Jasnowidząca (de Montépin, 1889)/Tom III/XXII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Jasnowidząca
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1889
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz Helena Wilczyńska
Tytuł orygin. La Voyante
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXII.

— Zrób pan to! Ale natychmiast, mój panie! — wołał Paweł. — Postaraj się pan o to aby zaraz zarządzono poszukiwania, a jeżeli otrzymam napowrót książkę, to wtedy będziesz pan moim dobrodziejem, moim drugim ojcem, a moja wdzięczność będzie bez granic.
— Spuść się pan na mnie, kochany Pawle! — odpowiedział Rodille, ściskając mu ręce — będę się starał o to najusilniej, jakby o własną sprawę.
Młody człowiek podziękował Rodillemu i uspokoił się. Rodille zaś działał jak zwykle i udając że uda się do policyi, skłonił Pawła do nieczynności a przez to przeszkodził doniesieniu jego policyi i poszukiwaniom, któreby wskutek tego nastąpiły. Skoro tylko został sam; zbadał dokładnie pierwszą stronicę biblii i przekonał się, że Blanka, córka Marty Bernard a przez nią siostrzenica barona de Viriville jest najbliższą spadkobierczynią tego milionera. Wskutek jej niezaprzeczonego prawa znikały pretensye Pawła i tylko gdyby przypadkowo tej siostrzenicy nie było, Mercier byłby jedynym spadkobiercą.
— A więc przecież dwoje — szeptał Rodille. — Jeden należy do mnie, a druga w najbliższej przyszłości będzie także moją.
Nędznik wziął ze szafy akt, za który przyrzekł Pawłowi sto tysięcy franków, czytał go uważnie od początku do końca. Spierając czoło na dłoni, myślał prawie godzinę; plan był już gotów, a on nie wachał się ani chwili w czyn go wprowadzić.
Ubrawszy się do wyjścia rzekł do Pawła, znajdującego się w swem biurze:
— Pan wiesz, dokąd idę, czekaj więc pan na mnie a ja opowiem panu o skutku moich usiłowań.
Paweł nie myślał wcale podnosić się z swego miejsca, bo najprzód oczekiwał z niecierpliwością doniesienia Rodillego, a powtóre, dokąd miał się udać? Do godziny schadzki z Blanką było jeszcze daleko, a zresztą nie odważył się stawać przed nią, dopóki droga księga w jego rękach nie będzie, bo gdyby się ona zapytała o nią, czego oczekiwać należało, czyż miałby on kłamać albo wyznać jej że jej skarbu już niema? Obu wypadków obawiał się. Dopiero o pierwszej godzinie zjawił się Rodille, i Paweł zaraz przy jego okazaniu wybiegł naprzeciw niemu wołając błagalnym głosem:
— Cóż, mój panie, jakże?
Rodille dał mu znak, aby poszedł za nim do jego gabinetu, i rzekł do niego:
— Mam wiele nadziei.
— W czemże ona polega?
— Mówiłem z bardzo ważną osobą, która przyrzekała mi pomoc.
— O to bardzo dobrze, doskonale! Opowiedziałeś mu pan wszystko?
— Całkiem naturalnie i dodałem, że pan pod każdym względem zasługujesz na współczucie. Pojął on zupełnie ile panu zależeć musi na tej książce, bo chociaż ona jest bez wartości, to jednak została panu powierzoną i od niej zależy cała przyszłość powabnego dziewczęcia. W mojej obecności wydał stosowne rozkazy, i to w sposób, który najobfitsze za sobą, pociągnie skutki: — Ja chcę, wiedz pan o tem dobrze, ja chcę, aby ta książka została odkrytą, a który z naszych agentów ją odszuka, będzie bardzo dobrze zapisanym. — Jeżeli jaki szef w ten sposób mówi, to możesz pan być przekonanym, że pilność jego podwładnych będzie bez granic. W tej godzinie już rozpoczęto poszukiwania, a prowadzą je mistrzowskie ręce, kochany Pawle.
— Pan jesteś prawdziwie moją Opatrznością! — zawołał Paweł — lecz powiedz mi pan, czy ta osoba myśli o pomyślnym wyniku?
— Ten pan dał mi przynajmniej to zapewnienie, że właśnie ta książka, którą złodziej zabrał, odda go w ręce sprawiedliwości.
— Pewnie! pewnie! książka go musi zdradzić!
— Nabierz więc pan odwagi i bądź przekonanym, że za dwa najpóźniej trzy dni będziesz mógł zanucić pieśń zwycięstwa. Myślę nawet, że ta książka zaprowadzi nas na ślad sukien i pieniędzy.
— Zapewniam pana, że nie zapytam o nie więcej. Za tę biblję oddałbym z przyjemnością wszystko, co posiadam!
Rodille użył dobrze tego dnia. Zamiast udać, się do biura policy i, jak to Paweł w swej niewinności myślał, udał się do małego domku przy ulicy Neuilly, gdzie liczne przygotowania, o czem później powiemy, jego obecności wymagały. Potem napisał list starannie ukrywając charakter pisma do pana M. Leroux byłego kupca przy ulicy Amandiers-Popfhcourt Nr 13.
— Ktoś, który nie ma zaszczytu być znanym od M. Leroux, życzy sobie udzielić mu ważnej wiadomości co się tyczy osoby Dr. Hornera, odnosi się to mianowicie do sprawy tego mądrego i sławnego magnetyzera. Pan Leroux będzie więc łaskaw być dziś wieczór o ósmej w Café Vestale na Boulevard Beaumarchais obok placu Bastylii. Autor tych liter zna pana Leroux i da się poznać.
Ten osobliwszy list, całkiem odpowiedni, aby Hornera zaniepokoić, oddał Rodille komisyonerowi ze zleceniem, aby go natychmiast na miejsce przeznaczenia odniósł.
— Gdyby się ktoś zapytał, kto dał ten list, to powiedz że niski starzec o białych włosach i zielonych okularach.
— Dobrze; mały starzec, zielone okulary, białe włosy.
— Tak. Oto czterdzieści sous za odniesienie listu a trzy franki za milczenie.
Komisyoner pobiegł ile mu sił starczyło, a Rodille udał się na ulicę muzealną, gdzie mówił z Pawłem, o czem już wspomnieliśmy.
Około godziny ósmej pojechał fiakrem w pobliże Café Vestale i zobaczył Hornera idącego po wschodach. Magnetyzer przeczytawszy wzmiankowany list, ciekawością zdjęty udał się na miejsce przeznaczenia.
Rodille widząc to kazał woźnicy zwrócić w ulice Amandiers Nr. 13. Tymczasem ściemniało się a ulicę oświecała tylko oddalona latarnia i inne dwie w powozie. Rodille mając naturalnie drugi klucz do najętego mieszkania, otworzył bramę i szukał miejsca oznaczonego przez Pawła, będąc przekonanym, że znajdzie tam Blankę. Tu stanął i słuchał uważnie, czy kto nie nadchodzi; wkrótce zobaczył postać szybko powstającą i zbliżającą się do mieszkania.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: Helena Wilczyńska.