Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 02.djvu/304

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy to jej córka, ta piękna osoba, co siedzi z nią razem?
— Tak jest.
— W takim razie winszuję ci.
Morcef uśmiechnął się zadowolony.
Wtem dał się słyszeć głos dzwonka.
Gdy trzeci akt się skończył, hrabia Monte Christo wyszedł ze swej loży i po chwili ukazał się w loży baronowej Danglars, która na widok gościa zawołała:
— Ach! panie hrabio!... Dziękuję ci za odwiedziny, pragnęłam bowiem osobiście powtórzyć ci me podziękowania, które dotychczas na piśmie jedynie wyraziłam.
— Pani — odpowiedział hrabia — czyż jeszcze pamiętać raczysz o tej drobnostce? Ja już o niej zapomniałem.
— Tobie wolno, hrabio, ale ja nigdy nie zapomnę, żeś ocalił życie mojej przyjaciółce, pani de Villefort.
— I za to, wierzyć proszę, nie mnie należą się podziękowania. To Ali, mój nubijczyk, był tak szczęśliwy, że wyświadczył usługę panu de Villefort.
— Czy to Ali również — wtrącił się do rozmowy hrabia Morcef — wyzwolił syna mego z rąk bandytów rzymskich?
— Nie, panie hrabio — odpowiedział Monte Christo, podając rękę jenerałowi — w tym wypadku przyjmuję podziękowania, jednak, hrabio, już raz mi dziękowałeś.
— Zechce mi pani baronowa uczynić ten zaszczyt i przedstawić swej córce.
— Zna już ona pana z opowiadań doskonale... Eugenjo — rzekła baronowa następnie, zwracając się do córki — pan hrabia Monte Christo.
Hrabia skłonił się, panna Danglars lekko pochyliła głowę.
— Cóż to za piękna kobieta znajduje się w twej loży, hrabio? — zapytała Eugenja — to córka być może?
— Nie, pani — odpowiedział Monte Christo, zdziwiony tak wielką naiwnością, albo raczej obłudą — to jest bezdomna greczynka, pod moją pozostająca opieką.
— Jakże się nazywa?
— Hayde.
— Greczynka!... szepnął hrabia de Morcef.