Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T1.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lecz coraz słabsza, coraz mdleją siły...
I cicho smutne płynęły godziny.
       100 Zachód ozłocił słońca blask jaskrawy,
Brzozy po grobach długie kładły cienie,
Wonnéj czeremchy orzeźwiało tchnienie,
Szumiały wzniosłe po grobowcach trawy;
Lecz coraz bardziéj ciemnieją kolory,
       105 I przez liść brzozy xiężyc zapłoniony
Topił się we mgłach, w różne kształty, wzory,
Lica wyśrebrzał — a nocne zasłony
Okryły cerkiew i groby cmentarza.

Już ciemno... Anna sama jedna w nocy,
       110 Do drzwi cerkiewnych stukanie powtarza:
Nieszczęsna Boskiéj wzywała pomocy.
Widna jéj postać przy blasku miesiąca,
Jak mgły ulotnéj srebrzyste obrazy.
Bije we wrota coraz słabszą dłonią,
       115 Smutne się echo o groby rostrąca,
Lecz echo coraz słabsze niosło razy;
I coraz słabsze — nikły — jako w Bogu
Tonące modły — jako śpiéw daleki...
Dziewica blada, na kamiennym progu,
       120 Usnęła — może usnęła na wieki...

I cicho! Niechaj głos pieśni stłumiony,
Nie budzi ciszy w wieczornéj godzinie;
Całego świata gdy się odgłos spłynie,
Tworzy tę ciszę co ziemię osłania;
       125 Lecz myśl głęboko zadumana słyszy,
Jak gdzieś daleko, brzmią pogrzebów dzwony,
Jęki rospaczy i wrzawa wesoła,
I płacz boleści i śmiéch obłąkania,
I wszystko można rozróżnić w téj ciszy,
       130 Słuchem anioła i myślą anioła.