Jeździec bez głowy/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Thomas Mayne Reid
Tytuł Jeździec bez głowy
Wydawca Stowarzyszenie Pracowników Księgarskich
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia Społeczna Stow. Robotników Chrz.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VII.  Straszna noc.

Zadowolony z tego, że srokaty mustang został już schwytany, myśliwy wpadł przy kolacji w dobry humor i zaczął opowiadać różne myśliwskie przygody ze swej przeszłości. Zresztą i Gerald czuł się dobrze, ponieważ wbrew przewidywaniom Felima whisky starczyło dla obydwuch.
Było jeszcze daleko do północy, gdy myśliwi przerwali swe opowiadania i zaczęli myśleć o spoczynku.
Stary Zeb Stamp wyciągnął z siodła żółty wełniany koc, na którym zwykle sypiał w podróży.
— Niech pan śpi na mojem łóżku — uprzejmie zapraszał gospodarz.
— Dziękuje, wolę spać na twardem, przynajmniej nie spadnę z łóżka i sen będę miał smaczniejszy.
— W takim razie proszę się położyć na podłodze. Podścielę panu skórę.
— Nic nie chcę. Przyzwyczajony jestem do spędzania nocy w prerji i spania w trawie.
— Jakże pan może spać pod odkrytem niebem? I w nocy? — zdziwił się Maurice.
— Nic w tem niema dziwnego, mój młody druchu, bo już od sześciu lat nie sypiam pod dachem. Przedtem za życia żony miałem niewielką chałupę, zbudowaną pod starem drzewem figowem na brzegu Missisipi. Ale po śmierci żony przeniosłem się gdzieindziej i zawsze sypiam pod otwartem niebem.
Po tych słowach myśliwy wyszedł z domu, obejrzał się dokoła, wybrał sobie wygodne miejsce na łące, wziął długi sznur, jakim zwykle przywiązuje się konia, zwinął go w kształcie wydłużonego kręgu, położył się w środku i nakrył kocem. Po chwili zasnął. Ale nie dano mu spokoju. Śledziło go dwoje ciekawych oczu. To stary Felim patrzał na niego ze zdziwieniem, nie mogąc pojąć, dlaczego myśliwy okrążył się sznurem. Długo tak stał, snując różne przypuszczenia, aż wreszcie ciekawość w nim przemogła i zbudził Stampa, prosząc go o wyjaśnienie.
— Głupi irlandzki ośle! — krzyknął myśliwy zły, że zbudzono go niepotrzebnie. — Myślałem, że to rano i trzeba wstawać. Dlaczego okrążyłem się sznurem? Ażeby nie właziły do mnie różne gady!
— Jakie gady, mister Stamp? Węże?
— Naturalnie, węże! Idź lepiej spać!
Felim wrócił do chaty zadowolony. Teraz już wiedział, co trzeba robić, aby zabezpieczyć się od węży, i cieszył się. że będzie mógł spać spokojnie. Zdjął ze ściany długi arkan, wyszedł cichutko z domu i, okrążywszy cały dom sznurem, wrócił znowu do izby. Izbę zaległa głęboka cisza. Przedtem Felim nie dosypiał nocy bojąc się najbardziej węży, ale teraz po użyciu znanego sposobu, zasnął spokojnie. Spał również pies Tara, spały zdaję się konie, stojące pod szopą. Tylko klacz Zeba Stampa poza domem skubała głośno soczystą trawę i prychała.
Lecz myśliwy, zbudzony przez Felima, przewracał się z boku na bok i nie mógł zmrużyć oka
— Ten irlandzki osioł zepsuł mi całą noc! — mamrotał rozgniewany. — Teraz nie zasnę do rana. Wartoby tak tego Felima zbudzić i rzucić do rzeki, niechby zakosztował tej przyjemności. Szkoda mi tylko gospodarza.
Siedząc na ziemi i rozmyślając nad tem, jakby ukarać Irlandczyka, stary myśliwy zauważył, że coś pełznie ku niemu.
— Wąż! — krzyknął Stamp. — Ale jaki? Na grzechotnika za duży. Zresztą w tych stronach spotyka się takich grzechotników.
Przekonany, że wąż nie zdąży podpełznąć do niego i ucieknie czemprędzej po dotknięciu się do sznura, skręconego z końskiego włosia, myśliwy obserwował spokojnie. Wierzył w magiczną siłę sznura, wiedząc, że żaden jadowity wąż w prerji nie przejdzie przez jego zwoje. A przytem wąż, sunący ku Stampowi, był nieszkodliwy. I rzeczywiście zaledwie dotknął się sznura, już zaczął pełznąć z powrotem.
— Pełznij sobie, pełznij, marne stworzenie — przemówił Stamp. — Dużej krzywdy nikomu nie wyrządzisz. Najwyżej wypijesz jajko indyczki, a to nic strasznego. Na ciebie się nie gniewam. Zły tylko jestem na tego irlandzkiego głuptasa, który mi przerwał sen. Chyba nie będę Zabulonem Stampem, jeżeli nie odpłacę mu za to. A w jaki sposób, już wiem!
Myśliwy wstał, chwycił uciekającego węża całą garścią, zaniósł do chaty, a widząc, że Irlandczyk okrążył się sznurem, przerzucił gada za linję sznura. Następnie wrócił na poprzednie miejsce i śmiał się w duchu ze spłatanego przez siebie figla. Pomyślał, że wąż, dzięki sznurowi, nie będzie mógł w żaden sposób wydostać się z chaty i za jakieś pół godziny wpełznie Felimowi do łóżka.
Nie upłynęło jednak kilka minut, gdy przerwał ciszę nieopisany krzyk, rozpaczliwe szczekanie psa, rżenie koni — wogóle hałas, jaki sobie trudno wyobrazić.
— Co się stało? — zapytał Maurice, wyskakując z łóżka. — Co za djabeł wlazł w ciebie, Felimie? Czy ci się co strasznego przyśniło?
— Gorzej, panie! Pokąsał mnie wąż! O, ja nieszczęsny! Umieram!
Maurice szybko zapalił świecę i zaczął oglądać ciało służącego.
— Gdzież cię ukąsił? Nigdzie niema znaku.
— Niema nawet najmniejszego zadraśnięcia — potwierdził Stamp, który przybiegł na krzyk Felima.
— To dobrze, to dobrze, że mnie wąż nie ukąsił, ale przełaził po mnie, czułem wyraźnie na sobie jego zimne cielsko.
— Śniło ci się tylko, Felimie — rzekł Maurice.
— Ale nic podobnego, panie. Był to prawdziwy wąż!
— Więc zobaczymy, gdzie się on podział, — odparł myśliwy. — Ale dziwne — dodał — jak mógł wąż wejść do chaty, gdy cały dom okrążony jest sznurem z końskiego włosia.
Nagle zawołał, wskazując na zwiniętego w kłębek węża w kącie chaty.
— A otóż jest wąż! Patrz, Felimie? Jest to gad nieszkodliwy i nie mógł cię ukąsić. Ale możemy go zgładzić ze świata.
Powiedziawszy to, myśliwy odrzucił węża na środek izby, potem zmiażdżył go swoim ciężkim butem i cisnął za drzwi.
— Teraz już możesz spać spokojnie do samego rana, mister Felim — rzekł spokojnie i wrócił na łąkę, układając się do snu poraz trzeci.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Thomas Mayne Reid i tłumacza: anonimowy.