George Sand (Wotowski)/Filiżanka herbaty

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł George Sand
Podtytuł Aurora Dudevant. Kobieta nieposkromionych namiętności. Ostatnia miłość w życiu Chopina
Wydawca „Drukarnia Teatralna“ F. Syrewicza i S-ki
Data wyd. 1928
Druk „Drukarnia Teatralna“ F. Syrewicza i S-ki
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator Julien-Léopold Boilly
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


FILIŻANKA HERBATY.

Około połowy lutego zdrowie Musset’a poczęło się poprawiać. Po okresach podniecenia nastąpiło przygnębienie, podczas którego wydawał się nieprzytomnym. George Sand i Pagello czuwali przy jego łożu i trawili długie godziny na rozmowie. Opowiadała o literaturze, poetach i artystach Wenecji, on wpatrywał się i rumienił pod jej wzrokiem.
Dnia pewnego chory prosił, aby oddalili się ponieważ pragnie zasnąć. Pozostawszy sam na sam, zapytał Pagello pisarkę czy nie zamierza stworzyć romansu, któryby opiewał „piękną Wenecję.“
— Być może! — odrzekła i pochwyciwszy arkusz papieru poczęła na nim coś szybko kreślić.
Gdy skończyła, trwała przez chwilę w milczeniu, z głową ujętą w dłonie. Nagle powstała i patrząc uporczywie na lekarza, wręczyła mu przed chwilą napisaną kartkę.
— To dla pana!
Pagello nie rozumiał jeszcze, czy nie chciał zrozumieć.
— Komu mam oddać? — zapytał.
George Sand szybko nakreśliła adres:
„Do głupca Pagello!“
Poczem podeszła do łóżka chorego pytając:
— Czy sądzi pan doktór, że noc będzie spokojna?
— Tak! — odparł i opuścił pokój.
Na dole przy drżącym płomieniu świecy czytał. To co mu wręczyła George było oświadczynami, ujętemi w formę romansu.
„Ty przynajmniej — pisała — nie będziesz mnie zdradzał, nie będziesz czynił próżnych obietnic i przysiąg. Czego daremnie szukałam u innych, może również nie odnajdę w tobie, ale łudzić się jeszcze mogę, że to posiadasz. Mogę jeszcze wierzyć w marzenia i wymownie tłomaczyć sobie twoje milczenie...“


∗                    ∗

W parę dni potem, gdy nieszczęsny Alfred otworzył na chwilę oczy, ocknąwszy się nagle z ciężkiej maligny, ujrzał dziwną grupę. Raz jeszcze spojrzał, niedowierzając.
— Koszmar... pomyślał, i zamknął oczy.
Przy stole, czule objęci, siedzieli George Sand i Pagello. Coś szeptali do siebie cicho, uśmiechali, zamieniali pocałunki...
Nazajutrz Musset poczuł się lepiej. Dziwna wczorajsza wizja nie dawała mu spokoju. Było to jednak coś tak niezwykłego, niemożebnego, iż nie odzywał się słówkiem, by znów nie posądzono, iż zapada w malignę. Podejrzenia go jednak trawiły, postanowił udawać śpiącego. Zdrzemnął się istotnie a gdy nad wieczorem koło ósmej otworzył oczy, ze schodów dobiegł do niego czuły szept Sand. Tak może się żegnać tylko kochanka z kochankiem.
— Coś tam robiła? — zapytał wchodzącą do pokoju George.
— Świeciłam doktorowi, ciemno na schodach — odparła najspokojniej. — Czy lepiej się czujesz?
— Tak... udał śpiącego.
Noc całą przepędził okropną. Wraz z siłami przybywało straszliwe przeczucie zdrady. Musiał mieć pewność. Nazajutrz, może dzięki polepszeniu, czy też naprężonym do niemożliwości nerwom czy wskutek trapiącego go podejrzenia, zerwał się z łóżka. Począł rozglądać się dokoła. W sąsiednim saloniku stał stół zastawiony dla dwojga osób, lecz na nim tylko jedna filiżanka. Szukał wszędzie, na meblach, nawet pod meblami... drugiej nie znalazł.
— Czy Pagello wczoraj bawił długo? — zapytał.
— Wyszedł po północy!
— Rozbierałaś się sama czy pomagał ci ktoś?
— Nie... nie wołałam służącej!
— Piłaś herbatę z doktorem?
— Tak!
— Jakim tedy cudem się dzieje, że jest tylko jedna filiżanka?
— Zabrano drugą!
— Kłamstwo! Nic nie zabrano, skoro mówisz, że po wyjściu Pagella nie wzywałaś pokojowej... Piliście z tej samej!
— Gdyby nawet tak było — hardo odparła Sand — to nie masz prawa wtrącać się do tych spraw! Rozchorowałeś się z rozpustnego życia, a przódy oświadczyłeś, że mnie nie kochasz...
— Musisz szanować pozory, bo uchodzę za twego kochanka! Poczekajcie choć dni parę, kiedy wyjadę i mnie nie będzie!
Cały dzień upłynął w grobowem milczeniu; wieczorem Alfred wchodzi niespodziewanie do pokoju i widzi, jak George pisze list.
— Do kogo piszesz?
— Nie piszę a czytam! — i szybko zgasiła światło.
— Skoro czytasz, czemu gasisz światło?
— Samo zgasło! Zapal!
Musset z powrotem zapala świecznik.
— Ach! Powiadasz, że czytasz a nie masz książki!... Powiedz raczej nędzna nierządnico, że piszesz do swego kochanka!
Sand zerwała się z miejsca, jak pantera.
— Ty będziesz mnie jeszcze znieważał! Ty, co stawiałeś moją osobę w jednym rzędzie z ulicznicami? Tylko przez pamięć na twoją matkę pozostałam tu dotąd pókiś chorował, jak pies przywiązana do twojego łoża, nie rozbierając się tygodniami całemi... Teraz?... Ani chwili nie pozostanę dłużej... Puść mnie... Pójdę gdziekolwiek-bądź... sama... byle precz od ciebie!
Rzuciła się ku drzwiom. Musset zastąpił drogę.
— Tak, mówił powoli, stojąc ze skrzyżowanemi na piersiach rękami, tak rozumiem, chcesz wymknąć się z tego domu! To ci się nie uda! Znam dobrze twoje zwykłe figle i sposoby! Nie z jednym podobną historyjkę urządzałaś! Przypomnij sobie Sandeau!
— Podły!
— Czy podły, nie wiem, ale jestem przewidujący. Pragniesz biec do szlachetnego doktora Pagello i wytłomaczyć mu, że zwarjowałem i w napadzie szału pragnąłem pozbawić cię życia. Pomysł znakomity i godny twoich powieści! Ale zapowiadam: nie wyjdziesz!... chcę cię uchronić od popełnienia nowej podłości... w przeciwnym razie...
— Co w przeciwnym razie? podchwyciła nieco zmieszana.
— W przeciwnym razie, kończył powoli poeta, jak mnie tu żywego widzisz i jak we Francji coś znaczy moje nazwisko, wkleję ci takie epitafjum na twoją opinję, że raz na zawsze przygwożdżę tą całą literacką sławę! Przynajmniej niech wiedzą kim jesteś istotnie!
George zbladła, poczęła cicho łkać, poczem swoim zwyczajem wyrzekać, jęczeć, spazmować i wić się w konwulsjach.
— Nienawidzę cię, powtarzał Musset, patrząc obojętnie na rzeczywiste czy udane wybuchy oburzenia i rozpaczy. Nie graj komedji... Mnie tem nie wzruszysz ani przekonasz... A jeśli chcesz przekonać... zadrwił, zażyj wzorem twoich bohaterek... trucizny!


∗                    ∗

Życie stawało się nie do zniesienia.
Sand obawiała się w gruncie Alfreda, obawiała, iż w przystępie podrażnionych nerwów, zazdrości i gniewu, będzie do wszystkiego zdolny, nie cofnie przed niczem. Nie chciała doprowadzać do ostateczności również ze względu na stosunki paryskie, gdzie jej postępowanie mogło być rozmaicie a niezbyt przychylnie komentowane. Chwilowo przycichła, udawała jedynie przyjaźń dla Pagello, zapewniając, że nic ją z nim nie łączy, a rozterkę trawionego namiętnością serca, wylewała w listach.
„Czy będziemy mieli dość siły — pisała w dni parę do doktora — by ukrywać przed nim nadal naszą tajemnicę? Kochankowie nie mają cierpliwości i nie umieją się maskować. Szkoda żem nie wzięła pokoju w innej oberży, moglibyśmy się swobodnie widywać, nie przyczyniając mu zmartwienia i nie ryzykując, że którego dnia popadnie w szał i posunie do ekscesów... Jemu wybaczyć już nigdybym nie mogła. Nawet, jeśli okaże skruchę. Przedewszystkiem nie wierzę w jego skruchę; o ilebym nawet przebaczyła, powróciłby wnet do starych nałogów. Jego duszy brak siły i szlachetności prawdziwej!.. Aby zaś zachować moją miłość i szacunek należy być bliskim doskonałości. Czym godna znaleźć podobny ideał? Niestety, tyle cierpiałam, tyle szukałam... daremnie... A może to ty, mój Pietro, urzeczywistnisz nakoniec sen złoty? Czemu spotkałam cię tak późno? Wszak przynoszę ci w darze urodę napiętnowaną biegiem lat, serce wyziębione zwątpieniem! Lecz nie! Nie wierz... Moje serce nie jest oziębłe! Jest surowe, podejrzliwe, zmienne... ale silne! Nigdy równie mocno nie wyczuwałam jego tętna i żaru, jego młodości, jak w wieczór ów, pamiętasz... kiedyś obsypywał mnie pieszczotami...“
Jak widzimy, wbrew zapewnieniom niektórych biografów, starających się za wszelką cenę obronić pisarkę od zarzutu zawiązania miłosnego „flirtu“ przy łożu chorego Musseta i udowadniających, iż romans w pełnem znaczeniu tego słowa pomiędzy nią a lekarzem, rozpoczął się dopiero po wyjeździe poety z Wenecji — przytoczony list świadczy o zgoła innym stosunku.
Nic też dziwnego, że pani Sand pozostawała w głębokiej duchowej rozterce, nie wiedząc co czynić, dręczona sprzecznemi uczuciami obawy przed skandalem z jednej strony, z drugiej zaś — niepohamowanego porywu namiętności do nowego faworyta.
Co dalej? I tak źle i tak nie dobrze. Zerwać z Alfredem? Ale jak? Jako nieodrodna a perfidna córka Ewy, do zdrady jawnie przyznać się nie mogła, nie mogła się przyznać do miłosnego kaprysu... Więc...
Wybawienie przyszło z nieoczekiwanej, w żadnym wypadku strony, ze strony... Musseta.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.