Intryga i miłość/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Intryga i miłość
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 2.12.1937
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rywalki

Policja w obecności lorda Clifforda, przeprowadziła dokładną rewizję w całym domu. Rewizja ta nie dała żadnego rezultatu. Zadziwiającym było, że klucze od okradzionej kasy leżały na tym samym miejscu, w którym uprzednio położył je lord Clifford. Złodziej więc musiał najpierw wejść po nie do sypialni, po dokonaniu zaś kradzieży wrócił, aby je odnieść na miejsce.
Komisarz zajęty był właśnie rozmową z lordem Cliffordem, gdy nagle zjawił się mister Holliday.
— Nie ulega wątpliwości, panowie — rzekł przywitawszy się z nimi — że mamy tu do czynienia ze specjalnie wyrafinowanym łotrem.
Stwierdziwszy w ten sposób ów rewelacyjny zdaniem jego fakt, detektyw przyłożył wskazujący palec swej prawej ręki do nosa, zamierzając wyliczyć kolejno przesłanki tego twierdzenia.
— Po raz pierwszy w mojej karierze sławnego detektywa — ciągnął dalej — zdarzyło mi się, że przestępca odniósł nade mną zwycięstwo. Przypuszczam, że nikt nie wątpi w mą powszechnie znaną zręczność. Przeciwko tego rodzaju wyrafinowaniu oraz takiej szatańskiej odwadze, — nawet i moja osoba nie wystarczy.
Obydwaj mężczyźni z trudem powstrzymali się od śmiechu.
— Ponieważ wspominał pan, o szatańskiej odwadze i o sprawach nadnaturalnych — rzekł lord Clifford — czy nie wydaje nam się dziwnem, że przepowiednia markiza di San Balbo spełniła się tak co do joty?
— Proszę mi wybaczyć, milordzie — rzekł komisarz policji — człowiek, zdradzający niezwykłą inteligencję i lotność umysłu — w sprawach tego rodzaju każda okoliczność posiada doniosłą wagę. Jaka mianowicie była treść tej przepowiedni?
— O — przerwał dość niegrzecznie Holliday — mowa tu o rzekomym spirytystycznym seansie, który urządził nam, jeden z tutejszych gości.
— Chciałbym móc osobiście porozmawiać z tym panem — rzekł komisarz.
— Nic łatwiejszego — odparł lord Clifford — oto i on.
Ruchem głowy wskazał na markiza, który wychodząc z biblioteki, skierował się właśnie w stronę sali. Panowie przywitali się uprzejmym ukłonem. Lord przedstawił markizowi komisarza policji, który natychmiast zagadnął go na temat wspomnianego seansu.
— Czy jest pan medium?
— Istotnie. Uchodzę nawet za jedno z najbardziej wrażliwych mediów, zdolnych do umożliwienia kontaktu ludziom żywym z światem astralnym.
— Czy jest pan zwolennikiem tej ciekawej nauki? — zapytał raz jeszcze komisarz.
— Uważam, że wyjaśniłem przed chwilą panu komisarzowi mój pogląd na tę sprawę — odparł markiz lakonicznie.
— Proszę wybaczyć mi natarczywość mych pytań, markizie — tłumaczył śpiesznie komisarz. — W sprawie takiej, jak nasza, każdy szczegół ma znaczenie olbrzymie.
— O, rozumiem to doskonale... Jeśli to panu potrzebne, postaram się panu dokładnie opisać seans który miałem zaszczyt urządzić w tym zamku.
Komisarz wysłuchał z dużym zainteresowaniem ciekawego opowiadania i postanowił sam obejrzeć pokój, w którym odbył się seans.
— Czy nie mógłby nam pan wyjaśnić owego najdziwniejszego fenomenu: pojawienia się tajemniczego karła? — zapytał komisarz po drodze.
Markiz San Balbo wzruszył ramionami.
— Nam, spirytystom, wystarcza następujące wyjaśnienie: Niektórzy ze zmarłych potrafią zmaterializować się w formie takiej, która jest dostępna dla zmysłów zwykłych śmiertelników. To, że duch materializując się przyjął formę karła — jest sprawą czystego przypadku.
Komisarz przyjął to wyjaśnienie do wiadomości. Z jego nieruchomej twarzy nie można było wyczytać żadnego wrażenia. Zadowolił się pobieżnym obejrzeniem pokoju i wraz z obu panami powrócił do jadalni, gdzie nakryto właśnie do śniadania. W tej chwili pojawili się sir Edward Touston i Rudge Fitzgerald, którzy wyrazili chęć wyjazdu do Londynu natychmiast po śniadaniu. Lord Clifford wyraził swój żal z powodu ich odjazdu, lecz wyczuć było można że obecność nawet najlepszych przyjaciół jest w chwili obecnej dla lorda ciężarem. Mimo pozorów zdrowia i żywości — lord nie był już młody. Wypadki ostatniej nocy zmęczyły go i zdenerwowały: tęsknił za spokojem i odpoczynkiem. Nikt więc się nie zdziwił, że również i inni goście, między którymi znalazł się pułkownik Goar i markiz di San Balbo, zapowiedzieli swój wyjazd. Jedynie miss Florence, ku wielkiej radości swej przyjaciółki — Lilith Clifford wyraziła chęć pozostania jeszcze kilka dni. Pułkownik, zwykle sprzeciwiający się wszelkim jej planom, tym razem bez szemrania zgodził się na jej propozycję. Obojętnie zezwolił i na to, że natychmiast po śniadaniu dziewczyna znikła wraz ze swą przyjaciółką. Zaniepokoił się dopiero wówczas, gdy spostrzegł, że również i markiz opuścił salę jadalną.
Nie mylił się, przypuszczając, że jasnowłosa Florence i Brazylijczyk mieli sobie nawzajem dużo rzeczy do powiedzenia na pożegnanie.
Stali tuż przy sobie w wnęce okiennej z rękami splecionymi, oddzieleni od wzroku ciekawych ciężką jedwabną portierą. Brakło im słów aby wyrazić to co czuli. Z pięknych oczu Florence płynęły łzy. Łkała myśląc o rozstaniu... Serce jej przepełniały smutne przeczucia na temat przyszłości. Brazylijczyk pocieszał ją jak mógł, zapewniając o rychłym swym powrocie. Byli tak pochłonięci swą rozmową, że zapomnieli o otaczającym ich świecie. Żadne z nich nie usłyszało zbliżających się kroków, które zatrzymały się w odległości dwuch metrów od okna. Twarz wykrzywiona zazdrością, para oczu błyszczących nienawiścią zwróciły się ku nieświadomej niebezpieczeństwa parze. Mabel Morton nachyliła się, podsłuchując co szeptali sobie zakochani. Nie słyszała dokładnie słów, lecz to, co widziała wystarczyło, aby w sercu swym uczuła ukłucie. Nagle jakaś myśl przyszła jej do głowy. Jak cień, uciekła z pokoju i wróciło do jadalni.
— Droga moja przyjaciółko — rzekła, siadając obok lady Clifford — słyszałam, że Florence Goar zostaje u państwa jeszcze kilka dni. Jakkolwiek bagaże moje są gotowe, chętnie bym poszła za jej przykładem. Obawiam się jednak, że obecność obcych osób może być dla państwa zbyt uciążliwą.
Zatrzymała się, jakgdyby nie potrafiła dokończyć rozpoczętego zdania. Stara dama, zapewniła ją z pośpiechem, że nie powinna mieć najmniejszych skrupułów i że ona, Mabel Morton, nie jest już przez rodzinę Cliffordów uważana za obcą osobę.
Intrygantka została. Nikt z pewnością nie rozpoznałby w wytwornie odzianej damie, dziewczyny, która obdarta i w brudnych strzępach przebiegała ongiś Whitechapel. Zostawszy aktorką w jednym z teatrzyków przedmieścia, potrafiła usidlić starego arystokratę, który ożenił się z nią. Umarł on wkrótce po ślubie, zostawiając młodej wdowie ogromną fortunę. Od tego czasu Mabel Morton, poczęła postępować ostrożnie. Przebiegła i sprytna, potrafiła utrzymać się na trudnym dla siebie stanowisku społecznym. Uczęszczała regularnie do kościoła, dawała jałmużnę — ale zawsze w sposób głośny i rzucający się w oczy. Potrafiła nader sprytnie brać się do dzieła. Gdy tylko goście opuścili Rastinghouse posłała swą pokojową do miss Florence Goar z prośbą, aby przyszła ją odwiedzić. Prośba ta usprawiedliwiona była wiekiem i stanowiskiem mężatki, wobec czego miss Florence przyjęła zaproszenie. Rozmowa zwróciła się szybko na kobiece tory: zastanawiano się nad modą, teatrem i ploteczkami. Bez trudu udało się Mabel Morton zahaczyć o temat, który interesował dziewczynę najbardziej, a mianowicie na markiza di San Balbo.
Po zręcznych komplementach, którymi ujęła serce zakochanej dziewczyny, Mabel Morton dodała:
— Szkoda wielka, że nie mogę wyzbyć się wobec tego człowieka uczucia pewnego niepokoju. Trudno mi uwierzyć, że jest on tym, za którego się podaje.
Dziewczyna zbladła, i zaprzeczyła gorąco.
— Chciałabym móc przyznać pani rację — rzekła madame Morton z uśmiechem — Niestety, to co wiem, potwierdza moje przypuszczenia. Zdaje mi się, że pani interesuje się bardzo tym człowiekiem?
Kropla przepełniła czarę: Florence Goar nie mogąc wydusić słowa skinęła potakująco głową. Jej piękne błękitne oczy napełniły się łzami.
Wobec takiego przyznania rzekoma przyjaciółka zmieniła odrazu ton.
— A więc nie omyliłam się — rzekła świszczącym głosem — Kocha pani markiza? A gdybym pani powiedziała, że człowiek ten nie jest godzien miłości?, że jest to niebezpieczny złoczyńca, który tysiące razy znajdował się w konflikcie z prawem i który ma za sobą lata więzienia?
Florence oburzona, zerwała się z miejsca i dumnie wyprostowała się przed Mabel.
— To nie prawda! To niegodne kłamstwo!
Jak dziki kot, mała brunetka z zaciśniętymi dłońmi rzuciła się na dziewczynę:
— Niech pani cofnie natychmiast te słowa. Inaczej dowiodę pani przed ludźmi, że wszystko co mówiłam jest prawdą!
Florence Goar zadrżała. Myśli jej pracowały z gorączkową szybkością. Przypomniała sobie wszystko to, co uderzyło ją, jako niezrozumiałe w osobie i postępowaniu markiza: dziwna przepowiednia tajemniczego karła, kradzież milionów, odzyskanie ukrytego testamentu, pisanego przez jej ojca, — testamentu, który dostać się mógł do rąk jego tylko drogą kradzieży... Wszystkie te fakty nie zdołały jednak osłabić ani przez chwilę miłości ani zaufania, które żywiła wobec ukochanego człowieka. Kobiecym instynktem odczuła, że z Mabel Morton należy postępować ostrożnie. Wiedziała, że kobieta owa kochała również tego samego człowieka, i że zazdrość doprowadzić może do podłości.
— W jaki sposób dowiedziała się pani o tym? madame Morton — zapytała łkając.
Intrygantka wpadła w zastawione sieci. Sądziła, że odniosła już łatwe zwycięstwo nad młodą i niedoświadczoną dziewczyną. Czyż nie miała zresztą dawniejszych od niej praw do jego osoby? W wyjaśnieniach starała się przedstawić siebie w jaknajlepszym świetle. Była aniołem wybawicielem, który litościwą dłoń wyciągnął do człowieka, staczającego się w przepaść. Oczywiście, wyjaśnienia te odbiegały bardzo daleko od rzeczywistości.
— I oto taka spotyka mnie zapłata — rzekła z emfazą — Oto nagroda, że wyciągnęłam go z przepaści i wprowadziłam w świat uczciwy, z którego wyszedł już oddawna. Teraz zwrócił się do ciebie, szuka nowej ofiary... Opowiada ci te same kłamstwa, którymi kiedyś uwiódł moje serce!
Florence Goar, która w głębi serca nie myślała bynajmniej o oddaniu swego ukochanego, po mistrzowsku grała rolę do końca. Instynkt jej mówił, że z tej strony zagraża markizowi duże niebezpieczeństwo, i że tylko jej polityka może niebezpieczeństwo to odwrócić.
— Cóż mam robić? — płakała.
Mabel udawała, że się zastanawia. Wreszcie spoglądając w oczy młodej dziewczyny rzekła surowo:
— Jedyne co ci pozostaje: musisz porzucić tego człowieka i pozostawić mi go całkowicie! Raz już sprowadziłam go z błędnej ścieżki i przypuszczam, że uda mi się to uczynić po raz wtóry. Kocham go miłością czystą i bezinteresowną, chce z niego uczynić dobrego i szczęśliwego człowieka.
Piękne dziewczę schyliło swą jasną główkę. Florence, podziwiając sama swe zdolności aktorskie chwyciła obie ręce młodej kobiety i przycisnęła je do swego serca. Gdy rozstały się, każdy w swym sercu kryła jedną i tą samą myśl: za wszelką cenę zachować dla siebie miłość ukochanego człowieka.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.