Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 81. Niebezpieczeństwo wzrasta
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

81.
Niebezpieczeństwo wzrasta.

Uderzający sposób w jaki Marya Kazimiera uniknęła bytności na festynie księcia prymasa, i coraz bardziej wzmagające się podejrzenia, utrzymywały króla w łatwem do pojęcia wzburzeniu.
Nieobecność królowej, którą Sobieski wyraźnie wezwał, aby na tym festynie była w fatalnym naszyjniku, utwierdzała go w przekonaniu, że to, co mu podszepnięto, było prawdą.
Marya Kazimiera kochała hrabiego Rochester, a naszyjnik stawał się przepadkowo dowodem tej miłości. Użyć go nie było można.
Królowa widocznie zapomniała się w chwili słabości.
Twarz Sobieskiego zachmurzył# się.
Powziął on silne postanowienie.
Jeżeli Marya Kazimiera zapomniała się rzeczywiście, w takim razie winna być za to ukaraną najdotkliwiej.
Naszyjnik miał zadecydować o wszystkiem.
Klejnot ten coraz większej nabierał wagi.
Sobieski wiedział, że cały dwór pragnął go ujrzeć, trzeba zatem było przyspieszyć chwilę rozstrzygającą.
Marszałek dworu oznajmił królowi przybycie posła cara Teodora Aleksiejewicza, a ponieważ groźna postawa Turcyi wymagała zbliżenia się z dworem moskiewskiem, trzeba było zatem przybycie i pobyt ambasadora uświetnić uroczystymi festynami.
Okoliczność ta była dla króla bardzo dogodną. Mógł przy tej sposobności rozjaśnić ostatecznie sprawę naszyjnika.
Wydawszy rozkazy co do przyjęcia posła, król zdecydował się zjechać niespodzianie do Płocka.
Otoczony konną gwardyą przyboczną wyjechał bez zwłoki.
Marya Kazimiera bawiła w starym zamku płockim oczekując z niecierpliwością powrotu Rochestera albo wiadomości od niego. Czuła ona, jak wielkie niebezpieczeństwo zawisło nad jej głową wskutek nieobecności na festynie u księcia prymasa.
Ciągle jednak łudziła się nadzieją, że Rochester przywiezie jej lub przyśle jej inny naszyjnik.
I rzeczywiście pewnego dnia zjechał nagle do zamku powóz podróżny i jedna z poufnych służebnic królowej oznajmiła jej przybycie upragnionego.
Przyjechał! Zatem wszystko miało się rozstrzygnąć!
Serce królowej biło gwałtownie, Była tak wzruszoną, że zbladła, obezwładniała i oddychała z trudnością.
Musiała przyjąć hrabiego i mówić z nim, jakkolwiek ta wizyta, także nie była bezpieczną.
Służebnica wprowadziła Rochestera jednem z wejść bocznych.
Miał on na sobie odzież podróżną. Można było odrazu poznać, jak szybko i z jakiem wzburzeniem odbywał podróż.
Długi, ciemny płaszcz okrywał jego wysmukłą postać.
Postąpił ku królowej i ukląkł przed nią.
— Muszę cię jeszcze raz przyjąć, hrabio Rochester, — rzekła Marya Kazimiera, — a jednak narażam się przez to na jeszcze większe niepezpiczeństwo... drżę...
— A dla mnie ta chwila, w które i cię mogę ujrzeć, najjaśniejsza pani, jest chwilą największego szczęścia, — odpowiedział Rochester, — obraz waszej królewskiej mości towarzyszył mi wszędzie i upajał mnie rozkoszą!
Jeden błąd z konieczności sprowadza drugi, — szepnęła Marya Kazimiera, — nie powinniśmy się widywać, hrabio Rochester... nie powinniśmy... to jest grzechem... Głos sumienia przestrzega mnie o tem codziennie.
— Rozkaż miłości, najjaśniejsza, pani, jeżeli zdołasz! Tutaj, w tym samotnym zamku, nikt nie pyta, kto się zbliża do waszej królewskiej mości! Przybywam jednak niestety z wieścią, która mnie przejmuje żałobą.
— Nie udało ci się, hrabio znaleźć brakującego ogniwa do naszyjnika? — zapytała królowa przerażona.
— Powracam ze Stambułu, najjaśniejsza pani! Jest tylko jeden naszyjnik taki sam... najzdolniejszy robotnik nie zdoła zrobić takiego naszyjnika lub brakującego ogniwa... czyniłem wszelkie możebne starania... wszystko daremnie! Brakujące ogniwo nie da się zastąpić!
— Ale ten drugi naszyjnik?... kto go posiada?...
— Znajdował się. w skarbcu sułtana, najjaśniejsza pani... sułtan był gotów dać mi go... ale nieba zrządziły, żem przybył za późno!
— Dalej... dalej!...
— Sułtan naszyjnik ten darował!
— W takim razie jestem zgubiona!
— Nie tracę jeszcze ostatniej nadziei pozyskania go!
— Ulituj się hrabio!... Któż ma ten naszyjnik?
— Jeden z książąt rosyjskich, najjaśniejsza pani.
Marya podała rękę hrabiemu, ażeby powstał.
Oddał on jej naszyjnik, w którym brakowało ogniwa.
— Ostatnia nadzieja stracona, — szepnęła królowa, — muszę wyżnać wszystko... Idź, hrabio Rochester, oddal się! Wyjdź! Nie powinnam widzieć cię więcej!
— A jednak sądzę, że jeszcze raz będę miał to szczęście, najjaśniejsza pani! Nie wyrzekłem się jeszcze ostatniej nadziei! Złożyłem waszej królewskiej mości o stanie sprawy, ponieważ nie chciałem najjaśniejszej pani dłużej pozostawiać w niepewności, a teraz zrobię ostatnią próbę.
— Nie czyń tego, hrabio... to nadaremne!
— Wasza królewska mość zabrania mi uciec się do ostatniego środka. PojaPojadę do owego rosyjskiego księcia i będę się starał dostać od niego naszyjnik!
Może mi się uda nareszcie uwolnić waszą królewską mość od tej troski... i złożyć ten fatalny naszyjnik u jej stóp!
W tej chwili dał się słyszeć turkot powozu.
— Co to jest?... Jeźdźcy... powóz... Gdyby król nadjechał! — szepnęła Marya.
Rochester drgnął.
Królowa przystąpiła do okna.
Stłumiony krzyk wydarł się z jej ust.
Przyboczna gwardya króla roiła się koło małego zamku płockiego. Król sam wysiadał z karety.
Rochester patrzył z gorączkowym niepokojem na królową.
— Wszystko stracone, — szepnęła, — król!
Zaufana służebnica wpadła do pokoju.
— Wielki Boże!... najjaśniejszy pan! — zawołała, załamując ręce.
Marya Kazimiera nie wiedziała co począć.
Rochester nie mógł się oddalić niepostrzeżenie.
Na schodach słychać już było kroki szybko nadchodzącego króla.
W pokoju znajdowała się nisza, do której wejście zasłonięte było ciężką kotarą.
Służebnica nie straciła przytomności umysłu.
— Panie hrabio, — rzekła do Rochestera, — jeżeli pan chcesz ocalić najjaśniejszą panią, ukryj się pan tutaj!
Nie można było się namyślać. Rochester ukrył się w niszy.
Kotara za nim spadła.
W tej samej chwili paź królewski otworzy} drzwi.
Jan Sobieski wszedł poważnie do pokoju i rzucił po nim okiem.
Królowa blada i drżąca postąpiła naprzeciw niemu.
Zmiękczyło to widocznie króla.
Rozkazał służebnej oddalić się.
Gdy pozostał sam ze swą małżonką, przystąpił do niej i podał jej rękę.
— Dlaczego drżysz, Maryo? — zapytał, patrząc na nią badawczo, — czyliż moje przybycie przestrasza cię, zamiast cieszyć?
— Wybacz najjaśniejszy panie... nagłe twoje przybycie tak mnie przejęło.
— Widzę, że jesteś chorą rzeczywiście... świadczy o tem twoja bladość i to nienaturalne wzruszenie, — mówił król dalej, — siadaj, uspokój się.
Zaprowadził Maryę do krzesła.
— To przejdzie, — rzekła królowa, starając się panować nad sobą.
W duszy jej jednak była wielka obawa wzburzenie.
Gdyby król dostrzegł coś podejrzanego... gdyby przystąpił do niszy... gdyby ruch jaki nieostrożny zdradził tego, który się tam znajdował....
Te przypuszczenia były okropne.
Sobieski, jak gdyby coś przeczuwał, rozglądał się po pokoju, nic w nim jednak nie uderzało go szczególnie.
— Żałowaliśmy, Maryo, — rzekł, — żeśmy napróżno oczekiwali twego ukazania się na festynie księcia prymasa. Przypuszczałem, że inny powód a nie dyspozycya zatrzymała cię... bo jeżeli inny jest powód... Nie chcę o niego pytać. Znasz mnie, Maryo! Bronię honoru mego domu życiem, którebym bez wahania dla ocalenia go poświęcił...
Marya słuchała ze drżeniem.
Król widział jej pomieszanie i przekonywał się z boleścią, że jego obawy były uzasadnione, że Maryę dręczyło poczucie jakiejś utajonej winy.
Widział jednak cierpiącą i w sercu jego budziło się współczucie.
Nie mógł jej jednak oszczędzić upokorzenia, które sama na siebie ściągnęła.
— Przybyłem do Płocka, Maryo, — mówił dalej. — ażeby ci oznajmić, że poseł cara Teodora przybędzie wkrótce na nasz dwór. Pragnę go przyjąć z wszelkiemi honorami, przybędziesz zatem do Warszawy na festyny, które będą dawane na jego cześć! Żądam tego.
— Tym tonem mój małżonek nigdy jeszcze do mnie nie mówił, — rzekła królowa.
— Mówię tym tonem, ponieważ zmartwiła mnie twoja nieobecność na festynie, na którym oczekiwałem cię z pewnością, — odpowiedział król, — na festynie, na którym powinnaś się była ukazać w owym rzadkim i szczególnym naszyjniku, który wszyscy spodziewali się zobaczyć. Wszakże masz ten naszyjnik.
— Mam najjaśniejszy panie, — odpowiedziała królowa.
— Cieszy mnie to, — odrzekł Sobieski, — gdyż przez twoją nieobecność naszyjnik ten stał się przedmiotem rozmów. A zatem na festynie, który odbędzie się w Warszawie na cześć ambasadora carskiego, włóż ten naszyjnik, ażeby położyć tamę wszystkim krążącym wieściom. Jest to moje stanowcze życzenie! Czy spełnisz je, Maryo?
— Uważam je raczej za rozkaz.
— Zmuszony jestem do wydania go.,. Gdybyś nie była lub przybyła bez naszyjnika, obmowa wzmogłaby się tak dalece, że byłbym zmuszony wysłać cię do klasztoru.
Królowa drgnęła.
— Spodziewam się jednakże, że wszystko to dobrze się skończy, — rzekł król po chwili łaskawie, — spodziewam się, że nie będę daremnie oczekiwał na królową, której miejsce jest przy mym boku!... Teraz nie mam zamiaru pozostać dłużej w Płocku... moja obecność w Warszawie jest potrzebną!
Zdawał się czekać na to, aby królowa objawiła gotowość towarzyszenia mu w powrocie.
— I ja także nie mam zamiaru bawić tu dłużej, — odpowiedziała Marya Kazimiera, — pojadę za tobą, najjaśniejszy panie, jeszcze dziś wieczór!
Nagle przypomniało się królowej, że na dole w podwórzu stał powóz Rochestera.
Gdyby król go zobaczył, poznałby herby, a wtedy wszystko byłoby straconem.
Myśl ta zupełnie odebrała królowej panowanie nad sobą... blizką była zalania się łzami.
— Chciałem tylko, nim odjadę, wypocząć nieco, — rzekł król, — czy w tej niszy nie ma jakiej kanapy?
Wszystko w tym dniu spiknęło się widocznie na nieszczęśliwą królowę.
— Jest, najjaśniejszy panie... ale tam, w drugim pokoju, będzie ci wygodniej.
— Kanapa wystarczy mi wybornie na krótki spoczynek, — odpowiedział król i postąpił ku kotarze.
Straszna to była chwila dla Maryi Kazimiery.
Przypuszczała ona, że król widział już nadole powóz podróżny Rochestera, że wiedział o tem, iż w niszy znajdzie hrabiego.
Jakieżby to było spotkanie i jakie byćby mogły jego następstwa!
— Jeżeli masz zamiar dziś wieczór opuścić ten zamek, — zwrócił się król do małżonki, ująwszy już ręką kotarę, — to przygotuj się, abyś mogła pojechać razem ze mną, gdy wypocznę. Tymczasem będzie już wieczór.
Królowa nie była w stanie nic odpowiedzieć.
Sobieski wszedł do ciemnej niszy.
Teraz musiało się wszystko rozstrzygnąć!
Upłynęła minuta głębokiej ciszy.
Król położył się na kanapie, nie spostrzegłszy Rochestera ukrytego zupełnie w fałdach kotary.
Wkrótce potem równy oddech oznajmił, że monarcha już zasnął.
Rochester po cichu wyszedł ze swej kryjówki za kotarą do pokoju.
Niemym gestem skłonił się Maryi, wyszedł bocznemi drzwiami na tylny korytarz, gdzie służąca mu powiedziała, że jego powóz odjechał i oczekuje go w oddaleniu osłonięty drzewami.
Hrabia wymknął się niepostrzeżony i dostawszy się do swojego powozu, natychmiast puścił się w dalszą drogę.
Gdy wieczór zapadł, królestwo zabrali się do opuszczenia zamku.
Niebezpieczeństwo chwilowo zostało zażegnane, ale nie usunięte zupełnie.
Król mówił tak stanowczo o naszyjniku, a naszyjnik był uszkodzony i niepodobna było niczem zastąpić brakującego ogniwa.
Co miała począć nieszczęśliwa królowa, ażeby wyjść zwyciężko z tego okropnego i tak trudnego położenia?...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.