Jeździec bez głowy/LXX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Thomas Mayne Reid
Tytuł Jeździec bez głowy
Wydawca Stowarzyszenie Pracowników Księgarskich
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia Społeczna Stow. Robotników Chrz.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LXX.  Dalsze zeznania.

Ponieważ Stampa i Calchuna nie było widać, sąd postanowił ciągnąć obrady dalej.
— Zatrzymał się pan na tem, że ujrzał coś w lesie — zwrócił się sędzia do Geralda.
— Ujrzałem na ziemi człowieka, — ciągnął Gerald. — Zrazu wydało mi się, że śpi, ale kiedy pochyliłem się nad nim spostrzegłem, że ma odciętą głowę. W trawie była kałuża krwi. Trup miał na sobie mój płaszcz i kapelusz. Zacząłem pilnie przyglądać się zalanej krwią twarzy i — ku swej nie-wysłowionej boleści poznałem Henryka Pointdekstera. Sądziłem z początku, że Henryk został zamordowany za pomocą noża, ale przypomniawszy sobie tajemniczy strzał w nocy, zacząłem oglądać trupa i rzeczywiście znalazłem na jego piersi ranę postrzałową. Kula nie przeszła na wylot, lecz zatrzymała się w ranie. Trupa pozbawiono głowy widocznie potem.
— Czy w owym momencie nie podejrzewał pan o zbrodnię nikogo? — zapytał sędzia.
— Pomyślałem, że nieszczęsnego Henryka zabili Indjanie, ale oni skalpują zabitych, więc zmieniłem zdanie.
— Więc podejrzewa pan kogo innego?
— W owym czasie nie podejrzewałem nikogo, gdyż wiedziałam, że młody Pointdekster nie miał wcale wrogów. Przyszła mi potem myśl, że mogli go zabić stepowi rozbójnicy gwoli rabunku, ale i to przypuszczenie okazało się nieprawdopodobnem, ponieważ znalazłem przy zabitym zegarek, no i mój płaszcz, który kosztował ze sto dolarów. Zacząłem gubić się w domysłach, nie wiedząc, co czynić. Trzeba było dać znać ojcu zabitego, ale co zrobić z trupem? Po krótkim namyśle chciałem okryć trupa swym płaszczem, aby ochronić go od drapieżników do mego powrotu, wtem błysnęła mi myśl, ażeby zabrać trupa ze sobą do Ingę. Ponieważ koń zabitego Henryka był wylękniony i w żaden sposób nie chciał się poddać ciężarowi trupa, przeto, używając największego wysiłku, rzuciłem sztywne ciało bez głowy na swego mustanga, przywiązałem je razem z odciętą głową do siodła w pozycji siedzącej, sam zaś dosiadłszy konia Henryka ruszyłem w towarzystwie martwego jeźdźca do Inge.
W pewnej chwili koń, na którym jechałem, obejrzał się i, zoczywszy za sobą strasznego jeźdźca, wyląkł się i poniósł. Pędził naoślep w głąb lasu. Bezwiednie puściłem z rąk cugle, ochraniając się od bijących mnie po twarzy gałęzi. Podczas tej szalonej jazdy znaleźliśmy się pod rozłożystem drzewem. Nie zdążyłem przechylić głowy, gdy wtem zwisająca nisko potężna gałąź uderzyła mnie w czoło. Uderzenie to było tak silne, że spadłem na ziemię, zwichnąwszy nogę, i straciłem przytomność. Gdy się ocknąłem, krążyły nade mną jastrzębie, czując swą zdobycz. Umierałem z pragnienia. Nie mogłem ruszyć się z miejsca, taki okropny ból czułem w nodze. Dopiero silna gorączka, z powodu braku wody, zmusiła mnie do ostatniego wysiłku i przy pomocy jakiegoś odciętego dębczaka z wielkim trudem doczołgałem się do strumienia. Tutaj znowu straciłem przytomność, a ocknąwszy się, ujrzałem wokół siebie stado stepowych wilków. Mimo, że miałem przy sobie nóż i kładłem je po kolei, stado nacierało na mnie z tym większą zajadłością, grożąc mi rozszarpaniem w kawałki. Ale i w tej chwili nie opuściła mnie Opatrzność Boska. Ni stąd, ni zowąd zjawił się przy mnie mój wierny pies myśliwski, Tara. Na jego widok wilki ustąpiły i byłem uratowany. Lecz trzeba było wymyśleć sposób, ażeby dotrzeć do domu lub dać znać służącemu Felimowi. Iść o własnych siłach nie mogłem, więc znalazłszy w zanadrzu kawałek papieru napisałem na nim krwią, gdzie się znajduję, i przywiązałem ten list psu do obroży. Polegając na inteligencji zwierzęcia, nie zawiodłem się, bo wkrótce przybył do mnie, służący Felim w towarzystwie starego myśliwego, Zeb Stampa. Przybycie ich było tak szczęśliwe, że gdyby opóźnili się o kilka sekund, byłbym żywcem pożarty przez napastującego mnie jaguara. Ale, co się stało potem, opowie lepiej mój dzielny zbawca, Zeb Stamp, gdyż po jego zjawieniu się znowu straciłem przytomność. Dopiero wczoraj odzyskałem zmysły, lecz niestety znalazłem się w więzieniu pod zarzutem morderstwa. Skończyłem, panowie sędziowie.
Opowiadanie podsądnego było tak szczere i prawdziwe, że większość obecnych zaczęła się wahać i skłaniać na jego stronę. Pozostało tylko zeznanie Zeb Stampa i oto oczy wszystkich skierowały się w step, skąd miał nadjechać myśliwy, Calchun i jeździec bez głowy.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Thomas Mayne Reid i tłumacza: anonimowy.