Historynka/Rozdział XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucy Maud Montgomery
Tytuł Historynka
Wydawca Wydawnictwo J. Przeworskiego
Data wyd. 1936
Druk Zakłady Graficzne B. Wierzbicki i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Janina Zawisza-Krasucka
Tytuł orygin. The Story Girl
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XII
NIEBIESKA SKRZYNIA RACHELI WARD.

— Niema o czem mówić, — rzekła ciotka Janet poważnie, a gdy ciotka Janet z powagą twierdziła, że niema o czem mówić, znaczyło, że jeszcze nie wszystko jest stracone i że napewno prośba zostanie wzięta pod uwagę. Jeśli natomiast istotnie „nie było o czem mówić“, ciotka Janet w takich razach śmiała się tylko i unikała wszelkiej dalszej dyskusji.
Kwestją, na temat której „nie było o czem mówić“ owego dnia sierpniowego, była propozycja wysunięta przez wuja Edwarda. Najmłodsza córka wuja Edwarda wychodziła zamąż i wuj przysłał list, prosząc wuja Aleca, ciotkę Janet i ciotkę Oliwję, aby przyjechali do Halifax na uroczystość zaślubin i aby przepędzili tam choć tydzień.
Wuj Alec i ciotka Oliwja zdradzali wielką ochotę do tej podróży, lecz ciotka Janet zaraz na wstępie oświadczyła, że to niemożliwe.
— Jak możemy wyjechać i pozostawić wszystko na opiece dzieci? — oburzyła się. — Po powrocie do domu zastaniemy wszystkich chorych, a cały dom będzie spalony doszczętnie.
— Możesz być spokojna pod tym względem, — uśmiechnął się drwiąco wuj Roger. — Fela jest taką samą gospodynią, jak ty, a ja już się będę wszystkiem opiekował i będę czuwał nad tem, aby dom nie spłonął. Od kilku lat obiecywaliście Edwardowi, że go odwiedzicie, aż teraz wreszcie nadarzyła się okazja. Siano już zwiezione, a żniw jeszcze niema, więc Alec może śmiało wyjechać, tembardziej, że przyda mu się taka rozrywka. Ostatnio jest bardzo mizerny.
Mam wrażenie, że ten ostatni argument wuja Rogera najbardziej przekonał ciotkę Janet i w końcu zdecydowała się pojechać. Dom wuja Rogera został zamknięty, zaś on, Piotrek i Historynka przenieśli się na ten tydzień do nas.
— Byliśmy wszyscy uszczęśliwieni, a szczególnie uradowana była Fela, jakby się znalazła nagle w siódmem niebie. Pojęcie Feli o Raju łączyło się z samodzielnem prowadzeniem gospodarstwa, z dysponowaniem śniadań, obiadów i kolacyj, z karmieniem drobiu, dojeniem krów i wyrywaniem jarzyn z ogrodu. Oczywiście my wszyscy mieliśmy jej pomagać, lecz Fela miała być tą „główną gospodynią“, wydającą rozkazy reszcie domowników.
Historynka też była zadowolona.
— Fela nauczy mnie gotować, — wyznała mi radośnie, gdyśmy spacerowali po sadzie. — Nie uważasz, że to cudowne? W ciągu tygodnia będę się mogła w każdym razie czegoś nauczyć, prawda? O wiele łatwiej nauczyć się, gdy dorosłych niema i gdy się nie śmieją, jak człowiek popełni jakąś omyłkę.
Ciotki z wujem Alecem wyjechały w poniedziałek rano. Biedna ciotka Janet do ostatniej chwili nie mogła się otrząsnąć z niepokoju i wygłosiła nam całe mnóstwo rad i ostrzeżeń, których po chwili nie pamiętaliśmy już zupełnie. Wuj Alec prosił nas tylko, abyśmy byli grzeczni i słuchali wuja Rogera, a ciotka Oliwja uśmiechała się do nas, mówiąc, że podziela naszą radość i ma nadzieję, że zachowywać się będziemy jaknajlepiej.
— Pamiętaj o tem, żeby dzieci wcześnie chodziły spać, — wołała ciotka Janet do wuja Rogera, gdy bryczka wyjeżdżała już z bramy. — A gdyby się coś złego stało, natychmiast wyślij nam depeszę.
Wreszcie wszyscy troje wyjechali, a my zostaliśmy na gospodarstwie.
Wuj Roger z Piotrkiem poszli do roboty w pole, Fela zaś natychmiast zabrała się do przygotowania obiadu, zaprzęgając nas wszystkich również do pracy. Historynka miała obierać kartofle, Feliks i Dan mieli łuskać groch, Celinka — rozpalała ogień, a ja — wziąłem się do obierania brukwi. Ślina nam nabiegła do ust, gdy Fela oznajmiła, że na deser zrobi nam pudding z powideł.
Obrałem brukiew na kuchennym ganku, włożyłem ją do garnka i postawiłem na kuchni. Teraz byłem już wolny i mogłem swobodnie obserwować resztę towarzystwa przy pracy. W kuchni wrzało, jak w ulu, bo wszyscy spełniali swe czynności ochoczo, będąc w jaknajlepszych humorach. Historynka obierała kartofle dziwnie wolno i niezgrabnie, bo nie była przyzwyczajona do pracy przy gospodarstwie. Dan i Feliks łuskali groch, męcząc jednocześnie Pata, któremu od czasu do czasu przylepiali strączki to do uszu, to do ogona. Fela, zarumieniona i poważna, odmierzała uważnie mąkę i cukier.
— A ja siedzę na prawdziwej tragedji, — odezwała się nagle Historynka.
Obydwaj z Feliksem spojrzeliśmy na nią zdziwieni. Nie rozumieliśmy dokładnie, co to była za „tragedja“, lecz nigdy nie posądzilibyśmy o to starej niebieskiej drewnianej skrzyni, na której Historynka w danej chwili siedziała.
Stara skrzynia stała w kącie między stołem i ścianą i ani ja, ani Feliks nie zwracaliśmy nigdy na nią specjalnej uwagi. Była duża i ciężka, a Fela zawsze sarkała na nią, ile razy zamiatała kuchnię.
— Ta stara niebieska skrzynia kryje w sobie tragedję, — wyjaśniła nam Historynka. — Znam tę tajemnicę dokładnie.

Szkic dużego kufra zamkniętego na kłódkę, stojącego na podłodze pod ścianą. Nad nim unosi się niewyraźna zjawa

— Cała wyprawa ślubna kuzynki Racheli Ward znajduje się w tej starej skrzyni, — dorzuciła Fela.
Któż to była kuzynka Rachela Ward? I dlaczego cała jej ślubna wyprawa zamknięta była w tej starej niebieskiej skrzyni, stojącej w kuchni wuja Aleca? Domagaliśmy się opowiedzenia tej historji, i Historynka zaczęła ją nam opowiadać, nie przestając jednak obierać kartofli. Wprawdzie kartofle bardzo na tem ucierpiały — Fela orzekła, że były wyjątkowo niestarannie obrane — ale zato opowieść wydała nam się nieprzeciętnie zajmująca.
— Smutne to dzieje, — mówiła Historynka, — a było to wszystko przed pięćdziesięciu laty, gdy jeszcze dziadek i babcia King byli zupełnie młodzi. Pewnej zimy przyjechała do nich kuzynka babci, Rachela Ward, na dłuższy pobyt. Pochodziła z Montrealu i była sierotą taksamo, jak Rodzinny Duch. Nie wiem dokładnie, jak wyglądała, ale sądzę, że musiała być zupełnie ładną dziewczyną.
— Mama powiada, że była strasznie sentymentalna i romantyczna, — wtąciła Fela.
— Możliwe, w każdym razie podczas tej zimy poznała Willa Montague. Wszyscy mówią, że był bardzo przystojny...
— I straszny flirciarz, — dorzuciła Fela.
— Felusiu, bądź łaskawa nie przerywać, bo to psuje cały efekt. Jakbyś się czuła, gdybym ja naprzykład chciała do puddingu dołożyć takich przypraw, które są zupełnie nie odpowiednie? Właśnie ja się tak samo czuję, jak mi ktoś przerywa. Otóż Will Montague zakochał się w Racheli Ward, a ona w nim i postanowiono, że się pobiorą na wiosnę. Biedna Rachela, była tak strasznie szczęśliwa tej zimy! Całą wyprawę uszyła sobie własnoręcznie. Zresztą wówczas wszystkie dziewczęta szyły sobie wyprawy, bo nie znano jeszcze zupełnie maszyn do szycia. Wreszcie w kwietniu nadszedł dzień ślubu i przy jechali goście, a Rachela w swej ślubnej sukni czekała na pana młodego. Ale... — Historynka odłożyła nóż i kartofel, załamując swe wilgotne dłonie... — ale Montague wcale się nie zjawił!
Doznaliśmy teraz takiego uczucia, jakbyśmy należeli do grona owych oczekujących gości.
— Co mu się stało? Czy umarł? — zapytał Feliks.
Historynka westchnęła, sięgając znowu po kartofel.
— Wyobraźcie sobie, że nie, chociaż może właśnie tak byłoby lepiej, bo zakończyłoby się wszystko przyzwoicie i romantycznie. Nie, stało się coś o wiele gorszego. Poprostu uciekł, bo miał straszne długi! Postąpił, jak łotr, mówi zawsze ciotka Janet. Nawet słowa nie napisał do Racheli i nigdy już o nim więcej nie słyszała.
— Świnia! — wybuchnął oburzony Feliks.
— Oczywiście Rachela została ze złamanem sercem. Gdy dowiedziała się dokładnie o tem, co się stało, zebrała całą swoją wyprawę, cały swój zapas bielizny i niektóre prezenty otrzymane od znajomych i to wszystko zapakowała do tej starej niebieskiej skrzyni. Potem wyjechała z powrotem do Montrealu i zabrała z sobą klucz. Więcej już nigdy nie wróciła na Wyspę — przypuszczam, że nie mogła wrócić, bo zaznała tu zbyt wiele przykrości. Do tychczas mieszka w Montrealu i nigdy zamąż nie wyszła. Jest już teraz starą kobietą, bo ma już prawie siedemdziesiąt pięć lat. A tej skrzyni od tego czasu nigdy nie otwierano.
— Dziesięć lat temu mama pisała do kuzynki Racheli, — odezwała się Celinka, — prosząc ją, aby otworzyła skrzynię i przekonała się, czy niema tam moli. W skrzyni od tyłu jest taka duża dziura, że palec można wsadzić. Kuzynka Rachela odpisała, że pozwala mamie otworzyć skrzynię i że z temi rzeczami mama może zrobić, co jej się żywnie podoba. Zaznaczyła przytem, że wolałaby sama nie dotykać tych rzeczy i pozostawić je tak, jak były dotychczas. Mama oświadczyła, że umywa od wszystkiego ręce i o mole nie będzie się więcej troszczyła, ale, gdyby tak kuzynka Rachela musiała za każdym razem podczas szorowania podłogi odsunąć tę ciężką skrzynię, to napewnoby się wyleczyła ze swych sentymentalnych bredni. Ja jednak mam wrażenie, — zakończyła Celinka, — że czułabym się zupełnie taksamo, gdybym była na miejscu kuzynki Racheli.
— A cóż tam jest takiego, na co kuzynka Rachela tak się boi spojrzeć? — zapytałem z ciekawością.
— Mama przypuszcza, że pisząc tak, miała na myśli swoją ślubną suknię, a ojciec twierdzi, że tu idzie najprawdopodobniej o fotografję Willa Montague, — odpowiedziała Fela. — Ojciec widział, jak tę fotografję kładła do skrzyni, zresztą ojciec orjentuje się dobrze, co w tej skrzyni leży. Miał wówczas dziesięć lat, jak kuzynka Rachela stąd wyjechała. W skrzyni tej jest podobno muślinowa ślubna suknia, welon... i... i... — Fela opuściła wzrok ku ziemi i zarumieniła się nagle.
— Jest tam halka, ręcznie haftowana od dołu do samego pasa, — dopomogła jej chłodno Historynka.
— I porcelanowy koszyczek do owoców, z jabłkiem na pałączku, — ciągnęła dalej Fela, odetchnąwszy z ulgą, — i serwis do herbaty i błękitny lichtarz.
— Bardzobym chciała obejrzeć te wszystkie rzeczy, — westchnęła Historynka.
— Ojciec powiada, że nigdyby nie otworzył tej skrzyni bez pozwolenia kuzynki Racheli, — oznajmiła Celinka.
Obydwaj z Feliksem spojrzeliśmy z szacunkiem skrzynię. Nabrała ona całkiem nowej wartości w naszych oczach i wydała nam się nagle czemś w rodzaju mogiły, w której zostało pogrzebane uczucie minionych lat.
— A co się stało z Willem Montague? — zapytałem.
— Nic! — odparła Historynka ze złością. — Żył dalej, ciesząc się najlepszem zdrowiem. Uregulował jakoś później swoje sprawy z wierzycielami i po kilku latach wrócił na Wyspę. Później ożenił się z ładną bogatą dziewczyną i był z nią podobno bardzo szczęśliwy. Czyście słyszeli kiedyś w życiu o takiej niesprawiedliwości?
— Edgarze King, — zawołała nagle Fela, zaglądając do garnka — postawiłeś brukiew na ogniu, jakby to były zwykłe kartofle!
— A niedobrze zrobiłem? — wyszeptałem, rumieniąc się ze wstydu.
— Cudownie! — mruknęła szyderczo Fela, wyciągając z garnka brukiew i krając ją w drobne kosteczki wśród ogólnego śmiechu reszty towarzystwa. W tej chwili jednogłośnie zaopinjowano, że powiększyłem grono rodzinnych „niezgrabiaszów“.
Wuj Roger wybuchnął głośnym śmiechem, gdy się o tem dowiedział, a później śmiał się jeszcze głośniej, gdy Piotrek opowiedział mu, jak Feliks chciał tego wieczoru wydoić krowę. Feliks dotychczas znany był z tego, że łakomie wypijał całe mleko ze szkopa, lecz nigdy jeszcze nie próbował własnoręcznie „wydoić całej krowy“. Nic dziwnego, że i tym razem to mu się nie udało, bo krowa wierzgnęła nogą, szkopek się przewrócił i mleko wylało się co do kropli.
— A co się robi, jak krowa nie chce spokojnie stać? — zapytał Feliks zagniewany.
— Właśnie to jest rzecz najtrudniejsza, — rzekł wuj Roger, kiwając ze smutkiem głową.
Śmiech wuja Rogera był zawsze dla nas wszystkich ogromnie nieprzyjemny, lecz ten jego smutek był stanowczo jeszcze straszniejszy.
Tymczasem w śpiżarni Historynka opasana fartuchem zgłębiała tajemnicę pieczenia chleba. Roznieciła ciasto pod okiem Feli, a jutro rano miała je upiec.
— Najprzód z samego rana musisz dokładnie wygnieść ciasto, — uczyła ją Fela, — i im wcześniej to zrobisz tem lepiej, bo przecież w nocy jest teraz bardzo ciepło.
Po tych wskazówkach Feli położyliśmy się wszyscy do łóżek i zasnęliśmy tak spokojnie, jakby nie istniały na świecie żadne tragedje niebieskich drewnianych skrzyń, niepokrajanej brukwi i wierzgającej krowy, która taką hańbą okryła imię naszego Feliksa.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lucy Maud Montgomery i tłumacza: Janina Zawisza-Krasucka.