Jasnowidząca (de Montépin, 1889)/Tom III/XXVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Jasnowidząca
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1889
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz Helena Wilczyńska
Tytuł orygin. La Voyante
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVIII.

Około godziny jedenastej tegoż wieczora wszedł Rodille do swego mieszkania, zaryglował je, aby nikt nie mógł go szpiegować ani mu przeszkadzać; pomimo wielkiego gorąca rozniecił w kominie ogień i wziął bibliąę Vaubarona z kryjówki, z, której mu skradziono żelazną szufladkę.
— Ta książka ma być zniszczona, a z nią i ta rodzina.
Po tych słowach wrzucił nikczemnik ciężki tom w ogień i obracał go kleszczami, aby go ogień prędzej pożarł. Lecz płomienie nie chwyciły się silnej skórzanej oprawy, jakby się obawiały tej świętej księgi, a nędznik wtedy wyjął ją z ognia, darł kartę za kartą i cieszył się niezmiernie, widząc książkę zamienioną w delikatne płatki popiołu. Gdy już prawie do oprawy przyszedł, oddarł jeszcze skórę od kartonu, aby prędzej spalić i rzucił do komina; spostrzegł jednak zaraz w ósemkę złożony papier, bardzo cienki i zżółkły; rozciekawiony co by się w niem znajdowało, wyrwał go z ognia.
Wprawdzie ogień zniszczył prawie połowę, przecież można jeszcze było kilka wierszy odczytać.
Gdy tem był zajęty, poczuł, że jego zmysły się bałamucą i sądził, że ma przed sobą baśń z tysiąc nocy i jednej.
Była to nota, którą, krótko po ustanowieniu edyktu nantejskiego, nieszczęśliwy wygnaniec napisał, którego smutny los opowiedzieliśmy na początku. Wiersze te odkrywały w podziemnem sklepieniu zamkowem Vaubaron niezmierne bogactwa, które tak ów wygnaniec, jak i jego powiernicy w złocie, drogich kamieniach, w złotych i srebrnych naczyniach, wartości dwunastu milionów tam ukryli.
Mimo swej marmurowej obojętności i chłodu, zaznał Rodille uderzenia, pod wpływem radości, która, go przejęła.
Po dłuższym czasie dopiero, był on zdolnym do dalszego czytania, z którego dowiedział się, że tego samego dnia, którym królewscy zaczęli oblegać zamek, markiz Vaubaron, wszystkie te skarby, przy pomocy kilku zaufanych ludzi wrzucił do piwnicy.
— Jeżeli Bóg, po mej śmierci — ciągnął markiz dalej — pozwoli memu synowi do Francyi powrócić i objąć spuściznę swych przodków i zamieszkać na nowo zamek, to niech syn mój użyje planu, który w tych słowach umieszczam, gdzie znajdzie domurowany chodnik jak i miejsce muru, gdzie wszystkie skarby leżą ukryte, które ja jemu i jego potomkom uratowałem.
Rodille poruszony, pobladł, gdyż plan ów tak ważny, pożarły płomienie, a miliony, o których marzył i których się spodziewał, rozwiały się w dym i mgłę.
— Stracone — bełkotał po długiem zamyśleniu — stracone dla mnie!
Głowa jego ciężka jak ołów, pochyliła się na piersi, człowiek ten zdawał się teraz całkiem złamany, stan ten przecież trwał niedługo; powróciła jego sprężystość umysłu, oczy prawie wygasłe zabłysnęły na nowo: — porwał się i krzyknął:
— Dlaczegóż tracę głowę, cóż mi zależy na tym całym planie, mam przecież daleko pewniejszy, lepszego przewodnika, niż ta bazgranina, przewodnika, który widzi przez mury i skały. Blanka, jasnowidząca, pokazała mi Laridona w Montiviliers, ona więc wskaże mi i skarby w zamku Vaubaron. Zapewne zażąda i Horner udziału, ale gdy idzie o dwanaście milionów, to można w większej mierze być hojnym. — Dziś jeszcze otrzyma on swą Blankę napowrót.
Natychmiast pospieszył po powóz i zawołał na woźnicę:
— Dwadzieścia franków, tylko prędko na ulicę de l’Etoile. Po godzinie niemal kazał stanąć czterdzieści do pięćdziesiąt kroków przed małym domkiem, dał woźnicy złotówkę mówiąc:
— Jeszcze dwadzieścia franków dam ci, jeżeli tu na mnie zaczekasz i mię odwieziesz.
W minutę potem poszedł nędznik bez światła po wschodach, gdyż spodziewał się, że izdebkę uwięzionej znajdzie oświetloną; gdy jednak drzwi otworzył, poznał ciemność i grobową ciszę. Wołał Blankę po imienin, ta jednak mu się nie odezwała. Rodille nie cierpiał przedewszystkiem niepewności, wyjął więc swój przyrząd do oświetlenia i zobaczył przy pierwszym słabym promyku, nieszczęśliwą ofiarę tulącą się w kącie, z oczyma zwróconemi ku niemu, z niewypowiedzianym przestrachem.
— Nie bój się niczego, moje dziecię — powiedział natychmiast — przysięgam ci. Moja obecność nie jest wcale straszną dla ciebie, lecz osuszy twe łzy. Chociaż miłość moja dla ciebie jest nader silną, to będę przecież przez całe życie cierpiał. Mówiłem do ciebie za szorstko, lecz żałuję tego; przychodzę więc do ciebie, chociaż już późno w nocy, aby ci krzywdę wynadgrodzić. Widzę jednak, że trudno ci zawierzyć memu słowu — ciągnął dalej widząc zdziwiony wzrok Blanki — nie dowierzasz temu, który ci wyrządził tyle krzywdy, drżysz przedemną; ale ja myślę teraz inaczej i będę się na przyszłość do ciebie zbliżać, tylko jako najszczerszy przyjaciel twojego ojca.
Nieszczęśliwe dziewczę wątpiło jeszcze; ale jej dotychczasowy dręczyciel mówił z takiem przekonaniem, że nakoniec zabłysnął promień nadziei w jej ciemnem zwątpieniu.
— Jesteś wolną.
— Jestto prawdą?
— Z pewnością, opuścimy razem ten dom i powrócimy do Hornera, gdzie się nie masz niczego obawiać.
— A pańska przysięga, że zabijesz Pawła?
— Odtąd jestem jego przyjacielem i chce być świadkiem przy waszych zaślubinach.
— O panie Rodille! — zawołała Blanka, ściskając rękę niegodziwca — chodźmy, chodźmy, opuszczajmy ten dom pełen trwogi.
Zmęczone konie przebiegły znaczną odległość aż do ulicy Amandiers-Popincourt i trzecia już uderzyła, gdy przybyli; Horner przestraszył się bardzo, usłyszawszy turkot powozu i zobaczywszy światło latarni, zeszedł na zawołanie swego towarzysza na dół i wydał krzyk przerażenia, skoro poznał Blankę.
— Gdzieś ją pan znalazł? — zawołał natychmiast.
— Chodź pan, chodź, musisz pan być świadkiem jej kary na którą zasłużyła.
— Gadanina! ona w niczem na karę nie zasłużyła — odpowiedział Rodille, wstępując do pokoju doktora. — Ja sam ją uprowadziłem i w zamknięciu trzymałem. Miałem zamiar z nią się ożenić, lecz teraz musi moja miłość milczeć, w obec wyższych względów, zwłaszcza w obec szczęścia nas obydwóch.
— Idzie więc o miliony?
— Jak powiedziałem, o miliony zagrzebane od wieków.
— Cóż mnie do tego?
— Musisz pan Blankę zamagnetyzować i dać jej polecenie, aby odgadła, w której części zamku starego leży ukryty skarb i jak można się do niego dostać.
— Ja to natychmiast zrobię.
— Nie, ona musi wprzód kilka godzin wypocząć. Teraz jest tak na ciele, jak i na duchu zanadto zmęczoną. Będzie i jutro jeszcze czas. Połóż się pan do łóżka i ja prześpię się na tem poręczowem krześle, a jak sądzę spokojnie i swobodnie do jasnego dnia.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: Helena Wilczyńska.