Józef Balsamo/Tom VII/Rozdział LXXXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Józef Balsamo
Podtytuł Romans
Wydawca Wende i spółka
Data wyd. 1925
Druk Drukarnia „Rola“ J. Buriana
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Joseph Balsamo
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LXXXI
MAŁY TRIANON

Ludwik XIV zbudował Wersal, na który złożyły się zdolności Le Brun’a, Monsard’a i Le Nôtre’a. Był to przybytek ogromny, godny króla słońca, godny jego świetnego otoczenia, piękny i imponujący, przybytek, który pomieścił wygodnie w swych murach cały przepych dworu monarszego. Wyjeżdżając z Paryża, król zawsze pozostawał w Wersalu bóstwem, któremu hołdy oddawali liczni czciciele.
Wielki król, jakkolwiek bardzo lubił być bożkiem, rozumiał, że dla wytchnienia nieźleby było odetchnąć od czasu do czasu swobodą prostych śmiertelników i w tym celu kazał zbudować Trianon.
Niestety... po olbrzymie znalazł się karzeł na tronie. Dla Ludwika XV Wersal okazał się zupełnie zbytecznym, przeniósł więc rezydencję do Trianon, a że i ten pałacyk był jeszcze dlań za wielkim i za świetnym, kazał budowniczemu Gabrielowi zbudować sobie pawilon, zajmujący sześćdziesiąt stóp kwadratowych, i nazwał go małym Trianon.
Na lewo postawiono budynek czworograniasty, bez żadnego stylu, gdzie było okóło dziesięciu mieszkań dla gości i pomieszczenie dla pięćdziesięciu ludzi z orszaku.
Z korytarza ośm do dziesięciu drzwi prowadziło do różnych pokojów; okna uzbrojone były w kraty żelazne.
Niżej były kuchnie, nad pokojami dla gości mieszkania służby.
Oto cały Trianon.
Nieopodal stała jeszcze mała kaplica pałacowa.
Z wielkiego Trianon, dawnej siedziby Ludwika XIV, przechodziło się do małego przez ogród warzywny i mostek, łączący te dwie rezydencje.
Król sam przeprowadzał pana de Choiseul przez ogród do małego Trianon, pokazując mu z upodobaniem różne zmiany i ulepszenia, jakie kazał poczynić dla uprzyjemnienia pobytu delfinowi i jego żonie.
De Choiseul, wytrawny dworak, chwalił wszystko, a szczególny nacisk kładł na to, że pałacyk ten stawał się dla króla prawdziwym domem rodzinnym.
— Marja-Antonina — rzekł król — jest trochę dzika, wstydzi się lekkiego akcentu austrjackiego w wymowie i to ją trochę onieśmiela. Tu pewną będzie, że otoczona jest tylko przyjaciółmi i niebawem pozbędzie się i akcentu i nieśmiałości.
— Jestem pewny, Najjaśniejszy Panie, że niewiele trudu kosztować będzie Jej Wysokość wydoskonalenie się w języku francuskim, bo to osoba bardzo wielkich zdolności.
Rozmawiając w ten sposób, król i de Choiseul, spotkali delfina, mierzącego na kompasie promienie słoneczne.
Pan de Choiseul skłonił się nisko, ale delfin, zatopiony w swojej robocie, nie odkłonił się; szli tedy dalej, a król, w nadziei, że go wnuk usłyszy, powiedział głosem nosowym:
— Ludwik nie powinienby za wiele czasu poświęcać nauce, bo to jego młodej żonie może się nie podobać.
— Przeciwnie — rozległ się w tej chwili z zarośli milutki głos kobiecy.
I stanęła przed królem księżna, a obok niej człowiek jakiś z pakietem papieru, ołówków i kompasów.
— Najjaśniejszy Panie, to pan Mique, mój budowniczy — przemówiła księżna.
— A! to i Wasza Wysokość podlegasz tej chorobie?
— To choroba familijna, Najjaśniejszy Panie.
— Każesz coś budować?
— Nie, chcę tylko urządzić ten park ogromny, w którym się wszyscy nudzą.
— Moja droga, czy nie za głośno tylko mówisz o tem, co powie delfin, gdy usłyszy?
— To już między nami rzecz ułożona, ojczulku.
— Że się nudzić będziecie?
— Nie, że się będziemy starali o rozrywki.
— I dlatego Wasza Wysokość ma zamiar kazać budować? — powiedział de Choiseul.
— Mam zamiar zrobić ogród z tego parku.
— Biedny Le Nôtre! westchnął król.
— Le Nôtre był wielkim człowiekiem w swojej epoce, Najjaśniejszy Panie, ale ja lubię...
— Co lubisz, Wasza Wysokość?
— Naturę.
— Tak jak filozofowie.
— Albo może, jak Anglicy.
— Jak możesz tak się wyrażać, gdy oto Choiseul tak blisko. On ci tu zaraz wojnę wypowie i rzuci na ciebie sześćdziesiąt okrętów i czterdzieści fregat z panem de Praslin.
— Każę panu Robertowi, prawdziwemu artyście pod tym względem, sporządzić plan ogrodu naturalnego.
— Co się u ciebie nazywa ogrodem naturalnym? zapytał król. Mnie się zdaje, że drzewa, kwiaty, owoce, jak te, które trzymam w ręku, to przecie rzeczy naturalne.
— Najjaśniejszy Panie, choćbyś sto lat przechadzał się po twoim parku, nie zobaczysz w nim nic oprócz prostych alei, czworograniastych zarośli i wody, łączącej się z gazonami, od których idą widoki w dal lub terasy.
— Czyż to brzydkie?
— Nienaturalne.
— A to dziewczynka, która lubuje się w naturze — rzekł król z uśmiechem. I cóż to chcesz zrobić z mego Trianon?
— Przeprowadzę rzeczki, kaskady, postawię mosty, groty, skały, urządzę zarośla, zbuduję domy, góry, łąki.
— Dla lalek?
— Dla takich monarchów, jakimi my, niestety, będziemy — odrzekła księżna, nie zwracając wcale uwagi na to, że król się zaczerwienił i że sama dla siebie dziwną wypowiedziała wróżbę.
— Widzę, że zrujnujesz tu wszystko, ale czy co zbudujesz? Będzie bardzo jeszcze szczęśliwie, jeżeli nie każesz w tych budach osiedlić się ludziom twoim i żyć im w stanie dzikości, jak Eskimosi lub Grenlandczycy. Pan Rousseau ucieszyłby się z tego bardzo, nazwałby ich dziećmi natury, a ty byłabyś uwielbianą przez encyklopedystów. Sprobój tylko.
— Nie chciałabym narażać ludzi moich na przeziębienie w takich mieszkaniach, Najjaśniejszy Panie.
— Gdzież ich zatem pomieścisz, księżno? Pałacyk jest tak mały, że zaledwie na was dwoje wystarczy.
Oficyna pozostaje wolna.
Księżna wskazała okno.
Król przysłonił ręką oczy i zapytał:
— Czy mi się zdaje, czy też widzę tam kogoś?
— Stoi tam kobieta, Najjaśniejszy Panie. Panienka, którą pragnę mieć przy sobie — odpowiedziała księżna.
— Panna de Taverney — rzekł de Choiseul, wpatrując się bystro.
— Masz u siebie rodzinę de Taverney?
— Mam tylko pannę de Teverney.
— Co z niej zrobić zamyślasz?
— Lektorkę.
— Bardzo dobrze — rzekł król, nie spuszczając z oka kraty, za którą stała młoda dziewczyna, nie domyślając się wcale, iż jest przedmiotem uwagi.
— Jaka ona blada — zauważył de Choiseul.
— O mało co nie zadusili jej w tłumie 31 maja.
— Doprawdy? — zapytał król. — Biedna dziewczyna! Ten Bignon to naprawdę zasłużył na dymisję.
— Czy już zdrowa? — zapytał z pośpiechem de Choiseul.
— Dzięki Bogu.
— Schowała się — rzekł król.
— Dostrzegła zapewne, że na nią patrzysz, Najjaśniejszy Panie, a że bardzo nieśmiała, więc się usunęła — odrzekła księżna.
— Dawno tu bawi? — zapytał Ludwik XV.
— Od wczoraj; gdym tu przybyła, zaraz posłałam po nią.
— Smutne ma mieszkanie panienka. Gabriel nie przewidział, że drzewa zczasem zasłonią zupełnie okna: musi tam być zupełnie ciemno.
— Nie, Najjaśniejszy Panie, mieszkanko jest zupełnie ładne; może je raczysz zobaczyć? — dodała księżna.
— Chodźmy. A ty idziesz z nami de Choiseul?
— Najjaśniejszy Panie, muszę być za pół godziny w parlamencie; mam więc zaledwie tyle czasu, aby powrócić do Wersalu...
— A więc jedź, jedź, kochany książę, a natrzyj tam porządnie uszu tym panom. Pokaż mi, księżno, gościnne mieszkania, pasjami lubię oglądać takie drobnostki.
— Pójdź pan z nami, panie Mique, może zdarzy ci się sposobność posłyszeć światłe zdanie Najjaśniejszego Pana. Będziesz mógł zaraz skorzystać z niego.
Król poszedł naprzód, księżna za nim.
Po lewej stronie były drzwi prowadzące do kaplicy, minęli je i udali się na prawo po schodach.
— Kto tu mieszka? — zapytał król.
— Nikt jeszcze, Najjaśniejszy Panie.
— A dlaczego klucz we drzwiach?
— A prawda, przepraszam; panna Taverney sprowadza się tu dziś i mebluje.
— Tu? — zapytał król, wskazując drzwi.
— Tak jest, Najjaśniejszy Panie.
— Może jest u siebie; nie wchodźmy.
— Nie, nie; widziałam ją w tej chwili na podwórzu.
— Obejrzyjmy zatem mieszkanie.
— I owszem.
Otworzyła drzwi do małego przedpokoju, poza którym znajdował się pokój jeden dość obszerny i dwa maleńkie gabineciki.
Wstawiono już trochę mebli: stał klawikord, leżało mnóstwo rozłożonych książek i olbrzymi bukiet w wielkim wazonie japońskim.
— Patrzno, jakie śliczne kwiaty!... a ty chcesz zmieniać ogród. Kto tak piękne bukiety dostarcza dla twego dworu, księżno?... Bodaj czy w takim razie dla ciebie ich wystarczy?
— W istocie, prześliczny bukiet.
— Ogrodnik dba widocznie o pannę de Taverney. Kto tu jest ogrodnikiem?
— Nie wiem, Najjaśniejszy Panie, pan Jussieu tem się zajmuje.
Król rozejrzał się ciekawie po mieszkaniu, wyjrzał przez okno i wyszedł. Przeszedł znów przez park do wielkiego Trianon, gdzie czekał nań powóz i ludzie i pojechał jeszcze przed obiadem na polowanie dla nabycia apetytu.
Delfin ciągle zajęty był wymierzaniem długości promieni słonecznych na kompasie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.