Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 142. Egzekucya
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

142.
Egzekucya.

Kanclerz Pac uczuwszy się znowu bezpiecznym, odłączył się od wojska tureckiego, aby spełnić powzięty zamiar.
Odwrót Turków był zupełny, pobitych ścigano krok za krokiem.
Kara Mustafa jednak nie zaniechał myśli odwetu. Nie należał on do ludzi, których niepowodzenie łamie zupełnie. Pragnął zgromadzić nowe siły i jeszcze raz wyruszyć na Wiedeń i Polskę.
W tym czasie przybył ze Stambułu znakomity Turek i przyjechawszy do Kara Mustafy, z którym oddawna był w przyjaźni.
Murad effendi zawdzięczał wielkiemu wezyrowi wysokie swoje stanowisko i zachował dlań wdzięczność.
Gdy Kara Mustafa ujrzał nagle przybywającego Murada, zadziwił się jego smutnym, nieszczęście zwiastującym wyrazem twarzy.
— Witam cię Muradzie! — rzekł, — jakąż mi przynosisz wiadomość
— Pragnąłbym dzielny i wielki wezyrze, żebym mógł przynieść ci lepszą, — odpowiedział Murad.
— Czy przybywasz ze zlecenia sułtana?
— Nie. Przybywam do ciebie jako przyjaciel, aby cię ostrzedz, — odpowiedział effendi, — przybywam, aby cię zawiadomić o niebezpieczeństwie, które wisi nad twoją głową.
— Czy w Stambule myślą, że potęga złamana dla tego, żem doznał porażki? — zawołał dumnie wielki wezyr, — czy kruki i sępy szykują się już, ażeby się na mnie rzucić? Powiedz im, mój szlachetny Muradzie effendi, że przedwcześnie się cieszą. Co się nie powiodło wielkiemu wezyrowi Mustafie, to sułtanowi Mustafie się powiedzie.
Murad przeląkł się.
— A więc to rzeczywiście prawda? — zapytał przerażony, — więc rzeczywiście polegając na zmiennej przychylności janczarów myślisz się ważyć na ten krok niebezpieczny?
— Czyliż w Stambule są już na to przygotowani? Tem lepiej, Muradzie effendi w takim razie wypadek, który zajdzie, nie zadziwi ich.
— Przybyłem tu, żeby cię ostrzedz, mężny wielki wezyrze. W Stambule mówią, że nad twą głową ciąży straszne niebezpieczeństwo! Nie ufaj zabardzo mniemanemu szczęściu i swemu wojsku. Lękam się, czy się nie zgubisz!
— Dwie drogi są przedemną, Muradzie effendi, — rzekł Kara Mustafa ponuro, — jedna na tron prowadzi, a druga na śmierć.
— Cofnij to postanowienie, zaklinam cię!
— Na cofnięcie się zapóźno, spaliłem mosty za sobą — odpowiedział wielki wezyr, — jak tylko przybędę do Belgradu, każę się ogłosić sułtanem! Znasz mnie i wiesz, że nie zmieniam postanowień!
— Zdaje mi się, że w Stambule znają twe plany i chcę je uprzedzić. Posłuchaj mojej przestrogi.
— Może mnie ona tylko zachęcić do przyśpieszenia tego com zamierzył, Muradzie effendi! Dokonanego faktu nikt nie cofnie! Stronnictwo moje jest wielkie! Całe wojsko jest za mną! Od dawnego już czasu jestem jego panem, teraz mogę albo utrwalić me panowanie, albo się ukorzyć! I któż się poważy złamać moją potęgę? Wszyscy jeszcze czołgają się u mych stóp.
— Nie zapominaj jednak, że to w ciągu jednej nocy zmienić się może, wielki wezyrze! Nie licz zbyt wiele na niestałe sympatye tłumu, który dziś cię uwielbia i pada nóg, a jutro gotów cię ukamienować!
— Tego się nie obawiaj! Wszystkich dowódców zobowiązałem sobie i mogę na nich liczyć!
— Wdzięczność jest rzadką cnotą! Dla wielu jest ona ciężarem, którego radzi się pozbyć! Jesteś na pochyłości. Jeden krok nierozważny, a wpadniesz w przepaść! Wybacz mi moje słowo. Musiałem je wypowiedzieć, bo lękam się o ciebie!
— Dziękuję ci za ten dowód wierności. Cenię go tem bardziej, że lękasz się o mnie. Kto jest ze mną, może upaść wraz ze mną, ryzykujesz zatem wiele! Powracaj śpiesznie do Stambułu, ażebyś nie upadł wraz ze mną, gdy zostanę strącony! Idź! Bądź zdrów!
— Sułtan jeszcze żyje, tron nie jest opróżniony. Wysłuchaj mojej prośby, porzuć ten plan niebezpieczny! Pojedź ze mną do Stambułu i usprawiedliw się.
Kara Mustafa pogardliwie wstrząsnął głową.
— Na to już zapóźno, Muradzie effendi, — odpowiedział stanowczo, — to się już na nic nie przyda. Ty nie wiesz co się stało!
— Wiem wszystko. W ostatnich dopiero czasach zaczęto w seraju otaczać się tajemnicą i nikt niczego dowiedzieć się nie może. Tyle wiem, że sułtan z wielkim muftim wyjechał ze Stambułu, niewiadomo dokąd, zapewne do jakiego świętego miejsca.
— Więc sułtan wyjechał ze Stambułu?
— Od mojego wyjazdu mógł już powrócić. Przybyłem tu, aby cię ostrzedz!
— Dziękuję ci! Bądź zdrów!
Murad effendi nic nie wskórał. Czarny basza nie wierzył w grożące mu niebezpieczeństwo. Nie dokonawszy tego, co zamierzył, musiał powracać, po rozmowie z baszami, których zachęcał, ażeby w każdym razie bronili sprawy wielkiego wezyra.
W kilka dni potem przybył do Kara Mustafy dawny jego rządca domu w Stambule, sędziwy Said, który posiadał zupełne jego zaufanie i był wiernym jego sługą.
Padł on przed Kara Mustafą na kolana i ucałował kraj jego kosztownej, złotem przetykanej szaty.
— Panie! — zawołał błagalnie, pod nosząc ręce do wielkiego wezyra, — niebezpieczeństwo ci grozi! Przybyłem aby cię ostrzedz!
— I ty, Saidzie? — zapytał Kara Mustafa z uśmiechem.
— Jedzie tu wysłannik sułtana i wielki mufti, — mówił Said, — uprzedziłem go! Przynosi ci rozkaz...
— Rozkaz? — ciekawy go jestem, Saidzie!
— Nie czekaj go panie! Jedź do Stambułu, usuń podejrzenie...
— Milcz Saidzie! Nie chcę nic więcej słyszeć, — rzekł wielki wezyr, — mój przyjazd do Stambułu równałby się nowej klęsce.
— Wpływem twoim, mądrością I odwagą zaklniesz niebezpieczeństwo i staniesz się większym niż jesteś! Jedź, obal nieprzyjaciół, którzy cię oskarżają i chcą zgubić!
— Już zapóźno, Saidzie!
Wierny sługa mało nie upadł słysząc te słowa.
— Nie lękam się niczego, — mówił Kara Mustafa dalej, — wróć do Stambułu. Ciekawy jestem usłyszeć, jaki rozkaz mi przyniesie wysłannik sułtana.
Stary Said stroskany odjechał na powrót.
W kilka dni potem wielki wezyr ze szczątkami swej armii przybył do Belgradu.
Tutaj mógł zebrać nowe siły, tu mógł się przygotować do nowych czynów.
Nagle wystrzały armatnie z Topczi Doreh oznajmiły przyjazd wysłannika sułtańskiego.
Rozeszła się szybko wiadomość, że znakomity basza o trzech buńczukach z wielkim orszakiem odbędzie wjazd do fortecy.
Szczególny niepokój owładnął Kara Mustafę, gdy usłyszał, że wysłannikiem tym jest jeden z najzaciętszych jego wrogów, Ibrahim el Szejtan. Nie chciał przypuścić, żeby istotnie mogło mu co grozić, ponieważ był panem fortecy i naczelnym wodzem wojsk.
Namyślał się czy nie odmówić przy jęcia wysłannikowi, zdecydował się jednak przyjąć Ibrahima i dopiero postąpić stosownie.
Ale godziny upływały a Ibrahim nie przybywał.
Kara Mustafa posłał do niego, prosząc go do siebie.
Ibrahim Szejtan odpowiedział szyderczo:
— Powiedz twemu panu, że i tak przybędę prędzej niżby mógł pragnąć.
Tymczasem wysłannik sułtański przyjmował u siebie dowódców wojsk i układał się z nimi potajemnie.
Wszyscy o tem wiedzieli, prócz wielkiego wezyra, który ciągle liczył na przywiązanie swoich pułków, gdy te wskutek strat poniesionych straciły ufność do niego.
I dowódcę janczarów przyjął także Ibrahim el Szejtan i rozmawiał z nim. Starał się on przedewszystkiem zbadać usposobienie najważniejszych osób i zapewnić je sobie, gdy tymczasem Kara Mustafa ciągle czuł się bezpiecznym.
Nagle dowiedział się i on, że wysłannik sułtana ma dość licznych stronników pomiędzy dowódcami wojska.
Ta wiadomość wywarła na nim niepodobne do opisania wrażenie. Czuł nagle, że klęski zniechęciły do niego armię, gdy w zarozumiałości swojej poprzednio nie przypuszczał tego nawet.
Przeląkł się zatem i rozgniewał, a przestrach i gniew wzrastały z każdą chwilą.
Słońce już miało się ku zachodowi, gdy Ibrahim w uroczystej odzieży wybrał się do wielkiego wezyra.
Kara Mustafa otoczony był swymi podwładnymi baszami, wielu oficerów jednakże wprost przyłączyło się do orszaku wysłannika sułtańskiego.
Wielki wezyr przed tem posłuchaniem kazał swemu lekarzowi przybocznemu genueńczykowi Cruvelemu przygotować napój uspakajający, który chciwie wypił.
Po złożeniu zimno ceremonialnego ukłonu Ibrahim el Szejtan w obecności wszystkich oddał naczelnemu wodzowi pismo sułtana.
Kara Mustafa stał wprawdzie dum ny i nieugięty, ale był blady i czuł straszne niebezpieczeństwo, jakie mu groziło. Żałował, że zbyt ufał swemu bezpieczeństwu. Poznał, że Ibrahim basza ma teraz przewagę i że zapóźno już było użyć przeciw niemu przemocy.
Wziął pismo sułtana, ucałował pieczęć i rozciął sztyletem związujący je sznurek.
Pismo zawierało tylko następne wyrazy: “Nie odpowiedziałeś naszemu zaufaniu, masz więc to, co ci się należy!”
W tej chwili przystąpił do wezyra Ibrahim i wyjąwszy z aksamitnej torby czerwony jedwabny sznurek, podał go z szatańskim wyrazem twarzy znienawidzonemu współzawodnikowi.
Kara Mustafa drgnął na widok twarzy Ibrahima i sznurka. Śmiertelna bladość powlekła jego twarz, kurczowo sięgnął do rękojeści swojej szabli i dobył ją z pochwy.
Zdawało mu się, że z bronią w ręku oprze się strasznemu wyrokowi, który go oddawał w ręce kata.
Gdy jednak gorączkowo pałającemi oczyma spojrzał pytająco i wyzywająco na swoich podwładnych i wyczytał na ich twarzach zamiast współczucia tylko obojętność lub źle ukrywane zadowolenie, poznał, że jest zgubiony, że ci, na których liczył, odstąpili go.
Ibrahim tryumfował, dotrzymał słowa danego sułtanowi.
Kara Mustafa nagle rzucił swą szablę do stóp sułtańskiego wysłańca, porwał z jego rąk złowrogi sznurek, i sam go sobie włożył na szyję rozpiąwszy kosztowną swą odzież.
Straszna to była chwila. Uroczysta cisza panowała dokoła.
Kara Mustafa upadł na kolana i zwracając się ku wschodowi, gdzie właśnie ukazała się purpurowa tarcza księżyca, z poza czarnych lesistych gór Serbii.
Usta jego blado-niebieskie szeptały ostatnią modlitwę do Ałłacha.
Ibrahim skinął na dwóch herkulesowej postaci Murzynów, którzy się znajdowali w jego orszaku.
Dwaj Murzyni silnemi rękami ujęli za końce jedwabnego sznura.
Z zimną krwią wysłannik sułtana dał katu, który znajdował się także w jego orszaku rozkaz, ażeby ściął głowę skazanego.
Kat wystąpił naprzód, podniósł ostrą, jak brzytwa szablę wielkiego wezyra i wzniósł ją wysoko w powietrzu.
Dwaj Murzyni trzymali uduszonego, który już nic nie wiedział o tem zakończeniu strasznej egzekucyi i podłożył poduszkę pod jego zwieszoną głowę.
Szabla mignęła w powietrzu; głowa Kara Mustafy spadła.
Krew trysnęła strumieniem.
Jeden z Murzynów podniósł ściętą głową i pokazał zebranym.
Wschodzące słońce nazajutrz oświetliło ściętą głowę wielkiego wezyra którą Ibrahim Szatan kazał wystawić na baszcie fortecy.
Wkrótce potem skrwawioną broń, zbroję i odzież skazanego sprowadzono do Wiednia i jeszcze dziś zwiedzający arsenał miejski mogą widzieć za szkłem czaszkę najeźdźcy habsburskiej stolicy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.