie Klara... tego powiedziéć nie mogę.
Zdziwiony niezmiernie pozorną obojętnością z jaką Klara przyjęła tę wiadomość, p. Jakub nieuważał iż ręce jéj drżały i lice pobladło. Mężna niewiasta uśmiéchała się strapionemu ojcu, ale cierpiała. To czego się lękała... przyszło, a jakkolwiek spodziéwane, było straszném... Ojciec patrzył na nią, łza mu się zakręciła w oku... zmilczał, pocałował ją w czoło i wyszedł.




Tegoż dnia Klara napisała list do Teofila... nic nie tając przed nim i zapytując go co myśli czynić.