Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 144. Hrabia Opaliński
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

144.
Hrabia Opaliński.

Z rozporządzenia króla i księcia prymasa Jagiellona wysłaną została do Warszawy, gdzie po ukończeniu wojny i powrocie króla miała być pociągniętą do odpowiedzialności za swe czyny.
Pod silną eskortą odstawiono oskarżoną o zdradę i inne ciężkie zbrodnie wojewodzinę do stolicy, i tam umieszczono ją w jednym z pokoi jej pałacu, obsadzonego czujną i liczną strażą.
Do posługi podano jej służącą.
Jagiellona z zimną pogardą poddawała się wszystkiemu. Zdawało się, że sądziła jeszcze, ażeby na seryo targnięto się na nią, wdowę po wojewodzie. Spokojnie zatem oczekiwała przyszłości nie obawiając się o swe życie.
Już w drodze zaledwie, że nie udało się jej uciec przy pomocy jednego z eskortujących ją oficerów, w ostatniej jednak chwili spostrzeżono ten zamiar i przeszkodzono jego wykonaniu.
Gdy przybyła do swojego pałacu w Warszawie zaczęła się czuć jeszcze bardziej bezpieczną.
Król sam nie mógł jej skazać, gdyż należała do senatorskiej rodziny i mogła być tylko sądzoną przez trybunał złożony z osób równie znakomitego rodu. A w liczbie takich znalazłoby się zapewne wielu, którzy w oskarżonej nie widzieliby zbrodniarki, tylko wdowę po wojewodzie.
Nie wolno jej było wychodzić z pokoju; który jej przeznaczono, miano jednakże dla niej tyle względności, że jej pozwolono przyjmować wizyty.
Młody oficer, który jej towarzyszył w podróży do Warszawy, hrabia Benedykt Opaliński, którego piękność i duma tak dalece olśniło, że upojony miłością chciał jej dopomódz do ucieczki i udać się z nią razem do obcego kraju, i teraz bez ustanku myślał tylko o tem, jak ją wybawić i uprowadzić.
Poczynił on w skrytości wszelkie przygotowania, a następnie udał się do jej pałacu.
Ponieważ jako oficer i magnat miał wstęp wszędzie, dostał się więc bez przeszkody do jej pokoju.
Jagiellona przyjęła go prawdziwie czarującym uśmiechem.
Młody hrabia przystąpił do niej, ukląkł i ucałował z zapałem rękę dumnej, pięknej, ale pozbawionej serca kobiety.
— Przychodzę, aby cię ztąd uprowadzić, najpiękniejsza z kobiet na ziemi, — szepnął namiętnie.
— Wstań, młody przyjacielu, — łaskawie odpowiedziała Jagiellona, — mówisz mi o ucieczce i chciałeś mnie już raz do niej nakłonić.... dlaczegóż to?
— Ponieważ drżę o ciebie, najdroższa istoto, — mówił Opaliński, — ucieknę z tobą za granicę, wszystko do tego przygotowałem! Tej nocy jeszcze wyprowadzę cię z pałacu. Przy mnie, w przebraniu będziesz mogła wyjść bezpiecznie! Powóz czterokonny przygotowany do szybkiej podróży, jest w pogotowiu.
— Hrabio Opaliński, — uśmiechnęła się Jagiellona, — pocóż te wszystkie przygotowania? Wkrótce zbierze się najwyższy trybunał i przywróci mi wolność, a wtedy wystąpię jako oskarżycielka.
— Usłuchaj mnie i uchodź ze mną! — zaklinał Opaliński, — nie licz na opiekę prymasa i innych! Jeżeli uciekniesz ze mną, unikniesz wszelkiego niebezpieczeństwa! Wieczór nadchodzi! Nie traćmy tej nocy!
— Nie obawiaj się o mnie, młody przyjacielu, zostanę tutaj i będę broniła się sama, — odpowiedziała Jagiellona.
— Bądź moją! Oddaj mi się! — mówił namiętnie dalej Opaliński, — gdy uciekniemy razem będziemy mogli w innym kraju rozpocząć życie pełne rozkoszy.
— Jesteś zbyt gwałtownym, hrabio Opaliński.
— Co to jest? Czy słyszysz? — rzekł nagle młody oficer, — lud z głośnemi okrzykami przebiega ulice... słychać strzały armatnie... Na zbawienie... już zapóźno! Król z orszakiem i pułkiem gwardyi zbliża się do miasta! — zawołał Opaliński, — przyspieszył przyjazd! Miał przybyć dopiero w przyszłym tygodniu!
— Idź pozdrowić i powitać zwycięzcę, hrabio Opaliński! Młody oficer z rozpaczą zasłonił rękami twarz.
— Teraz wszystko zgubione! — jęknął.
— Niepotrzebnie się trwożysz, mój przyjacielu, jeszcze nie wszystko stracone, — odrzekła.
— Jesteś uwięzioną i nie mogę cię ocalić. Teraz już ucieczka jest niemożebna!
— Słyszysz muzykę, hrabio? słyszysz radosne okrzyki tłumu? — zapytała Jagiellona szyderczo, — już dziś rano mówiono mi, że królowa wyjechała z Warszawy, udając się naprzeciw Jana Sobieskiego. Odbywa on teraz wjazd tryumfalny do miasta! Spiesz hrabio Opaliński, ażeby cię nie ominęła ta uroczystość! Weź udział w okrzykach tłumu. Przygotuj wieńce laurowe!... Wahasz się?
— Boleję księżno... boleję nad tobą i nad sobą... piękny mój plan zniszczony!
— Nie mów tego, mój przyjacielu.
— Tylko ucieczka może cię ocalić!
— Z tem można czekać!
— Czekanie to śmierć twoja, wojewodzino!
— Słyszysz tę wrzawę, hrabio? — zapytała Jagiellona i zbliżyła się do okna pokoju, ażeby wyjść na plac, do którego okrzyki i gwary już się zbliżały.
Opaliński stał nieruchomy i osłupiały.
— Ha! Co to jest? — szepnęła Jagiellona, cofając się od okna.
Młody hrabia przystąpił do niego, aby zobaczyć co się działo na dole i co przestraszyło wojewodzinę.
Czerwony Sarafan, widmo wojny, wjechał na pięknym koniu na plac, a tłum go witał okrzykami.
Był ubrany czerwono jak dawniej, a na nogach miał złotem tkane czerwone trzewiki, jak się zdaje, zdobyte na wojnie.
Widok czerwonego Sarafana, za którym jechało kilku oficerów konno, przestraszył i rozgniewał Jagiellonę, która sądziła, że Sefan oddawna puścił się gdzieś w świat.
Jan Sobieski sprowadził go, aby jak zapowiedział, użyć go na świadka i oskarżyciela przeciw niej.
Gniew i nienawiść błysnęły w jej oczach, zaczynała pojmować grożące jej niebezpieczeństwo.
— Dlaczegóż teraz nie moglibyśmy uciec, hrabio Opaliński? — rzekła, — podczas wjazdu króla nikt nie będzie na nas zwracał uwagi.
— Chcesz uciekać, wojewodzino? Jeżeli tak, to wszystko jest możebne, — odpowiedział Opaliński z zapałem, — dla ciebie gotów jestem na wszystko!
— Więc zróbmy próbę tej nocy, mój młody przyjacielu! Miej powóz w pogotowiu i przynieś dla mnie przebranie!
— Spieszę wszystko przygotować! Bądź gotową o północy!
To powiedziawszy, wyszedł.
W tej chwili właśnie Jan Sobieski na czele wojsk zwycięzkich odbywał wjazd tryumfalny do miasta.
Marya Kazimiera wyjechała naprzeciw niego i powitała go.
Prawie wszyscy wojewodowie i dostojnicy znajdowali się w orszaku króla.
Lud okrzykami witał zwycięzcę, odzywały się wystrzały armat, dzwoniono we wszystkie dzwony.
Radość bez granic panowała na ulicach i placach Warszawy i długo w noc się przeciągała.
O późnej nocy dopiero gwar zaczął cichnąć, umilkła muzyka i radość.
Tymczasem Opaliński ukończył przygotowania i ukrywszy pod płaszczem przebranie dla Jagiellony, udał się do jej pałacu.
Warta nie broniła mu wejścia.
Bez przeszkody dostał się do pokoju Jagiellony, która już nań oczekiwała odprawiwszy służącą.
Opaliński wszedłszy namiętnym uściskiem objął wojewodzinę.
— Teraz jesteś moją! — szepnął, — teraz należysz do mnie, czarodziejko, któraś mnie usidłała swymi wdziękami.
— Czy wszystko gotowe, mój przyjacielu? — zapytała Jagiellona.
— Wszystko! Uciekamy natychmiast.
— Czy nas przepuszczą przez bramę miasta?
— Dozorca bramy wie, że dwaj jeźdźcy mają wyjechać w nocy. Uprzedziłem go o tem. Za miastem czeka powóz podróżny.
Jagiellona włożyła odzież przyniesioną przez Opalińskiego. W nocy niepodobna było poznać, że była kobietą.
Trzeba było tylko przejść koło warty stojącej przed domem.
Opaliński był gotów w razie potrzeby zabić szyldwacha.
— Chodź — szepnął, — za godzinę będziesz wolną, będziesz moją! Otworzył drzwi. W korytarzu znajdowała się warta.
— Chodź, kapitanie, — mówił Opaliński do idącej za nim Jagiellony, — nagadaliśmy się dosyć, śpieszmy do domu.
Szyldwach poznał głos oficera i nie zatrzymywał ich.
Przybyli do przedsionka na dole i mieli właśnie zamiar wyjść, gdy nagle stanął przed nimi człowiek z zapaloną świecą i oświetlił ich twarze.
Był to czerwony Sarafan.
Zawołał on czuwających na dole żołnierzy i wskazał im Jagiellonę.
Nim Opaliński zdołał temu przeszkodzi, zerwał jej z głowy kapelusz i oświetlił jej twarz.
Roześmiał się dzikim, obłąkanym śmiechem.
Opaliński pochwycił szablę chcąc go zabić.
Żołnierze rzucili się na Jagiellonę.
— To uwięziona! Chce uciekać! — wołali, przytrzymując wojewodzinę, która trzęsła się z gniewu.
Opaliński podniósł szablę na Czerwonego Sarafana, który byłby zginął bez ratunku, gdyby wiedziony instynktem nie odrzucił od siebie światła, tak ze Opalińskiego nagle ciemność ogarnęła.
Cios jego szabli padł w powietrze.
Żołnierze zaprowadzili Jagiellonę do pokoju przeznaczonego jej na więzienie.
Ucieczka nie udała się. Powiększało to jeszcze jej nienawiść do czerwonego Sarafana, ale ta nienawiść była bezsilna.
— Przynieść tu światła natychmiast!
Nareszcie jeden z żołnierzy nadszedł z latarnię.
— Gdzie Sarafan, ten duch przeklęty, ten szatan! — wołał Opaliński, ujrzawszy latarnię i szukając przy jej blasku dokoła, — gdzie ten czerwony waryat, który mi się wymknął przed chwilą?
Żołnierze nie myśleli pomagać mu w szukaniu, gdyż według ich przekonania, nie należało czynić nic złego czerwonemu Sarafanowi.
Opaliński trzymając w jednej ręce latarnię, w drugiej szablę, biegał dokoła szukając zagadkowej postaci, której śmiech jeszcze przed chwilą słychać było.
Czerwony Sarafan znikł.
Niepodobna już było teraz wybawić Jagiellony z więzienia.
A gdyby ją przemocą porwać z pałacu? Zebrać garstkę zdecydowanych ludzi, pozabijać wartę i uwięzioną uprowadzić?
Tak myślał zaślepiony namiętnością młodzieniec.
Trzeba było jednak działać, nadzwyczaj szybko, ponieważ król był już w Warszawie, więc proces mógł się rozpocząć natychmiast.
Młody oficer był w rozpaczy.
Jeśli się chwyci tego ostatniego środka stanie się buntownikiem, a i w takim razie jeszcze może mu się nie udać to co zamierzył.
Mimo to pośpieszył plan swój wykonać.
Noc była ciemna. Czerwonego Sarafana nigdzie widać ani słychać nie było.
Opaliński biegł na swą zgubę.
W jednym z domów zastał gronu biesiadujących swych przyjaciół.
Blady i pomieszany stanął wśród nich.
— Co się z tobą stało? — pytali go młodzi oficerowie.
— Musicie mi pomódz! — odpowiedział, — musimy ocalić wojewodzinę Jagiellonę Wassalską.
Oficerowie spojrzeli nań zdziwieni.
— Przecież jest uwięziona! — rzekł jeden.
— Zdrajczyni! — dodał drugi.
— Zastanów się Opaliński! czy wiesz, co ryzykujesz?
— Życie! — zawołał hrabia, — ale czemże mi życie bez niej!
— Jesteś zaślepiony! Uspokój się! Czy nie wiesz, że ta kobieta jest niebezpieczną, pozbawioną serca syreną! perswadował jeden starszy oficer, — wciągnęła cię w sieć swoją, ażeby cel swój osiągnąć a gdy go dopnie, to cię wyśmieje.
— Opaliński spojrzał ponuro.
— Posłuchaj mojej rady, — mówił dalej ów starszy oficer, — zgubisz siebie, jej nie pomożesz! Uchodź od tej kobiety, która chce cię uczynić niewolnikiem, ślepem narzędziem! Nie wierz w jej miłość! wyszydzi cię, gdy dopnie celu!
— To niepodobna! to niepodobna! — zawołał Opaliński, a zresztą to mnie nie odwiedzie od mego postanowienia. Chodźmy! musimy ją ocalić!
Nikt nie usłuchał wezwania.
— I wy jesteście moimi przyjaciółmi? — zawołał Opaliński, w najwyższym gniewie, — żaden z was nie chce mi pomódz? Czyliż brakuje wam odwagi?
— Byłoby to zbrodnią! — odpowiedziano.
Opaliński widział, że nic nie wskóra. Spotęgowało to jeszcze bardziej jego rozpacz.
Przez chwilę stał ponury, niezdecydowany.
— Opuszczacie mnie? I nazywacie to przyjaźnią?
— Żądaj od nas wszystkiego czego chcesz, — odrzekł jeden młody oficer, — tylko nie tego żebyśmy ci pomagali w akcie szaleństwa i rozpaczy i gubili się razem z tobą!
— Więc nie chcę was znać po wszystkie czasy! — zawołał Opaliński, — możecie mi pomódz i nie chcecie! Rozstajemy się na zawsze!
— Opaliński, pozostań tutaj! wołano, — zastanów się co chcesz uczynić! Gubisz się!
Opaliński jednak nie słuchał przestróg. Wybiegł. Ostatnia próba nie powiodła się. Nie mógł ocalić Jagiellony. Była zgubioną, czuł to, a ta myśl czyniła mu życie nieznośnym ciężarem.
Już świtało, gdy wyszedł od swoich kolegów.
Powietrze było chmurne, mgliste, wilgotne. Zimny wiatr go owiewał.
Co miał uczynić?
Poszedł do swego mieszkania i rzucił się na sofę.
Postanowił odebrać sobie życie, ale nie wprzód, aż zabije tego, który przeszkodził ucieczce — czerwonego Sarafana.
Gdzie go szukać? Czy podobna go znaleźć?
To go nie wstrzymywało. Zdjął ze ściany nabity pistolet i o świcie wyszedł z mieszkania.
Szedł trzymając pistolet w ręku. Przyszedłszy do pierwszego szyldwacha, zapytał go, czy nie widział czerwonego Sarafana.
Szyldwach zdziwiony patrzył to na pistolet to na młodego oficera i odpowiedział:
— Nie widziałem!
Opaliński pobiegł dalej, szukając wszędzie wzrokiem. Gdyby czerwony Sarafan wpadł w jego oko byłby zgubionym.
W tym stanie spostrzegło młodego hrabiego kilku powracających z uczty oficerów.
Poznali oni natychmiast, że jeżeli go nie zatrzymają, nieszczęście będzie nieuniknione.
Ale Opaliński dostrzegł ich i postanowił uniknąć spotkania z nimi.
Okazało się to jednakże niemożebnem, gdyż zbliżali się z dwóch stron.
Stanął wymierzywszy do nich pistolet.
— Kto się zbliży, zginie! — zawołał.
— Opaliński! czyś oszalał? czy nas nie poznajesz?
— Nie zbliżajcie się, bom w rozpaczy!
— Opamiętaj się! Rzuć pistolet!
— Trzeba go rozbroić, bo będzie nieszczęście!
Oficerowie rzucili się ku Opalińskiemu.
Ale już było zapóźno.
Młody hrabia widząc nadbiegających kolegów, przyłożył pistolet do swej piersi.
W chwilę potem rozległ się strzał.
Chmura dymu otoczyła nieszczęśliwego, który postąpił chwiejnie kilka kroków i rzuciwszy pistolet upadł.
— Już po wszystkiemu! — rzekł głuchym głosem.
— Najświętsza panno! co ty zrobiłeś...
Oficerowie podbiegli do kolegi, przyciskającego ręce do piersi, z której upływała krew.
— Umieram! — wyrzekł z trudem, — bądźcie zdrowi!
Oficerowie kazali zanieść rannego do jego mieszkania i sprowadzili lekarza, oraz kapłana.
Kula dobrze trafiła.
Lekarze wzruszyli ramionami, pomoc ich na nic się już przydać nie mogła.
Hrabia Opaliński opatrzony świętymi Sakramentami wyzionął ducha.
Wolał zginąć niż doczekać się wyroku skazującego kobietę, która nie była godną jego miłości.
Gdy Jagiellona dowiedziała się, że Opaliński nie żyje, poznała, że nie było już dla niej żadnej nadziei.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.