Przejdź do zawartości

Hrabia Monte Christo/Część VII/Rozdział VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas
Tytuł Hrabia Monte Christo
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Comte de Monte-Cristo
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część VII
Indeks stron
ROZDZIAŁ VI.
ROBERT DJABEŁ.

W dniu tym, w operze było dawane nadzwyczajne przedstawienie.
Słynny Lerasseur, po dłuższej chorobie, miał wystąpić w roli Bertramma. Tem więc zrozumialsze, iż wymienione w tytule rozdziału arcydzieło ściągało do sali opery całą śmietankę towarzyską Paryża.
Vice-hrabia Morcef, zgodnie ze zwyczajami złotej młodzieży paryskiej miał stałe krzesło przy orkiestrze. Chateau Renaud miał krzesło obok Morcefa. Co do Beauchampa, to tego, jako króla dziennikarzy, było pełno wszędzie, i wśród publiczności, i za kulisami.
Lucjan Debray miał na ten wieczór lożę ministra do swej dyspozycji i ofiarował ją hrabiemu Morcefowi, że jednak małżonka tego ostatniego nie miała zamiaru być na przedstawieniu, posłał bilety Danglarsowi, z oświadczeniem, że wieczorem ośmieli się złożyć swe uszanowanie pani baronowej i jej córce, o ile raczą przyjąć lożę.
Niewiele osób łakomi się na lożę gratisową, a tembardziej miljoner. Danglars odpowiedział więc, że jego polityczne przekonania nie pozwalają mu na zajmowanie lóż ministerjalnych. Z tych to przyczyn i pani baronowa odpisała ofiarodawcy, iż w teatrze być nie może. I nie mogła zrobić inaczej. Gdyby bowiem poszła do teatru z córką jedynie, bez męskiego towarzystwa, — byłoby to bardzo źle widziane; gdyby jednak panna Danglars udała się na operę z matką i z kochankiem matki, świat nie dopatrzyłby się w tem niczego złego.
Zasłona, w chwili rozpoczęcia pierwszego aktu uniosła się ku górze przy pustej jeszcze nieomal widowni. Taki to już jest zwyczaj wielkiego świata, przychodzić pod koniec aktu dopiero, by uniemożliwić innym słuchanie muzyki, hałasem otwieranych drzwi i echem głośnych rozmów.
— Patrz, — odezwał się Morcef, zabierając miejsce — oto wchodzi do loży urocza hrabina G.
— Cóż to znów za hrabina G.? — zapytał w odpowiedzi Chateau Renaud.
— Baronie, ja ci pytania tego nie daruję nigdy. Jak można nie znać tej piękności!
— Ach!... mówisz zapewne o tej cudownej wenecjance?
— Właśnie. Mógłbym nawet cię przedstawić, jak mnie przedstawił w Rzymie Franciszek d‘Epinay.
— Cyt! — syknęła publiczność.
Młode lewki nie zwróciły najmniejszej uwagi na to żądanie, prowadząc dalej najswobodniej rozmowę.
— Ta twoja złotowłosa była i na wyścigach.
— Wiesz, zdarzyła się tam ogromna niespodzianka; mianowicie, najważniejszą nagrodę dnia wygrał nieznany koń, do nieznanego należący właściciela i pod nieznanym żokiejem.
— Jakże się ten koń nazywa i do kogo należy? — zapytał Morcef.
— „Vendetta“, własność Luige‘go Wampy.
— No, to ja wiem więcej, aniżeli cały Paryż. Wiem istotnie, czyją ta klacz jest własnością.
— Cicho!... zawołała po raz drugi oburzona do żywego publiczność z parteru.
Na ten raz protest był tak silny, że złoci młodzieńcy uznali wreszcie za wskazane zamilknąć.
Wtem otworzyła się loża ministra i weszła do niej pani Danglars w towarzystwie córki i... Lucjana Debraya.
— Patrz, patrz! — już szeptem odezwał się Chateau Renaud — pani Danglars cię wzywa.
Morcef poszukał wzrokiem i istotnie uchwycił spojrzenie baronowej, która skinieniem wachlarza przesyłała mu lekkie pozdrowienie. Panna Danglars zaledwie raczyła opuścić oczy na fotele w orkiestrze.
— Nie wiem, istotnie, — zauważył cicho Chateau Renaud — co ty możesz mieć przeciwko pannie Danglars? Jest to skończenie ładna panna.
Była to niezaprzeczenie piękność, lecz bardzo surowa, ostra, zimna. Włosy miała czarne, to samo oczy, brwi i rzęsy. Brwi miały jednak wadę — marszczyły się zbyt często. Oczy miały błyski stalowe. Nos prosty, grecki, który rzeźbiarzowi mógłby służyć za wzór przy wykuwaniu posągu Junony. Usta zbyt duże może, poza któremi kryły się zęby ostre, silne, białe. Silny karmin ust, lekki meszek ponad górną wargą i mocno czarne znamię na prawym policzku dopełniało całości.
Ruchy miała męskie, bez cienia kobiecej miękkości.
Co do wychowania, to było ono bez zarzutu. Władała poprawnie kilkoma językami, wiedzę miała głębszą, niż przeciętna panna w jej wieku, wreszcie była utalentowana, nawet bardzo. Miała duże zdolności do rysunku i do muzyki. Nietylko śpiewała jak rutynowana primadonna, ale nawet komponowała sama. Do tej ostatniej dziedziny zdradzała zamiłowanie największe. Miała nawet przyjaciółkę, panienkę zupełnie ubogą, obdarzoną jednak do tego stopnia wspaniałym głosem, że się kształciła na śpiewaczkę.
Jeden ze znanych nauczycieli śpiewu zajął się nawet jej losem, bezinteresownie kształcąc ją w śpiewie i zapowiadając, że będzie śpiewaczką wszechświatowej sławy.
Ze względów, iż było więcej niż prawdopodobne, że panna Ludwika d‘Armilli (tak się nazywała przyszła gwiazda) wstąpi kiedyś do teatru, panna Danglars, aczkolwiek przyjmowała ją często u siebie, nigdy jednak nie pokazywała się w jej towarzystwie w świecie.
W parę minut po wejściu pani Danglars do loży, zasłona opadła i, dzięki długości antraktów, wszczął się ruch i wzajemne odwiedziny. Morcef i Chateau Renaud najpierwsi opuścili swe miejsca.
Pani Danglars przez chwilę myślała, że ten pośpiech Alberta był wywołany chęcią najrychlejszego złożenia jej uszanowania, nachyliła się przeto do ucha córki, zapowiadając wizytę. Eugenia złożyła wtedy lekko usta do uśmiechu. W tejże jednak chwili, Morcef... ukazał się po drugiej stronie amfiteatru, w loży hrabiny G.
— Jak się miewasz, panie podróżniku — zawołała ta ostatnia — wyciągając do vice-hrabiego rękę z uprzejmością starej znajomej — miło mi bardzo, żeś mnie poznał, jest mi to tem milsze, że jesteś pierwszym, który złożył mi wizytę.
— Zechcesz mi pani wierzyć — odpowiedział Morcef — że gdybym tylko wiedział o jej przybyciu do Paryża i o adresie jej mieszkania, jużbym oddawna złożył jej wyrazy uszanowania. A teraz pozwól sobie, pani, przedstawić barona Chateau Renaud, przyjaciela mego, od niego właśnie się dowiedziałem, że byłaś pani na dzisiejszych wyścigach.
Chateau Renaud skłonił się nisko.
— Więc i pan byłeś na wyścigach? — zapytała żywo hrabina.
— Tak jest, pani.
— Czy nie mógłbyś poinformować mnie, czyj to koń wygrał nagrodę „Jockey-Clubu“?
— Nie wiem, pani, właśnie o to samo zapytywałem Alberta.
— Bo wyobraźcie sobie, co mi się zdarzyło. Gdy wychodził na start ten nieznany nikomu koń, przyszły zwycięzca, podobał mi się ogromnie, to też gdy zwyciężył — zaczęłam bić brawo jak szalona. Tem się narazie skończyło. Gdy jednak wróciłam do domu, znalazłam w salonie... wiecie co?... oto złoty puhar, stanowiący nagrodę powyżej wspomnianej gonitwy, wypełniony najpiękniejszemi kwiatami po brzegi, w których znalazła się karteczka:
„Lord Ruthven hrabinie G.“.
— Otóż właśnie koń lorda Ruthvena wygrał dziś nagrodę „Jockey-Clubu” — rzekł spokojnie Morcef.
— Co?... upiór z Argentyny jest właścicielem koni wyścigowych?... Może go pan znasz w dodatku?
— Jest on nawet dobrym moim przyjacielem. Pan Chateau Renaud zna go również. W jakich barwach biegał zwycięzca?... W barwach Luige‘go Wampa?!... Nieprawdaż?... Otóż czy pani hrabina nie przypomina sobie nazwiska sławnego rzymskiego bandyty, — u którego byłem w niewoli? i jego protektora, hrabiego Monte-Christo?
— Luigi Wampa!... Hrabia Monte Christo! Prawda, prawda!... zawołała hrabina klaszcząc w drobne rączki — lecz dlaczegóż mnie właśnie przysłał on wygrany puhar?
— Dlatego, że mówiłem mu o hrabinie wiele, następnie, — że pani się tak zachwycała jego koniem.
— Spodziewam się, że pan nie wspominałeś mu przecież, jakie robiliśmy na jego temat przypuszczenia?
— Nie ręczę wcale... Ten sposób przesłania puharu, jako od lorda Ruthvena, wskazuje...
— To było okropne! Ależ ten człowiek może być teraz moim śmiertelnym wrogiem! Czy jest może w Paryżu?
— Jest.
— Jakież zrobił wrażenie?
— Ogromne! Paryż mówił o nim prawie że cały tydzień. Potem przyszła koronacja królowej angielskiej, a następnie kradzież brylantów panny Mars... więc o nim oczywiście zapomniano.
— Niech pani temu nie wierzy, co opowiada Albert — wtrącił się do rozmowy Chateau Renaud — hrabia Monte Christo do dziś jeszcze jest na ustach całego Paryża. Zadebiutował tem, że ofiarował pani Danglars konie, wartości 30.000 franków, przybrane notabene w brylanty doskonałej wody, następnie ocalił życie pani de Villefort, wreszcie wygrał na wyścigach zaszczytną nagrodę „Jockey Clubu“. Jeżeli hrabia Monte Christo nie poniecha wyskoków, które zdają się być jego zwyczajnym trybem życia, to Paryż mówić o nim będzie jeszcze długo.
— Jest to bardzo możliwe — odpowiedział Morcef — ale kto to zajął lożę austrjackiego ambasadora?
— Nie widziałam w niej nikogo — odpowiedziała hrabina. — Wracając jednak do naszej poprzedniej rozmowy: czy jesteś, hrabio Morcef, zupełnie pewien, że owa „Vendetta“, która wygrała najcenniejszą nagrodę dzisiejszego dnia, należy istotnie do hrabiego Monte Christo?
— Najpewniejszy.
— W takim razie mam wielką ochotę odesłać ten jego puhar. Przecież ja nie znam tego pana!
— Niech pani tego nie robi, bo ci przyśle drugi w szafirze wyrżnięty. To jest zwykły tryb jego postępowania. Trudno!... trzeba się z tem pogodzić.
Rozległ się dzwonek, zapowiadający, że akt drugi rozpocznie się za chwilę.
Albert z przyjacielem swym powstali.
— Czy się jeszcze zobaczymy? — zapytała hrabina.
— W antrakcie, jeżeli pani pozwoli, przyjdę dowiedzieć się, czy nie mógłbym być jej użyteczny w czemkolwiek w Paryżu?
— Mieszkam przy ulicy Rivoli Nr. 22, jestem w domu w każdą sobotę wieczorem i proszę uważać to za zaproszenie.
Morcef i Chateau Renaud skłonili się i wyszli.
Gdy wrócili na widownię, ujrzeli całą publiczność parterową z oczami zwróconemi na lożę ambasadora austrjackiego.
Przed chwilą właśnie do loży tej wszedł mężczyzna czarno ubrany, w sile męskiego wieku, w towarzystwie bardzo młodej kobiety, przybranej w strój wschodni, tak piękny i bogaty, iż zwróciło to uwagę całego teatru.
— To Monte Christo — zawołał Morcef — to on, ze swą greczynką!
W rzeczy samej był to hrabia i Hayde.
Młoda i zachwycająca piękność wschodnia stała się przedmiotem ogólnej uwagi, kobiety wychylały się z lóż, aby przypatrzeć się nietylko klasycznym rysom przybyłej, ale jeszcze i strumieniowi ognistemu, co z niej spadał jakby djamentowa kaskada.
Przez przeciąg całego aktu trwał na widowni szmer nieprzerwany, który wskazywał, iż stało się coś nadzwyczajnego, niecodziennego...
Gdy Morcef dostał się nakoniec do swego miejsca, pani Danglars dała mu znak, mówiący wyraźnie, iż pragnęłaby go widzieć w swej loży.
Morcef, jako człowiek dobrze wychowany, nie pozwolił czekać na siebie.
Gdy mu dano wyraźnie do zrozumienia, iż jest pożądany, pospieszył do loży natychmiast, gdy tylko drugi akt się skończył.
Skłoniwszy się paniom, podał rękę Debrayowi. Baronowa przyjęła go wdzięcznym uśmiechem, Eugenia — ze zwykłym chłodem.
— Na honor! — zawołał Debray — dobrze, że przybywasz mi na pomoc, jestem bowiem nawpół już tylko żywy. Pani baronowa wprost torturuje mnie zapytaniami o hrabiego Monte Christo, domaga się kategorycznie, bym się dowiedział, co on za jeden, skąd przybywa, czem się w Paryżu zajmuje i dokąd dąży? A przecież wiesz, że nie jestem Cagliostrem. Chcąc tedy wyjść z tak trudnego położenia, powiedziałem paniom: „Zapytajcie o to wszystko Morcefa, on zna hrabiego bardzo dobrze“.
— Rzecz wprost nie do wiary! — zawołała baronowa — mieć pół miljona do dyspozycji, i tak nic nie wiedzieć!
— Pani — odważył się na obronę ministerstwa Debray — chciej mi wierzyć, że gdybym miał do rozporządzenia pół miljona, tobym go użył na co innego, niż na zbieranie wiadomości o panu Monte Christo. Według mego zdania, cała jego zaleta i wada leży w tem, iż jest on conajmniej dwa razy bogatszy od Nababa.
— Nabab z pewnością nie przysłałby mi pary koni wartości 30,000 franków, z czterema djamentami w uszach wartości 5,000 franków każdy.
— O, to już jest jego słabością, to sianie brylantami — powiedział, śmiejąc się, Morcef.
— Chyba odkrył jakąś nieznaną nikomu kopalnię? Czy wiesz pan, że ma on otwarty nieograniczony kredyt na dom mego męża?
— O tem nie wiedziałem — odpowiedział Morcef — aczkolwiek jest to rzecz najzupełniej naturalna.
— Panie Lucjanie — odezwała się Eugenja — czy zauważyłeś tę kobietę, która z hrabią Monte Christo siedzi razem w loży? Jakaż ona piękna!
— Zaprawdę, ze znanych mi kobiet, pani jedna jesteś sprawiedliwą dla osób swej płci! — mówiąc to Debray przyłożył lornetkę do oczu.
— Istotnie jest czarująco, nieziemsko piękna.
— Panie Morcef, kto jest ta kobieta?
— Niestety, wiem bardzo mało, tyle zaledwie, że jest greczynką i że jest bardzo muzykalną. Jest ona, jako mi to sam hrabia mówił, jego niewolnicą.
— Przyznać należy jednak, że wygląda na królowę raczej — powiedziała baronowa.
— Z tysiąca i jednej nocy! Co za brylanty przytem...
— Ma ich za wiele trochę — zrobiła uwagę panna Danglars — gdyby nie ta powódź kamieni, mielibyśmy sposobność podziwiania jej szyi i gorsu, cudownego istotnie kształtu.
— Ah, ty artystko! — powiedziała pani Danglars — z jakąż namiętnością to powiedziałaś.
— No, a hrabia jak się pani podoba?
— Hrabia? — powiedziała panna Danglars, po chwili namysłu — hrabia jest nazbyt blady.
— Ma pani zupełną słuszność — przyznał Morcef — hrabina G. uważa go za upiora.
— To hrabina G. już powróciła? — zapytała baronowa.
— Jest w loży vis-a-vis nas — powiedziała Eugenja — niech mama spojrzy, ta z temi pysznemi włosami, jakby ze złota.
— Nie domyślasz się, panie Morcef, cobyś powinien zrobić teraz? — zmieniła temat rozmowy pani Danglars, zwracając się do vicehrabiego.
— Nie, lecz jestem cały na jej usługi.
— Powinienbyś pójść teraz z wizytą do hrabiego Monte Christo, a następnie przyprowadzić go do nas.
— O, — rzekł Morcef — zdaje mi się, że sam tu przyjdzie. Niech pani uważa, spostrzegł panią i składa jej ukłon.
Baronowa odkłoniła się hrabiemu z nieporównanym wdziękiem, lecz na tem się skończyło.
— Pójdę, spróbuję... oświadczył Morcef — może mi się uda pomówić z hrabią. Do loży jego iść jednak nie mogę, ponieważ nie byłem przedstawiony damie, która mu towarzyszy. Być może jednak, że gdy mnie zobaczy wychodzącego z loży, sam wyjdzie na me spotkanie?
Morcef skłonił się i wyszedł. Nadzieje jego spełniły się, gdy przechodził około loży hrabiego, drzwi się otworzyły. Monte Christo coś szepnął po arabsku do Alego.
Ali zamknął drzwi i stanął przed niemi, jakby na straży. Tłumy natychmiast gromadzić się zaczęły na korytarzu, ażeby się przypatrzeć nubijczykowi.
— Szczególna rzecz — powiedział Monte Christo — jak bardzo dziwny jest ten wasz Paryż i ci wasi paryżanie. Myślałby kto, że po raz pierwszy widzą nubijczyka. Zaręczam, że gdyby paryżanin przybył do Tunisu, niktby nie spojrzał na niego.
— Hrabio, nie sądź tak źle o paryżanach. Oni przyglądają się Alemu tylko dlatego, iż jest on twoim niewolnikiem. A ty jesteś w modzie...
— Czyżby?... Skądże taka łaska?
— Sam jesteś, hrabio, winien temu. Rozdajesz cugi po tysiąc luidorów, wyrywasz z objęć śmierci żony prokuratorów królewskich, wygrywasz na wyścigach najcenniejsze nagrody pod pseudonimami conajmniej oryginalnemi, wreszcie rozsyłasz złote puhary w darze nieznajomym kobietom.
— Któż ci to opowiadał te wszystkie dzieciństwa?
— Kto?... Pierwsza pani Danglars, która wprost umiera z pragnienia ujrzenia cię w swej loży, albo raczej z żądzy, ażeby ciebie w jej loży zobaczono!
— Powtarzam ci, vicehrabio, że są to wszystko dzieciństwa. Powiedz mi jednak, czy pan hrabia Morcef, twój ojciec, nigdy nie bywa w teatrze?
— Dziś będzie, o ile wiem, w loży baronowej.
— Czy to jej córka, ta piękna osoba, co siedzi z nią razem?
— Tak jest.
— W takim razie winszuję ci.
Morcef uśmiechnął się zadowolony.
Wtem dał się słyszeć głos dzwonka.
Gdy trzeci akt się skończył, hrabia Monte Christo wyszedł ze swej loży i po chwili ukazał się w loży baronowej Danglars, która na widok gościa zawołała:
— Ach! panie hrabio!... Dziękuję ci za odwiedziny, pragnęłam bowiem osobiście powtórzyć ci me podziękowania, które dotychczas na piśmie jedynie wyraziłam.
— Pani — odpowiedział hrabia — czyż jeszcze pamiętać raczysz o tej drobnostce? Ja już o niej zapomniałem.
— Tobie wolno, hrabio, ale ja nigdy nie zapomnę, żeś ocalił życie mojej przyjaciółce, pani de Villefort.
— I za to, wierzyć proszę, nie mnie należą się podziękowania. To Ali, mój nubijczyk, był tak szczęśliwy, że wyświadczył usługę panu de Villefort.
— Czy to Ali również — wtrącił się do rozmowy hrabia Morcef — wyzwolił syna mego z rąk bandytów rzymskich?
— Nie, panie hrabio — odpowiedział Monte Christo, podając rękę jenerałowi — w tym wypadku przyjmuję podziękowania, jednak, hrabio, już raz mi dziękowałeś.
— Zechce mi pani baronowa uczynić ten zaszczyt i przedstawić swej córce.
— Zna już ona pana z opowiadań doskonale... Eugenjo — rzekła baronowa następnie, zwracając się do córki — pan hrabia Monte Christo.
Hrabia skłonił się, panna Danglars lekko pochyliła głowę.
— Cóż to za piękna kobieta znajduje się w twej loży, hrabio? — zapytała Eugenja — to córka być może?
— Nie, pani — odpowiedział Monte Christo, zdziwiony tak wielką naiwnością, albo raczej obłudą — to jest bezdomna greczynka, pod moją pozostająca opieką.
— Jakże się nazywa?
— Hayde.
— Greczynka!... szepnął hrabia de Morcef.
— Tak jest, hrabio — powiedziała pani Danglars — czy też na dworze Ali Talebena widziałeś kiedy coś równie wspaniałego, jak strój tej greczynki?
— Pan hrabia służyłeś przy Janinie? — zapytał Monte Christo.
— Byłem instruktorem w wojsku paszy, w randze jenerała — odpowiedział Morcef — wszystko, co posiadam, jest z łaski tego mężnego wodza Albańczyków.
— Uważaj, hrabio — zawołał nagle Monte Christo, chwytając Morcefa za rękę i wychylając się wraz z nim z loży.
Widok bladej twarzy hrabiego, obok twarzy Morcefa, wywarł na Hayde wrażenie wstrząsające. Rzuciła się nagłym ruchem naprzód, potem cofnęła się nagle i krzyknęła słabo, tak przenikliwie jednak, że kilka osób bliżej się znajdujących krzyk ten dosłyszało.
— Co się stało twej wychowanicy panie hrabio? — zapytała Eugenja — czy nie zasłabła czasem?...
— Być może — odpowiedział hrabia — jest bardzo nerwowa i wrażliwa. Niech panie będą jednak spokojne! Mam ja na to lekarstwo! — dokończył, dobywając flakonik z kieszeni.
I hrabia po ukłonach, wyszedł szybko z loży.
Gdy znalazł się przy Hayde, była ona jeszcze straszliwie blada. Gwałtownie pochwyciła go za rękę, mówiąc:
— Z kim to przebywałeś, panie?
— Z hrabią Morcefem — odpowiedział Monte Christo — tym samym, który był na służbie u twego zacnego ojca. Hrabia przyznaje, że twemu ojcu zawdzięcza cały swój majątek.
— Nędznik! Przecież to on zaprzedał ojca mego turkom. Ten jego majątek — to zapłata za zdradę! Czyż o tem nie wiedziałeś?... panie mój!
— Słyszałem o tem wielokrotnie w Epirze, zawsze jednak bardzo niedokładnie. Byłbym ci wdzięczny, gdybyś zechciała mi to opowiedzieć kiedy...
Widząc wzruszenie Hayde, hrabia opuścił lożę, uprowadzając piękną greczynkę.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.