Kamienica w Długim Rynku/LXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Kamienica w Długim Rynku
Wydawca Michał Glücksberg
Data wyd. 1868
Druk J. Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Francuz nazajutrz został zaprezentowany rodzinie, Jakubowi i pannie Klarze. Chociaż przy piérwszem poznaniu przedstawił się jako artysta, dyletant, z każdą chwilą jaśniéj się okazywało że w istocie z pewnemi wiadomościami artystycznemi łączył on powołanie... kupca; handlował przedmiotami starożytności i znaczny ich skład miał w Paryżu przy ulicy S. Honoryusza. Był on, jak powiadał, zrazu malarzem, ale mu się nie wiodło, obrazów jego kilka jury wystawy odrzucili, rozbił więc paletę a odziedziczywszy kapitalik po stryju, oddał się starożytniczym poszukiwaniom, na których — zdaje się, że się już był dorobił pewnego majątku, bo miał dom swój własny i magazyny dwa podobno.
René Desforges był w istocie temperamentu artystycznego, ale to był ów francuzki ideał artysty długowłosego, nienawidzącego le bourgeois, jak niemiecki akademik filistrów — tylko już nieco wiekiem i doświadczeniem uspokojony. Artysta niemiecki jest zawsze prawie estetyk, teoretyk, myśliciel, dużo czytał, uczył się, myślał. Francuz zdobywa czego mu brak na drodze innéj — przez życie, rozmowę, wpatrywanie się, krytykę, — przez wprawę instynktu... René téż mało znał teoryi estetycznych, uczonym był ze źródeł bardzo przystępnych i pospolitych, ale sąd miał trafny i zdrowy. Piérwszy to raz antykwarską podróż odbywał po Niemczech, zwiédzał muzea, zbiory, galerye. Kupował po sklepikach małych, poznawał ludzi i wyznał przed Klarą która z nim wdała się w dłuższą rozmowę, że wcale sobie Niemiec tak nie wystawiał jak one były w istocie, że zdumiony jest ich nauką, pracowitością.
Wziąwszy to za kompliment, Klara mu odpowiedziała z uśmiéchem:
— Ale my panie nie jesteśmy Niemcami.
René wszystkim się im podobał, a jemu — bodaj czy nie najbardziéj panna Klara, bo siadłszy do rozmowy z nią, zapomniał się i trzy godziny przebałamucił.
Byłto człowiek sympatyczny i trzeba mu przyznać, że jeśli artyście niemieckiemu w pojęciu wielkich zadań artystycznych nie sprostał, to znowu niemiecki kupiec pod wielu względami stał niżéj od niego.
Przedłużoną do zbytku rozmowę potrzeba było nareszcie przerwać i wziąć się do roboty. Pan Jakub który był zrezygnowany zupełnie a nawet weselszy i bardziéj niż kiedy ożywiony, przyniósł stare inwentarze; po jednemu przypatrywano się osobliwościom nagromadzonym w sali weneckiéj. Szczególniéj zastanowiła p. René mała czarna hebanowa szafeczka, stojąca na biurze, pieścidełko w swoim rodzaju. Téj formy bardzo misternie wyrabianych sprzęcików używano dawniéj do chowania klejnotów, drobnych fraszek, papiérów. Szafeczka Paparonów widocznie pochodziła z XVII wieku, a była arcydziełem téj stolarszczyzny a raczéj markieteryi wytwornéj, która się teraz dopiéro odradzać zaczyna. Szafeczka ta z hebanu, cała wysadzana perłową macicą, bursztynem, kością słoniową, agatami, bronzem, pomimo rozmaitości materyału składała śliczną całość. Pełno w niéj było szufladek, kryjówek, schowanek, a każda z nich wyrobiona była tak troskliwie, że mimo lat najmniejszego nie poniosła uszczerbku.
Szafeczka od niepamiętnych czasów stała nieruszana, dopiéro teraz dla pokazania jéj p. René przeniesiono pod okno i Jakub począł po jednéj wyjmować szufladki... Na samém wiérzchu była siedząca figurynka z kości słoniowéj. Wpatrując się w nią z góry, postrzegł Wiktor że miała na głowie mało widoczny guzik bronzowy...
— Co to jest? rzekł wyciągając rękę i naciskając...
W téj chwili gdy dotknął guzika, z szerokiego gzémsu szafeczki wyskoczyła skryta szufladeczka, któréj się nikt nie domyślał.
— A to zabawne! zawołał Wiktor, patrzno, patrz Jakubie... jakiś papiér... koperta czy cóś... od niepamiętnych czasów zachowana, aż zżółkła.
— Zobacz co to jest? rzekł Jakub.
Wiktor sięgnął ręką po papiér, dobył go, spojrzał i krzyknął...
— Jezus! Marya!
— Co ci jest!
— Testament! testament dziada Alberta...
Na te słowa wszystkie twarze pobladły. René który o niczém nie wiedział, spoglądał po nich ciekawie...
Wiktorowi ręce drżały, nie śmiał rozpieczętować, plik był gruby niezmiernie.
Jakub drżał, Klara powoli zsunęła się na krzesło, Francuz czując instynktowo że cóś się stało ważnego i że może im być na zawadzie, chwycił za kapelusz, szepnął na ucho Wiktorowi że powróci późniéj i... wysunął się niepostrzeżony...





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.