I Sfinks przemówi.../„Rewolwer“, — komedja Fredry

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł „Rewolwer“, — komedja Fredry
Pochodzenie I Sfinks przemówi...
Wydawca Instytut literacki „Lektor“
Wydanie pośmiertne
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Dziennika Polskiego we Lwowie
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa — Poznań — Kraków — Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rewolwer“, — komedja Fredry.

Przedstawiono wczoraj na lwowskiej scenie „Rewolwer“. Przedstawiono komu na pożytek, komu na chwałę? — to już tajemnica p. Pawlikowskiego. Fantazją kierowany, wybrał jedną z najsłabszych pośmiertnych komedyj Fredry i na scenę ją wprowadził. Nie było to na chwałę genjalnego pisarza, nie było to na pożytek sceny, ani publiczności. To była próba, czy chęć wmówienia, że się zna lepiej od wszystkich na tem, co jest sceniczne, albo niesceniczne. Gdyby tu szło o cały cykl Fredrowskich utworów, taki „Rewolwer“ mógłby zająć jeden wieczór. Ale skoro się ma cztery wieczory, a czasem trzy na dramat w tygodniu, to już lepiej iść utartą drogą — wznowić taką „Zemstę“, niż mordować ludzi i cień Fredry owym „Rewolwerem“.
Mając przed sobą czarownym blaskiem lśniące klejnoty, kochane i cenione przez publiczność, stroić pamięć Fredry „przywiędłym już kwiatem“ według jego własnych słów, to zbyteczne. Mamy prawo żądać i domagać się, aby „Zemsta“, aby „Śluby“, razem z „Dożywociem“, z „Mężem i żoną“ pozostały w bieżącym repertuarze. „Zemsta za mur“ musi być grana na scenie narodowej — grana z całym pietyzmem i należną czcią. Tymczasem z repertuaru nowej sceny usunięto ją zupełnie. Pan Pawlikowski nie może się tłumaczyć tem, iż na „Fredrę we Lwowie nie chodzą“. Tak nie jest.
Wystarczy przypomnieć sobie wysprzedaną widownię na Jowialskim”, na „Dożywociu“. Z pewnością będzie tak i na „Zemście“ i na „Ślubach”. Że wczoraj na „Rewolwerze“ publiczność nie dopisała, to bardzo naturalne. Każdy zna „Rewolwer“ z czytania. Poco było psuć sobie pietyzm, jaki każdy z nas nosi w sercu dla Fredry? A przytem po upływie dwóch tygodni pauzy, fantazją układany repertuar zapowiedział dwie naraz premjery dramatu jedną po drugiej. Na dziś dają... „Młodość“ Halbego. Ową zakazaną „Młodość“, której próba odbyła się aż przed... komisarzem policji. Czy dziwić się należy, iż mając do wyboru „Rewolwer“ i„Młodość“, — kupowano bilety właśnie na to drugie? I wygląda to doprawdy, jakby umyślnie ułożono tak repertuar, ażeby pokazać kim jest... publiczność lwowska. Na Fredrę nie przyjdzie, pójdzie na skandal! Ale każda publiczność da się zwabić w ten sposób i wpadnie w łapkę — Fredro jednak zasługuje na coś więcej, jak na to, aby na nim robiono fantazyjne eksperymenta. Najlepiej — nie tykać olbrzymów.

A olbrzymem jest Fredro i nawet taki wieczór, jak wczorajszy, szczerby w jego pamięci zrobić nie potrafi. I w „Rewolwerze“ jest humor „Fredrowski“, pomimo faktury nowożytnych, a współczesnych francuskich komedyj, w których modą ówczesną było brać jakąś rzecz martwą za główny czynnik i oś całej akcji.
Humor ten błyska nagle po dawnemu i cofa się znów, jakby zdziwiony tą atmosferą quasi­‑włoską, w której mu Fredro przebywać każe. I ten temperament polskiego pisarza, wtłoczony gwałtownie w jakieś formułki cudzoziemskiego milieu, szarpie ciągle inteligentniejszego widza. Chciałoby się rozpętać więzy włoskich powijaków i tych Barbich, Niegrich, Montich przemienić na naszych Płachetków, Morderskich, Papkinów i t. d. Często śmiech serdeczny przebiegnie widownię, ale śmiech ten wywołany jest i podtrzymany grą artystów raczej, jak samą sztuką. Bo grali artyści wczoraj doskonale, grali, jak prawdziwi, wielcy artyści i tem więcej są godni pochwały, że naprzód wiedzieli, iż pan Pawlikowski wiedzie ich niejako na rzeź, iż daje im olbrzymie i trudne role w sztuce, na która przyjdzie mało publiczności i która grana będzie ledwie dwa albo trzy razy. Grał przeważnie ansambl dawnych lwowskich artystów. Że są to dzielni i bardzo utalentowani artyści, o tem wie publiczność lwowska, która na ich rozwój patrzyła, cieszyła się nim, zachęcała i kochała. Publiczność lwowska, ta z gmachu Skarbkowskiego, winna wiele chwil rzetelnej, artystycznej rozkoszy swoim dawnym artystom. Przeszli oni dolę i niedolę lwowskiej sceny, grali wytrwale, z całem poświęceniem i miłością dla sztuki, często w najgorszych warunkach. Mimo to pozostali wierni dla Lwowa i niejeden z nich tu swą młodość spędził, tu swe siły położył. A teraz bądźmy szczerzy — czas już bowiem, ażeby ktoś sprawiedliwie i odważnie głos w tej kwestji zabrał.
Artystom lwowskim dzieje się krzywda na scenie lwowskiej. Są oni z całą świadomością spychani na drugi plan i najczęściej obsadzani niewłaściwie. Gdyby sztuka na tem zyskiwać miała, obowiązkiem krytyki byłoby zamilczeć — ale usuwając takiego p. Chmielińskiego, Feldmana, taką Gostyńską i tylu innych i inne, czyż nie wyrządza się tem krzywdy i publiczności i scenie? Niektórzy nie ukazują się na scenie po miesiącu. Inni dostają role niewłaściwe lub drugoplanowe, t. zw. effaçes, w których tylko talentem swoim potrafią wybić się jako tako nawierzch. Wmówiono bowiem od początku sezonu w publiczność, że lwowscy artyści różnią się od krakowskich. Przedewszystkiem role robią aktora. A krakowscy aktorzy wygrali wszystkie swoje popisowe role i dla nich głównie układał się repertuar. Przytem w Krakowie scena za Koźmiana była mała, jak w pokoju — artyści przywykli też grać jak w pokoju. — We Lwowie należało grać jaśniej, malować szerzej — bo sala była większa i publiczność mniej zaspana. Ale artyści lwowscy są to ludzie tak samo utalentowani, pracowici, młodzi i inteligentni.
Dziś zaczynają wątpić w siebie. Dlaczego? Jeden sezon talentów im nie odebrał. Publiczność zawsze o nich dba i kocha ich jednako. Dowodem wczorajsze przedstawienie. Gra Feldmana, Gostyńskiej, Woleńskiego, Jaworskiego była wysoce Fredrowska, wysoce stylowa. Był tam humor, nie było karykatury, przykrej dla oka. Do nich dołączyć musimy wczoraj pana Kosińskiego, który wdzięczną rolę niemego grał wybornie, bez pretensji i z doskonałą mimiką. Artyści zatem spełnili swój obowiązek. Grali, jak na wielkich artystów, którzy czczą pamięć Fredry, przystało. Przez cztery tygodnie, (bo prawie nikt z nich nie grał w „Życiu na żart“) mozolili się nad owym „Rewolwerem“. Ze dusza ich rwała się do „Zemsty“, do „Ślubów“, do innych arcydzieł Fredry, to więcej, jak pewne. Artyści lwowscy specjalnie umieją grać Fredrę. A z nimi i dusza publiczności domagała się nie tylko dzieł Fredry, ale i dzieł Korzeniowskiego, Blizińskiego, Wyspiańskiego i innych dawnych wielkich słońc, albo wschodzących, olśniewających gwiazd.
Niedługo 3 Maja. P. Pawlikowski nie obchodził w nowym teatrze ani jednej rocznicy narodowej (oprócz jednoaktówki „Belweder“ w listopadzie). Zapewne 3 Maja, — tak, jak za Dobrzańskiego — Lwów ujrzy „Kościuszkę pod Racławicami“ w całej wspaniałości, wystawionego z tym przepychem, jaki dała nam nowa dyrekcja w niejednej już sztuce. Dnia tego wstęp do teatru będzie bardzo zniżony i wtedy Lwów będzie miał prawo powiedzieć, że wreszcie ta scena narodowa coś dla narodu zrobiła i że to teatr miejski, który dba o interesa całego miasta. A potem... prawdopodobnie komisja nakaże wystawienie „Wesela“ Wyspiańskiego. Tyle już razy pisałam nazwisko autora, domagając się dzieł jego jeszcze przed napisaniem przez niego „Wesela“. I doprawdy publiczność lwowska wolałaby widzieć „Warszawiankę“, lub „Lelewela“, jak Capusa, albo „Wesele przy latarniach“.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.