Kaśka Karjatyda (1923, dramat)/Akt szósty

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł Kaśka Karjatyda
Podtytuł Melodramat w sześciu odsłonach
Pochodzenie Utwory dramatyczne, tom I
Wydawca Instytut literacki „Lektor“
Data wyd. 1923
Druk Zakłady Graficzne H. Neumana we Włocławku
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa — Poznań — Kraków — Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT SZÓSTY.
Scena przedstawia salę w szpitalu; kilka łóżek pustych. W głębi dwa łóżka niskie na kółkach, jak do przesuwania chorych z sali do sali. Na lewo duży stół, odgrodzony parawanem od reszty sali; na nim słoiki, flaszki, woda i inne przybory. Lampa zwiesza się u sufitu. Za podniesieniem zasłony w sali jest pusto przez chwilę. Drzwi się otwierają i wchodzi siostra miłosierdzia, za nią dozorczyni ze świecą w ręku.
SCENA I.
SIOSTRA MIŁOSIERDZIA, DOZORCZYNI.
ஐ ஐ
SIOSTRA.

Trzeba lampę zapalić.

DOZORCZYNI.

Czy kto umiera?

SIOSTRA.
Tak, numer siedemnasty.
DOZORCZYNI.

Przeniosą ją tutaj?

SIOSTRA.

Tak; inne chore skarżą się, iż zasnąć nie mogą. Ta chora ciągle mówi; trzeba ją odosobnić. Agonja jej jest ciężka i niepokoi całą salę.

DOZORCZYNI.

To nie to, co numer jedenasty — zasnęła wczoraj w południe tak spokojnie, iż wszyscy byli przekonani, że śpi. Przychodzę do niej, dotykam — zimna! Natychmiast kazałam ją usunąć.

SIOSTRA.

Tak, Bóg dał jej lekkie skonanie.

(Zapala lampę).
DOZORCZYNI.

Gdzie siostra każe łóżko chorej postawić?

SIOSTRA.

Tu! (wskazuje lewą stronę sceny). Będzie miała krzyż przed oczami.

DOZORCZYNI.

Niewiele ma przytomności. Wczoraj już mnie nie poznała.

SIOSTRA.

Niezbadane jest miłosierdzie Boże. Może Bóg da jej chwilę przytomności, aby zeszła z tego świata w łasce i ze skruchą należną

DOZORCZYNI.

Może!

SCENA II.
TEŻ, TRAWIŃSKI.
ஐ ஐ
TRAWIŃSKI.

Dobry wieczór, siotro Marjo Anno!

SIOSTRA.

Niech będzie pochwalony.

TRAWIŃSKI.

Powracam z sali gorączkowej. Numer siedmnasty jest zupełnie nieprzytomny. Rano szef oddziału powiedział, że dzisiejszej nocy wszystko się skończy.

SIOSTRA.

Poczyniłyśmy właśnie wszystkie przygotowania, aby chorą przenieść tutaj.

TRAWIŃSKI.

Bardzo dobrze. Inne chore niepokoją się, widząc tak długą agonję.

SIOSTRA.
Biedna dziewczyna!
TRAWIŃSKI.

Siostra jeszcze jesteś wrażliwa na tę sprawy? Ja bo już jestem zupełnie zahartowany i to nie robi na mnie najmniejszego wrażenia.

SIOSTRA.

Zawsze to nasz bliźni i męka jego jest nam wspólną. Tembardziej dla mnie jest to rzeczą bolesną, iż tę dziewczynę przyniesiono do szpitala nieprzytomną i do tej chwili nie odzyskała jeszcze przytomności. Pragnęłabym bardzo, aby umarła pogodzona z Bogiem.

TRAWIŃSKI.

Oto ją niosą!

SCENA III.
CIŻ, POSŁUGACZE, KAŚKA.
(Posługacze przynoszą Kaśkę, leżącą na łóżku przenośnem, zakrytą prześcieradłem. W głowach łóżka zatknięty patyk i deseczka, oznaczona cyfrą 17).
ஐ ஐ
KAŚKA.

Janie! Janie!

SIOSTRA.
Oto, imię, które bezustannie powraca jej na usta. Może to imię jej brata? Czy pan nie wie, panie doktorze? Może dać znać jej rodzinie?
TRAWIŃSKI.

Nie wiem nic o niej. Spotkałem ją u mego przyjaciela, rzeźbiarza, gdy mu służyła za model. Zawaliło się pod nią rusztowanie. Belki zgniotły jej bok i głowę. Przyniesiono ją tutaj. Wiem, że jest służącą i wypędzono ją ze służby za burdy i awantury.

SIOSTRA.

O mój Boże! nieszczęśliwa dziewczyna!

TRAWIŃSKI.

Wezwałem tu owego rzeźbiarza, w którego domu stało się to nieszczęście. On nam może przyniesie jakie bliższe szczegóły co do jej pochodzenia i stosunków rodzinnych.

KAŚKA
(nieprzytomna).

Ojciec wygnał... dom zamknął... Siostry... o Jezu!... już nigdy ich nie zobaczę! nigdy! nigdy!

TRAWIŃSKI.

Idę na salę, a potem odchodzę. Przyjdę nad ranem.

SIOSTRA.

Pan doktór tu jeszcze zajrzy?

TRAWIŃSKI.

Poco? ja jej już nic pomódz nie mogę.

(Wychodzi).
SIOSTRA
(do dozorczyni).

Proszę iść na salę i porozdawać kleik. Potem proszę przyjść tutaj mnie zmienić, a ja pójdę dawać lekarstwa.

DOZORCZYNI.

Dobrze, proszę siostry!

SCENA IV.
KAŚKA i SIOSTRA.
ஐ ஐ
SIOSTRA
(pochylona nad Kaśką).

Moje biedne dziecko, może masz pragnienie?

KAŚKA
(w obłędzie).

Nie mam świadectwa... Nie wezmą, bo mi pan wpisze, że mnie do becyrku wzieni...

SIOSTRA.

Uspokój się, nikt od ciebie świadectwa nie żąda.

KAŚKA.
Do ślubu wyjmę mentryke, bo przez mentrnki... bo przez mentryki ślubu nie dadzą (z głośnym krzykiem). Janie! Janie!
SIOSTRA.

Powiedz mi, moje biedne dziecko, kto jest ten Jan? Może chcesz go widzieć? Powiedz mi, gdzie go szukać?

KAŚKA
(odpychając siostrę).

Czego ty chcesz odemnie? dlaczego mnie prześladujesz? Czy myślisz, że Jan się z tobą ożeni? Nieprawda, on i ciebie tak mani, jak i mnie manił, jak wszystkie dziewczęta mani!

SIOSTRA.

A, to twój narzeczony! To w takim razie ja ci go poszukać nie mogę...

KAŚKA.

Mówił sam, że jesteś nic warta... nic warta i wyśmiewał się z twoich pieniędzy... i kapeluszy.

SIOSTRA.

Biedna ta dusza! Jakże ją męczą jeszcze w ostatniej chwili drobiazgi tego świata!

KAŚKA.

A ja nie mam ani grosza... ani kapelusza! I dlatego zamąż nie idę! Biedne dziewczyny nie mogą zaznać szczęścia! nie wolno im! ha!

SIOSTRA
(modląc się).
Dzięki Ci, Panie, żem wybrała swą ścieżkę. Spokój jest w duszy mojej!
KAŚKA.

Praca od świtu do późnej nocy. Oh! jak mi ręce spękały się od ługu! boli... I Jan mnie porzucił!

SIOSTRA
(j. w.).

I tej nieszczęśliwej spokój daj, o Panie! i skon lekki; a w Tobie niech odpocznie zmęczona dusza jej!

KAŚKA
(powoli przychodzi do przytomności i patrzy chwilę na siostrę).

Kto tu?

SIOSTRA.

Twoja siostra w Bogu, a sługa w Chrystusie!

KAŚKA.

Pani jest zakonnicą, prawda?

SIOSTRA.

Tak nas na świecie nazywają.

KAŚKA.

Siostra podobna jest do Anioła Stróża... Po za tobą czyste skrzydła białe.

SIOSTRA.
To mój czepek bieleje w cieniu. Twój Anioł Stróż, siostro, jest koło ciebie, nie opuścił cię nigdy.
KAŚKA.

Oj! opuścił, siostro, opuścił!

SIOSTRA.

Zgrzeszyłaś więc tak bardzo?

KAŚKA.

Nie wiem, czy zgrzeszyłam, ino wiem, że pokutowałam ciężko!

SIOSTRA.

Pokuty nigdy zawiele.

KAŚKA.

Oj, siostro, było zawiele... aż z niej umierać mi przyszło... Ale ja się na to nie żalę... boć chyba teraz wypocznę... prawda, siostro?

SIOSTRA.

To zależeć będzie od stanu twej duszy. Jeżeli nie spłynie na ciebie łaska i serce twe nie będzie przejęte miłością Bożą, pokuta twoja dopiero zacząć się może.

KAŚKA.

Ola Boga! ola Boga! Jeszcze! jeszcze!... A toć, jeśli zgrzeszyłam, to, siostro, ja już opłaciłam ten grzech w dwójnasób!

(Słychać dzwonek w oddali).
Dzwonią na pacierze wieczorne. Czy chcesz się pomodlić, siostro?
KAŚKA
(cicho).

Nie mogę.

SIOSTRA.

Dlaczego nie możesz? (Kaśka milczy). A ja ci powiem, dlaczego — bo masz w sercu nienawiść i urazę do tych, którzy może ci krzywdę w życiu uczynili. Przebacz, a modlić się znów będziesz potrafiła.

KAŚKA
(głucho, z uporem).

Nie przebaczę!

SIOSTRA.

Jakże chcesz, aby Bóg ci przebaczył, skoro ty odpuścić nie chcesz winowajcom twoim?

KAŚKA
(z rozpaczliwym uporem).

Nie przebaczę!

SIOSTRA.
Chrystus na krzyżu przebaczył katom swoim.
KAŚKA
(w rozpaczy).

Żeby mi ręce i nogi odpaść miały — nie przebaczę!!!

(Dzwon daleki).
SIOSTRA
(klęka).

Modlić się za ciebie będę, biedna siostro moja — modlić się będziemy wszyscy: ja i ci, którzy, jęcząc z bólu, cierpienia swe w tej chwili Bogu ofiarują... Oby ci Bóg dał serce litościwe i do przebaczenia skłonne!

(Chwila milczenia — dzwon powoli milknie).


SCENA V.
TEŻ i DOZORCZYNI.
ஐ ஐ
DOZORCZYNI.

Przychodzę zluzować siostrę. Chorzy na lekarstwo nocne czekają. Numerowi na sali nieuleczalnych, pan doktór przyniósł morfinę... A ta młoda kobieta, której wczoraj robiono operację dogory...

SIOSTRA
(przerywa).

Dobrze, idę! (Do Kaśki). Staraj się, dziecko moje, nie myśleć o krzywdach, jakie ci ludzie czynili. Pomyśl, że nieraz doznałaś dużo dobrego; przypomnij sobie — i niech gorycz twoja wdzięcznością się stanie.

KAŚKA.

Nie mam zaco mieć wdzięczności dla nikogo. Same krzywdy miałam w życiu i ani odrobiny uciechy. A zawsze przebaczałam każdemu, co się nademną znęcał — ojcu, siostrom, fabrykantom w tkalni, sługom jenszym w mieście, państwu i... jemu! A jak mnie potrzeba było przebaczyć, to nikt nie chciał! nie chciał!... Ano, to już teraz i mnie się gniew wezbrał... i dławi mnie...

SIOSTRA.

Odchodzę... za chwilę powrócę. Sądzę, że znajdę cię mniej zbuntowaną.

KAŚKA.

I gadzinę nadeptać, to ukąsi, a nie taką marną dziewczynę, jak ja.

SIOSTRA.

Niech Bóg cię strzeże, moje biedne dziecko!

(Odchodzi wolno).

SCENA VI.
KAŚKA, DOZORCZYNI.
ஐ ஐ
DOZORCZYNI.

Nie chce panna pić?

KAŚKA.

Dajcie.

(Pije ziółka, poczem głowa opada jej na poduszki).
KAŚKA
(po chwili).

Czy to ja mam umierać?

DOZORCZYNI.

Gadanie! Czego tam zaraz śmierć wspominać?

KAŚKA.

Ano, bo jakże inaczej? Czego ja się mam po świecie jeszcze włóczyć? Toż dla mnie niema dachu, coby mnie okrył!

DOZORCZYNI.

Niech panna lepiej śpi.

KAŚKA.
Jakże mi spać, kiedy wszystko mnie boli, a po głowie roi się aż do straszydeł!
DOZORCZYNI.

Ja lampę przyciemnię i poprawię pannę na łóżku (wspina się na palcach, aby lampę przyciemnić). Nie dostanę; ano, to zawołam dyżurnego posługacza (otwiera drzwi). Janie! Janie!

KAŚKA
(siadając na łóżku).

Janie? Dlaczego... Janie? Kto go woła?

SCENA VII.
TEŻ SAME i JAN.
ஐ ஐ
JAN.

Jestem, a co trza zrobić?

DOZORCZYNI.

Trzeba ściemnić lampę i pomożecie mi chorą podnieść trochę na łóżku.

JAN.

Dobrze!

(Przygasza trochę lampę i idzie do łóżka Kaśki, pochyla się nad nią i ujmuje ją pod pachę, chcąc podnieść. W tej samej chwili Kaśka czepia się konwulsyjnie jego ramion).
KAŚKA.

To ja!!

(Unosi się na łóżku, strasznie groźna, z oczyma krwią zabiegłemi, z włosami rozrzuconemi dokoła głowy).
JAN.

Jezu miłosierny!

KAŚKA.

Ty nie wzywaj teraz Pana Boga do pomocy, ty krzywdzicielu! rozbójniku! To ty mnie zabił, ty był sprawcą nędzy mojej!... ty mnie w poniewierkę rzucił, aż wreszcie dobił, jak psa... i to bez ciebie ja weszłam na barłóg szpitalny! A teraz cię mam... i teraz cię trzymam, ty mój panie narzeczony... ty moja nędzo! To my chyba razem przed sądem Boskim staniemy... boć mnie samej przez ciebie w grób iść niesprawiedliwie! O! ty mnie honorował po szynkach, aż... ty mnie wykierował do trumny... Ale pomsta Boża na ciebie! pomsta Boża! Zdechniesz w szpitalu, jak ja, bez Boga i ludzi! Pomsta na ciebie, psie jeden!

SCENA VIII.
CIŻ SAMI i SIOSTRA.
ஐ ஐ
SIOSTRA
(nadbiega do Kaśki).
Puść tego człowieka! zaprzestań przeklinać! Nad grobem stoisz, jesteś już przed obliczem Boga i jeszcze cię obchodzą sprawy twoje ziemskie!
KAŚKA
(nie puszczając Jana).

Siostro! to ten judasz, bez którego ja w nieszczęście wpadłam i na psy zeszłam!

SIOSTRA.

Czy naprawisz swe dobro, złorzecząc mu i sypiąc na jego głowę przekleństwa i złość swoją? Czy wrócą się twe łzy? czy choć jedną łzę przez to mieć będziesz w obrachunku swoim? A potem — spójrz na niego. Ja nie wiem, co on zawinił!... Nie moja to rzecz rozpatrywać i rozsądzać ziemskie sprawy, ale w sercu jego musi być żal i ból w tej chwili. (Do Jana). Powiedźcie mi szczerze, mój bracie, czy żałujecie swej winy.

JAN
(cicho).

Żałuję!

SIOSTRA.

Szczerze?

JAN
(wybuchając płaczem i padając na kolana przy łóżku)

Szczerze i okrutnie!

SIOSTRA.
A przebacz nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom!
(powoli, kładąc rękę na głowie Jana).

Jako i my odpuszczamy naszym winowajcom!

JAN.

Kaśka! daruj ty mi! daruj! Ja to nie bez złość zrobiłem, ot tak, bez głupotę! Ja nie myślałem, żebyś ty mnie tak naprawdę miłowała!

KAŚKA
(z uśmiechem bladym).

Ty myślał, Janie, że ja tak jak inne dziewuchy, prędko się pocieszę... Ale ja się nie pocieszyłam i bez to idę w mogiłę...

JAN.

Nie! nie! ty nie zamrzesz! Kaśka! ja się z tobą ożenię!

KAŚKA
(tracąc przytomność powoli).

Ja się z tobą ożenię...

JAN.

Ty mi przebaczysz? Ty mi przebaczyłaś?...

KAŚKA.
Ja ci przebaczyłam!
JAN
(do siostry).

O! Święta Panienko! Ty będziesz świadkiem, jako przyrzekam poślubić tę Katarzynę Olejarek i wziąć ją za żonę.

SIOSTRA.

Ależ to można zaraz wykonać. Jutro weźmiecie ślub. (Do Kaśki). Czy chcesz, Kasia, zostać żoną Jana?

KAŚKA
(nieprzytomna).

Jeszcze tyle roboty... dziś robota... już tak mam ręce spękane... trza iść po węgle do piwnicy, tam zimno, ciemno... ot, grób.. śmierć... Kaśka umrze... poczciwy niemowa... on jeden! on jeden!

(Muzyka gra pieśń dziewcząt z trzeciego aktu).
JAN.

Kasiu! Kasiu!

SIOSTRA
(do dozorczyni).
Agonja się rozpoczyna! Biegnijcie po pana doktora; on jeszcze musi być na dole u pana sekretarza.
KAŚKA.

O! o! idą! idą! całe białe... czysto sznur gołębi... śpiewają, aż słodko się robi:

Marya,
Biała lilja,
Co kwitnie... tam...
U... niebios... bram...

Bez całe życie harować, harować, harować!... a potem jak pies bez dachu się włóczyć po śniegu...

SCENA IX.
CIŻ SAMI, TRAWIŃSKI i WODNICKI.
ஐ ஐ
TRAWIŃSKI.

Siostro Marjo Anno, oto pan Wodnicki, który zasięgnął trochę informacyj o numerze siedemnastym.

WODNICKI.

Wiem niewiele.

(Odchodzi trochę na bok i rozmawia z siostrą Marją pocichu).
TRAWIŃSKI.
(pochylając się nad Kaśką).
No, zobaczymy co się z nią dzieje. (Po chwili). Phi!... niema tu co robić.
JAN
(czepiając się ręki doktora).

Pan doktór ją uratuje, prawda?

TRAWIŃSKI.

A... to ty! Aha! rozumiem! Proszę — więc teraz wolałbyś, aby żyła?

JAN.

Ano, toć niby przezemnie.

TRAWIŃSKI.

E! szeroko o tem Dawid pisał... Ale to trudno. Już ci ją nikt nie uratuje, ona już napół umarła.

(Podchodzi Wodnicki i siostra).
JAN
(padając znów przy łóżku).

Kaśko moja serdeczna! ty zamrzesz, nieboże! i to niby bezemnie, bez takiego lamparta!... Kaśko! ja się poprawię, już nie będę za dziewczynami latał, ino ty nie umieraj!

KAŚKA
(otwiera oczy nawpół przytomna i patrzy chwilę przed siebie).

Nie płacz, Janie, bo mi nigdy, bez całe moje psie życie nie było tak spokojnie, jak teraz. Wyharowałam się... ręce se po łokcie urobiłam... ale teraz to mi pan Jezus odpoczynek wieczny daje. Teraz mnie Panna Najświętsza na służbę do siebie bierze... a do Niej, do Tej naszej, to już chyba przez świadectwa mnie wezmą; dobra będzie służba razem z aniołami, a Pani litościwa! (Umiera — gasnącym głosem). Janie! Janie!

(Pozostaje zastygła, z otwartemi usty i oczami).
TRAWIŃSKI
(do siostry).

Ślub ten, ostatecznie, może się odbyć jutro wczesnym rankiem. Choć ja widzę objaw niepotrzebnego romantyzmu. Ale... skoro to siostrze się podoba... i owszem.

SIOSTRA.

Czy chora żyć będzie jutro rano?

TRAWIŃSKI.

O, jestem tego pewny! Zwykle taka agonja jest męczącą i przeciąga się bardzo długo. To są ciekawe wypadki. (Zbliża się do łóżka). Ticus: umarła!

SIOSTRA i WODNICKI.

Umarła?

JAN.

O mój Jezu!

SIOSTRA.
Światłość wiekuistą daj jej Panie i odpocznienie wieczne!
(Zamyka oczy i usta Kaśce; klęka, mówiąc pacierze).
JAN.

To ja ją zabił.

DOZORCZYNI.
(wchodząc).

Siostro Marjo Anno, numer dziewiąty umarł. Trza oczy zamknąć.

SIOSTRA.
(wychodząc z opuszczoną głową)...

Idę.

(Zasłona wolno opada)


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.