Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 188 —

tami, bronzem, pomimo rozmaitości materyału składała śliczną całość. Pełno w niéj było szufladek, kryjówek, schowanek, a każda z nich wyrobiona była tak troskliwie, że mimo lat najmniejszego nie poniosła uszczerbku.
Szafeczka od niepamiętnych czasów stała nieruszana, dopiéro teraz dla pokazania jéj p. René przeniesiono pod okno i Jakub począł po jednéj wyjmować szufladki... Na samém wiérzchu była siedząca figurynka z kości słoniowéj. Wpatrując się w nią z góry, postrzegł Wiktor że miała na głowie mało widoczny guzik bronzowy...
— Co to jest? rzekł wyciągając rękę i naciskając...
W téj chwili gdy dotkął guzika, z szerokiego gzémsu szafeczki wyskoczyła skryta szufladeczka, któréj się nikt nie domyślał.
— A to zabawne! zawołał Wiktor, patrzno, patrz Jakubie... jakiś papiér... koperta czy cóś... od niepamiętnych czasów zachowana, aż zżółkła.
— Zobacz co to jest? rzekł Jakub.
Wiktor sięgnął ręką po papiér, dobył go, spojrzał i krzyknął...
— Jezus! Marya!
— Co ci jest!
— Testament! testament dziada Alberta...
Na te słowa wszystkie twarze pobladły. René