Juliusz Cezar (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt drugi

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Juliusz Cezar
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom VII
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Tytuł orygin. The Tragedy of Julius Cæsar
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT DRUGI.
SCENA I.
Rzym. Ogród Brutusa.
(Wchodzi Brutus).

Brutus.  Holo, Lucyuszu! Nie mogę rozpoznać
Po gwiazd obrocie, jak daleko rano.
Hola, Lucyuszu! Ach, jakżebym pragnął
Jego mieć wady, jak on spać głęboko!

Hola, Lucyuszu! obudź się, Lucyuszu!

(Wchodzi Lucyusz).

Lucyusz.  Czy mnie wołałeś, panie?
Brutus.  Idź i pochodnię zapal w mej komnacie,
Wróć zawiadomić, jak będzie gotowa.
Lucyusz.  Idę wykonać rozkazy twe, panie. (Wychodzi).
Brutus.  Tylko przez jego śmierć — co się mnie tyczy,
Nie mam powodów żadnej nienawiści,
Tylko publiczne dobro mną kieruje.
Pragnie korony — kto zgadnąć potrafi,
Jego naturę jak zmieni korona?
Dzień tylko jasny żmije ze snu budzi,
Radzi ostrożność. Włożyć mu koronę?
Tak, a z koroną dać mu razem żądło,
Którem dowolnie śmierć może rozsiewać.
Jak łatwo zbytku wielkości nadużyć,
I z miłosierdziem potęgę rozłączyć!
A choć w Cezarze nie widziałem dotąd,
Żeby namiętność nad rozum wyrosła,
Wiem z doświadczenia, że młodej ambicyi
Pokorna skromność za drabinę służy,
Z ócz jej nie traci, kto po niej szczebluje,
Lecz na najwyższym ledwo szczeblu stanie,
Wraz od drabiny odwraca źrenice,
Pogląda w chmury, podłem gardzi drewnem.
Po którem zwolna na górę się wdrapał.
Lepiej więc będzie zawczasu uprzedzić,
Aby i Cezar nie poszedł tym śladem.
Jeśli nam dotąd wszystkie jego sprawy
Otwartej wojny nie dały powodów,
Tak rozumujmy: Gdy jeszcze podrośnie,
Ostateczności tej lub tej dosięże;
Więc jaje węża widzieć w nim należy,
Z którego wąż się wykłuje zjadliwy,
Lepiej więc węża udusić w skorupie.

(Wchodzi Lucyusz).

Lucyusz.  Pochodnia gore w komnacie twej, panie.
Kiedy na oknie krzemienia szukałem,

Pieczętowany ten znalazłem papier,
A jestem pewny, że go tam nie było,
Gdy wychodziłem wieczór na spoczynek.
Brutus.  Wracaj do łóżka; jeszcze dzień daleko.
Czy jutro, chłopcze, Idy są marcowe?
Lucyusz.  Nie wiem.
Brutus.  Więc zajrzyj wprzód do kalendarza
I wróć powiedzieć.
Lucyusz.  Idę spełnić rozkaz. (Wychodzi).
Brutus.  Chmur rozwieszonych ogniste wyziewy
Dość światła dają, aby list przeczytać.

(Otwiera list i czyta).

„Ty śpisz, Brutusie; zbudź się, spójrz na siebie.
Rzym, i t. d. Mów, uderz i napraw!
Ty śpisz, Brutusie; obudź się, Brutusie!“
Nie raz to pierwszy takie słowa czytam.
Rzym, i t. d. tak mam wytłomaczyć:
Czy Rzym przed jednym truchleć ma człowiekiem?
Rzym? Nie, nie, nigdy! Wszak moi przodkowie
Wygnali z rzymskich ulic Tarkwiniusza,
A on był królem. „Mów, uderz i napraw!“
Czego żądacie? Bym mówił, uderzył?
O Rzymie, moją przyjmij tu przysięgę,
Że byle przyszła w następstwie naprawa,
Brutusa ręka spełni twe życzenia. (Wraca Lucyusz).
Lucyusz.  Czternasty marca dzień kończy się dzisiaj.

(Stukanie za sceną).

Brutus.  Dobrze. Ktoś stuka, idź bramę otworzyć.

(Wychodzi Lucyusz).

Odkąd mnie Kassyusz podszczuł na Cezara,
Nie mogłem usnąć.
Między pomysłem a spełnieniem czynu
Pośrednie chwile są jak cień okropny;
Dusza i wszystkie śmiertelne narzędzia
W ciągłej są radzie, a cała istota
Jest do małego podobna królestwa,
W którem powstania fermentuje zaczyn.

(Wchodzi Lucyusz).

Lucyusz.  Twój szwagier, panie, Kassyusz u drzwi stoi,
Chce z tobą mówić.
Brutus.  Czy sam jest?
Lucyusz.  Nie, panie,
Ma towarzyszy.
Brutus.  Czy ich nie poznałeś?
Lucyusz.  Nie, kapelusze wszyscy zacisnęli,
Wszyscy płaszczami osłonili twarze,
Tak, że żadnego nie mogłem rozpoznać.
Brutus.  Niech wejdą. (Wychodzi Lucyusz).
Tak jest, to są sprzysiężeni.
O sprzysiężenie! jakto, czy się wstydzisz
Czoło twe groźne i nocy odsłonić,
Która wszystkiemu, co złe, wolność daje?
Śród dnia, gdzież znajdziesz dość ciemną jaskinię,
By twoje hydne pokazać oblicze?
O, sprzysiężenie! jaskini nie szukaj,
Osłoń się tylko pogodnym uśmiechem,
Bo gdy się w własnej pokażesz postaci,
Sam Ereb nawet niedość ma ciemności,
By cię przed okiem podejrzenia ukryć.

(Wchodzą: Kassyusz, Kaska, Decyusz, Cynna, Metellus Cyniber i Treboniusz).

Kassyusz.  Może zbyt śmiało twój sen przerywamy.
Witaj, Brutusie, a przebacz natręctwu!
Brutus.  Widzisz, że wstałem; czuwałem noc całą.
Czy znam tych ludzi, którzy z tobą przyszli?
Kassyusz.  Wszystkich, i wszyscy cześć mają dla ciebie,
I wszyscy pragną, byś o sobie myślał,
Jak każdy myśli o tobie Rzymianin.
To jest Treboniusz.
Brutus.  Witam go w mym domu!
Kassyusz.  To Decyusz Brutus.
Brutus.  Witam i Decyusza!
Kassyusz.  To Kaska, Cynna, to Metellus Cymber.
Brutus.  Witam ich wszystkich! Jakaż czarna troska
Broni wam oka wśród nocy tej zamknąć?

Kassyusz.  Pozwól na stronie słowo ci powiedzieć.

(Rozmawia z Brutusem na stronie).

Decyusz.  Wschód z tej jest strony; czy jeszcze nie świta?
Kaska.  Nie.
Cynna.  Przebacz, proszę; te szarawe pręgi,
Co chmury strzępią, są dnia zwiastunami.
Kaska.  Ja was przekonam, żeście obaj w błędzie.
Tam słońce wschodzi, gdzie mój miecz wskazuje,
Nową nam wiosnę przynosi z południa,
Za dwa miesiące posunie się dalej,
Tam, ku północy, a wtedy wschód będzie
Właśnie nad samym wzgórzem Kapitolu.
Brutus.  Dajcie mi, proszę, rękę po kolei.
Kassyusz.  Postanowienie zatwierdźmy przysięgą.
Brutus.  Nie, żadnych przysiąg! Jeżeli sumienie,
Dusz naszych boleść, czasu nadużycia,
Jeśli to wszystko słabą nam rękojmią,
Niech lepiej każdy powróci do domu,
Do leniwego niech wciśnie się łoża;
Niech się tyrania dumnie rozpanoszy,
Póki ostatni z nas nie zginie marnie
W życia hazardach. Lecz jeśli, jak myślę,
Dość jest powodów, by zapału iskra
W tchórzliwej nawet ocknęła się duszy,
Natchnęła męstwem słabą pierś niewieścią,
Na co daremnie innych podniet szukać,
Aby wystąpić w naszych praw obronie?
Alboż nie dosyć Rzymianina słowo,
Że wiernie dotrwa w uczciwym zamiarze?
Alboż to świętą nie jest już przysięgą,
Gdzie mąż cnotliwy z cnotliwym się łączy,
By swój kraj zbawić, lub zginąć z honorem?
Niech przysięgają kapłani i tchórze,
Roztropne mędrki, stare niedołęgi,
Zdolne całować rękę, co ich chłoszcze;
Niech się przysięgą do złej wiążą sprawy
Ci, których słowu nikt nie daje wiary,
Lecz my nie plammy zbyteczną przysięgą

Pogodnej cnoty naszego zamiaru;
Bo któżby myślał, że nasz duch żelazny,
Gdy sprawa nasza przysięgi wymaga?
Wszak każda kropla w żyłach Rzymianina
Byłaby skargą na bękarctwo rodu,
Gdyby śmiał kiedy choć na krok odstąpić
Od raz danego słowa przyjaciołom?
Kassyusz.  Co z Cyceronem zrobić? Czy go badać?
Myślę, że dzielną byłby nam podporą.
Kaska.  Trzeba go wciągnąć.
Cynna.  A trzeba koniecznie.
Metellus.  Niech z nami trzyma; srebrne jego włosy
Dobre u ludzi dadzą nam mniemanie,
I z ust niejednych kupią nam pochwały.
Bo gdy świat powie: rozum jego rządził
Prawicą naszą, płaszcz jego powagi
Osłoni naszej młodości porywczość.
Brutus.  Nie, niech mu zamiar będzie tajemnicą;
Nigdy on chętnej nie przyłoży ręki
Do dzieł nie w jego wylęgłych rozumie.
Kassyusz.  Więc go pomińmy.
Kaska.  Nie dla nas to człowiek.
Decyusz.  Czy jeden Cezar upaść ma ofiarą?
Kassyusz.  Słuszne pytanie! Niepodobna, mniemam,
Aby Antoniusz, drogi Cezarowi,
Cezara przeżył. Byłby nam zawadą
Na drodze naszej. Znacie jego środki,
I byle tylko korzystać z nich umiał,
Może nam wszystkie plany pokrzyżować.
Niech więc z Cezarem ginie i Antoniusz.
Brutus.  Naszemu dziełu krwawe damy piętno,
Gdy, ściąwszy głowę, będziem członki siekać,
(Boć tylko członkiem Cazara Antoniusz)
A któż z nas chciałby nad trupem się pastwić?
Bądźmy kapłanem tylko, nie rzeźnikiem.
Nastajem tylko na ducha Cezara,
A duch człowieka nie ma krwi kropelki.
Ach, gdyby można ducha tego zabić,

A szabli ostrzem ciała nie rozdzierać!
Lecz duch Cezara z krwią tylko wypłynie;
Więc, przyjaciele, zabijmy Cezara
Dłonią bez trwogi, lecz bez nienawiści.
Niechaj upadnie jak ofiara bogom,
Nie jako strawa dla psów porzucona;
Niech serca nasze będą jak pan mądry,
Który śle sługi do krwawego czynu,
A potem zda się ten czyn im wyrzucać.
Tylko tak dzieło przez nas dokonane
Wyda się dziełem potrzeby, nie zemsty;
Tylko tak każdy z nas światu się wyda
Nie mężobójcą, ale zbawicielem.
Niech was nie trwoży Antoniusza życie,
Bo on nie więcej szkodzić wam potrafi,
Jak dłoń Cezara, bez Cezara głowy.
Kassyusz.  Lękam się przecie, bo przyjaźń głęboka,
Co dla Cezara —
Brutus.  Dobry mój Kassyuszu,
Bądź dobrej myśli, bo, jeśli go kocha,
Tylko sam sobie zaszkodzić potrafi,
Wziąć śmierć Cezara do serca i umrzeć;
Ale i na to hart jego za słaby,
Zbyt kocha uczty, zabawy i śmiechy.
Trebon.  A więc niech żyje! bo i ja tak myślę,
Że pierwszy z tego później śmiać się będzie.

(Bije zegar).

Brutus.  Cicho! słuchajmy!
Kassyusz.  Uderzyła trzecia.
Trebon.  Czas się rozłączyć.
Kassyusz.  Rzecz jeszcze niepewna,
Czy dzisiaj przyjdzie Cezar do senatu.
On w gusła wierzy od pewnego czasu,
Choć dawniej szydził ze snów i przywidzeń.
Kto wie, czy dziwne nocy tej zjawiska,
Czy groźne znaki, czy wróżbiarzy rady
Nie będą zdolne w domu go zatrzymać.
Decyusz.  Nie troszcz się o to; choćby tak zamierzył,

Wiem, jak go zmienić. Cezar chętnie słucha,
Jak jednorożca strzelec zwodzi drzewem,
Jak słonia jamą, zwierciadłem niedźwiedzia,
Jak lwa sidłami, człowieka pochlebstwem,
Ale gdy dodam, że jeden się Cezar
Pochlebstwem brzydzi, przyzna, że mam słuszność,
I sam na wielkie złapie się pochlebstwo.
To moja sprawa; wiem, jak go uwikłać;
Do Kapitolu wam go przyprowadzę.
Kassyusz.  Pójdziemy wszyscy, by mu towarzyszyć.
Brutus.  O ósmej rano; czy na tem zapadło?
Cynna.  O ósmej rano, wszyscy; na to zgoda.
Metellus.  Ligaryusz ciężki ma żal do Cezara
Za twarde słowa, któremi go skarcił,
Że śmiał z pochwałą wspomnieć Pompejusza;
Dziwna, że żaden z was o nim nie myślał.
Brutus.  Dobry Metellu, idź do jego domu,
Wiem, że mnie kocha, bom na to zarobił.
Przyślij go do mnie, a ja go nastroję.
Kassyusz.  Zbliża się ranek; już czas się rozprószyć,
Ale niech każdy słowu swemu wierny,
Dowiedzie dzisiaj, że jest Rzymianinem.
Brutus.  Niech każdy uśmiech na swej twarzy niesie,
Niech głębin duszy nie zdradza spojrzeniem,
Ale, jak nasi rzymscy aktorowie,
Choć z ogniem w sercu, twarz miejmy spokojną.
Teraz, dzień dobry, i wszystkich was żegnam!

(Wychodzą wszyscy prócz Brutusa).

Hola, Lucyuszu! Znów śpi — mniejsza o to.
Pij, póki możesz, miodową snu rosę,
Bo twego mózgu nie zmąciły jeszcze
Widma w mej duszy troską wywołane;
Śpij więc głęboko, lecz ja spać nie mogę.

(Wchodzi Porcya).

Porcya.  Brutusie, mężu!
Brutus.  Porcyo, co to znaczy?
Czy zapomniałaś, że ciało twe słabe
Zimnych oddechów ranka nie wytrzyma?

Porcya.  A twoje czy jest silniejsze od mego?
Niedobry mężu, uciekasz ode mnie,
I wczora wstałeś nagle od wieczerzy,
Z założonemi rękami w komnacie
Długo krążyłeś wśród dumań i westchnień,
A gdym pytała, co cię zasmuciło,
Spojrzałeś na mnie surową źrenicą;
Gdy mimo tego nalegałam bardziej,
Tupnąłeś nogą, skrobałeś się w głowę,
Mimo mych błagań upornie milczałeś,
Gniewnej prawicy kazałeś skinieniem
Wyjść z twej komnaty — byłam ci posłuszną,
Bo się lękałam zbytecznem natręctwem
Gniew twój gwałtowny gwałtowniej zapalić;
Myślałam zresztą, że to nagły wybuch,
Któremu każdy w swym ulega czasie.
Milczysz, jeść nie chcesz, z ócz twych sen ucieka,
A gdyby troska na twarzy twej rysy
Ten sam wywarła skutek co na duszę,
Poznać cię łatwo nie byłabym w stanie.
Brutusie, odkryj mi smutków twych powód.
Brutus.  To nic, nic, Porcyo — to chwilowa słabość.
Porcya.  Brutus jest mądry; gdyby czuł się słabym,
Użyłby środków, co wracają zdrowie.
Brutus.  Tak właśnie robię. Porcyo, wróć do łóżka.
Porcya.  Słaby jest Brutus; czy to na lekarstwo
W takiem ubraniu, słabą wciąga piersią
Zimnego ranka zatrute oddechy?
Słaby jest Brutus; dlaczegóż, przez Boga,
O tej godzinie zdrowe rzuca łoże,
W burzliwej nocy osłabione ciało
Na łup wydaje zjadliwym wyziewom,
Jakby chorobie chciał chorobę dodać?
Nie, nie, Brutusie, jeśli jesteś słaby,
Dusza jest twoja cierpienia siedliskiem,
Które znać mocą praw moich powinnam.
Więc na kolanach zaklinam cię, mężu,
Na piękność, którą uwielbiałeś dawniej,

Na twojej wiecznej miłości przysięgi,
Na śluby, które jedną wlały duszę
W dwa ciała nasze, odsłoń mi twój smutek,
I daj połowę trosk swej połowicy.
Skąd twój niepokój? Jakie były cele
Tajnego zejścia? Bo wiem, że przed chwilą
Miałeś tu mężów, którzy swe oblicza
Nawet przed nocy kryli ciemnościami.
Brutus.  Wstań, dobra Porcyo!
Porcya.  Dobrym bądź, Brutusie,
A Porcya klęczeć przed tobą nie będzie.
Czyż to warunkiem ślubów naszych było,
Że prawa nie mam do męża tajemnic?
Że jestem tobą w pewnych tylko względach?
Dzielić mam ucztę, weselić twe łoże,
Być uczestniczką rozmów obojętnych?
Mieszkać na serca twojego przedmieściach?
O, jeśli tak jest, to Porcya, Brutusie,
Nie żoną twoją, lecz jest nałożnicą.
Brutus.  Jesteś mą dobrą, moją wierną żoną,
A tak mi drogą, jak czerwone krople,
Bijące w mojem zasmuconem sercu.
Porcya.  Więc muszę wiedzieć twoje tajemnice.
O wiem, wiem dobrze, tylkom jest kobietą,
Lecz tę kobietę Brutus wziął za żonę;
O wiem, wiem dobrze, tylkom jest kobietą,
Lecz ta kobieta jest Katona córką;
Czy żona taka, czyli taka córka,
Nie jest silniejszą od swojej płci słabej?
Odsłoń twe myśli, nie zdradzę tajemnic.
Ażeby moją wypróbować stałość,
Tu, dobrowolną dałam sobie ranę,
A jeśli boleść tę cierpliwie zniosłam,
Nie zdradzę pewnie i tajemnic męża.
Brutus.  O Boże, zrób mnie godnym takiej żony!

(Słychać stukanie za sceną).

Słuchaj! Ktoś stuka. Oddal się na chwilę.
Wszystkie tajniki serca ci odsłonię,

Wszystkie ci moje zamiary opowiem,
Wyznam skąd smutek na czole mem zasiadł.
Zostaw mnie teraz. (Wychodzi Porcya).

(Wchodzą: Lucyusz i Ligaryusz).

Lucyuszu, kto stukał?
Lucyusz.  Chory przychodzi twej rady zasięgnąć.
Brutus.  Kajusz Ligaryusz, o którym przed chwilą
Metellus mówił. Zostaw nas, Lucyuszu.

(Wychodzi Lucyusz).

Co mi przynosisz?
Ligaryusz.  Przyjmij pozdrowienie,
Choć wymówione cierpiącym językiem.
Brutus.  Jak źle wybrałeś czas twojej choroby!
Ach, jakbym pragnął, byś wszystkie miał siły!
Ligaryusz.  Nie jestem chory, jeśli masz zamiary
Godne poświęceń człowieka honoru.
Brutus.  Mam je, Kajuszu. Zamiar mój opowiem,
Byleś miał zdrowe do słuchania ucho.
Ligaryusz.  Na wszystkich bogów, którym się Rzym kłania,
Odpędzam moją chorobę, Brutusie.
Ty, rzymska duszo, wielkich ojców synu,
Jak czarnoksiężnik duch słaby zakląłeś.
Każ, a rozpocznę dzieło niemożebne,
Dokonam nawet. Mów, co trzeba zrobić.
Brutus.  Czyn, który chorym wróci dawne zdrowie.
Ligaryusz.  A czy choroby zdrowych nie nabawi?
Brutus.  I to być musi. Wszystko ci opowiem
W drodze do tego właśnie, który będzie
Naszego czynu ostatecznym celem.
Ligaryusz.  Z gorącem sercem wszędzie idę z tobą,
Z gotową dłonią na czyn tajemniczy;
Bo dosyć dla mnie Brutusa iść śladem.
Brutus.  Więc idźmy razem. (Wychodzą).

SCENA II.
Pokój w pałacu Cezara.
(Grzmoty i błyskawice. Wchodzi Cezar w nocnem ubraniu).

Cezar.  Niebo tej nocy z ziemią było w wojnie:
Trzy razy we śnie wołała Kalpurnia:
„Boże! ratujcie! mordują Cezara!“
Hola! (Wchodzi sługa).
Sługa.  Mój panie?
Cezar.  Idź, niechaj kapłani
Biją ofiary, a wracaj powiedzieć,
Czyli wypadek pomyślny mi wróżą.
Sługa.  Śpieszę (wychodzi. — Wchodzi Kalpurnia).
Kalpurnia.  Cezarze, czyś nie zmienił zdania?
Nie, nie, ty dzisiaj domu nie opuścisz.
Cezar.  Cezar wykona, co raz zapowiedział.
Groźby widziały tylko plecy moje;
Gdy się odważą w mą twarz spojrzeć, nikną.
Kalpurnia.  Z wszystkich wróżb dotąd śmiałam się, Cezarze,
Dziś drżę przed niemi. Przyszedł właśnie człowiek,
Co, oprócz zjawisk, których byłeś świadkiem,
Mówi o dziwach, które straż widziała.
Lwica zrzuciła szczenię na ulicę;
Z otwartych grobów wstawali umarli;
Ogniste armie w chmurach bój toczyły,
W szyku i hufcach jak rzymskie legiony,
A krew strugami ciekła na Kapitol;
Wrzawę potyczki słyszano w powietrzu,
I rżenie koni i jęk konających;
Duchy śród ulic wyły zabłąkane;
Wszystkie te dziwy trwogą mnie przejmują.
Cezar.  Kto z nas, Kalpurnio, potrafi uniknąć,
Co mu potęga bogów przeznaczyła?
Lecz Cezar pójdzie, bo te przepowiednie
Tak światu grożą jak i Cezarowi.
Kalpurnia.  Gdy żebrak kona, nie świecą komety,
Lecz na śmierć książąt i niebo się pali.

Cezar.  Trwożliwy stokroć umiera przed śmiercią;
Mężny raz tylko czuje śmierci gorycz.
Ze wszystkich cudów, o których słyszałem,
To cud największy, że ludzie się boją,
Wiedząc, że kresem śmierć nieuniknionym,
Przyjdzie, przyjść musi. (Wchodzi Sługa).
Co mówią wróżbiarze?
Sługa.  Radzą, byś w domu dzień cały pozostał,
Bo gdy wyjęli wnętrzności ofiary,
W piersiach bydlęcia nie znaleźli serca.
Cezar.  Tym cudem niebo zawstydza lękliwych.
I Cezar byłby bydlęciem bez serca,
Gdyby z bojaźni za próg nie śmiał wyjrzeć.
Niebezpieczeństwo już dawno wie o tem:
Niebezpieczniejszym od niego jest Cezar;
Jakby dwa lwięta, jeden dzień nas spłodził,
Ale ja byłem starszy i groźniejszy.
Cezar więc pójdzie.
Kalpurnia.  Mężu mój i panie,
Zbytek ufności rozum twój zaćmiewa.
Dziś tylko zostań, powiedz, że ma bojaźń
Nie twoja własna w domu cię zamyka.
Marek Antoniusz powie senatowi,
Że jesteś chory, że nie możesz przybyć.
Słuchaj mej rady, na klęczkach cię błagam!
Cezar.  Dobrze, Antoniusz powie, żem jest chory;
Zostanę w domu dla twoich przywidzeń.

(Wchodzi Decyusz).

To Decyusz Brutus, on będzie mym posłem.
Decyusz.  Witaj, Cezarze! przychodzę, by razem
Udać się z tobą do izby senatu.
Cezar.  Przychodzisz w porę, abyś senatorom
W mojem imieniu zaniósł pozdrowienie,
Doniósł, że dzisiaj do izby nie przyjdę,
Że przyjść nie mogę, to byłoby kłamstwem;
Że nie śmiem, większe jeszcze będzie kłamstwo
A więc po prostu powiedz, że nie przyjdę.
Kalpurnia.  Powiedz, że chory.

Cezar.  Co? Cezar ma kłamać?
Kto tam zwycięską dłonią gdzie ja sięgnął,
Nie śmiałby dzisiaj prawdy starcom mówić?
Powiedz, Decyuszu, że Cezar nie przyjdzie.
Decyusz.  Wielki Cezarze, daj mi jaki powód,
Żebym senatu nie był pośmiewiskiem.
Cezar.  Powodem wola jest moja, nie przyjdę;
Myślę, że powód starczy senatowi.
Ale dla ciebie, dla ciebie jedynie,
Kocham cię bowiem, całą wyznam prawdę:
Na prośbę żony Kalpurnii zostaję.
Tej nocy posąg mój widziała we śnie
Jakby fontanę, tysiącem otworów,
Krwi mej czerwonej strugę tryskającą,
A tłumy Rzymian, z uśmiechem na twarzy,
Biegły, by ręce we krwi mojej kąpać.
Ten sen, w jej myśli, bożem jest zesłaniem,
I przepowiednią nieszczęść mi grożących.
Klęcząc błagała, abym w domu został.
Decyusz.  Ten sen Kalpurnia źle wytłómaczyła:
Widzenie było szczęścia przepowiednią.
Krew tryskająca z twojego posągu,
W której Rzymianie ręce swe kąpali,
To znak, że w tobie nasz wielki Rzym znajdzie
Świeżej krwi strugę, która go odmłodzi,
A którą pierwsze miasta tego męże
Będą czerpały jak święte relikwie.
To jest prawdziwe snu tego znaczenie.
Cezar.  I dobrze w taki tłómaczysz je sposób.
Decyusz.  Poznasz to lepiej, gdy mą powieść skończę.
Wiedz, że zamiarem dzisiaj jest senatu
Włożyć koronę na głowę Cezara;
Kto wie, czy słysząc, że przybyć odmawiasz,
Nagle od swojej nie odstąpi myśli.
Zresztą jak łatwo w śmiech poszłoby wszystko,
Gdyby przypadkiem w tłumie kto zawołał:
„Odroczmy senat do dnia, w którym znowu
Żona Cezara lepszy sen mieć będzie“.

Jeśli nie przyjdziesz, czy nie będą szeptać:
„Co? Zląkł się Cezar?“
Przebacz, Cezarze, ale miłość moja
Śmiałe te słowa w me usta włożyła;
Miłość wzgardziła roztropności radą.
Cezar.  Jak mi się teraz bojaźń twa, Kalpurnio,
Wydaje śmieszną! Sam się teraz wstydzę,
Że mogłem takim ustąpić powodom.
Podaj mi togę, idę do senatu.

(Wchodzą: Publiusz, Brutus, Ligaryusz, Metellus, Kaska, Treboniusz i Cynna).

Widzę, że Publiusz chce mi towarzyszyć.
Publiusz.  Witaj, Cezarze!
Cezar.  Dzień dobry, Publiuszu.
Co? Brutus nawet tak rano w mym domu?
Dzień dobry, Kasko. Nigdy. Ligaryuszu,
Cezar dla ciebie nie był takim wrogiem,
Jak febra, która cię tak wychudziła.
Która godzina?
Brutus.  Już wybiła ósma.
Cezar.  Dzięki wam wszystkim za waszą uprzejmość.

(Wchodzi Antoniusz).

Patrzcie, Antoniusz nawet już na nogach,
Pomimo długiej swej nocnej hulanki.
Witaj, Antoni!
Antoniusz.  Witam cię, Cezarze!
Cezar.  Niech służba moja będzie w pogotowiu,
Źle, że tak długo czeka na mnie senat.
Cynno — Metellu — Ale, Treboniuszu,
Mam z tobą mówić na jaką godzinę;
Dziś mi przypomnieć tego nie omieszkaj;
Stań przy mnie blizko, bym i ja pamiętał.
Trebon.  Chętnie, Cezarze. (Na str.). A stanę tak blizko,
Że i najlepsi twoi przyjaciele
Chcieliby chętnie, bym stał trochę dalej.
Cezar.  Wychylcie wprzódy kielich wina ze mną,
Potem ruszymy jak przyjaciół grono.

Brutus  (na str.). Że nas pozory tak często uwodzą,
Ta myśl, Cezarze, serce mi zakrwawia!

(Wychodzą).
SCENA III.
Rzym. Ulica w blizkości Kapitolu.
(Wchodzi Artemidorus z papierem w ręku).

Artemid.  (czyta). „Cezarze, strzeż się Brutusa; daj baczność na Kassyusza; nie zbliżaj się do Kaski; nie ufaj Treboniuszowi; uważaj pilnie Metellusa Cymbra; Decyusz Brutus cię nie kocha; pokrzywdziłeś Kajusza Ligaryusza. Wszystkich tych ludzi jedna myśl ożywia, a myśl ta skierowana przeciw Cezarowi. Jeśli nie jesteś nieśmiertelnym, miej się na baczności: zbyteczna ufność toruje drogę sprzysiężeniom. Niech cię bronią potężne bogi! Twój kochający cię, Artemidorus“.
Tu się zatrzymam, aż Cezar nadejdzie,
I pismo wręczę, niby jaką prośbę.
Boli mnie serce, że cnota na ziemi
Zębów zazdrości nie może uniknąć.
Czytaj, Cezarze, a znajdziesz zbawienie;
Odrzuć, z zdrajcami w spisku przeznaczenie.

(Wychodzi).
SCENA IV.
Rzym. Inna część tej samej ulicy, przed domem Brutusa.
(Wchodzą: Porcya, Lucyusz).

Porcya.  Chłopcze, pędź lotem do izby senatu.
Nie odpowiadaj, nie trać darmo czasu.
Dlaczego stoisz?
Lucyusz.  Czekam na zlecenia.
Porcya.  Ach, jakbym chciała, byś już był z powrotem,
Zanim ci powiem, po co cię wysyłam!

O wytrwałości, bądź po mojej stronie!
Staw góry między sercem a językiem!
Mam duszę męża, lecz kobiety serce.
Jak ciężko sekret zachować kobiecie!
Czyś jeszcze tutaj?
Lucyusz.  Co robić mam, pani?
Do Kapitolu bieżeć, i nic więcej?
Potem do domu wracać, i nic więcej?
Porcya.  Leć, wróć i powiedz, jak pan twój wygląda,
Bo słaby wyszedł. Zważaj także pilnie,
Co robi Cezar, kto, o co go prosi.
Lecz cicho, chłopcze! Co wrzawa ta znaczy?
Lucyusz.  Ja nic nie słyszę.
Porcya.  Nadstaw tylko ucho.
Słyszałam wrzawę; niby jakieś starcie;
A wiatr od strony Kapitolu wieje.
Lucyusz.  Nie, pani, wszędzie cichość, nic nie słyszę.

(Wchodzi Wróżbiarz).

Porcya.  Zbliż się; skąd idziesz?
Wróżb.  Z mego domu, pani.
Porcya.  Która godzina?
Wróżb.  Około dziewiątej.
Porcya.  A czy już Cezar wszedł do Kapitolu?
Wróżb.  Nie jeszcze, pani; właśnie tutaj stanę,
Aby w przechodzie Cezara zobaczyć.
Porcya.  Czy masz do niego prośbę jaką zanieść?
Wróżb.  Mam prośbę, pani, aby raczył Cezar
Słuchać, co powiem, a pragnę go błagać,
Ażeby własnym swym był przyjacielem.
Porcya.  Czy wiesz, że jakie grozi mu nieszczęście?
Wróżb.  Nie wiem o żadnem, lecz lękam się wielu.
Dzień dobry, pani! Wązka tu ulica,
Tłum senatorów, sług i suplikantów
Gotów słabego starca na śmierć zagnieść;
Wolę więc stanąć na szerokim placu,
I tam słów kilka szepnąć Cezarowi (wychodzi).
Porcya.  Sił mi nie staje — muszę wejść do domu.
Ach, jakże słabe kobiety jest serce!

Niech ci, Brutusie, niebo dopomoże! —
Ach, to mnie chłopię podsłuchało pewno. —
Brutus ma zanieść prośbę do Cezara,
On ją odrzuci. — O Boże, omdlewam! —
Spiesz, spiesz, Lucyuszu! Poleć mnie mężowi,
Powiedz, że jestem wesoła, a wracaj,
Wracaj i jego przynieś mi odpowiedź! (Wychodzą).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.