Jan bez ziemi/XXV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Weyssenhoff
Tytuł Jan bez ziemi
Podtytuł Romans
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1929
Druk Zakłady Graficzne Straszewiczów
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków — Lublin — Łódź — Paryż — Poznań — Wilno — Zakopane
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXV.

Nimfa jeziora Śniwoda — stara, jak świat, a świeża, jak codzień odmładzająca się jutrzenka, pilnując od wieków swych wód i swych brzegów, dostrzegła naraz, że dwór opustoszał. Nie dochodziły z wnętrza gwary rozmów, nie snuły się po parku postacie mieszkańców, ani gości. — Nic to — powrócą. Poprzestawała tymczasem na swej pracy ciągłej, która była zarazem jej nieuprzykrzoną nigdy zabawą.
Ze swych krynicznych głębi dobywała strugi wód czystych i pożywnych, rozlewając je na pola i łąki, obracając młyny. Rozprowadzała teraz pachnącą świeżość na pożytek okolicznych ludzi, zwierząt i roślin, z równą troskliwością, jak budowała w zimie pod lodem bezpieczne dla swych ryb zimochowy. Wszystko to czyniła wytrwale a spokojnie, bez kapryśnego rozbujania fal swych, na podobieństwo morskich, bez szału rwących potoków, bez szerzenia zgubnych powodzi, jak na to pozwalały sobie siostry jej, wielkie rzeki.
Nie miała się od nich za gorszą ta Wielkopolanka, krewna pobliskiego Gopła, wspólniczka z niem w najstarszych dziejach Polski. I z jej wód chrzest otrzymały pierwsze rzesze Mieczysława; i ona widziała na swych brzegach obozowiska rycerzy Chrobrego. Szczyciła się swem pochodzeniem z najstarszej szlachty wodnej tego kraju.
Jej uzasadniona duma nie rosła jednak w jałową pychę. Kochała ona kraj swój i ludzi pobratymczych; przebaczała im usterki, a nawet winy pogodnie, jak dobra siostra. I w ciągu naszej opowieści nie marszczyła się na grzechy jednych, na śmieszności drugich, spozierała na wszystkich z wyrozumiałym spokojem.
Miarkowała Śniwoda, że od uciszenia się dworu upłynęło już chwil kilka jej wiecznego żywota. Las najeżył się gęstszą zielonością. Na dworskim brzegu witały drzewa owocowe i czeremchy. Tłuste krzaki piwonji na trawnikach rozśmiały się szerokiemi twarzami kwiatów, pijanych wiosną, a czar miłosny bzów nasycał powietrze. Ten okres czasu, obliczany przez ludzi na parę tygodni, przyjęła Śniwoda, jako jeden gest należnego jej od wieków hołdu sąsiedniej przyrody, pośpieszyła uśmiechnąć się dziękczynnie dołeczkami swego lustrzanego oblicza i wionąć zapachem słodkiej wody naprzeciw symfonji zapachów, płyncej od brzegów.
Ludzi jednak nie było dotąd na brzegach leśnych i parkowych; zaledwie paru ogrodników majstrowało coś przy kwiatach i drzewach.
Nadszedł rychło dzień urozmaicony. Rozlegały się poza dworem, od podjazdu, robocze huczki zajeżdżających samochodów tak gęste, że po jeziorze poszły bełkoty, jakby ogromna w niem woda zawrzała. Pośród tych dźwięków pospolitych zadzwonił oryginalnie kłus czwórki koni i rozdarła powietrze palba trzykrotna z długiego bicza, tak rozgłośna, że poszła po jeziorze aż do dalekiego lasu, który ją odesłał zpowrotem do dworu. Odtąd huczało już bezustannie we dworze, jak w ulu, a na wybrzeże ogrodowe wyległo dużo osób postrojonych odświętnie. Jak wędrowne kwiaty, płynęły między murawą suknie dam; snuły się około nich ciemne ubrania mężczyzn, jak zalotne żuki.
Śniwoda wyróżniła z pośród tłumu postać swej ulubionej pani ze dworu, niedawno tak zatroskaną, dzisiaj promieniającą radośnie w swojej szacie białej — a obok niej wysokiego młodzieńca, który tu się zjawia nie po raz pierwszy, a musi być kochanym człowiekiem, skoro mu pani patrzy w oczy tak błękitnie... Gdy stanęli oboje nad samym brzegiem, Śniwoda wysłała pod ich stopy falę płaską, przymilną, mlaszczącą gratulacje.
A gdy blaski dnia zagasły i rój ludzi powrócił do domu, dochodził już tylko z wnętrza gwar rozmów i śmiechów, a okna rozbłysły prostokątami światła.
Wtem ryknęły gardła moździerzy kilkakrotnie. Zadrżała Śniwoda, wspominając niedawne poryki Wojny, których ta wieś wielkopolska nie słyszała nigdy z tak bliska. Rozśmiała się jednak zaraz radośnie, bo na drzewach przybrzeżnych i na łodziach zapaliły się różnobarwne lampki, ułożone w festony i cyfry. Błyskawicznie odpowiedziała Śniwoda iluminacją swych rozbudzonych głębi, dziergając wzorami górnych świateł płynny weselny kobierzec.

KONIEC


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Weyssenhoff.