Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 202 —

nienie nie boję... z nią walka dla mnie łatwiejsza... Teraz tylko przedstawisz Rosie jakiego szlachcica, barona i po wszystkiém.
Berens głową potrząsł.
— O! nie pójdzie to łatwo, kobiéta praktyczna, zna doskonale stan waszéj fortuny... a baronostwo sobie kupi gdy zażąda... przestrzegam o niebezpieczeństwie.
— Ja się z niego śmieję! zawołał Wudtke...
Domawiał tych wyrazów, gdy do gabinetu przebojem, z hałasem, blady wpadł jak bomba, Fiszer.
Wudtke odwrócił się z kwaśną miną, miał już bowiem ten zwyczaj zaprowadzony, że nikt do niego bez zameldowania wchodzić nie miał prawa.
— Co tam u licha?
— Co? u licha? Cóżto? ministra grasz rolę... wejść nie wolno... ofuknął Fiszer...
— Co ci jest? dumnie spytał Wudtke...
— Co mi jest... Jestem wściekły! powiem ci w dwóch słowach... Wczoraj Paparonowie trafili na ślad skarbu w grobach familijnych i o białym dniu pięć skrzyń pełnych złota wywieźli z nich.
Wudtke się rozśmiał.
— Śmiéj się, rzekł Fiszer, śmiéj się. Oberkonsystoryalrat człowiek przecież poważny, wié o tém... Generał Pardubitz mi o tém mówił.
— Nie może być!
— Może być i jest! mówię ci jest! Siostra ich