Jasnowidząca (de Montépin, 1889)/Tom I/XXXVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Jasnowidząca
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1889
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz Helena Wilczyńska
Tytuł orygin. La Voyante
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXVIII.

Na drodze z Pas-de-la-Mule do więzienia, komisarz kilkakrotnie zadawał więźniowi pytania, lecz nie otrzymał odpowiedzi, a to po prostu dlatego, że Vaubaron nic nie słyszał, ba nawet nie był w stanie przemówić choćby słowo, jakkolwiek nie był zmysłów pozbyty.
Oczy miał otwarte, usta jego poruszały się, szedł prosto lecz osłabienie ubezwładniło chwilowo pamięć jego i władzę myślenia.
Vaubaron podobny był do człowieka, który otrzymawszy silne uderzenie w głowę, traci pamięć myśli i słowa.
Minęły może dwie godziny od czasu uwięzienia mechanika, zanim duch jego przyszedł do siebie. Vaubaron natenczas ujrzał się w ciasnej kazamacie,
którą oświecało tylko jedno małe, dobrze okratowane okienko, dość wysoko umieszczone.
Słabe oświetlenie zaledwie dało rozpoznać rzeczy w kaźni umieszczone, a mianowicie łoże z grubych kloców złożone, drewniany stołek, dzbanek i jakieś większe drewniane naczynie, krążkiem nakryte, do cebrzyka podobne.
Vaubaron przypatrywał się na razie tym przedmiotom i nie pojmował niczego.
— Gdzież to się znajduję? zapytał siebie samego — co to za osobliwsze rzeczy i kto mnie tu przyprowadził?
Aby rozpędzić mgły, które umysł jego zaciemniały, chciał doprowadzić ręce do czoła, lecz poczuł przeszkodę, ból w zgięciach ręki i posłyszał chrzęst żelaza. Popatrzał na ręce i przeraził się.
Na rękach miał założone kajdany.
— Ach, jak ja jestem nieszczęśliwy — zawołał oprzytomniawszy już zupełnie — uwięziono mnie, oskarżono o straszną zbrodnię, okuty siedzę teraz w ciemnem więzieniu a Marta umiera i woła mnie w straszliwej trwodze. Bóg mnie opuścił i jestem zgubiony!
Vaubaron upadł na duchu bo nie widział żadnego promyka nadziei i powtarzał ciągle:
— Tak, tak, jestem zgubiony!
Głowa jego pochyliła się ku piersiom, począł łkać i gorące łzy potoczyły się z oczu na ziemie.
Łzy sprawiły mu niejaką ulgę i uśmierzyły straszne cierpienia, w skutek których włosy jego w jednej godzinie posiwiały. Uspokoił się nieco.
— Dla czego rozpaczam? zapytał teraz samego siebie. Wszakże już nie raz oskarżono niewinnego człowieka w skutek zbiegu dziwnych okoliczności. Nie jeden już jęczał jak ja w kajdany zakuty, a w końcu wyszedł zwycięzki z ciężkich doświadczeń. Prawdą jest, że mnie oskarżono o zbrodnię, którą znam tylko z nazwiska, lecz oskarżenia tego nie potrzebuję się obawiać, bo polega tylko bądź na pomyłce bądź też na kłamstwie. Przecież nie mogą mieć dowodów, któreby przeciw mnie świadczyły, bo jestem całkiem niewinny, a także przeszłość moja za mną przemawia. Daj tylko Boże, aby moja biedna Marta na śmierć się nie zagryzła i abym ją zastał przy życiu.
Właśnie w chwili, kiedy więzień to życzenie wynurzył, nieszczęśliwa jego żona walczyła ze śmiercią a wreszcie skonała. Stało się to w tym samym czasie, kiedy Vaubaron błagał pana Boga o utrzymanie jej przy życiu...
Cichy szmer, najpierw oddalony a potem coraz bliższy dolatywał teraz do drzwi więziennych i zajął uwagę więźnia, który nie inaczej był przekonany, jak że zbliża się chwila usprawiedliwienia się i odzyskania wolności.
Posłyszał teraz chrzęst w zamku, poczem potężne drzwi więzienia rozwarły się. Blask światła rozwidnił kaźnię i dał spostrzedz gromadkę ludzi z dozorcy więźniów, dwóch urzędników i dwóch żandarmów złożoną.
Ponieważ Vaubaron o tak ciężką zbrodnię był obwiniony, więc było rzeczą naturalną, że dozorca osobiście chciał się przekonać, azali zarządzono co potrzeba. Nikt nie przemówił choćby słowo.
Mechanik, który się spodziewał, że go pytać będą, powstał szybko i był gotów odpowiadać myśląc:
— Bogu dzięki! Więc przecież mnie raz wyrwą z pożerającej niepewności, przesłuchają i wymierzą sprawiedliwość. Może już za godzinę będę uwolniony.
Potem żandarmi wzięli Vaubarona pod ręce i wyprowadzili z kaźni. Urzędnicy postępywali przodem a dyrektor z tylu. Tak uszykowani szli wszyscy ponuremi korytarzami więziennego budynku.
Nie ma nic przykrzejszego jak widok takiego pochodu w labiryncie krzyżujących się kurytarzy, kędy od wielu set lat tylko zbrodniarzy wodzono. Kilkakrotnie zdybywali się z ludźmi kupkami stojącymi. Wszyscy zwracali ciekawe oczy na kajdaniarza przez dwóch żandarmów prowadzonego.
Vaubaron palił się od wstydu, gdy mimo ludzi przechodząc słyszał szeptane słowa:
— Oto jest morderca z ulicy Pas-de-la-Mule!
Zdawało mu się, że umrze z powodu niemożliwości rozprószenia tych podejrzeń. Wreszcie wszedł więzień i towarzyszący mu ludzie na korytarz, gdzie było mnóstwo drzwi liczbami oznaczonych. Były to kancelarye urzędników sądowych.
Dozorca wskazał palcem na jedne z tych drzwi. Urzędnicy otworzyli je, i żandarmi wprowadzili więźnia do wnętrza, nie puszczając go z rąk ani na chwilę.
Vaubaron stał tedy przed sędzią śledczym, w którego mocy było po pierwszem przesłuchaniu bądź go uwolnić, bądź nazad do więzienia kazać zaprowadzić.
Urzędnik ten, był to pięćdziesięcioletni człowiek ze spokojnem, poważnem obliczem. Kształty czoła jego znamionowały niepospolite zdolności duchowe.
W chwili, gdy Vaubaron wszedł do kancelaryi, sędzia siedział przy stoliku, na którym były złożone: dłutko, guzaty sznur z hakiem na końcu, małe pudełeczko czerwoną skórką powleczone, plik stemplowanych papierów i dość obszerne sprawozdanie komisarza policyi, który mechanika przyaresztował.
Pisarz siedział przy stoliku w niży okna ustawionym, mając przed sobą potrzeby do pisania, kilka świeżo zaciętych piór i kilka arkuszy papieru w pozdłuż zagiętych.
Wszedłszy do pokoju Vaubaron był mocno wzruszony i drżał na całem ciele.
— Mój Boże! — mówił sam do siebie — drżę jak złoczyńca i sędzia niezawodnie uważać to będzie za oznakę bojaźni i złego sumienia. To będzie przeciwko mnie nowym poszlakiem. O mój Boże! Wszystko zdaje się łączyć, aby stanąć przeciw mnie. — Nagle zawołał, nie mogąc się oprzeć wewnętrznemu popędowi: — Panie: żądam od niego sprawiedliwości. Dla innych jesteś pan sędzią, lecz zbawcą dla mnie! Nie zasłużyłem wcale na te udręczenia, jakie od dziś rana przenoszę, bo jestem niewinny. Przysięgam na Boga, który mnie słyszy, na moją umierającą żonę, na dziecię, które tak kocham, że niewinnym jestem w rzeczywistości.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: Helena Wilczyńska.