Przejdź do zawartości

Hero i Leander (Muzajos, tłum. Konarski, 1895)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Muzajos
Tytuł Hero i Leander
Pochodzenie Obraz literatury powszechnej
Redaktor Piotr Chmielowski,
Edward Grabowski
Wydawca Teodor Paprocki i S-ka
Data wyd. 1895
Druk Drukarnia Związkowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Franciszek Konarski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Hero i Leander.
Prześliczna Hero z woli rodziców jest kapłanką Afrodyty w Sestos. Skazana w ten sposób na dozgonne dziewictwo.

W nadmorskiej wieży, którą po przodkach dziedziczy,
Mieszka więc, rzekłbyś, równa władczyni Kiprydzie.
Nigdy ona w dziewiczej skromności i wstydzie
Rozmowy innych niewiast ni zabaw nie dzieli,
Ni serca pląsem w kole rówieśnic weseli,
Przed zawiścią zjadliwą strzegąc swojej cześci —
Bo na piękność zawistny bardzo ród niewieści!
Ona ciągle śle tylko modły Afrodycie,
A chcąc z matką niebianką przebłagać i dziécię,
Erosowi też często dań ofiarną składa,
Grotów jego widokiem strwożona i blada.
A przecież nie zdołała ujść ognistej strzały!

Raz bowiem, podczas uroczystości, na którą, jak zwykle, zebrały się tłumy okolicznych mieszkańców, ujrzał ją po raz pierwszy Leander z Abydos, położonego na przeciwległym brzegu Hellespontu.

Oto w świątynię Hero wstępuje dziewicza,
Siejąc wokoło blaskiem cudnego oblicza,

Tak, jak o wschodzie świeci księżyc bladolicy.
Rumieniec tylko zakwitł na twarzy dziewicy,
Jak róża, co dwubarwną pierś z pączka wychyla:
Więc rzekłbyś, że się wdzięcznie oczom twym przymila
Z jej postaci obrazek w róże strojnej łąki...
Mylnie w trzech Gracyj starzy wierzyli istnienie:
Bo gdy ona z uśmiechem rzuci ci wejrzenie,
Oko każde — ich setkę sieje blaski swemi.

Na jej widok nietylko młodzi, ale nawet starsi zajmują się płomieniem miłości.

Ty zaś, biedny Leandrze, widząc cud dziewoję,
Nie chciałeś skrycie żądłem zatruć serce swoje;
Lecz ognistemi strzały znienacka rażony,
Żyć już nie chcesz na świecie bez pięknej Herony!
Pod ócz jej blaskiem strzelił żar uczuć płomieniem,
Serce — wrzało pod ognia niezwalczonem tchnieniem!
Bo piękność cnej dziewicy, która zachwyt budzi,
Ostrzej, niż wartka strzała, rani serca ludzi.
Oko jej droga — oko srogie groty ciska,
W serca młodzieńca ranie szukając siedliska.
I jego więc zdjął podziw, śmiałość, wstyd i trwoga,
Drży w sercu; wstyd mu, że popadł w moc wroga.
Zdumiał na tyle cudów — lecz miłość wstyd płoszy!
Śmiałość więc w duszy pieszcząc i śniąc o rozkoszy,
Staje przed nią.

Hero, rażona także grotem Erosa, nie może pozostać obojętną na jego miłosne zaklęcia; oznajmia mu przecież, żeby się nie spodziewał posiąść jej otwarcie za żonę.

„Szumu fal pełna wieża, co się k’niebu wspina —
To dom mój; ze mną mieszka służebna jedyna.
Tam przed miastem, u brzegu, co nad fal pokładem
Stromych się wznosi, morze jedno mi sąsiadem,
Gdyż tak rodziców srogie kazały wyroki!
Ni tam rówieśnic którą, ni ochocze skoki
Młodzieży w tańcu ujrzysz, lecz czy noc, czy dnieje,
Wciąż tylko świst burz morskich w uszach ci szaleje!“

Rozkochany Leander proponuje jej małżeństwo tajemne.

„Dziewczę! dla twej miłości mórz przebrnę otchłanie,
Choćby ogniem kipiało, bez dna było morze,
Nie drżę przed zgubnym wałem na wodnym przestworze,
Ni też ryku się zlęknę fal, ziejących grzmotem!
Zawsze nocą, przemokły, nurtów niesion lotem,
Ja, mąż twój, Hellespontu przebrnę wirowisko,
Bo nawprost twego miasta mój gród leży blizko —
A nim Abydos. Ty zaś z swej wieży wysokiej
Pochodnię tylko wznieś mi wśród nocnej pomroki,

Aby mnie, korabiowi Erosa, wśród jazdy
Gdy ją ujrzę, służyła za przewodnie gwiazdy....
Lecz strzeż się, kochanie,
Aby wichrów gwałtownych nie zgasiło wianie,
Pochodni, światłodajnej przewodniczki życia,
Bo zginę!“....
Stanął układ — połączyć miał ich ślub tajony;
I przysięgli, pochodnię wzywając na świadki.

Odtąd codziennie, gdy zmrok zapadał, Leander przepływał cieśninę przy świetle pochodni, którą zapalała Hero, i nad ranem tą samą drogą wracał do Abydos.

Tak swą miłość przeważną w skryte tuląc ciemnie,
Ukradkiem się Kiterą poili wzajemnie.
Lecz czas krótki tak żyli i niedługo wzajem
Tej tułaczej żeniaczki cieszyli się rajem.
Bo gdy nadszedł czas zimy, co świat śniegiem bieli,
Kłębiąc spiętrzone wiry przepastnych topieli,
A bezdeń mórz ruchliwą i mokre posady
Ryły wciąż wichrów wściekłych hukliwe gromady,
Morza toń rozszalałym siekąc uraganem:
Żeglarz już okręt czarny po morzu smaganem
Ciągnął do brzegów suchych bezpiecznej przystani,
Rozhukanej i zdradnej strzegąc się otchłani —
Lecz ciebie strach nie wstrzymał mroźnej nawałnicy,
Wielkoduszny Leandrze, a hasło z wieżycy,
Błyszcząc znanem światełkiem, co ci dziewosłębi,
Uwiodło cię, coś gardził rykiem wściekłych głębi.
O zdradne i okrutne! Hero zaś nieboga,
Winna była, gdy zima zbliżyła się sroga,
Pozostać bez Leandra....
Lecz ją szał i los przemógł: więc w szału brnąc toni,
Śmierci już, nie miłości pochodnię ma w dłoni!
Noc była — kiedy wichry fal ziejące grzmotem,
Wichry, mroźnym oddechem rażące, jak grotem,
Tłumnie ku brzegom morskim runęły zawieją.
Lecz i wtedy Leander, ożywion nadzieją
Utęsknionej Herony, podążał miotany
Na fal grzbiecie. Już bałwan roztrąca bałwany,
Otchłań wre — a z powietrzem zmieszało się morze!....
Leander zaś nieszczęsny na srogiem przestworzu
Wciąż błaga Afrodytę, co z morza zrodzona,
Wciąż nawet mórz samego władcę Posejdona.
Boreasza też zdrajcy Atenki[1] nie mija —
A przecież nie wspomogła go ręka niczyja
I Eros Przeznaczenia nie wstrzymał wyroku!

Bo w piętrzących się zewsząd przed nim fal natłoku
On się błąka miotany; omdlały nóg siły,
Rąk mu strudzonych władze ruchu odmówiły,
A wody moc się wielka do gardła mu wciska —
I pił ten zgubny trunek wirów topieliska!
A w tem pochodnię zdradną wichrów gasi wycie,
A z nią — miłość Leandra biednego i życie!...
Jego niema — a Hero wciąż z bezsennym wzrokiem
Stała, a strach w jej sercu nurtuje potokiem.
Zorza błysła — kochanka nie ujrzała przecie!
Wzrokiem więc po rozległym morza wodzi grzbiecie,
Czy zbłąkanego męża oko nie dobieży,
Gdy pochodnia już zgasła. A wtem — u stóp wieży
Spostrzegłszy ciało męża wśród skał poszarpane,
Rwie na swych piersiach szaty misternie utkane,
Gwałtownym skokiem z wieży wyniosłej, szalona,
Rzuca się w toń przepastną...
Zginęła Herona,
W zgonu godzinie zgonem poprzedzona męża,
A tak w wspólnym uścisku i śmierć ich zwycięża.

(Fr. Konarski).




  1. Boreasz porwał za żonę Orejtyę, córkę Erechteusza, króla ateńskiego.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Muzajos i tłumacza: Franciszek Konarski.