Jan Bielecki (1894)/Kościoł wiejski

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Słowacki
Tytuł Jan Bielecki
Podtytuł Kościoł wiejski
Pochodzenie Dzieła Juliusza Słowackiego. Tom I
Wydawca Księgarnia Polska
Data wyd. 1894
Druk Piller i spółka
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst

Cały tom I

Indeks stron

V.
KOŚCIOŁ WIEJSKI.

Była to cerkiew, z modrzewiu jéj ściany,
Już pochylone wsparte na podpory;
Promieniem słońca błyszczał dach blaszany;
Słońce wzierając przez te szyby drzące,
       5 Różne już na nich wybiło kolory.
Nad cerkwią rosły trzy brzozy płaczące,
Krzyż się przeglądał przez ich szczyt wyniosły;
Na progu żebrak pacierze powtarza.
W około cmentarz kwiatami zarosły,
       10 I wiejskie groby błyszczą wśród cmentarza.

Daleko słychać wiejski dzwon kościelny,
Zadzwonił, zewsząd lud spieszy przez pola.
Było to święto, był to dzień niedzielny,
Dziś pług spoczywa, zieleni się rola.
       15 Dziewice ołtarz przystroiły w kwiaty,
Zabrzmiała młodzież do śpiéwu gotowa;
Wyszedł xiądz ze mszą pochylony laty,
Tłumi się coraz pieśń ludu niknąca,
Ucichła... Xiędza tylko słychać słowa,
       20 Cichy szmer brzozy co o szyby trąca;
Niekiedy dzwonek jękliwy uderzy,
Niekiedy starzec xiędzu odpowiada;
Świergocą wróble, i pod szczytem wieży
Pierszchnie jaskółka i w gzymsy zapada.


       25 Msza się kończyła. — Oto w niskie progi
Jacyś wędrowce weszli do kościoła.
Jeden padł na twarz, całował podłogi,
Drugi ponury, nie uchylił czoła.
Gdy się przypadkiem płaszcz odkrył, strój drogi
       30 Błysnął spod płaszcza i twarz nie wesoła.
Bali się zasiąść w ławki, lub nie śmieli,
Oba pokornie przy progu stanęli.

Xiądz modły skończył, mszał bogaty złożył,
       35 Teraz zaczyna mówić Boskie słowo. —
„O! Bracia! dzieci! i tegożem dożył?
Ja stary wiekiem z ubieloną głową,
Że kiedy nieraz osładzałem troski,
Dziś żal pod strzechę niosę w Bożém słowie.
       40 Tu niegdyś siadał — oto ławka pusta,
Nasz pan, Bielecki, niegdyś pan téj wioski.
Zdradził kraj, wiarę. Xiądz Prymas w Krakowie
Wyklął go, klątwę na me przesłał usta.
Raz go ostatni bez klątwy wspominam,
       45 Módlcie się! ja się będę modlił z wami...
A teraz Bracia! dzieci! ja przeklinam!...”
Zachwiał się starzec i zalał się łzami,
Zabrzmiało amen — lecz amen żałoby,
Jakże niechętne! dzwiękiem ledwo żywe.
       50 Potém się wzniosły łkania żałobliwe,
Jakby w dzień sądu otwarły się groby.

Ale zaledwo podniosło się łkanie,
Zaledwo doszło przed oblicze Boga,
U progu nowy zgiełk i zamięszanie.
       55 Jeden z wędrowców co stali u proga,
Zadrzał i upadł bez czucia na głazy;
Drugi zaś drzący i blady straszliwie,
Kląkł nad nim, ciche przemawiał wyrazy,
Twarz towarzysza ukrywał troskliwie.

       60 Xiądz na ratunek spieszył od ołtarza.
Zaraz na cmentarz niesiono wędrowca,

I tam, na zimnym kamieniu grobowca,
Kładą martwego wśród kwiatów cmentarza.
Cieniem świéżości okryły go drzewa,
       65 Cieniem co groby kwitnące okrywa;
Wiatr go ochłodził, co w grobach powiewa;
Z pomocą pasterz troskliwy przybywa,
Spojrzał i zadrżał... jakby blaskiem gromu
Twarz go ta razi — twarz blada, nieżywa;
       70 I rzekł: „Wyklęty!... my idźmy do domu!...”
Wnet się oddalił tłum kościoła wierny,
A xiądz wychodził za kmieciów gromadą;
We wrotach stanął, twarz odwrócił bladą,
I rzekł poważnie: „Bóg jest miłosierny!
       75 A jego litość, liczniejsza nad ziarna
Morskiego piasku, i głębsza nad morza.”

Jeden z wędrowców spał wśród mogił łoża;
Oto z drugiego spadła szata czarna,
I twarz odkryła... Przebóg! to dziewica!
       80 To Anna! Z ust jéj nie słyszano słowa,
Czy brak w niéj czucia? bo sucha źrennica;
Twarz nieruchoma — jakby marmurowa,
A w oczach ogień gorączki się pali.
Jeszcze na czole miała zwiędłe kwiaty,
       85 I brylantami oświecone szaty;
We włosach jasne przepaski z korali.

„O! mój najmilszy!” rzekła „o! mój drogi!
Jesteśmy sami — już jesteśmy sami!
Tyś na mogile usnął — a w te progi
       90 Umarli wchodzą i spią pod grobami. —
Ty milczysz? luby! odpowiedz mi łzami!...”
Nagle spojrzała i krzyknęła srodze,
Potém nań kwiaty rzuciła wonnémi:
„Luby nie zaśniesz na rozstajnéj drodze,
       95 Sama w święconéj pochowam cię ziemi.”

Rzekła; krzyż jeden wyrwała z mogiły;
Kopie grobowiec wśród świeżéj darniny,

Lecz coraz słabsza, coraz mdleją siły...
I cicho smutne płynęły godziny.
       100 Zachód ozłocił słońca blask jaskrawy,
Brzozy po grobach długie kładły cienie,
Wonnéj czeremchy orzeźwiało tchnienie,
Szumiały wzniosłe po grobowcach trawy;
Lecz coraz bardziéj ciemnieją kolory,
       105 I przez liść brzozy xiężyc zapłoniony
Topił się we mgłach, w różne kształty, wzory,
Lica wyśrebrzał — a nocne zasłony
Okryły cerkiew i groby cmentarza.

Już ciemno... Anna sama jedna w nocy,
       110 Do drzwi cerkiewnych stukanie powtarza:
Nieszczęsna Boskiéj wzywała pomocy.
Widna jéj postać przy blasku miesiąca,
Jak mgły ulotnéj srebrzyste obrazy.
Bije we wrota coraz słabszą dłonią,
       115 Smutne się echo o groby rostrąca,
Lecz echo coraz słabsze niosło razy;
I coraz słabsze — nikły — jako w Bogu
Tonące modły — jako śpiéw daleki...
Dziewica blada, na kamiennym progu,
       120 Usnęła — może usnęła na wieki...

I cicho! Niechaj głos pieśni stłumiony,
Nie budzi ciszy w wieczornéj godzinie;
Całego świata gdy się odgłos spłynie,
Tworzy tę ciszę co ziemię osłania;
       125 Lecz myśl głęboko zadumana słyszy,
Jak gdzieś daleko, brzmią pogrzebów dzwony,
Jęki rospaczy i wrzawa wesoła,
I płacz boleści i śmiéch obłąkania,
I wszystko można rozróżnić w téj ciszy,
       130 Słuchem anioła i myślą anioła.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Juliusz Słowacki.