Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 51 —

i nie mógł. W kilka dni potém nagryzłszy się niemało, gdy siedzieli przy skromnym podwieczorku, córka widząc chmurne czoło ojcowskie, pocałowała go w rękę i spytała:
— Macie jakieś zmartwienie? dlaczego kryjecie je przedemną? możebym ja pocieszyć was potrafiła?
— Zgadłaś moje dziecko, rzekł pan Jakub i dłużéj się przed tobą taić nie będę. Ono ciebie równie jak mnie dotyczy...
Klara zarumieniła się i spojrzała mu w oczy tylko.
— Ojcze kochany, rzekła — jeśli się to mnie tyczy, mów śmiało — mam dosyć mocy duszy aby znieść wszystko co mi jest przeznaczoném. Niczém się więcéj nie brzydzę jak tajemnicami...
— Stary Wudtke mówił zemną, odezwał się stłumionym głosem p. Jakub.
— Oszczędźże sobie, dobry mój ojcze, przykrości wypowiedania mi tego, czego się ja domyśléć mogę łatwo. Stary Wudtke patrzy z niechęcią na przywiązanie syna swojego do mnie i zapewne oznajmił ci, kochany ojcze, iż na to małżeństwo nigdy nie zezwoli.
Pan Jakub głową skinął tylko.
— To było do przewidzenia — mówiła spokojnie Klara. Teofil i ja spodziéwaliśmy się tego... Można się było domyśléć iż dla bogatego syna bankiera nie wydam się partyą stosowną... Teofil był