Hrabia Monte Christo/Część XI/Rozdział VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas
Tytuł Hrabia Monte Christo
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Comte de Monte-Cristo
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część XI
Indeks stron
ROZDZIAŁ VII.
PRZEBACZENIE.

Danglars nie uległ jednak w zupełności, miał jeszcze nadzieję, że może uda mu się jednak ocalić coś z pogromu.
Nazajutrz więc wyraził żądanie, iż chce się zobaczyć z samym wodzem.
Po chwili Luigi Wampa stanął przed swym więźniem.
— Jestem na twe wezwanie — powiedział — i proszę, byś zechciał wyrazić swe życzenia, łaskawy panie.
— Jakiego żądasz ode mnie okupu?
— Ależ 4.775.000 franków, jakie ci, panie, pozostały, rzecz prosta.
Danglars doznał wtedy niewypowiedzianie bolesnego ucisku serca.
— Chcesz mi zabrać wszystko, co mi pozostało z olbrzymiej fortuny! A więc pozbaw mnie raczej życia.
— Nie wolno mi przelewać krwi pana.
— Któż wam tego zabronił?
— Ten, którego rozkazów słuchamy.
— A więc podlegacie komuś?
— Tak jest. Mamy swego naczelnika.
— Sądziłem, iż ty, panie, jesteś wodzem?
— Jestem dowódcą tego oto oddziału, kto inny jednak jest naczelnym wodzem całego naszego stowarzyszenia.
— A ten wódz naczelny czy jest podległy komuśkolwiek?
— Tak jest.
— Komuż?
— Bogu.
Danglars zastanowił się chwilę.
— Nie rozumiem was — rzekł nakoniec.
— Jest to bardzo możliwe — odpowiedział Wampa.
— Pochwyciliście mnie — rozpoczął na inny temat Danglars — ażeby wziąć okup. Zgadzam się na to. Lecz dam miljon, ani franka więcej.
— Nie.
— Dam dwa miljony... trzy... dam nawet cztery!
— Jakżeż możesz dawać nam, panie, zaledwie cztery miljony, za to, co jest warte cztery i trzy czwarte miljona?! Zgodzić się na to mógłby tylko człowiek niepoczytalny.
— A więc weźcie, weźcie wszystko — histerycznie zakrzyczał Danglars — lecz zabijcie mnie.
— Nie, panie, tego nie uczynimy. Jeżeli zaś nie zapłacisz całej żądanej sumy, pozostaniesz u nas już na zawsze. Że zaś niezadługo zabraknie ci pieniędzy na kupno u nas żywności — umrzesz przeto z głodu.
— Z głodu?! — zawołał Danglars z jękiem.
— Tak, z głodu — odpowiedział poważnie Wampa.
— Mordercy — zawołał Danglars. — Lecz niedoczekanie wasze, bym ja wam oddał cały mój majątek. Podpisu mego nie uzyskacie za nic.
— Jak się panu hrabiemu podoba — rzekł Wampa i wyszedł z celi.
Danglars z rykiem wściekłości rzucił się na posłanie.
Co to za ludzie? Kto zacz ów wódz niewidzialny?
Na całym świecie zdarzają się zbójcy, lecz ci zawsze i wszędzie brali umiarkowany okup za pochwyconych, nie żądali zaś nigdy całego ich majątku. Więc tutaj jest coś innego? Zemsta chyba? Zemsta dzika, krwiożercza, nieludzka i bezbożna.
Lepiej więc umrzeć...
Po raz pierwszy może w swem życiu Danglars pomyślał o śmierci. Pragnął jej i lękał się zarazem.
By samemu sobie odebrać to życie — brakło mu odwagi.
Po dwóch dniach głodu zażądał znów wytwornej kolacji i zapłacił za nią miljon bez mała.
Następnego dnia znów głodował, bo mu się zrobiło żal pieniędzy. I tak przeżył w męce około tygodnia, to ucztując do przesytu, to znów cierpiąc głód.
Dwunastego dnia swego więzienia wziął się do obrachunku i przekonał się z przerażeniem, iż wydał czeków na okrągłą sumę pięciu miljonów, pozostało mu więc całego majątku tylko pięćdziesiąt tysięcy franków.
Wówczas zaszła w nim dziwna przemiana.
Ten, który stracił pięć miljonów, zapragnął teraz, kosztem każdej ofiary, ocalić pozostałe pięćdziesiąt tysięcy.
Postanowił odmówić sobie wszystkiego, byle tylko resztę tę unieść cało z pogromu.
Błysnął mu po kilkakroć płomyk jakiejś nadziei graniczącej z szaleństwem.
I on, który oddawna zapomniał o Bogu, teraz modlić się zaczął do Niego, bo sobie przypomniał, że Bóg przecież czyni cuda. Mógłby więc, gdyby zechciał, sprawić, iż żołnierze papiescy mogliby wykryć to schronienie opryszków i wyzwolić go z niewoli. Mogłaby się ziemia zapaść w podziemiach, za jednym jedynym wyjątkiem jego groty tylko... Mógłby mór paść na zbójców.
Wtedy on wyszedłby z więzienia cało, unosząc swoje pięćdziesiąt tysięcy.
I modlił się do tego zapomnianego Boga coraz goręcej o ocalenie tych pięćdziesięciu tysięcy. Modlił się żarliwie i ze łzami.
Tak upłynęły Danglarsowi w nieznośnej męce i głodzie całe trzy dni.
Przez cały ten czas Imię Boga nieprzerwanie, jeżeli nie w sercu, to na ustach jego żyło.
Trawiła go głodowa gorączka, a wtedy zdawało mu się bezustannie, iż widzi przez okno, w jakiejś nędznej izbie wynędzniałego starca, konającego na tapczanie.
Starzec ten — umierał z głodu.
Od bardzo dawna już wszystkie okruszyny pozostałe z dawnych uczt — zostały starannie zebrane i zjedzone, teraz żuć zaczął obrus, którym był przykryty stół.
Wreszcie błagać zaczął Peppina głosem przejmującym i niewypowiedzianie rzewnym, by ten mu dał najgorsze jakieś resztki do spożycia; wreszcie dawał tysiąc franków za kawałek chleba.
Prośby te jednak pozostawały bez odpowiedzi.
Piątego dnia Danglars przywlókł się do drzwi.
— Wodza! — zawołał i padł twarzą na ziemię.
Po chwili zerwał się jednak i znów zawołał rozdzierającym głosem:
— Wodza!... Wodza!
— Jestem, panie — powiedział przybiegając Wampa, którego, jego nawet, przejął dreszczem mrożący krew w żyłach krzyk Danglarsa — czego żądasz ode mnie?
— Weź pozostałą resztę fortuny — bełkotał więzień — i pozwól, bym za to żył w tej jaskini. Nie chcę już nawet wolności, tylko nie każ mi umierać.
— Lęk śmierci jest więc w tobie aż tak wielki? Cierpisz bardzo?
— O tak!... Cierpienia moje są okropne.
— Jednak byli ludzie, którzy więcej cierpieli.
— Niemożliwe! to jest już niemożliwe!
— Owszem, możliwe. Cierpieli więcej, aniżeli ty, ci, którzy z głodu umarli...
Danglarsowi stanął momentalnie w oczach obraz starca, którego niejednokrotnie widział w czasie swych gorączkowych wizji, wychudłego jak szkielet, a jęczącego cicho w swej samotnej izdebce.
Uderzył więc czołem o kamienie podłogi i zajęczał:
— Tak jest, prawda, inni więcej przecierpieli, ale to byli męczennicy!...
— Żałujesz swych przewinień przynajmniej? — rozległ się pod sklepieniami głos mocny, potężny, i tak przejmujący, że Danglarsowi z trwogi powstały włosy na głowie.
Jego osłabiony wycieńczeniem wzrok starał się przebić mroki, panujące w podziemiu, by rozpoznać tego, który mówił tak mocarnie, i ujrzał za wodzem bandytów wyniosłą postać spowitą w płaszcz i opartą o słup kamienny podtrzymujący sklepienie.
— Za jakie winy mam się kajać? — wyszeptał Danglars zbielałemi usty.
— Za zło, które powstało z twej winy.
— Żałuję, żałuję, żałuję!... za wszystkie me winy, znane mi i nieznane — zawołał Danglars, bijąc się wyschłą ręką w piersi.
— A więc przebaczam ci — rzekł tajemniczy człowiek, zrzucając z siebie płaszcz i postępując parę kroków naprzód, tak, by padły promienie światła na jego twarz.
— Hrabia de Monte Christo! — zawołał Danglars, a jego twarz, pobladła z głodu, przybrała w jednej chwili barwę zielonawego popiołu.
— Mylisz się, ja nie jestem bynajmniej hrabią de Monte Christo.
— Kto jesteś w takim razie?
— Jam ten, któregoś zaprzedał i wyzuł z czci, jam ten, któremu wydarłeś narzeczoną, jam ten, po którym deptałeś, ażeby wznieść się wyżej po szczeblach losu; jam ten, którego skazałeś na powolną śmierć w lochach więziennych, jam ten nakoniec, którego ojciec umarł z głodu przez ciebie! Przebaczam ci jednak, bo sam również potrzebuję miłosierdzia Boskiego. Jestem Edmund Dantes! Poznajesz mnie?
Krzyk, jaki wydarł się z piersi Danglarsa, po usłyszeniu tych słów, nie miał w sobie nic ludzkiego.
Nie był to już zbrodzień, lecz tylko człowiek nieszczęśliwy, przygwożdżony do ziemi Stopą Przedwiecznego.
I istotnie — Danglars leżał w prochu przed Dantesem z czołem na ziemi.
— Powstań — rzekł hrabia — i żyj, jeżeli tak bardzo pragniesz tego życia.
Inny los spotkał twych wspólników zbrodni. Jeden z nich oszalał, zaś drugi zginął śmiercią samobójczą. Żyj. Byś nie umarł z głodu, zatrzymaj przy sobie te pozostałe ci pięćdziesiąt tysięcy franków, daję ci je. Pięć miljonów natomiast, które zabrałeś sierotom i które ci tutaj odebrano, oddałem już tym, których są własnością, t. j. szpitalom i przytułkom.
Powstań więc, odpocznij po przebytych wrażeniach, a potem udaj się tam, gdzie będzie twoja wola.
— Wampo, człowiek ten jest dziś moim gościem. Dajcie mu jeść i pić, ile zapragnie, a potem puśćcie go na wolność.
Danglars słyszał wszystko powiedziane, na jego twarzy widniała radość, lecz z klęczek nie powstawał.
I hrabia oddalił się, pozostawiając go w tej postawie.
Po jego odejściu, Wampa, przy pomocy Peppina ułożył Danglarsa na łożu, napoił go naprzód mlekiem, a potem gorącem winem z korzeniami, po którem nieszczęśliwy zasnął.
Gdy się zbudził, — nakarmiono go obficie, a następnie zanim świt rozjaśnił niebo, odstawiono do bram miasta.
Danglars nie mógł początkowo rozpoznać, gdzie go pozostawiono. Gdy rozwidniło się, poszedł przedewszystkiem do przepływającego w pobliżu strumienia, ażeby ugasić pragnienie, które mu dokuczało.
Gdy się nachylił, — ujrzał w wodzie swą twarz, okoloną białemi zupełnie włosami.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.