Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 143. Ofiara miłości
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

143.
Ofiara miłości.

W Szwechacie, w blizkości którego wzniesiony obelisk jeszcze dziś przypomina miejsce spotkania się cesarza Leopolda I z Janem Sobieskim, oswobodzicielem Wiednia, Polacy rozbili obóz i po części w domach mieszkańców, a po części w namiotach kwaterowali.
Król polski zadowolony był świadomością, że niezachwianie i dzielnie spełnił święty obowiązek, który przyjął na siebie.
Gdyby szlachetny i wielki czyn potrzebował wdzięczności, ażeby jego wielkość i szlachetność znalazła uznanie, to źle byłoby z zasługą Sobieskiego, gdyż niewiele mu wówczas okazano wdzięczności.
Wielu współczesnych, zapewne z zawiści, starało się zmniejszyć zasługę króla, przedstawiając, że zwycięstwo było bardzo łatwem, ażeby tym sposobem imię jego pozbawić słusznej chwały.
Potomność jednak była sprawiedliwszą, niż współcześni i jednomyślnie nazwała go oswobodzicielem Wiednia.
Jeżeli zważymy okropne położenie uciśnionego miasta, które znikąd nie mogło spodziewać się pomocy, nadzwyczajną siłę wojsk Kara Mustafy, ożywionych fanatyzmem i żądzą łupu, oraz słabą stosunkowo liczbę zwycięzców, to jasnem będzie dla nas, że tylko niepospolita postać, zbrojna oprócz broni ma teryalnej w broń duchową mogła odwrćcić grożące niebezpieczeństwo.
Tego rodzaju pomoc przyniósł jedynie i wyłącznie król Jan Sobieski!
Księciu Lotaryngskiemu pozostaje zasłużona sława wytrwałego oporu, umiejętnego radzenia sobie ze słabemi siłami, jakiemi rozporządzał, a przedewszystkiem bohaterskim obrońcom miasta należy się chwała za wytrwanie; zasłużyli na cześć i wdzięczność książęta rzeszy, że z całem poświęceniem przy byli na plac walki i nie wahali się wziąć w niej udziału jako podwładni dowódcy tem większą jednak jest sława Sobieskiego, którego imię jedynie mogło przypomnieć przeciwnikom ich klęskę chocimską i strasznego wroga, którego dzielne wojsko w trzeciej przynajmniej części wchodziło w szeregi armii chrześcijańskiej i którego osobisty rozsądny wpływ położył wreszcie tamę wszelkim sporom o stopnie i stanowiska pomiędzy elektorami i różnych tytułów książętami i który nadto niemniejszą okazał przezorność i talent wodza w ułożeniu planu bitwy, jak w czasie walki okazał się dzielnym wojownikiem i rycerstwu swemu służył za przykład.
Prawda, że fanatyczny zapał, z jakim Turcy z początku szturmowali Wiedeń, osłabł już wskutek nadaremnych wysileń i wielkich strat poniesionych, nim przyszło do decydującej walki. Potrzeba było szerzyć pomiędzy nimi fałszywe wieści o śmierci cesarza i krytycznem położeniu osady, ażeby skłonić ich do wytrwania.
Kara Mustafa spuścił także wiele ze swych wymagań pierwotnych i już w sierpniu wysyłając do miasta hrabiego Caprara, którego trzymał przedtem w niewoli dawał do zrozumienia, że pod pewnemi warunkami zgodziłby się odstąpić od oblężenia. Spodziewał się on ciągle, że Polacy nie przyjdą, gdyż dopiero w sierpniu polskiego posła kazał traktować jako więźnia. Stąd poszło owo zaniedbanie się Turków, stąd przejście przez Dunaj, ażeby ze sprzymierzonymi nie walczyć o góry, stąd rozpaczny atak na króla i stąd wreszcie po nieudaniu się tego ataku, ogólna ucieczka w popłochu, którego nic powstrzymać nie było w stanie.
Usposobienie Turków najlepiej malują pewne słowa, wypowiedziane przez chana tatarskiego.
Gdy wielki wezyr ujrzał, że nie zdoła się, utrzymać, zwołał swój orszak, i zwracając się do chana rzekł:
— Ratuj mnie, jeżeli możesz!
Chan odparł na to:
— Znamy go dobrze tego polskiego króla! Niepodobna mu się oprzeć. Myślmy raczej o tem, jak się stąd wydobyć! Tenże sam chan, gdy sprzymierzeni zrana dnia 12 września szeroko rozwiniętym frontem zwolna schodzili z Kahlenbergu, rzekł do wielkiego wezyra wskazując na polskie rycerstwo:
— Ah, król znajduje się na czele!
Tym sposobem sprawdziło się to, co jeszcze przed wyruszeniem Sobieskie go na wyprawę pisał do niego cesarz, że nie wojska jego, ale osoba jego oczekiwaną, gdy bowiem on stanie na czele armii, samo jego imię, które stało się tak strasznem, będzie rękojmią porażki liczniejszych wrogów.
A trzeba zważyć, że liczba polskiego wojska była jeszcze mniejszą, niż cesarz przypuszczał, wszystko bowiem każe wnosić, że Jan Sobieski nie miał więcej jak 15,000 ludzi w bitwie, ponieważ kontyngens litewski przybył dopiero, gdy kampania miała się już ku końcowi i tak się urządził, że wcale nie widział nieprzyjaciela, a Kozacy, na których Sobieski liczył szczególnie, bardzo długo dali czekać na siebie, sam zaś król mówi tylko o czterech kompletnych szwadronach husarzy i ułanów, którzy w pierwszych szeregach imponowali swym widokiem.
Z tego wojska znaczniejszą część, około 12,000 stanowiła kawalerya, na doskonałych koniach i dobrze, a nawet z przepychem uzbrojona. Pozostałe 3,000 była to piechota, którą sam król nie wiele sobie ważył i która też zewnętrznie nie czyniła dobrego wrażenia.
W bitwie jednakże Polacy wytrzymali najgwałtowniejsze natarcie nieprzyjaciela, główna zatem zasługa spada na ich wodza.
Jan Sobieski przy silnej, muskularnej budowie ciała odznaczał się żywym, śmiałym i przez trudy wojenne ani przez niepokojowe krajowe nieugiętym umysłem.
Odbył on całą podróż konno, cały dzień był zajęty rozporządzeniami, przyjmowaniem posłańców, audyencyami i rekonensansami, tak, że zaledwie pozostawał mu czas na spoczynek, którego często zupełnie się wyrzekał. W czasie bitwy, pominąwszy wspomnianą już osobistą waleczność, okazał się nietylko dzielnym wojownikiem, ale jako wódz naczelny on był głównym sprawcą zwycięstwa.
W Szwechacie Sobieski zajął kwaterę tymczasowo w kilku pokojach jednego domu, nim przeznaczony dla niego namiot rozbito. W jednym pokoju udzielał rozkazów i posłuchań, drugi służył mu za sypialnię.
Kapitan Wychowski doniósł mu pewnego dnia, gdy się już ściemniało, o przybyciu księżnej Aminow, której jeszcze nie widział po zwycięstwie.
Wyszedł zaraz naprzeciw niej, podał jej rękę i wprowadził ją do pokoju.
Sassę głęboko wzruszył widok zwycięzcy.
— Przybyłam tu, najjaśniejszy panie, tylko, aby wyrazić moją wdzięczność, — rzekła, — czemże jednak są słowa tam, gdzie uczucia przepełniają serce! Przyszedłeś, najjaśniejszy panie, zbliżyłeś się i nieszczęśliwi zostali ocaleni! Wezwałam cię, powiedziałam ci, jak wielką była nędza i rozpacz... gdy cię ujrzałam, odzyskałam nadzieję! I nadzieja mnie nie zawiodła! Niebo zesłało cię i ocaleni modlą się za ciebie!
— Przeceniasz moją zasługę, księżno, — odpowiedział król łaskawie.
— Oh! gdyby mi było danem umrzeć za ciebie, najjaśniejszy panie, — mówiła Sassa z zapałem, — czyż mogłaby być śmierć piękniejsza? Serce moje pragnie jedynie, ażebym ci mogła dowieść wdzięczności i przywiązania! Byłeś, naj jaśniejszy panie, zawsze obrońcą biednej, ślepej niewolnicy, twojej Sassy! Było mi błogo i rozkosznie, kiedyś mnie nazwał swoją Sassą! A jaka wdzięczność przepełniała serce moje! Teraz jedyną dążnością mego życia jest okazać ci wdzięczność! Jakież radosne chwile przez ciebie, najjaśniejszy panie! Imię twe jest we wszystkich ustach! Wielbią cię, nazywają cię zbawcą Wiednia! Głodni, znędzniali, nieszczęśliwi okrzykują z radością twoje imię. O! jak to pięknie i dobrze być dobroczyńcą ludu, a takim dobroczyńcą ty jesteś najjaśniejszy panie! Wieki przyszłe będą sławiły twoje imię i potomkowie ocalonych będą cię z wdzięcznością wspominali!
— Dosyć pochwał, księżno! Uczyniłem to tylko, co było moim świętym obowiązkiem, — przerwał król patrzącej nań z zachwytem Sassie, — przybywasz księżno, z Wiednia?
— Przeżyłam tam najpiękniejszą chwilę, mojego życia, najjaśniejszy panie, teraz nie już mnie uszczęśliwić nie zdoła! Wiedeń upojony radością i szczęściem! Biedni dostają chleba i mięsa, nędzarze otrzymali zapomogi, nieszczęśliwi doczekali się lepszych dni! Skończyły się smutne chwile nędzy i trwogi, dzielni obrońcy spoczęli wreszcie, obywatele mogą odetchnąć, a wszyscy tobie to zawdzięczają, najjaśniejszy panie!
Oficer królewski wszedł i oznajmił, że właśnie rozbito namiot i wszystko w nim na przyjęcie króla jest przygotowane.
— Ciemno już, księżno, czy chcesz dziś jeszcze wracać do Wiednia? — zapytał król, — jabym radził zostać w Szwechacie!
— Gdzież lepiej może być Sassie, jak w blizkości króla i pana!
— Przenoszę się do mego namiotu, księżno, więc ustąpię ci chętnie tych pokoi, — rzekł Sobieski, — czy chcesz je zająć?
— Szczęściem to będzie dla mnie, najjaśniejszy panie! Król pożegnał Sassę i z orszakiem swoim opuścił dom, aby ciemnym wieczorem udać się do swego namiotu.
Adjutanci zabrali mapy i inne przedmioty, należące do króla i pozostawili tylko rzeczy, służące do umeblowania.
Sassa, zostawszy samą, złożyła ręce. Znajdowała się w mieszkaniu, w którem przebywał wybawca Wiednia, bohater, dla którego miała tyle czci, uwielbienia i miłości.
Służąca przyniosła światło i wraz z właścicielką domu przygotowała sypialnię dla księżnej, której dobroć i opieka nad nieszczęśliwemi głośną była wszędzie.
Sassa była zmęczoną i wcześnie udała się do sypialni, oddaliwszy służącą, która zagasiła światło.
Gdy cicho i ciemno zrobiło się w do mu, gdy księżna odmówiwszy modlitwę, usnęła, gdy i w obozie nastał spokój nocny, a żołnierze udali się na spoczynek nadjechał do obozu jeździec.
Miał on na sobie mundur polskiego rotmistrza, i jak się zdawało, przebył daleką drogę.
Obejrzawszy się ostrożnie na wszystkie strony, jeździec pojechał prosto do placówki, która poznawszy w nim rotmistrza, przepuściła go bez trudności.
Jeździec zsiadł z konia, oddał go jednemu z żołnierzy i zapytał o króla.
Żołnierz nie wiedział, że król przed godziną przeniósł się do rozbitego dlań namiotu, i wskazał rotmistrzowi dom, w którym król stał kwaterą poprzednio.
Nikt nie poznał pod przebraniem kanclerza Paca, który miał szablę przy boku i sztylet za pasem.
Tym sposobem udało się kanclerzowi bez przeszkody dostać się do obozu, w którym już panowała cisza nocna.
Knując w myśli plany zemsty, zaprzysiężony wróg Sobieskiego szedł przez obóz, ażeby wreszcie spełnić ułożony zamiar.
Tym razem żadna w świecie potęga nie mogła mu przeszkodzić, jak sądził, gdyż mundur rotmistrzowski otwierał mu drogę.
— Nadeszła twoja ostatnia godzina, — mówił do siebie, — myślisz, że się mnie pozbyłeś, upajasz się szczęściem i sławą, ale mój sztylet zada ci śmierć i w końcu uwolni mnie od ciebie! Policzymy się z sobą, panie Sobieski! Dość długo tryumfowałeś! Teraz kolej tryumfu dla mnie!
Zbliżył się do wskazanego domu.
Drzwi jego były otwarte, a przed niemi stała podwójna warta, jak zwykle przed kwaterą królewską, czy to dla tego, że jej nie ściągnięto jeszcze, czy też, że król kazał ją pozostawić.
Dwaj żołnierze stali na boku, oparci o mur, i rozmawiali ze sobą pocichu.
Gdy rotmistrz się zbliżył i poznali jego mundur, nie zatrzymywali go. Sądzili, że ma prawo być w tem miejscu i wejść do domu.
Kanclerz szedł zresztą tak śmiało i pewnie, że żołnierze musieli przypuścić, iż miał polecenie udania się tam.
Mniemany rotmistrz przeszedł koło nich i wszedł do domu, w którym było ciemno. Sądził, że król udał się już na spoczynek, a wiedział, że zwykł był sypiać zawsze sam, bez służącego, albo adjutanta w blizkości.
Kanclerz Pac ujrzał się u swego celu.
Przeczekał kilka chwil, nasłuchując, czy go nie dojdzie jaki szmer, następnie przystąpił do drzwi, prowadzących do dwóch pokoi, które przedtem zajmował król, a w których od godziny mieszkała księżna Sassa.
Pocichu bez najmniejszego szmeru otworzył drzwi.
Sassa leżała w głębokim śnie pogrążona w drugim pokoju, którego drzwi pozostawiła otworem.
Tajemnicza jakaś potęga, jakieś cudowne przeczucie sprowadziło ją tutaj. Zdawało jej się, że król jest w niebezpieczeństwie, że powinna śpieszyć, ażeby się poświęcić za niego.
Nie znała ona, ani przewidywała rodzaju tego niebezpieczeństwa, lecz poszła za instynktownym popędem, a teraz spoczywała bez żadnej obawy.
Była szczęśliwą, bo widziała ubóstwianego bohatera zwycięzcą, wybawcą Wiednia.
We śnie była przy nim, słyszała jego głos, patrzyła w jego oczy i cicho szeptała życzenie, aby w tem upojeniu przenieść się mogła do wieczności.
Pierwszy pokój, do którego wszedł kanclerz Pac, był słabo oświetlony przez brzask, przedzierający się oknem, który jednak zaledwie pozwalał dostrzedz znajdujące się z pokoju przedmioty.
Przy tym brzasku Pac dostrzegł drzwi, prowadzące do sypialni.
Ujął rękojeść sztyletu i wydobył go. Mógł nagle spotkać jaką przeszkodę, chciał być gotów, ażeby ją usunąć.
Słychać było tylko regularny oddech osoby śpiącej w przyległym pokoju.
Postąpił pocichu naprzód, trzymając w ręku sztylet.
Brzask w pokoju sąsiednim pozwalał mu dostrzedz łóżko, lecz nie dawał rozpoznać dokładnie śpiącej osoby.
Przestąpił próg. Nikt mu nie bronił wejścia.
W głębi stało łóżko. Regularny oddech dochodził do niego. Nie mógł wątpić, że król śpi.
Z dziką, niepohamowaną nienawiścią i żądzą krwi kanclerz, wstrząsnął sztyletem i pocichu zbliżył się do łóżka.
Przeczucie nie zawiodło Sassy. Król był rzeczywiście w strasznem niebezpieczeństwie.
Księżna śpiąca pogrążona była w marzeniach, które ją przenosiły w daleką przeszłość, w owe czasy, kiedy była jeszcze ślepą niewolnicą Jana Sobieskiego, za którego już wówczas umrzeć była gotową, i który ją nazywał swoją kochaną Sassą.
Śpiewała mu swoją piosnkę ojczystą, o skowronku, taką smutną i tęskną, a jednakże tak piękną, gdy była wykonana jej głosem.


Skowronek śpiewa wśród cienia,
Buja wśród nocy miesięcznej,
Wszak znacie te słodkie pienia,
Wszak znacie odgłos ich wdzięczny?

A tam w oddali coś leci,
Jak gdyby gwiazdka świetlana,
To mały chrząszczyk, co świeci
W wigilię świętego Jana.

Lecz ciepły minie wnet dzionek,
Szron zimny padnie na łany,
I zmilknie śpiewny skowronek,
I zgaśnie chrząszczyk świetlany.


Skowronek, jak niegdyś nazywano Sassę, uczuł to zimne tchnienie.
Uczucie błogiej rozkoszy ją przejęło.
Zdawało jej się we śnie, że w ciemności broń mordercza zbliża się do Sobieskiego. Sassa widziała niebezpieczeństwo i pocichu podbiegła, żeby cios otrzymać.
W tej chwili w skrytobójcy poznała kanclerza Paca.
Sen ten był rzeczywistością.
Morderca Pac przystąpił do łóżka i strasznym ciosem przeszył pierś Sassy.
Dał się słyszeć słaby, stłumiony krzyk.
Pac wsłuchał się w ten krzyk i osłupiał.
W ręku trzymał skrwawiony sztylet, który wyrwał z rany.
— Umieram za ciebie! — mówił cichy głos Sassy.
Kanclerz stał przerażony. Sztylet jego trafił nie tę ofiarę, przeciw której był wymierzony.
Przekleństwo wydarło się z ust Paca. Po chwili opamiętawszy się, wybiegł z domu, ażeby jak naprędzej opuścić obóz.
Służąca umierającej księżny została przywołaną przez szyldwacha, który usłyszał jej krzyk stłumiony.
Z głośnym krzykiem służąca padła na kolana przy łóżku i załamała ręce.
— Najświętsza Maryo Panno! — zawołała, — moja pani umiera! Na pomoc;
Jeden ze służby usłyszawszy te słowa, pobiegł po przybocznego lekarza królewskiego.
W obozie powstało zamieszanie. Wychowski usłyszał także, że księżna została zamordowaną i przekonawszy się, że tak było rzeczywiście, uważał za swój obowiązek zawiadomić o tem króla.
Już świtało.
Sobieski usłyszawszy, że Sassa padła ofiarą skrytobójczego zamachu zawołał:
— Był to zamach na mnie! Sassa za mnie umiera! Zawołać lekarzy! Potrzeba ją ocalić!
Ubrał się szybko i pośpieszył z Wychowskim do umierającej.
Lekarz odchodził właśnie od jej łóżka.
— Jaki stan księżnej? Musisz ją ocalić! — rzekł król do niego.
— Niepodobna najjaśniejszy panie. Sztuka nic tu nie poradzi! Pierś jest przebita! Za kilka minut nastąpi śmierć! — odpowiedział lekarz nadworny.
— I któż mi to uczynił? — zawołał król z boleścią, przystępując do łoża umierającej.
Gdy Sassa usłyszała głos Sobieskiego, rozjaśniła się jej twarz, a gdy to ujrzała, podniosła się raz jeszcze na skrwawionem łożu.
— Drogi mój panie! — rzekła słabym głosem, — żegnam się z tobą.
— Sasso! ty umierasz!... umierasz za mnie... — zawołał król wzruszony do głębi duszy, wyciągając ręce do Sassy, patrzącej nań z zachwytem, — przelewasz krew za mnie! Dla mnie był przeznaczony ten cios morderczy! Sasso droga, powiedz, kto cię zamordował?
— Kanclerz Pac, — szepnęła, padając na poduszki.
— Śmierć i hańba nędznikowi! — zawołał Sobieski, zaciskając pięści, — pomszczę twą śmierć! Za mnie umierasz szlachetna, droga istoto!
— Umieram chętnie.... za ciebie.... piękna ta śmierć... — szeptała Sassa jeszcze, — żegnaj mi królu... Bóg... niech będzie... dla ciebie i dla mnie.... łaskawy...
Gorące krople łez spływały po męskiej twarzy króla.
Sassa skończyła.
Brzask dzienny przez okna pokoju oświecał jej twarz spokojną i pogodną.
Widocznie śmierć nie sprawiła jej boleści, wyzwoliła ją, przyjęta przez nią radośnie, bo ją za ukochanego ponosiła.
Blady promień słońca padał na piękne, błogim uśmiechem przybrane rysy zmarłej.
Król odmówiwszy modlitwę, odwrócił się.
Wszyscy obecni klęczeli, i za przykładem monarchy odmawiali modlitwy.
Jan Sobieski stłumił łzy... po raz to pierwszy widziano go płaczącym.... Zahartowany w bojach bohater wylał pierwszą łzę po stracie najwierniejszej istoty, jaką posiadał na ziemi.
Wszedłszy do przedpokoju, w którym się znajdowało kilku oficerów z jego orszaku, wydał natychmiast rozkaz szukania i ścigania kanclerza Paca.
Ze zeznań warty i placówek okazało się, że był on w obozie przebrany w mundur rotmistrza, a przeszukanie obozu wykryło, że zdołał oddalić się bez przeszkody.
Zwłoki Sassy z rozporządzenia króla przewieziono uroczyście do Warszawy i tam złożono w grobowcu w jednym z kościołów.
Poważny był, wspaniały i długi orszak pogrzebowy, który opuszczał obóz.
Na wozie żałobnym, zaprzężonym w sześć koni, umieszczono nosze, na których ustawiono trumnę, pokrytą zielonemi gałęziami.
Przed wozem żałobnym szedł kapłan. Oficerowie królewscy konno tworzyli orszak.
Oddział gwardyi królewskiej towarzyszył pochodowi i stanowił jego eskortę.
Ze zbolałem sercem Jan Sobieski patrzył na orszak pogrzebowy, puszczający się w długą drogę do Warszawy.
Teraz obowiązkiem jego było ukarać mordercę i pomścić zmarłą.
Odprowadzono na wieczny spoczynek ofiarę, co aż do śmierci wierną była swojemu przywiązaniu, ale w sercu Sobieskiego żyła zawsze jego Sassa, luby skowronek, który go niegdyś śpiewem swoim zachwycał.
Teraz umilkło już na zawsze to tak piękne ptaszę.
Ostatnie życzenie nieszczęśliwej Sassy spełniło się jednakże.
Ocaliła ona Sobieskiego, poświęcając się za niego, widziała go w blasku sławy, a zarazem oswobodzicielem Wiednia.
Po tem wszystkiem śmierć ciężka dla niej być nie mogła.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.