Strona:PL Lord Lister -04- Intryga i miłość.pdf/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
10

— Pan chyba oszalał! Trzeba pana zamknąć w domu wariatów: Czy sądzi pan, że znajdzie się ktoś kto uwierzy w podobne brednie?
— Jeśli nie uwierzą mnie, uwierzą w każdym razie pismu pańskiego brata, które zostało uwierzytelnione przez świadka! Majątek wydarty pańskiej bratanicy będzie musiał pan zwrócić, sam zaś wtrącony zostaniesz do więzienia, pomiędzy przestępców.
W wypielęgnowanej ręce markiz trzymał prawdziwy testament, który stary hipokryta zdołał ukryć. Testament ten ustanawiał miss Florence dziedziczką ogólną po jej ojcu.
Stary pułkownik stał jak skamieniały. Nienawiść, wściekłość i strach malowały się na jego twarzy.
— Czy mam zgłosić się z testamentem tym do sędziego? Czy też woli pan zwrócić swej bratanicy skradziony majątek?
Pułkownik Goar odzyskał wreszcie panowanie nad sobą. Na twarzy jego pojawił się ironiczny wyraz.
— Skądże pochodzi ów testament, mój drogi panie? — zapytał ironicznie — pamiętam dokładnie, że umieściłem go własnoręcznie w tajnym schowku mego biurka. Wiem już teraz, kto jest sprawcą włamania, popełnionego u mnie w Kilburn! To pan! a więc....
Uśmiechnął się zjadliwie...
— Jest pan również tym...
Jednym skokiem markiz znalazł się przy nim:
— Więcej ani słowa Ani sylaby! Kim jestem nic pana nie obchodzi. Ale kim pan jest, tym zainteresuje się towarzystwo tu zebrane i zapewniam pana, pułkowniku Goar, że nie długo cieszyć się pan będzie swym tytułem wojskowym.
Bezczelność starego fałszerza załamała się jak szkło, wobec energicznej postawy i spokoju markiza
— Czego żąda pan ode mnie? — rzekł cicho.
— Po pierwsze, aby pan zwrócił całe zagrabione mienie miss Florence Goar, powtóre, żeby pan zrezygnował całkowicie ze swych niecnych zamiarów w stosunku do jej osoby. Jeśliby miss Flarence nie była tak dzielna i szlachetna, gdyby nie potrafiła z bronią w ręku bronić swego honoru, nie wiem do czegoby doszło — dodał spoglądając wymownie na zabandażowaną rękę pułkownika.
— Cóż wielkiego? Byłaby dzisiaj moją kochanką... Sprawa ta nie powinna pana obchodzić pod żadnym pozorem. Natomiast widzę — rzekł zgrzytając zębami — że to niemądre stworzenie zadurzyło się w panu. Jedynym powodem, który skłonił pana do włamania się do mego mieszkania jest to, że pan uważa ją za smaczny kąsek — ją i jej majątek!
Markiz nie odpowiedział na ten zarzut. Po chwili namysłu dodał:
— Stawiam panu następujące warunki, pułkowniku: Gdy tylko policja na to zezwoli, ruszy pan natychmiast do Kilburn i tam się pan uda do notariusza, którego adres zechce mi pan podać U notariusza tego zezna pan akt darowizny, która obejmować będzie cały majątek pańskiej bratanki, uwzględniony w prawdziwym testamencie. Pominiemy sprawę procentów, których jednak nie zużył pan na rzecz miss Florence. Jeżeliby kiedykolwiek doszło do nowych napastowań dziewczyny, pociągnie to za sobą natychmiastowe pańskie aresztowanie. To samo nastąpi, gdyby, nie zastosował się pan zupełnie dokładnie do wszystkich moich instrukcyj.
Z głową podniesioną wysoko, markiz zamierzał opuścić pokój, nie zważając na wściekłość fałszerza. Gdy był już przy drzwiach, przypomniał sobie widać o jeszcze jednej sprawie:
— Jeśli chodzi o służącego Boba, to wie pan lepiej jeszcze ode mnie, że oddawna zasłużył na szubienicę. Nędznik ten zniszczył materialnie i doprowadził do ruiny wielu ludzi. Zdeprawował szereg niewinnych młodych dziewcząt. Musi go pan usunąć. Wiem jednak, że on ma młodą żonę i małe dzieci. Nie mogę pana zmusić do tego, aby zajął się pan ich losem, dlatego też sam się nimi zaopiekuję. Muszę jednak przestrzec pana przed jednym:
Markiz utkwił w oczach pułkownika ostre spojrzenie:
— Niech pan nie myśli, że może pan ze mną prowadzić podwójną grę. Mimo pańskiej zręczności, natychmiast odkryję każdy podstęp i każdą schadzkę. Konsekwencję takiego postępowania poniesie wyłącznie i jedynie tylko pan.
— Czy pan już skończył? — zapytał pułkownik, pieniąc się z wściekłości —
— Oczywista — przytaknął markiz. — Mam nadzieję, że nie będę zmuszony więcej rozmawiać z panem na ten temat.
— I ja również! — mruknął stary w sposób niewątpliwie szczery.

Rywalki

Policja w obecności lorda Clifforda, przeprowadziła dokładną rewizję w całym domu. Rewizja ta nie dała żadnego rezultatu. Zadziwiającym było, że klucze od okradzionej kasy leżały na tym samym miejscu, w którym uprzednio położył je lord Clifford. Złodziej więc musiał najpierw wejść po nie do sypialni, po dokonaniu zaś kradzieży wrócił, aby je odnieść na miejsce.
Komisarz zajęty był właśnie rozmową z lordem Cliffordem, gdy nagle zjawił się mister Holliday.
— Nie ulega wątpliwości, panowie — rzekł przywitawszy się z nimi — że mamy tu do czynienia ze specjalnie wyrafinowanym łotrem.
Stwierdziwszy w ten sposób ów rewelacyjny zdaniem jego fakt, detektyw przyłożył wskazujący palec swej prawej ręki do nosa, zamierzając wyliczyć kolejno przesłanki tego twierdzenia.
— Po raz pierwszy w mojej karierze sławnego detektywa — ciągnął dalej — zdarzyło mi się, że przestępca odniósł nade mną zwycięstwo. Przypuszczam, że nikt nie wątpi w mą powszechnie znaną zręczność. Przeciwko tego rodzaju wyrafinowaniu oraz takiej szatańskiej odwadze, — nawet i moja osoba nie wystarczy.
Obydwaj mężczyźni z trudem powstrzymali się od śmiechu.
— Ponieważ wspominał pan, o szatańskiej odwadze i o sprawach nadnaturalnych — rzekł lord Clifford — czy nie wydaje nam się dziwnem, że przepowiednia markiza di San Balbo spełniła się tak co do joty?
— Proszę mi wybaczyć, milordzie — rzekł komisarz policji — człowiek, zdradzajcy niezwykłą inteligencję i lotność umysłu — w sprawach tego rodza-