Flirt z Melpomeną/Krzywoszewski, Pani Chorążyna

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł Flirt z Melpomeną
Wydawca Instytut Wydawniczy „Biblioteka Polska“
Data wyd. 1920
Druk Drukarnia Ludowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Teatr miejski im. Słowackiego: Pani Chorążyna (Wielki dzień), sztuka w 4 aktach Stefana Krzywoszewskiego.

Stosunek twórczości literackiej do historyi może być rozmaity. Skala jego sięga od imperatywu wizyi, od idei historycznej która, w umyśle twórcy, samorodnie obleka się w ciało stwarzając wiekuiście żywy świat postaci, aż do inteligentnej, świadomej roboty, która doświadczenie pisarza oddaje w służby obranego tematu. Ten typ transkrypcyi historycznej — w powieści zwłaszcza — stał się u nas w ostatnich czasach częsty i stanowi prąd raczej pożądany. W warunkach nowoczesnego „rynku“ literackiego, gdzie pisarz nakłada sobie niemal jako obowiązek częstą i regularną produkcyę, łatwo grozi mu znużenie, wyczerpanie soków; tego rodzaju zwrócenie się, od czasu do czasu, do historyi stanowi korzystny wypoczynek, odświeżenie tchnieniem innej atmosfery. A co się tyczy stosunku do prawdy historycznej (o ile wogóle prawda historyczna nie jest mytem), ten rozstrzygnął lapidarnie stary Dumas-ojciec powiedzeniem: Il est permis de violer l’histoire à la condition de lui faire un enfant.
P. Krzywoszewski przystąpił do tego zadania ze swobodą, doświadczeniem i wprawą wieloletniego pracownika sceny. Chciał stworzyć widowisko sceniczne. Wziął jedną z najtragiczniejszych, najbardziej złożonych psychologicznie epok naszej historyi; wplótł w nią, jako akcyę sztuki, dramat trojga szlachetnych serc, który, wzięty seryo, wystarczyłby na temat dla autentycznej tragedyi Corneille’a; nie dał się skusić czyhającym nań zapewne niebezpieczeństwom odruchu gryzącej satyry, krwawego bólu i wzruszenia i — napisał sztukę teatralną, naogół barwną i zajmującą. W czasie wystawienia w Warszawie, sztuka ta spotkała się z dość rzadkim w formie swej protestem pewnej młodej grupy literackiej; trudno zrozumieć dlaczego, niema w niej bowiem żadnego szalbierstwa artystycznego, które nieraz tak drażniąco działa w naszych utworach teatralnych: nie podaje się ona za nic innego niż jest w istocie.
Andrzej i Małgosia kochają się; rozłączyła ich niechęć ojca Małgosi i zbytnia hardość Andrzeja: ona przyjęła narzucony jej związek ze starszym o lat 20, zacofanym trochę, ale zacnym Chorążym, on, gorący patryota, zaciągnął się do wojska. Po kilku latach, spotykają się znowu: raz na wsi, gdzie on ratuje jej życie w wypadku z saniami, drugi raz na salonach warszawskich, gdzie Andrzej ma sposobność bronić jej czci przed natarczywością podpitych magnatów. Ale, w szlachetnym ferworze, on, prosty oficer, dobył szabli na jenerała artyleryi Sapiehę i na wszechpotężnego hetmana Branickiego; grozi mu zguba. Na to zjawia się książę Józef (niestety, nie można powiedzieć, utartym zwrotem, że był „jak ze starego portretu“!). W szczerej chęci ratowania swego oficera, błagany przez chorążynę, wpada na pomysł godny szarmanta z „pod Blachy“. Trzeba działać szybko: jutro rano Branicki będzie już ze skargą u króla; należy go uprzedzić. Książę pożycza chorążynie swego płaszcza, pieroga i karety; niechaj, w tem przebraniu, korzystając z nocnego mroku, dostanie się do gabinetu króla, gdzie toczą się właśnie ważne obrady i niech wybłaga u niego łaskę. (Nawiasem mówiąc, dowiadujemy się z tej sztuki, że to książę Józef był autorem tak wyświechtanego później dowcipu: „To się zdarza w najlepszych familiach“, tylko bowiem chyba nakaz źródłowej prawdy historycznej mógł skłonić autora do włożenia tego konceptu w jego usta).
Akt III ukazuje nam wnętrze gabinetu Stanisława Augusta; król, stary, znużony i zwątpiały, słucha dalekiej fujarki pastuszej, ociągając chwilę narad, w której najlepsi synowie kraju pchają go do stanowczej decyzyi, do przeparcia w najbliższych dniach na sejmie wiekopomnej konstytucyi. Patriotyczne, ale mało sceniczne wywody Kołłątaja, Ignacego Potockiego, etc., urozmaica intermezzo w postaci wtargnięcia chorążyny. Plan księcia Pepi powiódł się; król, ubawiony, rozczulony potrosze, darowuje łaską krewkiego oficera.
Akt IV wreszcie rozgrywa się w przedsionku gmachu sejmowego; podczas gdy w sali obrad spełnia się wielkie dzieło narodowego odrodzenia, tutaj pani Małgosia, w skromnym kobiecym zakresie, zdobywa się na czyn niemniej heroiczny: wzruszona szlachetnością męża, mając zostawiany sobie wolny wybór, wybiera — drogę obowiązku. Na to, dzwony biją, lud wiwatuje, słowem, jak zapowiadał afisz — wielki dzień.
Zgodnie z założeniem sztuki, rysunek występujących figur jest raczej lekkiem zaznaczeniem w duchu popularnej tradycyi, niż śmiałym osobistem ich ujęciem. Prócz konwencyonalnych bohaterów romansu, w akcyi biorą udział takie postacie jak król Stanisław August, książę Józef, hetman Branicki, Niemcewicz, Kołłątaj, Potocki, Małachowski, etc.; wysnucie z gry tych charakterów głębszych konsekwencyj zaprowadziłoby niechybnie autora daleko poza ramy komedyowego widowiska jakie sobie zamierzył. W zamian za to, kunszt aktorski niewiele znajduje w tym utworze pola do popisu. Najwdzięczniejsze stosunkowo role króla Stanisława Augusta oraz hetmana Branickiego zyskały dobrych przedstawicieli w pp. Jednowskim i Szymborskim; postacie szlachetnych kochanków starali się ożywić własnym ciepłem p. Jarszewska i p. Staszewski. Wreszcie słuszność każe zaznaczyć, iż tego rodzaju sztuki „wystawowe“, na scenie krakowskiej, wobec jej skromnych środków, pozbawione są wielu swoich atutów, ocena zatem wrażenia może być poniekąd tylko połowiczną.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Boy-Żeleński.