Przejdź do zawartości

Jama/Tom II/XVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksandr Kuprin
Tytuł Jama
Wydawca Lwowski Instytut Wydawniczy
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia „Sztuka”
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Aleksander Powojczyk
Tytuł orygin. Яма
Źródło Skany na Commons
Inne Cały Tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVI.

Tegoż samego dnia wieczorem, w domu Anny Markówny zaszedł bardzo doniosły wypadek: cała instytucja — z placem i domem, z żywym i martwym inwentarzem — przeszła w ręce Emmy Edwardówny.
Oddawna już przebąkiwano o tem w zakładzie, ale gdy pogłoski te, tak niespodziewanie, natychmiast po śmierci Gieni, stały się faktem, dziewczęta długo nie mogły ochłonąć ze zdziwienia i przestrachu. Dobrze znały, doświadczywszy na sobie władzy tej niemki, jej okrutny, bezlitosny pedantyzm jej miernotę i zarozumiałość. Pozatem dla nikogo nie było tajemnicą, że z piętnastu tysięcy, które Emma Edwardówna wypłaciła poprzedniej właścicielce w poczet należności za firmę i za majątek, trzecia część należała do Kierbesza, który oddawna już utrzymywał z otyłą gospodynią na poły przyjacielskie, na poły handlowe stosunki. Od związku dwojga takich ludzi, bezwstydnych, bezlitosnych i chciwych, dziewczęta mogły spodziewać się dla siebie tylko wszelkich możliwych przykrości.
Anna Markówna sprzedała swój dom tanio nie tylko dla tego, że Kierbesz, który gdyby nawet nie wiedział o kilku jej ciemnych sprawkach, mógł jednakże w każdej chwili podstawić jej nogę i połknąć ją całkowicie. Pozorów i powodów do czegoś można było znaleźć choćby setkę codziennie, niektóre zaś z nich groziłyby nie tylko zamknięciem zakładu, ale nawet i rozprawą sądową.
Ale, maskując się, jęcząc i wzdychając, narzekając na swe sieroctwo i ubóstwo, Anna Markówna była zadowolona z tej tranzakcji. A trzeba dodać, że oddawna już czuła zbliżenie się niemocy starczej, ze wszystkiemi jej chorobami i żywiła pragnienie zupełnego, niczem nie zmąconego dobroczynnego spokoju. Wszystko, o czem nie śmiała nawet marzyć we wczesnej młodości, gdy była zwykłą prostytutką, — wszystko przyszło do niej samo, jedno po drugiem: Starość spokojna, dom zaopatrzony we wszystko, przy jednej z wygodnych, cichych ulic, prawie w centrum miasta, ubóstwiana córka — Berta, która dziś — jutro ma wyjść za mąż za szanowanego powszechnie człowieka, kamienicznika i radnego miejskiego, zabezpieczona solidnym posagiem i zaopatrzona w piękną biżuterję. Teraz można już spokojnie, nie spiesząc się, ze smakiem, porządnie zjeść obiad i kolację, do czego Anna Markówna zawsze miała wielkie nabożeństwo, wypić po obiedzie dobrej, domowej nalewki, wieczorem zaś zagrać w preterka z szanownemi staremi paniami, które chociaż nigdy nie dawały do zrozumienia, że wiedzą o rzemiośle staruszki, ale w rzeczy samej były doskonale poinformowane i nie tylko nie potępiały jej procederu, ale nawet z szacunkiem traktowały te olbrzymie odsetki, które zarabiała operując swym kapitałem. A temi miłemi znajomemi, radością i osłodą cichej starości były: primo posiadaczka lombardu prywatnego, secundo właścicielka ruchliwego hotelu w okolicach dworca kolejowego, tertio — właścicielka niewielkiego, ale bardzo uczęszczanego, znanego doskonale wśród znaczniejszych złodziei, jubilerskiego magazynu i t. p. O nich, ze swej strony, mogłaby Anna Markówna opowiedzieć wiele ciemnych i nie pozostających w wielkiej zgodzie z kodeksem historji, ale w ich środowisku nie było we zwyczaju mówienie o źródłach pomyślności rodzinnej. — cenione były tylko spryt, odwaga, pomyślny koniec afery i przyzwoite zachowywanie się w towarzystwie.
Ale pozatem, Anna Markówna, osóbka o dość ograniczonem umyśle, niezbyt rozwinięta, posiadała jakieś zadziwiające wewnętrzne czucie, które w ciągu całego życia pozwalało jej skutecznie, ale instynktownie unikać nieprzyjemności i odnajdywać właściwe drogi. Więc i teraz po nagłej śmierci Wańki-Wstańki i popełnionego nazajutrz samobójstwa Gieni, swą nieświadomie — przenikliwą duszą odgadła, że los, do tej chwili opiekujący się jej domem, darzący powodzeniem i usuwający wszelkie rafy podwodne, obecnie zamierza obrócić się do niej plecami. I w porę się cofnęła.
Powiadają, że na krótko przed pożarem domu, lub przed zatonięciem okrętu, mądre, nerwowe szczury stadami wędrują na inne miejsca. I Anna Markównaą kierował ten sam szczurzy, zwierzęcy proroczy instynkt. I miała słuszność: natychmiast po zgonie Gieni nad domem dawniej Anny Markówny, obecnie Emmy Edwardówy, jakgdyby zawisło jakieś fatalne przekleństwo: zgony, nieszczęścia, awantury spadały na niego bezustannie, powtarzając się co raz częściej, jak krwawe wydarzenia w tragedjach szekspirowskich, to samo działo się, zresztą, i w innych domach na Jamskiej.
Jedną z pierwszych, w tydzień po likwidacji przedsiębiorstwa, umarła sama Anna Markówna. Zresztą zdarza się to często z ludźmi, pozbawionymi nagle zajęcia, do którego przywykli przez całe lata: tak umierają bohaterowie wojskowi, po otrzymaniu dymisji, — ludzie o żelaznem zdrowiu i nieugiętej woli, tak szybko schodzą ze sceny giełdziarze, udający się szczęśliwie w stan spoczynku. pozbawieni nagle fascynującego piękna ryzyka i hazardu, tak starzeją się rychło i trupieszeją i aktorzy po opuszczeniu sceny. Śmierć jej była zgonem sprawiedliwej. Pewnego wieczoru, przy preferansie poczuła się niedobrze, poprosiła zaczekanie na nią chwilkę i położyła się w sypialni na łóżku, po chwili westchnęła głęboko i przeniosła się do innego świata, ze spokojnym, starczym uśmiechem na ustach. Izaak Sawicz, jej wierny towarzysz na drodze życia, trochę zahukany, odgrywający zawsze drugorzędną, zależną rolę, — przeżył ją tylko o miesiąc.
Berta pozostała jedyną spadkobierczynią. Sprzedała korzystnie dom oraz plac położony gdzieś na krańcach miasta, wyszła, jak to było w projekcie, bardzo szczęśliwie za mąż i do tej chwili jest przekonaną, że ojciec jej był znanym kupcem zbożowym, wywożącym swój towar przez Odsesę i Noworosyjsk do Azji Mniejszej.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksandr Kuprin i tłumacza: Ambroży Goldring.