Frytjof (Tegnér, tłum. Wiernikowski)/Pieśń XIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Esaias Tegnér
Tytuł Frytjof
Wydawca nakład tłumacza
Data wyd. 1861
Druk Jozafat Ohryzko
Miejsce wyd. Petersburg
Tłumacz Jan Wiernikowski
Tytuł orygin. Frithiofs saga
Źródło skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
PIEŚŃ XIX.
Pokuszenie.
Treść.
(Powrót wiosny. — Łowy urządzone przez Rynga dla królowej. — Zboczenie króla z gościem i oddalenie się od reszty myśliwych. — Doświadczenie. — Propozycya zgody. — Odpowiedź rozpaczającego Frytjofa.)



Wraca wiosna: ptaszki grają, las się krzewi, śmieje słońce,
Rzeki wolne z gór strącają nurty swoje śpiewające;
Róża kraśna, gdyby Freja, znów wytryska z pączka śmiele,
W sercu ludzi znów się budzi męztwo, nadzieja, wesele!

Stary król urządza łowy dla młodej, pięknej królowej.
W różnobarwnej dwór odzieży na wezwanie pana bieży;
Brzęczą łuki, grzmią kołczany, konie rżą, wzbijają kurze,
I sokoły krzyk wesoły wznoszą, trzęsąc się w kapturze.

Owoż i królowa łowów!... Gościu! strzeż się, strzeż uroku!
Lśni na białym koniu ona, niby gwiazda na obłoku;
Napół Freja, napół Rota[1] — ba, cudniejsza od niebianek!
Nad ubiorem głowy kraśnym z piór błękitny strzępi wianek.

Nie patrz na ten błękit oczu, nie patrz na złoto warkoczu!
Kibić w górę wystrzelona, pierś okrągła wytoczona.
Nie podziwiaj róż, lilii — krasy lica, krasy szyi —
Nie łów uchem dźwięcznej mowy, co jak zefir brzmi majowy!

Hej na łowy! hop-hop! ura! z drogi łąka, z drogi góral
Róg powietrze hukiem zmąca, sokół o Walhallę trąca.

Kniej mieszkańce mkną z popłochu, kto do gęstwy, kto do lochu,
A za nimi Walkyrija z dzidą konno się uwija.

Lecz nie zdąża konung stary za myśliwców dziarskim rojem.
Obok jedzie Frytjof blady, z biciem serca, z niepokojem;
Czarnych, pełnych gwałtu myśli tłum się budzi w jego duszy,
Niczem skargi ich bolesnej, ni wołania niezagłuszy.

— »Czemu-żem opuścił morze, wpadł na ciężkie klęsk rozdroże —
»Morze ciężkich dum nie trzyma — dmuchnie z nieba wiatr — dum niema!
»Gdy wikinga boleść toczy, wnet ją płoszą morskie tany,
»Wnet oręża świetnym blaskiem, duszy jego mrok rozwiany!

»Tu inaczej! ciągła żądza czarnem skrzydłem skroń mi tłucze,
z Tu w tęsknocie niewysłownej senne jakieś życie włóczę!
»Ni świątyni Balderowej, ni ślubu co mi w niej dała,
»Tu zapomnieć ja nie mogę! Lecz czyż ona ślub stargała?

»Nie! to bogi, nasze wrogi, których sczęściem swym dręczymy,
^Przesadzili kwiat mój drogi z łona Wiosny w łono Zimy.
»Cóż po moim kwiecie Zimie? cenę jego czyż poznała,
»Kiedy pączek, liść, łodygę, chłodnym w lody tchem odziała?!« —

Tak on duma — wtem wjeżdżają w obręb samotnej doliny,
Niby w wąwóz, otoczony lasem olchy i brzeziny.
Zsiada z konia Ryng i rzecze: »Cudna świeżość tego lasu:
»Znużon jestem — wypocznijmy — chciałbym użyć nieco wczasu.« —

— »Spać ci, królu, (rzekł gość) na tej twardej ziemi, ja nie radzę,
»Ciężki będzie sen — dwór blisko — pozwól, tam cię odprowadzę.« —
— »Sen (odpowie Ryng), jak inne bogi nieczekany schodzi;
»Gospodarzowi przy gościu czyż się wypocząć niegodzi?«


Frytjof płascz z ramienia spuscza, rozpościera i usiada;
Konung głowę bez namysłu na kolanie jego składa.
Śpi spokojnie, jak po wojnie śpią na tarczach wojownicy,
Lub jak syn, ukołysany, śpi w objęciu swej rodzicy.

Cyt! czarnego ptaka pienie z zagałęzi się przekrada:
»Kończ Frytjofie spór odwieczny, uśpionego zabij dziada,
»Porwij żonę — wszakże ona twa, przez całus narzeczona;
»Nikt was w kniei tu niewidzi, — a ten milczy kto raz skona!«

Słucha młodzian, cyt! znów pieniem biała ozwie się ptaszyna:
»Oko ludzkie was niewidzi — lecz dostrzega wzrok Odyna!
»Wróg twój senny i bezbronny — z nim nie trudna w kniei sprawa —
»Lecz gdy zbrodnią dopniesz celu, w co się twa obróci sława?«

Milkną głosy. — Frytjof chwyta dłonią silną miecz bojowy
I ze zgrozą go odrzuca w najciemniejszy kąt gajowy.
Zgrzytnął czarny ptak i ruszył — aż w Nastrandu[2] głębiach zginął;
Biały zabrzmiał gdyby aria, i ku słońcu wprost popłynął.

Wstaje konung: »Jak wybornie spałem kilka chwil znużony!
Słodko sypia kto orężem bohatera osłoniony! —
Lecz co widzę! gdzież ten oręż, co tak błyskał jak grom w niebie?
Przecież nigdyście nie mieli opusczać nawzajem siebie! —

»Gdzie on, powiedz?« — »Fraszka, królu! mieczów Północ ma bez liku...
Stal burzliwa, niezna miru, przechowuje złość w języku.
Ciemne duchy Niffelhemu, w bułat wkradłszy się nie syty
Nie szanują snu, ni skroni srebrnemi włosy pokrytej!« —

— »Tak, młodzieńcze! wiedz: — nie spałem, jeno ciebie doświadczałem
Jak mieczowi tak i tobie ufam tylko ja po probie.

Jesteś Frytjof; jużem zgadł to gdyś krok pierwszy zwrócił ku mnie;
Stary Konung dawno zbadał, co gość młody krył rozumnie.

»Powiedz wszakże: czegoś przyszedł niosąc lice zatajone?
Chciałżeś porwać Ingeborgę? małżonkowi wydrzeć żonę?
Na gościnnej Cześć biesiadzie czyż się zjawia bezimienna?
Tarcza jej, jak słońce, jasna — twarz odkryta i promienna.

»Sława grzmiała o Frytjofie, że drżą przed nim ludzie, bogi,
Że zuchwale kruszy tarcze, pali świątynie bez trwogi.
Więc myślałem, z tarczą wojny on do mego kraju wpadnie;
Aż tu widzę: w kostur zbrojny, milczkiem on się w dom mój kradnie!

»Czego nadół spusczasz oczy? i jam przecież był młodzieniec;
Żywot nasz — to walka wieczna; młodość — berserk zapaleniec!
Trzeba sciskać ją tarczami, aż przestanie razić szałem! —
Doświadczyłem — żal mi ciebie! — Zgoda! Wszystko zapomniałem!

»Jużem stary — prędko muszę zejść i usiąść pod kurhanem —
Wtedy żonę weź jak swoję, kraju mego zostań panem,
A tymczasem bądź mi synem, ja ci będę ojcem drugim;
Nas ochronisz i bez miecza — koniec, koniec zajściom długim.«

— »Nie jak złodziej w dom twój wszedłem (ponuro Frytjof zawoła),
Jeśli-ć zechcę wydrzeć żonę, któż mi tu przeszkodzić zdoła! —
Chciałem jeno raz ostatni spotkać się z obliczem miłem,
I szalony! tylko ogień, co przygasał, roznieciłem!

»Królu, zbyt tu bawię długo! pora tułać się nanowo!
Niezbłaganych zemsta bogów, wisi wciąż nad moją głową!
Balder, bóstwo jasnowłose, którem cały świat oddycha,
Mnie jednego nienawidzi, mnie jednego precz odpycha!

»Och, spaliłem-bo dom Jego! — świętokradzcą[3] słynę w świecie!
Przy imienia mego wzmiance milknie uczta, płacze dziecię!

I kraj syna straconego z gniewem wygnał w obce strony —
Jak w ojczyźnie, tak we własnej duszy jestem potępiony!

»Mnie niewolno, na zielonej ziemi myśleć o schronieniu —
Gore piasek pod nogami, odmawiają drzewa cieniu!
Ingeborga mi wydarta! wydarł dziewczę konung siwy
I dni moich słońce zgasił, i mię wtrącił w mrok straszliwy.

»Więc na fale, na me fale śpieszaj smoku nieznużony!
Kąpaj znowu piersi chyże w oceanu głębi słonej!
Wznoś pod chmury skrzydło czarne, sycząc bałwany rozsiekaj!
Dokąd wiedzie gwiazda[4], pokąd służy korny prąd, uciekaj!

»Niechaj hałas wściekłej burzy, niechaj piorun mnie zagłuszy:
Tylko kiedy grzmi dokoła, schodzi pokój do mej duszy!
Tam, na morzu walczą, Starczo! świsczą groty, dzwonią tarcze:
Tam ja pójdę — w krwi się skąpię — zbłagam Asy — w niebo wstąpię!«








  1. rota — jedna z Walkyrij (przyp. 54).
  2. Nastrand — najstraszliwsza część piekła (przyp. 65).
  3. Słowa oryginału Varg i Veum są Staroislandzkie i znaczą: Wilk w kościele, wyrażają one największego zbrodniarza i krzywoprzysiężcę, bezbożnika, świętokradzcę (w obszernem znaczeniu tego ostatniego wyrazu).
  4. Mowa tu o gwiaździe polarnej, która z gruppą gwiazd wokoło jej leżących, służyła Normannom w podróżach morskich za kompas, jak i dziś jescze służy niektórym plemionom Syberyi północnej za skazówkę orjentującą ich podróże nocne podczas zimy.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Esaias Tegnér i tłumacza: Jan Wiernikowski.