Janosz Witeź (Petőfi, 1871)/XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Sándor Petőfi
Tytuł Janosz Witeź
Wydawca Redakcya Biblioteki Warszawskiéj
Data wyd. 1871
Druk Drukarnia Gazety Polskiéj
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Seweryna Duchińska
Tytuł orygin. János vitéz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XII.

Już słonko migocze promyki złotemi,
Któż widziéć i słyszéć to zdoła na ziemi,
Co Boże słoneczko zobaczy, posłyszy,
Gdy ziemię o brzasku promieniem tknie w ciszy.

Już trąba bojowa pobudkę zadzwoni,
Rycerstwo piorunem poskoczy do koni;
Ten siodła bieguna, ten szablę zrdzewioną,
Naostrza o kamień, aż iskry zapłoną.

I stary król Franków gotuje się w pole,
Już skrzydła do lotu rozwija sokole;
Wódz mężnych huzarów zdaleka to zoczy
Co żywo do króla z pokłonem przyskoczy:

„O królu! w ukryciu być tobie przystało,
Tyś siwy jak gołąb, twe ramie omdlało;
Wiem dobrze, czas nie zmógł wspaniałéj twéj duszy,
Lecz kark twój nagina, i barki w proch kruszy.

Błagamy cię panie, zleć Bogu twe sprawy
I naszéj szablicy zaufaj téż prawéj;
Nim słonko zapadnie za lasy, za wzgórza,
Na karku najezdców my pomkniem jak burza!”

W net lotnych biegunów doskoczą Madjary,
I pomkną jak wicher za Turkiem w obszary;
Przez usta herolda już krwawe ślą słowo,
A sztandar walecznym szeleści nad głową.

I herold powraca: do boju grzmi hasło,
I okrzyk skrę w piersi rozbudza niezgasłą;
Huk, wrzawa szalona, chrzęst zbroi, szczęk stali:
Krew bucha, trup mostem na trupa się wali.

Spienione rumaki tną dzielnie z kopyta,
I głucho grzmi tętent; znać ziemia krwi syta
Przywtarza mu jękiem, drga bólem jéj łono,
Bo dziatwy zbroczona posoką czerwoną.

Z rąk paszy błysł buńczuk do góry wzniesiony,
Siedmioma końskiemi przystrojon ogony;
Brzuch paszy rozdęty jak okseft od wina,
Nos istny ogórek, wzrok mętny, twarz sina.

Gdy hasło zahuczy, w lot pasza brzuchaty
Rozstawia dokoła szeregi i czaty,
I nie drgną szeregi jak dzielnym przystało,
Choć w pierś ich huzary uderzą nawałą.

Straszliwa to walka! wnet zamęt się wkradnie,
Tureckie szeregi splątane bezładnie;
Z ich czoła kroplami wytryska pot krwawy,
Aż rosą czerwoną spłynęły murawy.

Ha! dzień to gorący! w opałach dziś Turek,
Już trupów tureckich wzrósł duży pagórek;
Już pasza buńczuczny nie płonnie się straszy:
Wtem Janosz zuchwale przyskoczy do paszy.

Z Janoszem nie żarty... szalona to głowa!
„Héj paszo buńczuczny! zagadnie w te słowa,
Na chłopa jednego toż ciebie za wiele:
Ja wnet cię szablicą na dwoje rozdzielę!”

Jak rzecze tak czyni, odpłatał pół brzucha,
Z pod ostréj szablicy krew z pluskiem wybucha;
Spadł pasza z bachmata oblany krwi rzeką
A buńczuk mu z ręku odskoczył daleko.

Tureckie żołdactwo pobladło od trwogi,
Oh uczu!” wykrzykną, zawrócą i w nogi,
I wichrem szalonym popędzą w obszary,
Za niemi tuż dzielne tną w pogoń huzary.

Oj rąbiążto, sieką, wciąż sypią się głowy
Jak ścięte makówki, w krwi pluszczą tułowy;
Ostatni jak widmo umyka przez błonia,
A Janosz mknie za nim, wypuścił w cwał konia.

I któż to ów Turek? syn paszy rodzony;
Cóż trzyma w objęciach? z pod białéj zasłony
Wybiega włos płowy, i kibić powiewna:
O nieba! to ona!.. zemdlona królewna!

Mknie Janosz, a oczy jak węgle mu świécą,
Nad głową Turczyna połyska szablicą.
„Nie ujdziesz mi, woła, gadzino ty wściekła,
Ja duszę twą czarną w lot wyślę do piekła”.

Umyka bisurman, wtém biegun się zwinie,
Upada jak długi. „Nie ujdziesz Turczynie!
Patrz, koń twój bez życia, nie pomknie już błoniem,
A młodzian zawodzi nad martwym swym koniem.

„Litości, rycerzu! zawoła boleśnie,
Jam, rzecze, tak młody, mnie zginąć zawcześnie!
Tak cudnie się snuje dni moich nić złota,
Ach! wszystko mi zabierz, lecz nie bierz żywota!”

„Precz tchórzu nikczemny, o ciebie nie stoję,
Tyś nie wart bym szablą ugodził w pierś twoją,
Idź z wieścią, rzekł Janosz, do kraju, do braci,
Opowiedz coś widział, jak zbrodnie Bóg płaci”.

I Janosz co żywo z bieguna uskoczy,
I podjął królewnę, popatrzył jéj w oczy,
Ach! cudneż, bo modre jak błękit niebieski,
W źrenicach by gwiazdki migoczą dwie łezki.

I hoża królewna kwiat istny w rozkwicie,
Zawoła: „Rycerzu! ach dzięki za życie!
Za cześć mą, za sławę, młodzianie, ach dzięki!
W nagrodę masz prawo zażądać mój ręki”.

Już w żyłach Janosza zakipi krew młoda,
I walka wre w sercu, krew przecie nie woda;
Lecz w piersi wzburzonéj wnet szala się zważy:
Perełka Ilużka tam czuwa na straży.

„Królewno! wyrzecze, różany ty kwiecie,
Pospieszmy do króla, niech ujrzy swe dziecie;
On jeden twym losem rozrządzać ma prawo.”
I znikli na stepie, owiani kurzawą.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Sándor Petőfi i tłumacza: Seweryna Duchińska.