Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 145. Tajemnica mnicha
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

145.
Tajemnica mnicha.

Jan Sobieski po wjeździe do Warszawy, udał się do zamku, gdzie służba powitała go z oznakami najwyższej radości i uniesienia.
Pozdrowił on każdego uprzejmem słowem, a następnie od marszałka dworu odebrał raport o tem, co pod jego nieobecność zaszło w Warszawie.
Królowa Marya Kazimiera znajdowała się przy jego boku i była widocznie uszczęśliwiona jego powrotem.
Przybył także książę prymas z deputacyą szlachty i obywateli, pragnących złożyć zwycięzcy cześć i uszanowanie.
Następnie przyszło kilku wojewodów, którzy zanieśli prośbę o łaskę dla wojewodziny Wassalskiej, ponieważ stawianie pod pręgierzem osoby tak znakomitego stanowiska mogłoby zły wpływ wywrzeć i w kraju i za granicą.
Sobieski uniósł się gniewem.
— Daremnie się trudzicie, panowie, — rzekł, — zdaje się, że nie wiecie za kim się wstawiacie, gdyż inaczej nie czynilibyście tego. Proces wykaże dokładnie, jakie są winy uwięzionej. Zbrodnie winny być karane bez względu na j to kto się ich dopuszcza! Idźcie i powiedzcie to wszystkim! Moja wola osobista nie będzie tu decydowała, trybunał zostanie złożony według prawa.
— Nigdy jeszcze tego nie było, najjaśniejszy panie, żeby taką dostojną panią stawiano przed sądy, — rzekł jeden z wojewodów.
— Być może, — odpowiedzią! król, — ale też nigdy nie było dostojnej pani, któraby popełniła podobne czyny! Ja sam będę oskarżycielem i powiadam wam, że zblednięcie, gdy usłyszycie o jej zbrodniach!
Wojewodowie odeszli. Król postanowił, że nic nie Zachwieje jego woli. Jagiellona nie mogło ujść kary! Sprawiedliwości musiało stać się zadość.
— Zgadzam się na to postanowienie, najjaśniejszy panie, — rzekł książę prymas, pozostawszy sam na sam z Sobieskim, — mam jeszcze doręczyć ów stary dokument, który należy do oskarżenia.
— Przynieś go z sobą na posiedzenie sądu, książę prymasie, nie będziemy się wahali z wydaniem wyroku, — odpowiedział Sobieski, — zdrada i morderstwo muszą odnieść zasłużoną karę. Nie chcę, żeby mówiono, że puszczamy je bezkarnie osobom wysokiego stanowiska. Zwołam członków najwyższego trybunału, niechaj wydadzą wyrok!
Książę prymas wyszedł.
Noc już zapadła. Królowa ustąpiła także do swych pokoi.
Jan Sobieski pozostał sam i stał zamyślony we wspaniałym salonie.
Cisza panowała w wielkim, starożytnym zamku.
Nagle drzwi otworzyły się szybko.
Stary sługa Sobieskiego chwiejnym krokiem przestąpił próg i patrzył z przerażeniem w korytarz, wyciągając ręce przed siebie.
Następnie zwrócił się do króla i wskazał na korytarz.
— Co ci jest Nazarze? — zapytał król.
— Idzie.... to on, najjaśniejszy panie, — szepnął stary sługa.
— Kto taki? Co cię tak przestrasza?
— Stary mnich, najjaśniejszy panie! Idzie tutaj! — odrzekł Nazar.
Widmo zamkowe, które się tak często ukazywało, ażeby ostrzedz lub ocalić Sobieskiego, ukazało się znowu w długim, oświetlonym korytarzu i zbliżyło się do otwartych drzwi pokoju, w którym stał król.
W tej chwili, gdy Nazar wskazywał w korytarz, dał się w nim słyszeć głos wołający na starego mnicha.
Młody oficer gwardyi, który właśnie odbywał patrol w zamku i nie wiedział coby znaczyć mogło to zjawisko, spostrzegł starego mnicha w krużganku królewskim i zawołał na niego.
Warta stojąca w głębi w korytarzu wiedziała o starym mnichu i pozwoliła mu przejść bez przeszkody.
Stary mnich nie stanął na zawołanie, lecz szedł dalej poważnie. Był on ubrany w obszerny, ciemny, całą postać osłaniający habit i kaptur tak nasunął na głowę, że nie było widać jego twarzy.
Młody, służbisty zdeterminowany oficer rozgniewał się, że postać nie odpowiada na jego wołanie.
— Stój i powiedz kto jesteś, bo strzelę, — zawołał na starego mnicha.
Słowa te usłyszał król.
— Wyjdź, Nazarze, — rozkazał, — i powiedz oficerowi, że mu zabraniam zatrzymywać starego mnicha.
Nazar wyszedł na korytarz.
W tej samej chwili jednak ujrzał błysk nagły.
Strzał rozległ się głucho po sklepionych korytarzach zamku.
Oficer dał ognia do tajemniczej postaci, która nie odpowiedziała na jego powtórne wezwanie.
Stary sługa odskoczył w tył.
— Co to było? — zapytał Sobieski.
— Najświętsza Panno!... oficer strzelił do mnicha! — odpowiedział zaraz bledniejąc.
— Co za nierozsądny pośpiech! — rzekł król i wyszedł z pokoju.
Stary mnich, jak się zdawało, nie był trafiony. Pewnym krokiem szedł do otwartych drzwi, w których ukazał się król z Nazarem.
Młody oficer, który obawiał się, aby jakie niebezpieczeństwo nie groziło królowi chciał już nabić pistolet i powtórnie wystrzelić.
— Stój! Co robisz! — zawołał Sobieski, — przepuść mnicha bez żadnej przeszkody!
Nadbiegło kilku żołnierzy i służących, którzy słyszeli wystrzał.
Gdy ujrzeli króla i Nazara, cofnęli się nieco.
Młody oficer nie pojmując co zaszło, zwrócił się do starych żołnierzy, którzy mu wyjaśnili, że stary mnich już oddawna bez przeszkody chodzi po zamku, i że zatrzymywać go nie należy.
Widocznie jedna kula trafiła starego mnicha. Chód jego zaczął być niepewnym. Z trudnością trzymał się prosto.
— Czy jesteś raniony, szanowny starcze? — zapytał król.
Nazar patrzył zdumiony na zjawisko. Słyszał zawsze, że duch nie może być raniony. Jakimże sposobem kula trafiła starego mnicha?
— Nierozważny oficer, który cię nie znał, strzelił do ciebie, szanowny starcze, — rzekł król, — pokazywałeś mi się tak często z przestrogą lub błogosławieństwem!
— Pozwól mi wejść do siebie... mój synu, — rzekł słabym głosem stary mnich, ujmując za rękę Sobieskiego.
— Chwiejesz się... jesteś raniony? — zapytał król.
— Zdaje się... że ostatnia moja chwila nadchodzi, — odpowiedział stary mnich, wchodząc chwiejnym krokiem do pokoju króla, — nie lękaj się jednak o mnie, mój synu... nie sprowadzaj lekarzy... Jeżeli nadeszła moja ostatnia godzina... to umrę chętnie... Jestem starcem.... Czy mnie poznajesz?... Patrz, kto jestem!
Stary mnich odsłonił kaptur i ukazała się sędziwa, pomarszczona twarz z długą białą brodą i długiemi białemi włosami.
Nazar padł na kolana.
— Co to jest?... czy mnie łudzi podobieństwo? — zawołał, — wyglądasz, jak umarły, jak szlachetny kasztelan krakowski, Jan Zamojski!
Stary mnich z łagodnym uśmiechem podał królowi kościstą, drżącą rękę.
— Jan Zamojski nie umarł, żyje, masz go przed sobą! — rzekł.
— Jakto... Więc ty byłeś mym duchem opiekuńczym... ty?.... — zawołał Sobieski cofając się nieco, — ty ukazywałeś się w zamku, ilekroć niebezpieczeństwo mi groziło?
— Dowiesz się wszystkiego, mój synu! Posłuchaj mnie! Serce moje jest przepełnione... muszę je odsłonić!
— Ale siły cię opuszczają, — rzekł Sobieski, — siądź na tej sofie... z szyi twojej krew płynie.
— Pozostań tutaj! siądź przy mnie i słuchaj! — rzekł stary mnich zatrzymując Sobieskiego.
Sobieski usiadł, Nazar klęczał przy drzwiach.
— Janie Zamojski!... szlachetny Janie Zamojski... ty żyjesz, ty nie umarłeś? — mówił król, — jakaż to zagadka? I nikt nie wiedział, że żyjesz!
— Nikt prócz Korybuta, mego starego wiernego sługi, który mnie ocalił od śmierci po wypiciu trucizny, przeznaczonej, jak się zdaje dla ciebie, mój synu! Teraz dowiesz się wszystkiego! Ale przedewszystkiem wiedz o tem, że tylko miłość, ojcowska miłość dla ciebie skłoniła mnie do tego, żem się nie ukazał światu i postanowiłem uchodzić za umarłego!
— Czy dobrze cię rozumiem? Wiedziałeś o tem, że Marya i ja kochamy się i postanowiłeś wyrzec się wszystkiego, aby naszego szczęścia nie zakłócać? O! to było wspaniałomyślne, szlachetne! godne podziwu!
— Poznasz teraz moją tajemnicę, słuchaj mnie! Będąc starcem połączyłem się z piękną, młodą istotą. Marya Kazimiera oddała mi rękę, ponieważ szacunek, jaki miała dla mnie, uważała za miłość. Ja jednakże byłem już starcem, a ona była kobietą promieniającą młodością i żądną życia. Widziałem, że była nieszczęśliwą, mój synu, nie gniewałem się jednak o to na nią, bo czyliż mogła czuć się szczęśliwą przy starcu?
— Ty żyjesz... ty nie umarłeś!... muszę sobie ciągle powtarzać, szlachetny Janie Zamojski, gdyż owo nocne spotkanie jest dla mnie dziwnem i niepojętem, — wyznał Jan Sobieski.
— Widziałem, że Marya Kazimiera kocha ciebie, młodego zwycięskiego wodza, — mówił starzec dalej, — słyszałem waszą tajemną rozmowę... Nie sądź jednakże, żebym gniewał się na ciebie, albo przeklinał Maryę. Przebaczyłem jej, gdy wyznała mi winę. Następnie przyszło do tego, żem wypił zatrute wino.
— Któż wlał truciznę do twego wina?
— Z początku miałem straszne podejrzenie... Marya i ty powinniście mi wybaczyć... — mówił starzec dalej, — była to okropna myśl, która mi nie dawała spokoju i dla której żałowałem, żem rzeczywiście nie umarł!...
— A zatem przypuszczałeś... że Marya... albo ja...
— Była to grzeszna myśl, drogi synu! Krótko jednakże prześladowała mnie ona, gdyż wkrótce upewniłem się, że trucicielką moją była ta, która mi zdradziła waszą miłość i która cię nienawidziła!
— Jagiellona?
— Tak!
— Więc ten szatan chciał i ciebie zamordować?...
— Nie udało jej się! Słuchaj dalej! Byłeś w Krakowie. Pokój twój leżał obok mojego. Jagiellona nalała trucizny, lecz mylnie wybrała pokój! Dostała się do mojego i ja wypiłem napój zabój czyź przeznaczony dla ciebie!
— To okropne!
— Nie umarłem jednak od tej trucizny, byłem tylko obumarłym i wszyscy wzięli mnie za umarłego. I ty i Marya wierzyliście w moją śmierć, tylko Korybut, mój wierny sługa, wątpił. Poruszyłem się... czuwał przy mnie i widział to... ocalił mnie i pielęgnował.
— Ocaliłeś się od śmierci i mnie o tom nie zawiadomiłeś?
— Nie chciałem zakłócać waszego szczęścia, nie chciałem dla świata wracać do życia, z którem już raz się rozstałem, — mówił sędziwy Zamojski dalej, — dla wszystkich byłem umarły, ale mogłem żyć i działać w cichości.
— Tyś był mym tajemniczym opiekunem, moim wybawcą!... Ostrzegałeś mnie zawsze, gdy mi niebezpieczeństwo groziło!
— Czyniłem to, a tym sposobem życie moje, niewiadome nikomu, miało swój cel! Kochałem cię, widziałem w tobie godnego i wielkiego wodza i kierownika mojej ojczyzny! Pragnąłem za chować cię dla kraju!
— A Marya... i ona nie domyśla się, że żyjesz, że poniosłeś tak niesłychaną ofiarę, szlachetny Zamojski... ale ty bledniesz... chwiejesz się... krew płynie z twojej rany...
— Czas mój upłynął... nareszcie doszedłem do celu... oddawna pragnąłem spoczynku...
— Jesteś raniony... Nazarze! sprowadź lekarzy...
— To napróżno, mój synu; Ostatnie moje życzenie spełnione... widziałem cię raz jeszcze, wyjawiłem ci moją tajemnicę... Wiesz teraz kto był tym tajemniczym mnichem, który ci się ukazywał tak często... Teraz umrę chętnie... Bolało mnie, że tak długo nie mogłem cię widzieć szczęśliwym... ale teraz ten czas przeminął... Mam tylko jedną prośbę do ciebie... Gdy umrę, każ mnie tajemnie nocą przewieźć do Krakowa. Zachowaj moją tajemnicę, nie wyjawiaj nikomu, że żyłem jeszcze! W Krakowie każ mnie tam złożyć, gdzie jak sądzą wszyscy, leżę oddawna. Spełń moje ostatnie życzenie...
— Pozwól mi przynajmniej powiedzieć Maryi... sprowadzić ją tu!...
— Teraz nie... niech się dowie po mojej śmierci, — rzekł starzec.
— Ona jest tutaj, Nazar ją zawiadomił! — odpowiedział Sobieski, wskazując na drzwi.
Na progu ukazała się królowa w białej nocnej odzieży.
Zamojski, który upadł na sofę, spojrzał jeszcze na wchodzącą.
Było to ostatnie spojrzenie umierającego.
Słabym ruchem podał królowej rękę.
— Patrz... przychodzisz jeszcze na czas, Maryo, ażeby pożegnać tego szlachetnego męża, — mówił Sobieski, — tajemnica jest wyjaśniona! On był tym starym mnichem, który w chwilach niebezpieczeństwa zjawiał się i przestrzegał mnie! Jan Zamojski nie umarł, żył, lecz taił swe życie, ażeby szczęściu naszemu nie przeszkadzać!
Marya padła na kolana patrząc na umierającego starca.
Nie była w stanie słowa wymówić, pod tak silnem zostawała wyrażeniem.
Łzy świeciły w jej oczach, gdy rękę umierającego trzymała w swoich rękach.
— Żyjcie szczęśliwi, — szeptał starzec słabym głosem, — moja ostatnia chwila nadeszła... przenoszę się nareszcie do wńeczności... Jestem zmęczony... dajcie mi zasnąć....
— Szlachetny mężu! — rzekł Sobieski wzruszony do głębi, — przebacz nam złe, któreśmy ci wyrządzili!
— Błogosławię was... umieram w pokoju... Spełnijcie moje ostatnie życzenie... złóżcie mnie... w cichości... na spoczynek...
Nazar i przyboczny lekarz królewski wzeszli do pokoju.
Król poszedł naprzeciw niemu.
— Spełniam ostatnią wolę umierającego, — rzekł cichym głosem, — zakazuję wam mówić o tem komukolwiek co tu widzicie. Jan Zamojski kasztelan krakowski, nie umarł, lecz żył dotychczas i umiera w tej chwili.
Marya płakała cicho... Następnie wstała.
Lekarz królewski przystąpił do sofy i odsłonił ranę starca.
Teraz dopiero można było widzieć, że była to rana głęboka i śmiertelna.
Lekarz chciał ją opatrywać, ale było już zapóźno.
Ostatnie tchnienie nastąpiło po chwili.
Lekarz odstąpił.
— Śmierć nastąpiła, — rzekł do króla.
Uroczysta cisza panowała w pokoju.
Sobieski podał królowej rękę i zbliżywszy się wraz z nią do zmarłego, odmówił krótszą, półgłośną modlitwę.
Tejże jeszcze nocy w cichości, powozem królewskim jeden duchowny i stary sługa Korybut odwieźli ciało zmarłego do Krakowa. Na dworze nikt się nie dowiedział o tem co zaszło.
Gdy powóz przybył do Krakowa, nabalsamowano ciało i złożono je do grobu, który dlań był przeznaczonym, bez wystawy, bez rozgłosu, tak, że tajemnica, którą zmarły pragnął zachować dla wszystkich, pozostała tajemnicą.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.