Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 3.pdf/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie wachał się ani chwili w czyn go wprowadzić.
Ubrawszy się do wyjścia rzekł do Pawła, znajdującego się w swem biurze:
— Pan wiesz, dokąd idę, czekaj więc pan na mnie a ja opowiem panu o skutku moich usiłowań.
Paweł nie myślał wcale podnosić się z swego miejsca, bo najprzód oczekiwał z niecierpliwością doniesienia Rodillego, a powtóre, dokąd miał się udać? Do godziny schadzki z Blanką było jeszcze daleko, a zresztą nie odważył się stawać przed nią, dopóki droga księga w jego rękach nie będzie, bo gdyby się ona zapytała o nią, czego oczekiwać należało, czyż miałby on kłamać albo wyznać jej że jej skarbu już niema? Obu wypadków obawiał się. Dopiero o pierwszej godzinie zjawił się Rodille, i Paweł zaraz przy jego okazaniu wybiegł naprzeciw niemu wołając błagalnym głosem:
— Cóż, mój panie, jakże?
Rodille dał mu znak, aby poszedł za nim do jego gabinetu, i rzekł do niego:
— Mam wiele nadziei.
— W czemże ona polega?
— Mówiłem z bardzo ważną osobą, która przyrzekała mi pomoc.
— O to bardzo dobrze, doskonale! Opowiedziałeś mu pan wszystko?
— Całkiem naturalnie i dodałem, że pan pod każdym względem zasługujesz na współczucie. Pojął on zupełnie ile panu zależeć musi na tej książce, bo chociaż ona jest bez wartości, to jednak została panu powierzoną i od niej zależy cała przyszłość