Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T1.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I tam, na zimnym kamieniu grobowca,
Kładą martwego wśród kwiatów cmentarza.
Cieniem świéżości okryły go drzewa,
       65 Cieniem co groby kwitnące okrywa;
Wiatr go ochłodził, co w grobach powiewa;
Z pomocą pasterz troskliwy przybywa,
Spojrzał i zadrżał... jakby blaskiem gromu
Twarz go ta razi — twarz blada, nieżywa;
       70 I rzekł: „Wyklęty!... my idźmy do domu!...”
Wnet się oddalił tłum kościoła wierny,
A xiądz wychodził za kmieciów gromadą;
We wrotach stanął, twarz odwrócił bladą,
I rzekł poważnie: „Bóg jest miłosierny!
       75 A jego litość, liczniejsza nad ziarna
Morskiego piasku, i głębsza nad morza.”

Jeden z wędrowców spał wśród mogił łoża;
Oto z drugiego spadła szata czarna,
I twarz odkryła... Przebóg! to dziewica!
       80 To Anna! Z ust jéj nie słyszano słowa,
Czy brak w niéj czucia? bo sucha źrennica;
Twarz nieruchoma — jakby marmurowa,
A w oczach ogień gorączki się pali.
Jeszcze na czole miała zwiędłe kwiaty,
       85 I brylantami oświecone szaty;
We włosach jasne przepaski z korali.

„O! mój najmilszy!” rzekła „o! mój drogi!
Jesteśmy sami — już jesteśmy sami!
Tyś na mogile usnął — a w te progi
       90 Umarli wchodzą i spią pod grobami. —
Ty milczysz? luby! odpowiedz mi łzami!...”
Nagle spojrzała i krzyknęła srodze,
Potém nań kwiaty rzuciła wonnémi:
„Luby nie zaśniesz na rozstajnéj drodze,
       95 Sama w święconéj pochowam cię ziemi.”

Rzekła; krzyż jeden wyrwała z mogiły;
Kopie grobowiec wśród świeżéj darniny,