Kamienica w Długim Rynku/LXV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Kamienica w Długim Rynku
Wydawca Michał Glücksberg
Data wyd. 1868
Druk J. Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Działo się to w gabinecie bankiera Wudtke... na kanapie siedział przybyły z Berlina świéżo Berens, i paląc cygaro, śmiejąc się, opowiadał ojcu, jak mu się doskonale z Teofilem udało.
— Że ci się udało — zawołał bankier... nie przeczę, ale kto ten śmiały plan nakréślił? kto przewidział? kto znając naturę ludzką i serce wcześnie tory któremi pójść muszą oznaczył? Nie chwaląc się o mój drogi, byłem tu jak Liverrier z tą planetą.
— Tak, kochany ojcze... tak... ja sobie nic nie przyznaję tylko posłuszne wykonanie jego instrukcyi.
— No — a teraz mój Berens... do rachunku, ile téż ta sztuka ogółem kosztowała? Dałem ci naprzód pięć tysięcy talarów...
— Ale wydałem dziesięć, mam rachunki, i jeśli się nie mylę, Teofil grubo, grubo w długi zabrnął.
— Jak naprzykład? spytał Wudtke.
Trudno obrachować, ale bodaj czy nie będzie ich... do dwudziestu tysięcy.
Bankier poskrobał się po łysinie.
Donnerwetter! wyjąknął przez zęby... Czy lichwiarskie?
— Są różne.
— No — ale bądź co bądź, postawiłem na swojém. Mówisz że wczoraj list do Klary wyprawił z pożegnaniem...
— Widziałem go... pisał na stoliku u Rosy... a przyznam się żem się śmiał, tak pracował i stylizował.
— Ale ba! wiedział do kogo pisze.
Wudtke ręce zatarł...
— To mi się udało... Pięć, dziesięć, pięćdziesiąt tysięcy talarów są niczém obok odzyskania syna.
— To pewna, rzekł Berens... ale tu się kończy posłannictwo moje, winienem więc sumiennie ojca ostrzedz, że Rosa goni na ożenienie... Stała się słodką, skromną, a ma urok szatański, a zręczna jak Machiavel... a udaje jak komedyantka... a Teofil zakochany jak młodzieniec, który winien uroczéj kobiécie piérwsze w życiu szczęście.
— Tak, to wszystko dobrze, ale tu się o ożenienie nie boję... z nią walka dla mnie łatwiejsza... Teraz tylko przedstawisz Rosie jakiego szlachcica, barona i po wszystkiém.
Berens głową potrząsł.
— O! nie pójdzie to łatwo, kobiéta praktyczna, zna doskonale stan waszéj fortuny... a baronostwo sobie kupi gdy zażąda... przestrzegam o niebezpieczeństwie.
— Ja się z niego śmieję! zawołał Wudtke...
Domawiał tych wyrazów, gdy do gabinetu przebojem, z hałasem, blady wpadł jak bomba, Fiszer.
Wudtke odwrócił się z kwaśną miną, miał już bowiem ten zwyczaj zaprowadzony, że nikt do niego bez zameldowania wchodzić nie miał prawa.
— Co tam u licha?
— Co? u licha? Cóżto? ministra grasz rolę... wejść nie wolno... ofuknął Fiszer...
— Co ci jest? dumnie spytał Wudtke...
— Co mi jest... Jestem wściekły! powiem ci w dwóch słowach... Wczoraj Paparonowie trafili na ślad skarbu w grobach familijnych i o białym dniu pięć skrzyń pełnych złota wywieźli z nich.
Wudtke się rozśmiał.
— Śmiéj się, rzekł Fiszer, śmiéj się. Oberkonsystoryalrat człowiek przecież poważny, wié o tém... Generał Pardubitz mi o tém mówił.
— Nie może być!
— Może być i jest! mówię ci jest! Siostra ich staréj sługi Malchen służy u mnie. Malchen opowiada jak do tego przyszli. Przyjechał do Gdańska kupiec antykwaryusz, chcieli mu sprzedawać wszystkie swoje antyki, zabrali się do inwentarza, poczęli opatrywać sprzęty... W biurze czy w szafie trafili na kryjówkę, w kryjówce był testament... Oprócz złota z grobów... wiem że Jakub gotuje się w drogę do Londynu... i tam cóś mają na banku.
— Ale bajki! powtórzył Wudtke pobladłszy nieco — ale bajki, głupstwa, plotki przekupek! Nie może być.
— Przekonasz się...
Tylko co się rozmowa ta skończyła, nadszedł sędzia trybunału handlowego, (Ministerialrath oprócz tego) p. Piper von Pfepfersdorf. Byłto człek poważny, krochmalny, urzędowy, stateczny.
Rozmowa padła na nowinę a ministerialrat pomalutku wypowiedział że widział się z D. Hiller von Hillercheim i z jego ust na własne uszy usłyszał całą tę historyą, która nie podpadała wątpliwości.
Wudtke nie pokazał po sobie wcale, żeby go to bardzo obeszło, ale w istocie jakiś zafrasowany chodził...
— Ja się domyślam co to jest... rzekł po długich milczących przechadzkach po pokoju, gdy się pozbył ministerialrata... to sztuka Hiszpana, grają komedyą z nami... umyślnie skrzynie wywozili... Zresztą jeśli to prawda, wyda się pewnie.
— Totéż się wydało — odparł Fiszer — a ja nie mogę sobie darować żem idąc za radą waszą zrobił sobie nieprzyjaciela z człowieka, który może się stać finansową potęgą!
Wyraz ten obraził p. Wudtke — który sam jeden chciał miéć prawo nazywać się i być potęgą finansową... skrzywił się, splunął i zawołał, ruszając ramionami.
— Słuchaj Fiszer, desperuję o tobie żebyś kiedykolwiek miał wyjść na słusznego człowieka — wiészże ty co stanowi potęgę finansową?... Nie to (uderzył się po kieszeni) ale ot co (ręką wskazał na czoło.) Jakub żeby miał nawet miliony, zużytkować ich nie potrafi... W rasie i krwi tych ludzi (Wudtke o własném pochodzeniu umyślnie zapomniał) jest cóś co im nie dopuszcza dobić się istotnego, trwałego znaczenia... plemię Paparonów daje nam tego dowody, znajdziecie w nich największą rozrzutność, najstraszliwsze skąpstwo, najśmiészniejsze dziwactwo, nigdy porządku, taktu i wytrwałéj pracy rozsądkiem kierowanéj... wiecznie serce i uczucie, przebiérające się najrozmaiciéj, gra tu rolę przeważną, a rozsądek służy mu za lokaja.
Zdanie to nie było bez pewnéj trafności, przyznać to potrzeba; ale wszyscy tak się zajmowali w téj chwili historyą skarbu, że nie ocenili charakterystyki bankiera.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.