Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 201 —

— Ale wydałem dziesięć, mam rachunki, i jeśli się nie mylę, Teofil grubo, grubo w długi zabrnął.
— Jak naprzykład? spytał Wudtke.
Trudno obrachować, ale bodaj czy nie będzie ich... do dwudziestu tysięcy.
Bankier poskrobał się po łysinie.
Donnerwetter! wyjąknął przez zęby... Czy lichwiarskie?
— Są różne.
— No — ale bądź co bądź, postawiłem na swojém. Mówisz że wczoraj list do Klary wyprawił z pożegnaniem...
— Widziałem go... pisał na stoliku u Rosy... a przyznam się żem się śmiał, tak pracował i stylizował.
— Ale ba! wiedział do kogo pisze.
Wudtke ręce zatarł...
— To mi się udało... Pięć, dziesięć, pięćdziesiąt tysięcy talarów są niczém obok odzyskania syna.
— To pewna, rzekł Berens... ale tu się kończy posłannictwo moje, winienem więc sumiennie ojca ostrzedz, że Rosa goni na ożenienie... Stała się słodką, skromną, a ma urok szatański, a zręczna jak Machiavel... a udaje jak komedyantka... a Teofil zakochany jak młodzieniec, który winien uroczéj kobiécie piérwsze w życiu szczęście.
— Tak, to wszystko dobrze, ale tu się o oże-