Flirt z Melpomeną/Gorczyński, Rzeczywistość II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł Flirt z Melpomeną
Wydawca Instytut Wydawniczy „Biblioteka Polska“
Data wyd. 1920
Druk Drukarnia Ludowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Teatr miejski im. Słowackiego: Rzeczywistość, komedya w 3 aktach B. Gorczyńskiego. (Wznowienie).

Słuchając po raz drugi Rzeczywistości, z której już miałem sposobność obszerniej zdawać sprawę, tem większą czułem urazę do autora, iż swoją doskonale pomyślaną sztukę zeszpecił tak czczym i płaskim dyalogiem. Nie wiem, czy to z przyczyny sierpniowej kanikuły, czy że, znając już treść i nie podtrzymywany zaciekawieniem, więcej byłem wrażliwy na epizody, dość, że, tym razem, ta „pomidorówka“, to wieczne „pranie“ i kołnierzyki, jako kontrast do „duchowego życia“, jeszcze cięższe mi się wydawały do strawienia. A język! Wśród beznadziejnie trywialnej rozmowy Reny z Romanem w I. akcie, przeplatanej takiemi wyrażeniami, jak hopy i kicze, naraz takie kwiatki: „Wykąpiesz mnie w krynicy upojeń i rozkoszy“, etc. — „Tak bardzo go pragniesz?“ mówi jedna kobieta do drugiej; — „kocham go i pragnę“, odpowiada ta wkrótce potem. I znowu, za chwilę, Rena do Romana: „Czy pragniesz?“ i Roman o sobie: „jest we mnie zwierzę, które pragnie“; i Roman do szwaczki Karolki: „Nie pragniesz mnie?“. Biedna jest wogóle literatura; ani rusz nie może się obejść bez szczudeł jakiejś umówionej gwary, a za każdym razem kiedy znajdzie nowy żargon, wydaje się jej że wniknęła po raz pierwszy w tajemnicę życia i sztuki. Były „płomienie“ i „kajdany“ klasyków; potem przyszły anielstwa i błyskawice romantyczne; potem zluzowały to „chucie“ i „praiły“... Zamieniał stryjek siekierkę na kijek, niechże mu będzie. Ale pomyśleć, że poto wygnaliśmy ze sceny wiersz, szlachetność gestu, wdzięk słowa, aby, w imię realizmu scenicznego i codziennej prawdy, konjugować we wszystkich osobach: ja cię pragnę, ty mnie pragniesz, on jej pragnie! Odwołuję się do wszystkich abonentów „Czasu“, poczynając od najstarszych: czy który z nich tak mówił kiedy? czy to jest język rzeczywistego życia, nawet w jego bardziej patetycznych momentach? Mamy tak mówić na scenie, to już, doprawdy, lepiej wróćmy do „słodkich kajdanów“ i „stałych płomieni“.
Rzeczywistość grano częściowo w nowej obsadzie. Z dawnej pozostał p. Nowakowski oraz p. Łuszczkiewicz-Gallowa, jeszcze może lepsza niż wprzódy w swojej szelmowsko obmyślonej karykaturze koleżeńskiej. P. Kacicka poprawnie odtworzyła Karolkę. Rola Reny przypadła p. Pancewiczowej; zagrała ją bardzo przekonywująco: czuło się w tej modelce kobietę z rasy Daudetowskiej Safony, która, gdyby zechciała, potrafiłaby tak opleść biednego malarzynę swoim miękkim uściskiem, żeby nieborak „ani zipnął“. Ale mimo bardzo ładnej i inteligentnej gry artystki, przychodziło przedewszystkiem na myśl co innego: mianowicie refleksya, dlaczego, mając aktorkę o tak korzystnych warunkach zewnętrznych, bogatym i ciepłym głosie, szerokich akcentach dramatycznych i doskonałej umiejętności mówienia wiersza, nie widzieliśmy od paru lat żadnej próby, aby przymioty te szerzej i szlachetniej spożytkować? Zespół naszego teatru jest dość ograniczony; cała sztuka w tem aby go dobrze wyzyskać i sterować nim tak, by każdy mógł dać z siebie i rozwinąć w sobie co ma najlepszego. Nawet i linię repertuaru warto nieraz dostroić do osobistych warunków poszczególnych artystów. Zeszłoroczny sezon był — powiedzmy szczerze, skoro to już należy do historyi — prowadzony pod względem repertuarowym dosyć po omacku; miejmy nadzieję, że obecnie powołanie w tym celu osobnego „organu“, który, na szczęście, jest nie tylko organem ale i poetą, oddziała korzystnie w tej mierze na sezon obecny.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Boy-Żeleński.