Przejdź do zawartości

Flirt z Melpomeną/Rittner, W małym domku

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł Flirt z Melpomeną
Wydawca Instytut Wydawniczy „Biblioteka Polska“
Data wyd. 1920
Druk Drukarnia Ludowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Teatr miejski im. Słowackiego: W małym domku, dramat w 3 aktach Tadeusza Rittnera. (Wznowienie).

Duszę nowoczesnego człowieka skomplikowała jedna drobna rzecz: litość. To niby ziarnko piasku, które wpadło w oko i łzawi. Nie wiem, czy to jest głębokie uczucie serca, czy raczej przeczulenie nerwów, ale faktem jest, że istnieje i że różni nas od dawniejszych ludzi; przynajmniej w zakresie odczuwań estetycznych. Nie znała uczucia litości ta publiczność, która w cyrku rzymskim oklaskiwała śmiertelne walki gladyatorów; nie znały jej te piękne panie, które — jak świadczą pamiętniki Casanowy — uprawiały, powiedzmy flirt, przyglądając się w tejże samej chwili z okna jak rozrywano końmi Damiensa, niedoszłego mordercę Ludwika XV. Grzegorz Dandin Moliera był dla współczesnych figurą nawskroś komiczną; i dziś dopiero, zarówno krytyka literacka, jak i grający go aktorzy, doszukują się w nim — aż nadto gorliwie, mojem zdaniem — bolesno-tragicznych akcentów. Współczucie zdolne były obudzić jedynie nieszczęścia szlachetne, koturnowe, losy rozgrywające się w pałacach; wszystko inne, dola pospolitych ludzi z małych domków była jedynie tematem dla grubego, szerokiego śmiechu. Jakże się to zmieniło! Dziś, dla artysty, wystarczy spojrzeć pod pewnym kątem na kawałek szarego, przeciętnego życia, aby mu się serce ścisnęło litością; dla czytelnika czy widza wystarczy aby potrącić pewne struny, a już w lot rozumie, już współdźwięczy... Dlatego zatarła się granica między tragedyą a komedyą; życie, w ujęciu scenicznem, stało się kalejdoskopem, w którym, już nie jak u Szekspira, przesuwają się pomięszane tragiczne i komiczne epizody życia, ale w którym te same postacie budzą kolejno śmiech, grozę i litość; w którym ci sami ludzie są, naprzemian, dla nas niby maryonetki tekturowe, podrygujące śmiesznie na swej nitce, to znów niby bolesne ofiary rozpięte na krzyżu życia.
Takie spojrzenie nawskroś nowoczesnego artysty posiada Tadeusz Rittner. I winy ludzkie i ludzkie śmieszności roztapiają się dla niego w uczuciu głębokiego, litosnego smutku. I to uczucie udziela się nam tem bardziej przez to, iż najczęściej Rittner obiera sobie ciasne, szare środowisko, w którem ludzie gnębią się wzajem i dręczą bez wielkości, i tłuką głową o szybę, kiedy próbują, jak ptaki, lecieć ku słońcu piękna. Taki osad wrażenia pozostaje nam z Głupiego Jakóba, taki też z wznowionego wczoraj dramatu W małym domku.
Jestto jeden z wczesnych utworów pisarza. — Późniejsze sztuki cechuje większe opanowanie i zwłaszcza stosowanie środków jakimi autor operuje: tutaj, uderza niezwykła śmiałość z jaką prowadzi sztukę po linii jaskrawej groteski, aby nagle, strzałem z rewolweru, przerzucić ją w podwójny dramat; dramat młodego przerwanego życia, i drugi, dramat domagającego się swoich praw sumienia. Czy nie za dużo jednak aż dwóch strzałów i dwóch trupów w stosunku do ciężaru gatunkowego tych biednych duszyczek z tak taniego, ostatecznie kruszcu? Sądzę, że sam autor przyznałby dzisiaj, że tak. Do takiej zwierzyny nie strzela się kulami. W Głupim Jakóbie pokazał Rittner, że można wyrazić bardzo bolesne i bardzo smutne rzeczy, bez teroryzowania nerwów widza tak drastycznym argumentem. I sądzę, iż pod tym względem nastąpi — a raczej już nastąpiła — w literaturze pewna reakcya: zachowując, jako trwałą zdobycz, ów bezcenny skarb ludzkiego współczucia, buntujemy się jednak przeciw zbytniemu heroizowaniu przeciętności i nadużywaniu wielkich środków tam, gdzie wystarczą mniejsze. O ile tylko można, bez rozlewu krwi! — to także, w zakresie literatury dramatycznej, humanitarna zdobycz epoki, która miała urodzić Ligę Narodów i poczciwego Wilsona.
Sztukę Rittnera grano bardzo dobrze. P. Jednowski w roli doktora stworzył postać doskonale obmyśloną w każdym szczególe; był to, od początku do końca, żywy i prawdziwy człowiek. Głębokie zwłaszcza przesilenie moralne, jakie zachodzi w nim pomiędzy drugim a trzecim aktem, uwydatniło się z wielką plastyką. P. Bednarzewska z artystycznym smakiem oddała prostą i aż do głupoty naiwną a tak poetyczną na swój sposób duszę biednego Kopciuszka. Wszystkie inne role — mniej interesujące — wypadły bez zarzutu; p. Szymborski zwłaszcza miał wyborny epizod w 3 akcie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Boy-Żeleński.