Eligjusz Niewiadomski w oświetleniu psychjatry

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Maurycy Urstein
Tytuł Eligjusz Niewiadomski w oświetleniu psychjatry
Data wyd. 1923
Druk Wydawnictwo „Rola” J. Burian
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


DR. MED. MAURYCY URSTEIN
ELIGJUSZ
NIEWIADOMSKI
W OŚWIETLENIU PSYCHJATRY
WARSZAWA
1923
ELIGJUSZ NIEWIADOMSKI
W OŚWIETLENIU PSYCHJATRY
Dr. Med. Maurycy Urstein
ELIGJUSZ NIEWIADOMSKI
W OŚWIETLENIU PSYCHJATRY
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
POLISH COPYRIGHT BY DR. M. URSTEIN, VARSAW, 1923
DRUK „ROLA“ J. BURIANA, MAZOWIECKA 11
Po powrocie do Warszawy w styczniu r. b. przeczytałem sprawozdanie z przebiegu procesu Eligjusza Niewiadomskiego i doszedłem do wniosku, że mam przed sobą wynurzenia człowieka, u którego można rozpoznać ściśle określoną, w nowoczesnej psychjatrji dobrze znaną jednostkę chorobową. Zeznania świadków, zwłaszcza zaś mowa prokuratora, jawnie wskazująca fachowcom najcharakterystyczniejsze, powiem wprost, zasadnicze i niezawodne symptomaty wchodzącej tu w grę psychozy, utwierdziły mnie jeszcze bardziej w tem mniemaniu. Zanim jednak przystąpię do rzeczy, zmuszony jestem uwzględnić niektóre kwestje, dotyczące bezpośrednio zagadnień, poruszonych w niniejszej broszurce.

∗             ∗

Psychjatrja, jako nauka kliniczna, powstała dopiero trzydzieści lat temu. Przedtem nie rozróżniano należycie stanów chorobowych od jednostek chorobowych, psychozy zaś rozpoznawano według najbardziej bijących w oczy objawów. Tak więc podniecenie określano jako manję, stany przygnębienia jako melancholję, a obłęd z urojeniami zmysłowemi lub idejami niedorzecznemi, jako obłąkanie pierwotne (paranoia), przyczem nie umiano orzec, co czeka w przyszłości danego pacjenta. Doświadczony klinicysta tyle tylko mógł powiedzieć, że niektóre psychozy kończą się wyleczeniem, inne wracają okresowo lub przechodzą w stan przewlekły, że często po fazie przygnębienia następuje gwałtowne podniecenie, albo odwrotnie, że wreszcie u jednych chorych rozwija się już po pierwszym napadzie przytępienie władz umysłowych i ogłupienie całkowite, uznawane jako „otępienie wtórne“, inni zaś pacjenci nawet po licznych nawrotach psychozy żadnego uszczerbku pod względem uczuciowym lub intelektualnym nie ponoszą. Od czego jednak ten lub inny przebieg zależał, nie wiedziano i trudno było uzasadnić wogóle jakiekolwiek rokowanie. Dopiero Kraepelin, któremu już Kahlbaum i Hecker swojemi badaniami właściwą drogę wskazali, poniekąd nawet utorowali, wyodrębnił samoistne postaci kliniczne z typowym przebiegiem i końcowym okresem danego cierpienia, opierając rozpoznanie i rokowanie nie na pojedyńczych objawach lub stanach, lecz na całokształcie i dalszym rozwoju choroby.
Nie będziemy na tem miejscu rozważali znaczenia, jakie miała praca Kraepelina i jego uczniów dla postępów psychjatrji, nie możemy też rozpatrywać całego gmachu, wzniesionego dzięki ścisłym badaniom klinicznym, streścimy natomiast najbardziej charakterystyczne cechy[1].
Szkoła Kraepelina, w której i ja się wychowałem, dzieli psychozy funkcjonalne[2], t. zn. takie, w których nie znaleźliśmy dotychczas materjalnych zmian w mózgu, na dwie odrębne jednostki chorobowe, mianowicie: na obłęd mańjakalno-depresyjny, względnie naprzemienny (cyrkularny) i na otępienie wczesne (dementia praecox, z podziałem na grupy: hebefreniczną, katatoniczną i paranoidalną).
Cechą znamienną psychozy mańjakalno-depresyjnej jest to, że ukazuje się ona okresowo, w postaci przygnębienia lub podniecenia, często przechodzącego jedno w drugie, że w dalszym ciągu życia występują nawroty tych samych stanów, że symptomaty jednego okresu cierpienia łączą się niekiedy z objawami drugiej fazy choroby, wreszcie, że w przerwach między napadami pacjenci bywają zupełnie zdrowi. W żadnym przypadku atoli nie stwierdzamy rozłamu i zaniku dziedziny uczuciowej, a jeżeli po wielu lub długotrwałych napadach u chorego występuje pewne osłabienie umysłowe, wówczas jest ono całkiem odrębne od defektu, spotykanego w otępieniu wczesnem.
Otępienie wczesne, według mojej terminologji katatonja, czyli obłęd z napięciami, według innej nomenklatury shizofrenia, jest to psychoza, w której następuje całkowite rozszczepienie duchowe danej jednostki, przedewszystkiem zaś stopniowy zanik w kierunku uczuciowym. Podczas, gdy pamięć, zmysł spostrzegawczy i pojmowanie tego, co się do pacjenta mówi lub wokoło niego dzieje, nawet w końcowych okresach cierpienia bywa mało albo wcale nie upośledzone, już w początkowych stadjach choroby zatraca się harmonijny związek między poszczególnemi władzami umysłowemi, co się wyraża w braku krytycyzmu, logiczności oraz konsekwencji w wyprowadzaniu wniosków. Pacjent staje się też całkiem obojętnym względem wszystkiego, niesamodzielnym, zdziecinniałym. Z biegiem czasu występują urojenia zmysłowe, zwłaszcza omamy słuchowe, dalej osobliwości i dziwactwa wszelkiego rodzaju, wreszcie objawy, zwane katatonicznemi, do których należą: katalepsja, napięcie w mięśniach, negatywizm, stereotypowość w czynnościach fizycznych lub umysłowych, echolalia i t. p. Choroba rozpoczyna się zazwyczaj stanem przygnębienia, przechodzi następnie w okres osłupienia (stuporu), lub t. zw. pobudzenia katatonicznego, podczas którego do wyszczególnionych już objawów przyłącza się: bezcelowość i monotonja ruchów, powtarzanie tych samych słów lub zdań, patetyczność i aktorstwo w zachowaniu się chorego, impulsywność w czynach, aż w końcu ustala się mniejszy albo większy defekt, względnie ogłupienie. Niekiedy zachodzą w przebiegu danego cierpienia różne odmiany: psychoza występuje także okresowo, przyczem pacjenci w przerwach między stanami lub napadami nie zawsze są zupełnie zdrowi.
Fakt istnienia okresów przygnębienia albo podniecenia zarówno w psychozie mańjakalno-depresyjnej, jak w przypadkach otępienia wczesnego, czyli katatonji, skłonił do ustalenia różnic, zachodzących w samych tych stanach, tak, że możemy rozpoznać do jakiej jednostki chorobowej należą.
Gdy u katatonika dochodzi do zamętu myśli, ten ostatni bywa pozorny, albowiem chory nawet w najcięższych stanach pobudzenia umie zdać sobie sprawę ze wszystkiego. W swych czynach i ruchach pacjent bywa nie hamowany, a, że się tak wyrażę, krępowany, uniewolony, tamowany. Gdy jakaś chęć ma być wprowadzona w czyn, natychmiast powstaje, jako rezultat negatywizmu, działanie w kierunku przeciwnym przeciwdziałanie (kontrakcja), uniemożliwiające wykonanie zamiaru. Dzięki temu właśnie chory na przywitanie wyciąga np. rękę, ale cofa ją już, zanim zdołał ją podać.
Wyżej wyłożone poglądy z biegiem czasu zostały uzupełnione. Pracując dziesięć lat w uniwersyteckich klinikach psychjatrycznych i zakładach miejskich, zebrałem materjał, na zasadzie którego w monografji swej[3], opublikowanej w roku 1909, wykazałem, jakie objawy i stany chorobowe posiadają decydujące znaczenie pod względem rozpoznawczym.
Po ogłoszeniu tej pracy prowadziłem dalej badania[4] i udalo mi się zużytkować między innemi całkowity materjał zakładu Laehra, znakomitego klinicysty i jednego z twórców psychjatrji. Dzięki temu posiłkowałem się kazuistyką, którą należy uważać za najlepszą, pod względem jakościowym najbardziej doborową, nadającą się też, jak żadna inna, do rozwiązania spornych zagadnień z dziedziny danego działu psychjatrji. Potrzeba wszak było sześćdziesięciu lat pracy niezmordowanej, nader produkcyjnej i zmierzającej świadomie do celu, by móc nagromadzić ten jedyny w swym rodzaju materjał. To też treściwszych i obejmujących równie długi przeciąg czasu historji chorób, lub bardziej szczegółowych danych o życiu pacjentów w takiej obfitości, jak u Laehra, nigdzie się już nie znajdzie.
Wielką zaletą materjału jest i to, że historje chorób, w których zachowano czysto opisową metodę i zarejestrowano w sposób podmiotowy objawy kliniczne, kilka dziesiątków lat prowadzone były przez tego samego obserwatora. Autorzy nie byli więc, jak to się przeważnie dzieje, nowicjuszami lub samoukami w tej dziedzinie, lecz doświadczonymi klinicystami, którzy, znając chorych od początku cierpienia, każdą zmianę stanu tem łatwiej spostrzec mogli. Pozatem interesowano się przypadkami przewlekłemi w równej mierze, jak ostremi, skutkiem czego historje chorób od początku do końca wyróżniają się obfitą i jasną treścią, równomierną drobiazgowością. Osobę chorego uwzględniano jako jednolitą całość, w wywiadach zaś przedstawiano jego charakter, temperament i wogóle cenne dane o życiu przed początkiem psychozy, tak, że nawet lżejsze zboczenia, występujące już jako objawy choroby umysłowej, wyraźniej stwierdzić można.
Materjal, który mnie upoważnił do wyprowadzania wniosków, jest więc nietylko najstarszy, ale bez porównania bogatszy od tych, jakie zużytkowywano do tej pory dla podobnych celów. Badałem kilka dziesiątków chorych, którzy lat pięćdziesiąt i wyżej przebywali w zakładzie. Widziałem setki pacjentów, u których psychoza lata i dziesiątki lat przebiegała, jako przejaw cierpienia, zaliczanego nawet do uleczalnych, aż w końcu przybierała złośliwy charakter i spowodowywała ostateczny okres otępienia. Poznałem osobników, którzy, po trzydziestoletniej przerwie w chorobie, zmuszeni byli skutkiem recydywy wrócić do zakładu, również szereg chorych, u których psychoza dopiero po 10 lub 12 – w długich odstępach wracających napadach, przechodziła w typowy defekt katatoniczny.
Wartość, zwłaszcza u Laehra, opracowanego materjału wzrasta jeszcze i dlatego, że chorzy należą do warstw wykształconych, często do najwyższych sfer społeczeństwa. Osoby takie, dzięki inteligencji i kulturalności, zdolne są poinformować nas dokładnie o swoich chorobliwych wyobrażeniach, skłonnościach albo popędach, potrafią odtworzyć wiernie chwilowy stan duszy, ustnie lub piśmiennie opisać walkę, jaka się toczyła lub toczy w ich umyśle. Z drugiej strony, właśnie u chorych tego rodzaju najłatwiej stwierdzić można zmianę albo zanik pojedyńczych czynności, pozostałe szczątki i resztki, ubytek oraz braki, utratę równowagi duchowej, stopniowe zsuwanie się po szczeblach życia społecznego i zamieranie dawniejszej zdrowej jednostki. Oczywiście, intelektualnie wysoko stojące osoby także dotknięte zostają otępieniem. Niekiedy nawet dosyć szybko i w charakterystyczny sposób katatoniczny, albowiem, prócz samej osoby chorego, uwzględnić należy stopień dziedziczności, usposobienie, wiek i t. p. I ludzie wielkiej kultury, że tak powiem, umierają dla świata zewnętrznego lub przynajmniej dla swego otoczenia, któremu i słabsze odchylenia od normy rzucają się w oczy, utrudniając czy uniemożliwiając współżycie. Ale wogóle, nawet w późniejszych okresach psychozy, intelektualnie wysoko stojące osoby nie przedstawiają tych obrazów, jakie spotykamy u chorych, zapełniających zakłady miejskie i gminne. Podobnie do różnic, jakie zachodzą w symptomatologji i przebiegu psychoz u jednostek o calkiem niskiej kulturze, a takich, które ukończyły np. szkołę ludową – (w pracach swoich o psychjatrji porównawczej[5] różnice te wykazałem i przytoczyłem odnośne przykłady) – tak samo znajdujemy różnice między osobami z wykształceniem szkół ludowych, a temi, które ukończyły średnie i wyższe zakłady naukowe.bZ tego powodu spotykamy u jednostek, intelektualnie wysoko stojących, nawet po dłuższem trwaniu cierpienia, jeszcze pewną błyskotliwośé umysłu, samodzielność, zainteresowanie się światem zewnętrznym, lub inne zdolności, często w takim stopniu, jakiego mało lub średnio rozwinięci nawet w normalnych warunkach nie ujawniają. Co więcej, w przypadkach, które mogą być zaliczone do ostatnich okresów psychozy, stwierdzamy pojedyńcze upodobania i oddźwięki zdrowych czasów, podobnie jak u oficerów nawet w końcowem stadjum porażenia postępującego spostrzegamy jeszcze dawną postawę, karność i t. d. Uwzględnić należy także otoczenie i, jak w poprzednich pracach wykazałem, zdolność przystosowywania się chorego do środowiska, w którem przebywa, możność wywierania wpływu, a tem samem wychowywanie katatoników. Potrafimy nie tylko nakłonić pacjenta do pracy fizycznej – wiemy np., że chorzy zakładowi, u których sfera psychiczna już całkiem zamarła, są właśnie najlepszemi siłami roboczemi – ale możemy też zmusić osoby, stojące intelektualnie wysoko, do pracy umysłowej i uratować część dawnych zasobów psychicznych. Można niewątpliwie pobudzić pacjenta do czytania, do zajęcia się wypadkami dnia i rozprawiania nad nimi, do brania udziału w życiu wewnętrznem zakładu, a nawet do takiego zachowywania się, że na pierwszy rzut oka trudno w jego obejściu wykazać coś chorobowego. Znam osoby, które pomimo licznych omamów i urojeń zachowywały się w towarzystwie spokojnie, dawały się do wszystkiego namówić, braly czynny udział w życiu zakładowem, uważały wreszcie każdą zachętę zzewnątrz za dobrodziejstwo, gdyż odwracała ona uwagę od trapiących je myśli. Trwało to jednak tak długo, póki byli wciągnięci w tryb ruchu, trzymając się zdala od wszelkich źródeł podrażnień, i póki uwzględniano ich osobliwości. Zresztą ogłoszona przeze mnie kazuistyka najlepiej przekonywa o tem, co można wykazać jeszcze u chorych, mimo kilkudziesięcioletniego trwania ich cierpienia.
Ważną jest rzeczą zachować też ciągłość w rozwoju choroby i nie zacierać całokształtu obrazu klinicznego. Często bowiem nie chodzi wcale o to, co ktoś oznajmia, lecz o to, jak się wyraża. Czyn albo idea, gdy się stale powtarzać będzie, nabierze charakteru stereotypowości, która cechuje właśnie katatonję, tak samo, jak słowa, wypowiedziane pierwotnie z należytym afektem, z biegiem czasu mogą przejść w mechaniczne, powiem nałogowe, lamentowanie, lub powierzchowny patos.
Istotnie, nie trudno jest po upływie dłuższego czasu, gdy się widzi kogoś w stanie mniej lub więcej zupełnego ogłupienia, postawić trafne rozpoznanie. Chodzi jednak o to, czy możemy rozpoznać złośliwy charakter cierpienia już w pierwszych okresach choroby. W monografji o otępieniu wczesnem na pytanie to odpowiedziałem twierdząco. Badania zaś ostatniego dziesięciolecia przyniosły mi mnóstwo dowodów, przekonywujących o słuszności moich dawniejszych przypuszczeń i hipotez, oraz znaczną ilość nowych danych, uzupełniających lub popierających twierdzenia i wnioski, do których już doszedłem po zanalizowaniu pierwszych kilku tysięcy odnośnych przypadków. Toteż nie będzie rzeczą trudną u poszczególnych chorych wykazać objawy, na mocy których, już w zaraniu cierpienia, można rozpoznać tło otępienia nawet wtedy, gdy brak jeszcze właściwych oznak katatonicznych.
Z uwag powyższych wypływa, że tezy swoje opieram nie jedynie na danych naukowych, ale też na bogatej praktyce życiowej.
Zanim przystąpię do ustalenia formy cierpienia, jakiem dotknięty był Niewiadomski, uzupełnię symptomatologję katatonji, zwłaszcza tych grup, które przebiegają pod postacią histerji, wzgl. psychopatji i którym poświęciłem specjalną monografję[6]. W opisach tych, dosłownie cytowanych według moich prac, odrazu znajdziemy te właściwości, które cechowały osobę Niewiadomskiego. Ułatwią nam one też rozpoznawanie choroby i umotywowanie djagnozy.
„Z większym jeszcze naciskiem, niż poprzednio, wspomnieć tu musimy o dysharmonjach, kontrastach i inkongruencjach, w których upatrywaliśmy znamienną cechę rozpoznawczą katatonji. Przy bliższem badaniu przypadków okazuje się, iż symptomatu tego nigdy prawie nie braknie już na początku cierpienia, i w rzeczywistości nie spotkałem w latach ostatnich pacjenta, u któregobym objawu tego nie dostrzegł. Chodzi o bezwład intrapsychiczny, o stan wewnętrznego rozerwania, o rozłamanie, rozszczepienie lub rozdwojenie osobowości przy zachowaniu przytomności i zdolności orjentacyjnej. Węzły asocjacji rwą się, myśli się wykolejają i wzajemnie krzyżują. Świadomość rozpada się na fragmenty, mózg dzieli się do pewnego stopnia na części, z których każda pracuje dla siebie samej, nie przeszkadzając innym i nie wpływając na nie. Brak wszędzie odpowiedniego wyobrażenia celu, logicznego wnioskowania i kierownictwa. Ta utrata harmonji, zdolności koordynacyjnej, jednolitości i łączności dotyczy nietylko równorzędnego powiązania i współdziałania różnorodnych funkcji intrapsychicznych między sobą, lecz ujawnia się zwłaszcza w zakresie poszczególnych sfer, jako takich. Wynikają z tego najjaskrawsze przeciwieństwa, najbardziej nieoczekiwane ideje, brak głębi afektu i odpowiedniego zabarwienia uczuciowego.
Wspomniałem również, iż fenomen, ujęty jako t. zw. przemieniająca się świadomość, wynikający często z roztargnienia, względnie z wewnętrznego rozszczepienia osobowości, bywa objawem katatonji.
Nierzadko występuje u naszych pacjentów pedanterja, którą zwykliśmy dostrzegać u epileptyków. Chorzy są przesadnie punktualni, dokładni, jak mechanizm zegarowy, trzymają się ustalonego podziału dnia i przepisów lekarskich z niezwykłą ścisłością, żyją i stosują się do uderzeń zegara, pracują tylko w godzinach przez siebie lub otoczenie ustalonych, notują każdy kawałek bielizny, wszystkie rachunki, są najdokładniej poinformowani co do swych dochodów, wydatków i utensyljów; niekiedy pacjenci starają się uzasadniać swą pedanterję i przedstawić ją jako zupełnie naturalną. Inni pracują z przesadną starannością, z pilnością, pozbawioną celowości, monotonnie i mało wydajnie.
Przypomnieć należy o pozbawionym wszelkiej siły wyrazie swoich próśb, przyczem chory zadawalnia się ich wypowiedzeniem, nie dbając, tembardziej zaś nie upierając się, by zostały spełnione i wprowadzone w czyn.
Zaznaczyć też należy sympatje i antypatje, przyczem najgorętsza przyjaźń przeobraża się w śmiertelną nienawiść i wrogość, — jak również skłonność do symbolizowania. Wszystko ma wtedy znaczenie dla chorego.
Gdy istnienie oznak czysto katatonicznych wskazuje na rodzaj cierpienia, brak takich symptomatów bynajmniej djagnozy tej nie wyklucza. Tam jednak, gdzie nie dostrzegamy jeszcze swoistych zjawisk katatonicznych, wykazanie intrapsychicznych zaburzeń i dysonansów w spółdziałaniu poszczególnych elementów, z których kontrasty te i dysharmonje wynikają, umożliwia trafne rozpoznawanie cierpienia. Widzieliśmy, iż przy katatonji każdą sferę psychiczną reprezentuje niejako oddzielne indywiduum, które, nie bacząc na całokształt, troszczy się jedynie o własny udział. Stąd wyprowadziliśmy różnice pomiędzy odczuwaniem subjektywnem i brakiem zdolności objektywizowania. W ten sposób wytłomaczyliśmy brak jednolitości pomiędzy treścią wyobrażeń, reakcją na afekty i czynem, jaskrawą dysproporcję pomiędzy podnietą zewnętrzną, a reakcją duchową, pomiędzy natężeniem podniety, a rezultatem, w stosunku do intensywności objawów choroby. Z dysharmonji wynika, w dalszym ciągu, powierzchowność i niestałość życia uczuciowego, koziołkowatość i niestopniowana zmiana stanów duchowych, niekiedy błyskawicznie szybkie przekształcanie się nastrojów. Afekty wybuchają tak samo nagle, jak i gasną. W swej intensywności nie odpowiadają one czynnikom, które je wywołują, wskutek czego chory odpowiada na zjawiska zewnętrzne lub wewnętrzne o małem znaczeniu gwałtowną reakcją. Pacjenci pozostają niekiedy zupełnie obojętni wobec pewnych podniet, reagują natomiast nader wyraźnie na inne podniety, choćby minimalne. Również wskutek nagłych pomysłów wydają się kompletnie przeobrażonymi.
Charakterystycznym wogóle jest brak równomiernego zabarwienia uczuciowego. Słowa i czyny chorego są zarówno w złem jak i dobrem znaczeniu przesadne i nienaturalne. Ujawnienie uczuć jest nader gwałtowne, oporność lub ustępliwość bez granic. Z jednej strony bezwarunkowe posłuszeństwo, wzruszająca dobrotliwość, wdzięczność i uprzejmość, z drugiej strony upór, grubiaństwo, zapamiętałość. Punktualność i sumienność wyradzają się w pedanterję, pilność jest przesadna, jednostajna. Horyzont umysłowy chorego bywa silnie ograniczony.
Zaburzenia harmonijnego związku pomiędzy funkcjami psychicznemi i brak równowagi duchowej warunkują też specjalne zachowanie się chorego: ostre, karkołomne, nierówne, nacechowane frazeologją. Odźwierciadla się to zarówno w słowach pacjenta, jak i w jego pracach piśmiennych. Pięknie brzmiące zwroty i aforyzmy, nabrzmiałe czułostkowością i napuszone, wiążą się z procesem myślowym, zupełnie nie uwydatnionym; patetyczna gadanina pokrywa często płaskość i bezistotność treści.
W dziedzinie woli uwidocznia się przedewszystkiem silna suggestywność. W każdem stadjum choroby pacjenci są często podatni dla podniet zewnętrznych, dają się powodować wrażeniom przyjemnym lub przykrym. Jako ludzie, żyjący w pewnem otoczeniu, okazują się w znacznej mierze od środowiska tego zależnymi; są nader przystępni wszelkim namowom i oddziaływaniom. Zmiana otoczenia, przeniesienie do innej sali, groźba interwencji, przyjacielskie namowy lub rozkazy mogą stan chorego wyraźnie zmieniać; przy niektórych jednak wyobrażeniach pacjenci obstają z uporem i działają zupełnie stereotypowo. Z jednej strony łatwi do biczowania, odgradzają się jednocześnie w sposób ostry od wszelkich wpływów zewnętrznych wykazują przytem zadziwiającą wytrzymałość i bajeczną wprost konsekwencję.
Ponadto, katatonja warunkuje nieustanną zmienność osobowości duchowej, czego niema np. przy histerji lub psychopatji.
Słusznem jest także, iż przy psychozach na tle degeneracji defekty logiczne nie istnieją, i sam proces nie postępuje naprzód; idej, z urojeń wynikających osobnik nie powinien dalej rozwijać.
Przeciwko histerji lub psychopatji przemawia też, co podkreśla i Kraepelin, rozbieżność procesu myślowego, niedostateczna zdolność do wydawania sądów, bezsensowne pomysły i asocjacje myślowe, jednostajność i bezcelowość postępowania. Wynalazczość i roztropność, wyrachowana chytrość, żądza władzy i planowa uporczywość, kapryśność i wrażliwość bynajmniej nie przemawiają za psychopatją. Zupełnie niedopuszczalnem jest wysnuwać wnioski o histerycznym lub degeneracyjnym rodzaju psychozy z czynów rafinowanych, ze zręcznej obrony i informacji, ze zdolności przewidywania przy przeprowadzeniu zamierzeń.
Jest wprost zadziwiające, jak wyrafinowanym umie być katatonik, jak niezwykle potrafi on nad sobą panować, aby tylko osiągnąć cel swój, jak wiele energji rozwija tam, gdzie chodzi o dopięcie określonego celu, jak przebiegle, odważnie i zręcznie postępuje przy przeprowadzaniu planu, jak wyprowadza w pole bardzo mądrych ludzi. Prawie się wierzyć nie chce, jak ostrożni są oni w rozmowie z lekarzem, jak mało chorobliwego uzewnętrzniają, o ile chodzi o wyjście z zakładu. W długich przemowach starają się przekonać lekarza o konieczności ich zwolnienia, unikają przezornie wszystkiego, co na ich niekorzyść mogłoby być komentowane, wymyślają, nawet rzeczy brzmiące zupełnie przekonywającą, na swą korzyść. Nierzadko godną podziwu jest zręczność przy ucieczce z zakładu, wyrafinowanie przy wykonaniu zabójstwa. Jeżeli jednak i w tych wypadkach można postawić trafną djagnozę, to jedynie na podstawie udowodnienia współcześnie istniejących oznak intrapsychicznego rozłamu.
Jako zapowiedź cierpienia konstatuje się zboczenia w najrozmaitszych dziedzinach życia duchowego, najróżnorodniejsze oznaki i cechy charakteru, które, badane wstecz, sięgają najwcześniejszego dzieciństwa, i dlatego uznane być mogą za właściwości katatoniczne.
W każdym razie napotykamy u katatoników tak często pierwotność usposobienia, dziwaczność, nieokrzesaność, brak wrażliwości na wpływy moralne i etyczne, iż i tutaj mówić możemy o jądrze charakteru. Osobniki te już od młodych lat wykazują radość z powodu szkód, doznanych przez innych, są odpychający, bez skrupułów i sumienia, zupełnie niedyscyplinowani, moralnie zdeprawowani, często koniecznem jest umieszczanie ich w zakładach wychowawczo-poprawczych. Niektórzy lubili męczyć zwierzęta, inni zwierzęta kochali i traktowali je, jak równych sobie. Nierzadko już w młodości objawia się niezdolność wżycia się w stan duchowy innych, brak względów, współubolewania i współczucia. Niektórzy przedstawiani są jako podstępni, uparci, skłonni do gniewu, inni są lękliwi, albo też sprzeciwiają się wszystkiemu. Wybuchają wskutek drobnostek, robią wielkie sceny z powodów nic nieznaczących, nie zapominają uraz i są zawzięci. Jeszcze inni są niestali, chwiejni, niezrównoważeni, nieobliczalni, impulsywni, kapryśni, mają usposobienie pełne sprzeczności, żyją bez celu i nie tworzą planów. Dają się łatwo zwieść, są skłonni do kłamstwa, krętactwa i bufonady. Wykazują fantazję żywą i wrażliwą, albo są pedantyczni, nad wyraz sumienni, fanatycznie pobożni. Stają w szeregu w walce o reformy, propagują dziwaczne poglądy. Bywają gorącymi zwolennikami najśmieszniejszych metod i zabiegów leczniczych, są kaznodziejami nowych prawd etycznych i t. d.
Podobnie jednak jak u histeryków i psychopatów, mogą się u katatoników ujawniać nietylko zle, negatywne cechy charakteru, lecz i dodatnie: uczuciowość, wrażliwość, subtelność, a nawet najwyższe porywy socjalne i altruistyczne. Czasami, co prawda, ma się do czynienia z idealistycznemi frazesami, z sentymentalizmem, z sumiennością, spotęgowaną do samoudręczenia, często jednak z naturami o głębokiej zdolności odczuwania, o wielkiem poczuciu obowiązku, gotowości do samopoświęcenia, z osobami, łatwo doprowadzanemi do łez, o miękkiem sercu, wrażliwemi na naganę, z jednostkami szlachetnemi, gotowemi do ofiar, pełnemi uczucia, rzadko sharmonizowanemi, zwłaszcza życzliwie usposobionemi w stosunku do biednych i potrzebujących pomocy.
Niekiedy w wywiadach objawiały się dane, świadczące o skłonności do przemyśliwania lub powątpiewania, o uczuciach trwogi, przeradzających się następnie w idées fixes i wypływające stąd obawy.
Pod względem intelektualnym ujawniają się u chorych właściwości niezwykłe: wielkie zdolności, wysokie utalentowanie, wybitna inteligencja, przedwczesny rozwój umysłowy, łatwość ujmowania, wyjątkowa rozumność, myślenie logiczne i zmysł filozoficzny, żywa ambicja i żądza wiedzy, zręczność i dzielność w obranym zawodzie, uzdolnienia literackie i poetyckie, uderzająca pamięć liczb. Dostrzega się również w anamnezie nader rozwinięty zmysł sztuki i piękna, talent do muzyki, malarstwa i robót ręcznych.
Pewien chory „odznaczał się wielkiemi zdolnościami i niezwykłą pilnością. W następstwie będąc kupcem, ciągle czynny, obowiązkowy. Pod każdym względem kształcił się usilnie dalej, dążąc wytrwale do wzbogacenia zasobu swoich wiadomości“.
O innym czytamy: „W dzieciństwie spokojny i roztropny; następnie usposobienia żywego, pojmował szybko, zdradzał wysokie zdolności do muzyki. Lubił poezje i był z literaturą dobrze obznajmiony. Kochał prawdę, brał rzeczy poważnie, był dobroduszny“.
Inna chora „już w dzieciństwie zdradzała talent poetycki, a z czasem dążność do działalności literackiej coraz bardziej występowała na plan pierwszy i nie dała się opanować. Obdarzona tym talentem, a także pięknym sopranem, z sercem kochającem i chętnem do poświęceń, umysłem szlachetnym, umiała zdobyć sobie wiele przywiązania i przyjaźni. Odbywszy podróż po Szwajcarji, wydała książkę, która istotnie świadczy o wielkiem uzdolnieniu i wrażliwej naturze. Napisała też szereg utworów wartościowych; w ich liczbie są i humorystyczne“.
Pewna chora, którą widziałem w ostatnim okresie otępienia katatonicznego „była od natury uposażona, niezwykle żywa. Wykazywała zdolności do muzyki, wysoce rozwinięty zmysł dla estetyki i harmonji, a zarazem była wrażliwa na formę i porządek, posiadała nader żywą wyobraźnię. W życiu codziennem bardzo praktyczna i energiczna, poniekąd pewna siebie. Kochająca i pełna poświęcenia dla rodziny; oddana przyjaciółka“.
O jednej obecnie zupełnie zidjociałej chorej czytamy w wywiadach: „Już w 13-ym roku życia wypowiadała w kwestjach najpoważniejszych zdania, jak człowiek dojrzały; miała duszę szlachetną i podniosłą, była dobra i poświęcająca się, pracowała bardzo wiele i produkcyjnie“.
O innej pacjentce lekarz zaznacza: „Miała już w dziecięcym wieku poglądy zdrowe, trafne, a przytem filozoficznie głębokie“. Jeszcze inna była „niezwykle harmonijną, stale pogodną naturą, zawsze uprzejmą i zgodną, ale zaczęła powoli tracić zdolność panowania nad swemi myślami“.
O jednym od wielu lat całkiem otępiałym powiedziano: „Bardzo zdolny, doskonale zdawał egzaminy, w stosunku do swej wiedzy mógł mieć większą pewność siebie przy wygłaszaniu swych zdań“.
Inna dementka „była zawsze miłem i grzecznem dzieckiem, uczynna dla każdego, szczególniej dla biednych i potrzebujących pomocy, była nad wyraz szczera i otwarta – wogóle inna zupełnie, niż później“.
Niektórzy pacjenci w okresach międzychorobowych tworzyli dzieła literackie lub artystyczne, za które otrzymywali nagrody na konkursach. Częściej atoli powiadają o katatonikach w wywiadach, że byli średnio uzdolnieni, bojaźliwi, zmienni i nieufni, kłótliwi i nieznośni, interesując się jedynie swoją rodziną i osobistemi sprawami.
W znacznej większości przypadków, katatonja rozwija się niepostrzeżenie, podostro. Przez dłuższy czas występują, jako objawy zwiastunne, takie, które można kłaść na karb nerwowości, hipochondrji, histerji lub psychopatji. Niekiedy znów stwierdzamy uczucie niedomagania ogólnego i inne pierwiastki melancholji, a także nadmierną porywczość i przedsiębiorczość. Najczęściej jednak daje się zauważyć ta, tak znamienna pod względem rozpoznawczym, utrata harmonji i rozdwojenie osobowości.
Dodać jeszcze należy, iż z katatonją związany jest chorobliwy podkład. Zaburzenia duchowe, ujawniające się wyraźnie w następstwie, są już ukształtowane w podłożu; drzemią one i czekają niejako na hasło, wywołujące je z uśpienia na światło dzienne.
Że podkład katatoniczny wywołany być może na jaw przez najróżnorodniejsze czynniki, dowodzi tego wybuch choroby po wszelkiego rodzaju infekcjach, względnie intoksykacjach, w łączności ze zjawiskami, związanemi z procesem generacyjnym, po urazach, zwłaszcza uszkodzeniach głowy, lub wstrząśnieniach psychicznych. U wielu chorych cierpienie występuje zupełnie bezpośrednio pod wpływem czynników zewnętrznych, wzbudzających afekty; wypadki śmierci w rodzinie, choroba krewnych, zmartwienie z powodu zaszłego nieszczęścia, straty majątkowe, silne przerażenie, irytacja lub spór z otoczeniem, procesy, oskarżenia, rozejście się lub niedojście do skutku małżeństwa, powodowały w formie ostrej albo subchronicznej krótko lub długotrwałe ataki psychiczne, które w następstwie okazywały się katatonją. Że w bezpośrednim związku z szokiem nerwowym cierpienie może się spotęgować, a nowe ataki wybuchnąć po dłuższych przerwach o tem przekonywują nas wypadki, w których silne wstrząśnienie umysłowe wywołuje recydywy lub pogorszenie się stanu chorobowego.
Okoliczność, iż niektóre często się powtarzające symptomaty występują na pierwszy plan, umożliwiła ustalenie nowych form katatonji. Poza znanemi hebefrenicznemi i paranoidalnemi podrodzajami, dały się oddzielić grupy: mańjakalnodepresyjna i epileptyczna, w dalszym ciągu przedstarcza i hipochondryczno-nihilistyczna, do których dołączają się obecnie odmiany histeryczna i degeneracyjna. Prócz tego udowodniliśmy, iż typowe katatoniczne objawy lub stany występują w zupełnie młodym wieku. Z pośród ogłoszonej przezemnie kazuistyki t. zw. „form wczesnych“ wyróżnia się jedyny w swoim rodzaju przypadek, dotyczący pacjenta, obecnie całkiem zidjociałego, o którym mamy sprawozdanie, znakomicie zaobserwowane od najwcześniejszych lat życia. Udowodniliśmy także, iż zespół objawów katatonicznych występuje często dopiero w okresie przekwitania i przedstarczym[7], podczas gdy zakomunikowany w monografji niniejszej przypadek przekonywa, iż analogiczne, typowe zupełnie, stany pojawiać się mogą po raz pierwszy nawet w podeszłym i starczym wieku.
Nie bacząc na to, że okresy życiowe, w których cierpienie występuje, bywają zupełnie różne, pomimo całej obfitości poszczególnych objawów klinicznych w początkach choroby, koniec zawsze jest ten sam, mianowicie demencja. A że pierwiastki zasadnicze odpowiadają sobie stale, przypadki te, bez wątpienia, dają się odrazu umieścić w ramach katatonji“.


∗             ∗

Doświadczenie poucza nas, że właśnie katatonja rozpoczyna się często od idej, które z pozoru robią wrażenie reformatorskich, lecz nigdy w gruncie rzeczy niemi nie są, a to dlatego, że nawet najinteligentniejszy chory nie rozporządza już w owym momencie dostateczną siłą psychiczną, energją i świadomością celu, aby swoje ideje, które, jako takie, są już przeważnie wytworem chorego mózgu, móc oblec w ciało. Nie posiadają one w sohie oczywiście trwałej żywotności; mogą istnieć tak długo, póki próba urzeczywistnienia ich nie przekroczy granic, ustanowionych przez społeczeństwo, a warunki życia osobnika pokrywają dziwactwa jego myśli. W przeciwnym razie, wybucha konflikt z otoczeniem, to zaś oddziaływa ujemnie na stan cierpienia, a co za tem idzie, nienormalności, ekscentryczność i objawy chorobowe coraz wyraźniej występują na jaw.
Widzimy zatem, że w przebiegu katatonji, osobnik, początkowo mniej albo więcej normalny, ulega całkowitej destrukcji, przemianie, która doprowadza go do zguby. Zdrowa jaźń zanika, a jako wynik procesu chorobowego powstaje na jej miejscu nowa, zupełnie odmienna osobowość.
Najbardziej charakterystyczne przejawy tej choroby są to: osłabienie woli, przytępienie wszelkich wyższych uczuć i popędów moralnych, coraz większy brak równowagi wewnętrznej i rozprzężenie władz psychicznych, zanik stopniowy życia wewnętrznego, mającego uświadomione cele, zobojętnienie na przyszłość, zacieśnienie kręgu interesów duchowych, brak dążeń oraz energji, wyładowywanej celowo, jednem słowem, coraz potęgująca się pustka duchowa i umysłowa.
W ten sposób katatonja zmienia całkowicie osobowość podlegającego jej chorego. Życie jego duchowe traci coraz na sile i intensywności, a bieg myśli jest w sposób nieobliczalny zależny od jego chorobliwych założeń. Nawet wtedy, gdy zachowanie się osobnika całkowicie jest właściwe, gdy rozporządza on jeszcze pełnym zasobem swoich wiadomości i włada pamięcią, gdy typowe objawy chorobowe nie ujawniają się jeszcze, lub występują zaczątkowo, — i wtedy nie jest on zdolny do życia, mającego świadomie określone cele i opierającego się na normalnych przesłankach. Sądy jego są ślepe, lub podlegają wpływom afektu patologicznego. Nie pojmuje on praw i obowiązków, nie umie kierować swem postępowaniem, nie ma jasnego wyobrażenia o tem, co dobre i co złe. Tem mniej poczucie moralne jest motywem świadomym jego czynów. Nawet w tych razach, gdy postępowanie jego jest całkowicie antysocjalne, lub nieuspołecznione, uważa on je za zupełnie zgodne z charakterem człowieka kulturalnego.
Następnie, nie posiada on zmysłu etycznego, zdolności odczuwania zasad moralnych, na których opierają się ustosunkowania społeczne. Jego „ja“ jest dla niego jedynie miarodajne. Niepodobna go pod tym względem oświecić, przekonać o chorobliwości danej idei, lub skłonić do uznania najprostszych wniosków logicznych. On ma swoją własną logikę, i ta wydaje mu się właściwą, a kto jej nie podziela, tego uważa za ignoranta lub za wroga.
Podległy katatonji nie jest zdolny do odczuwania czegokolwiek głębiej, wszystko jest u niego płytkie, powierzchowne.
Jeśli chcemy utworzyć sobie sąd właściwy o danym osobniku, musimy poznać dokładnie cały jego życiorys, nie zaś pewne tylko etapy jego życia. Nie wystarcza zatem obserwacja lub opis, jak się ktoś zachowywał w odnośnym okresie czasu lub w toku rozmów. To jest przyczyna, z której wynikają wielokrotnie sądy błędne ludzi, gdy widzą, że w danym przypadku osobnik poczynał sobie stosownie do okoliczności, że przemawiał niby rzeczowo, bronił się zręcznie i t. d. Gdyż wszystkie te cechy mogą niezaprzeczenie istnieć w pewnej chwili, lecz nie oznacza to jeszcze w najmniejszej mierze, że momenty takie wystarczają dla praworządnego życia, i że dany osobnik jest pod względem psychicznym normalny.


∗             ∗

Jeżeli przyjrzymy się obecnie obrazowi stanu, w jakim się przedstawił Niewiadomski w czasie dochodzenia sądowego, to nietrudno zauważyć, że wykazał on też defekty, które poznaliśmy, jako charakterystyczne dla katatonji. Czytając jego mowę, doznajemy wrażenia, jak gdybyśmy słyszeli orkiestrę bez kapelmistrza. W gruncie rzeczy był to zbiór głośno brzmiących wyrazów bez wewnętrznego związku i logicznego powiązania, przytem uporczywe zatrzymywanie się przy poszczególnych oderwanych wyobrażeniach, zamęt i chaos. Nie będę analizował odnośnych ustępów i zdań, natomiast pozwolę sobie przytoczyć z mowy prokuratora te miejsca, które psychjatrom powinny były wskazać właściwą drogę.
„Ten brak uzgodnienia, brak wewnętrznej spoistości jest charakterystyczny dla całej sprawy. Oskarżony nie umie ogarnąć całości, tej całości nie widzi... I dziś w tem, zdawałoby się, logicznem opowiadaniu, kiedy oskarżony mógłby rozwinąć swoje myśli — myśl ta ciągle się rwała... Ujawniło się nam wszystkim, jak bardzo w jego czynie brak tej logiki wypadków i wewnętrznej spoistości, brak myśli przewodniej, logiki, wiążącej fakty między sobą i dającej ostateczny wynik“.
W innem miejscu prokurator mówi o „dowodach nielogiczności zamiarów i czynu“ u człowieka, „który stawia się na piedestale sędziego cnót narodu... W tych hieroglifach, któremi są czyny każdego znajdującego się w tej sali, zawsze doszukamy się więcej związku pomiędzy każdem poszczególnem pociągnięciem, aniżeli w tej sprawie“.


∗             ∗

Całkowicie zgodną z obrazem stanu owego u Niewiadomskiego jest jego przeszłość. Jak wielu innych katatoników, Niewiadomski wcześnie został rozbitkiem życiowym, gdyż zapowiadał on znacznie więcej, niż dotrzymał. Laureat Akademji Sztuk Pięknych, ozdobiony trzema medalami, artysta, który pierwsze swe dzieła wystawiał z powodzeniem w Paryżu, w którego talencie można było pokładać wielkie nadzieje, skończył na tem, że został nauczycielem rysunków. Sądzę, że gdybyśmy posiadali dokładną anamnezę, możnaby bez trudności odszukać ów moment, od którego poczynając, talent Niewiadomskiego nie tylko zaprzestał się rozwijać, lecz, przeciwnie, zaczął on się cofać w swej karjerze artystycznej. Ponieważ katatonja w wielu przypadkach rozwija się, jak widzieliśmy, niepostrzeżenie, i głównie oddziaływa na życie duchowe, rezultat jej destrukcji przez czas dłuższy może uchodzić uwagi, tembardziej, że zdolność do pracy codziennej mniej podlega jej niszczącemu wpływowi. Chorzy pod tym względem zachowują tyle zdolności wykonawczych, że w szczupłym zakresie potrafią jeszcze skutecznie toczyć walkę o byt. Wykolejony przez chorobę prawnik zostaje pisarzem, uzdolniony mechanik bierze się do zwykłych robót ślusarskich, wybitny malarz zarabia na życie w jakiem biurze, czy urzędzie, a genjalny muzyk kończy swoją karjerę, jako grajek w knajpie. Przytem są oni ze swego losu zadowoleni i nie czują chęci wzniesienia się ponownego na dawny szczebel.
W następnych latach stwierdzamy u Niewiadomskiego szereg niedorzecznych czynów. Całe życie jego jest wyrazem owej ciężkiej choroby, która z żywiołową koniecznością musiała doprowadzić do owego tragicznego rezultatu. W każdym razie nie był on zdolny właściwie pokierować swojem życiem i zdobyć sobie należne stanowisko społeczne. Przytem pozwolił się stopniowo opanować idejom, które, być może, pierwotnie wynikały jeszcze z niechęci osobistych, lecz które w następstwie rozwinęły się w tak oczywiście niedorzeczny sposób, że ich związek ze stanowiska psychologicznego wcale ująć się nie daje. Do tego się dołącza wielka nietrafność, raczej zupełny brak sądu, słaba wola, megalomanja w ocenianiu własnej osoby, typowe ideje reformatorskie, nieobliczalne postępki, dziwactwa w obejściu, i inne cechy, charakterystyczne dla katatonji.
Muszę tu nadmienić, że rozpoznaniu katatonji nie staje na zawadzie fakt, że chory dał się poznać na polu literatury.[8] Przedewszystkiem psychoza ta przez długie lata szczędzi czysto teoretyczne wiadomości osobnika, następnie prace Niewiadomskiego nie są w tej mierze wartościowe, aby mogły posiadać większe znaczenie. Ponadto w katatonji mamy do czynienia nie tyle z jałowem, nieuprawionem polem, ile ze zniszczonem, tak, że i większe pozostałości zebrać niekiedy możemy. Ponieważ na swojem zdaniu w tej sprawie polegać nie mogłem, zwróciłem się więc z prośbą o ocenę do specjalistów, którzy orzekli, że pomijając np. atlas rysunkowy dla nauczycieli, rzecz czysto techniczną prace Niewiadomskiego wydają im się bez wartości artystycznej.
Pozatem od osób wiarogodnych zebrałem wiadomości o Niewiadomskim, które bezwzględnie naprowadzają na tę samą djagnozę.
Przedewszystkiem podkreślano, że Niewiadomski łatwo ulegał wpływom i suggestji. Nie posiadając oparcia w sobie samym, ani stałych przekonań, katatonicy, jak widzieliśmy, przejmują łatwo cudze myśli, które uważają następnie za swoje własne. Tacy chorzy, jak dzieci, podlegają cudzym dobrym i złym wpływom. Dopóki pozostają pod kierownictwem swoich przełożonych, starają się zasłużyć na ich zadowolenie i nawet pracują z pożytkiem.
Również pod wieloma innemi względami przedstawiano mi Niewiadomskiego całkowicie tak, jak opisywałem badanych przez siebie typowych katatoników.
Był on wielkim pedantem, pracował dużo, lecz praca jego nie była owocną. „Umysł miał ciasny, jednostronny“. Nie obchodziło go to, co się dokoła niego działo. Wspólnoty pracy nie uznawał, i zdarzało się nieraz, że brał się do rzeczy, którą już dawno siedzący obok niego kolega wykonał. Zamiłowanie do pracy było u niego mało celowe i przesadne. Nie zapominał uraz. Jeśli go kto dotknął, na razie nie okazywał tego, lecz nie przebaczał i szukał sposobności, by mu się odpłacić.
Dla zilustrowania powyższego przytoczę szereg faktów:
Przed kilku laty prowadzono w Departamencie sztuki dyskusję nad ubóstwem kolorytu i bezbarwnością naszych gmachów, ubrań, itd. Na skutek tej rozmowy Niewiadomski oświadcza nazajutrz, że pragnie ożywić to szare życie i poczyna posługiwać się przy pisaniu podań, rezolucji oraz listów Szablon:Orzm. Ten – dla niektórych osobników – symbol krwi spotykamy w dokumentach Niewiadomskiego conajmniej dwa lata.
W tymże departamencie Niewiadomski zażądał kilku miljonów marek na obstalowanie fotografji zabytków. Kiedy już wydano na ten cel duże sumy, okazało się, że gmachy te były oddawna zdjęte, i że fotografje leżały w biurku urzędnika, pracującego obok Niewiadomskiego.
W roku 1918 sąd pokoju rozpatrywał sprawę artysty-malarza przeciw klijentce, która nie chciała przyjąć swego portretu, twierdząc, że nie był podobny. Wezwany jako rzeczoznawca, Niewiadomski dał tak chaotyczną opinję, że sędzia kilkakrotnie zaznaczał, że nie pojmuje, co ekspert chce powiedzieć.
Ostatnio Niewiadomski miał w Zachęcie odczyt o Wyspiańskim. Na zasadzie fotografji starał się w dłuższem przemówieniu przekonać słuchaczów, że sztuka starożytna[9] pod względem estetycznym stoi niżej od nowoczesnej, i zakończył temi słowy: „zresztą, co ja będę Państwu tłumaczył, kiedy wiem, że i tak nie zrozumiecie“.
Są osoby normalne, które nie odmieniają końcówek nazwisk, zwłaszcza obcych. Jeżeli i Niewiadomski miał – od niedawna – ten zwyczaj, to dopatrzyć się w nim musimy objawu, należącego do t. zw. manier i osobliwości katatonicznych. Podobne, jak je zowiemy, „pomysły, figle lub psikusy“ opisane są w każdej szczegółowszej pracy o katatonji.
Miałem też przed sobą dwa listy Niewiadomskiego. Pomijając czerwony atrament i chaotyczną treść, uderzają w listach liczne podkreślenia słów, a jeszcze bardziej to, że odstępy między wyrazami i wierszami są odmierzone jakby cyrklem. Pojedyńcze litery są jakby wyrzeźbione, wytłoczone, litografowane. I chociaż Niewiadomski był malarzem-rysownikiem, listy jego mogą śmiało być wzorem do podręczników psychjatrji i nie różnią się od tych, jakie nam Kraepelin podaje przy charakterystyce t. zw. stereotypowości katatonicznej.
Niewiadomski nie uznawał regulaminu służbowego. Fakt ten objaśniam jednak nie brakiem poczucia subordynacji, ale bezkrytycznością i osłabieniem zdolności rozumowania. Bo czy szeregowiec z tej sfery, co Niewiadomski, może nie wiedzieć o tem, że nie wolno mu żądać bezpośrednio u ministra wojny audjencji dla wyłuszczenia pewnych projektów, dotyczących reformy instytucji, albo chodzić do premjera, który go zresztą też nie przyjął, ze skargą na ministra?
Wyraźne rozprzężenie procesów psychicznych widzę też w podaniu czy prośbie Niewiadomskiego, skierowanej do prokuratora, aby 5-ty pułk legjonów, w którym ongi służył, oddał mu przed śmiercią honory wojskowe. Czy, dajmy na to, psychopata[10] z przeszłością Niewiadomskiego może zapomnieć o tem, że skazany na śmierć człowiek traci wszystkie prawa stanu, i że takiemu osobnikowi niepodobna okazywać najwyższych honorów?
Niemniej charakterystycznym jest przesłany do prokuratorji list Niewiadomskiego, zawierający szkic pomnika, jaki życzy sobie mieć na swoim grobie. W samym rysunku Niewiadomski uwzględnił najdrobniejsze szczegóły, zaś całość wykończona jest tak misternie, że na to w podobnych sytuacjach i stanach psychiki zdobyć się może wyłącznie katatonik. A napis, jakim Ojczyzna na żądanie Niewiadomskiego powinna uwiecznić w kamieniu pamięć jego? Nigdy psychopata nie ujawni takiego braku krytycyzmu i tej utraty sądu. Takie koziołki logiczne spotkać można jedynie u katatoników i śmiem twierdzić, że są objawy, które chorych tego rodzaju odrazu cechują. Bo jeśli osobnik bezpośrednio po najgwałtowniejszym wybuchu afektu potrafi najspokojniej prowadzić obojętną rozmowę i zasiąść do stołu, delektując się tem, co mu podano — jest on bezwzględnie katatonikiem. Jeżeli chory, nie znajdujący się w okresie negatywistycznym, przy zakomunikowaniu mu o śmierci ojca, względem którego nie żywił uczuć nienawistnych, zagłębia się dalej w powieści, którą właśnie czytał jest to katatonik. Jeżeli chłopka, u której poród trwa zbyt długo, powodując jakoby silne bóle, zwyczajnym nożem otwiera sobie brzuch, wyciąga żywe dziecko, rany tamponuje brudnemi szmatami, a następnie lekarza, który ją po kilku dniach odwiedza, jedynie o to prosi, aby się z nią ostrożnie obchodził i jej bólów żadnych nie sprawiał, mamy prawo rozpoznać katatonję nawet wówczas, gdy nie zauważono żadnych objawów psychicznego zboczenia[11]. Bo tylko w umyśle katatoniczki paraliż nie wchodzi tu w rachubę –mogły się zrodzić podobne ideje!


∗             ∗
Sądzę, że ze strony wyszkolonych psychjatrów nie spotka mnie zarzut, iż zebrany przezemnie materjał i przedstawiony obraz stanu klinicznego, w jakim się Niewiadomski chwilowo znajdował nie upoważnia jeszcze do wyprowadzenia ścisłych djagnostycznych wniosków, i że twierdzeń swoich nie zdołałem poprzeć konkretnemi dowodami. Mniemam, że nawet w ostatnio stwierdzonym zespole objawów odnalazłem symptomaty, znamienne dla katatonji; ponadto trzeba uwzględnić i te zjawiska, dla których życie dopiero musiało przynieść jaskrawe dowody. Lecz cóż to znaczy? Czyż nie zdarzało się i w przypadkach bardziej oczywistych choroby, że zmuszeni byliśmy czerpać doświadczenie dopiero z życia osobnika? Skąd znamy kliniczną wartość tego lub innego symptomatu, względnie zespołu objawów? Tylko z praktyki. Po zbadaniu bardzo dużej liczby osób, które widziałem już w okresie kompletnego otępienia i u których – mając dokładne historje choroby — mogłem prześledzić retrospektywnie psychozę do pierwszych jej przebłysków, przekonałem się, że np. ten rodzaj objawów spotykamy jedynie u takich osób, które z biegiem czasu wpadają w t. zw. stan ogłupienia katatonicznego, u których nie stwierdzamy natomiast nigdy symptomatów innego rodzaju. Zresztą i psychjatrzy starej daty, którzy, znając tylko zespoły objawów, a nie jednostki chorobowe, segregują cierpienia umysłowe według najbardziej rzucających się w oczy symptomatów, wiedzą, że u ludzi, wygłaszających choćby niewinne urojenia, może rozwinąć się, jak ją nazywają, wtórna demencja. Dla nas zaś owa demencja nie jest czemś wtórnem, gdyż tkwi już w istocie danego cierpienia. Doświadczenie życie nauczyło nas bowiem, że ludzie z urojeniami – nawet jeśli te żadnego wpływu nie wywierają na ich postępki — jednakże powoli tracą giętkość i polot umysłu, żywotność uczuciową, aż w końcu dochodzą do zupełnego rozkładu duchowego. Anatomja patologiczna, oczywiście, nie wydaje mi się powołaną pomóc nam w tym kierunku. To też nic dziwnego, że nawet po śmierci chorego dowodu niezbitego przytoczyć niepodobna. Nie możemy wówczas powiedzieć: „Oto jest mózg zniszczony, który nie mógł już pracować normalnie“. Nie możemy tego powiedzieć, albowiem nasze dotychczasowe metody badania nawet w najbardziej typowych przypadkach psychozy nie ujawniają jeszcze w mózgu stałych zmian patologicznych. Jako jedyne i wyłączne kryterjum pozostaje tedy gruntowne zapoznanie się z przeszłością i życiem obecnem wielu takich chorych, gdyż tylko w ten sposób możemy wyprowadzać wnioski o ich czynnościach umysłowych.

∗             ∗
Nikt zapewne nie będzie chciał tłumaczyć naszkicowanego tu obrazu życia Niewiadomskiego okolicznościami zewnętrznemi. Musimy się zgodzić, że człowiek zdrowy, normalny, będąc na jego miejscu, zostałby – zwłaszcza przy tak wybitnych zdolnościach – czem innem. Smutny rezultat jego życia jest tedy wyłącznie skutkiem nieskoordynowanej pracy umysłowej, owego bezwładu intrapsychicznego, który należy określić, na zasadzie tego, w jaki sposób się ujawnia, głównie jako niezmierne osłabienie sądu. Użyłem tu wyrazu głównie, nie dlatego, aby zaznaczyć, że dla uzupełnienia lub ustalenia obrazu klinicznego niezbędnem jest wykazać jeszcze inne symptomaty, lecz aby tem powiedzieć, że mogą istnieć pozatem objawy zakłócenia równowagi duchowej, któreby się ujawniły przy bliższem badaniu.

Największy defekt, który daje się wykazać u Niewiadomskiego, sprowadza się tedy do wadliwej zdolności sądzenia, która ujawniła się najbardziej w jego nietrafnem rozumieniu rzeczy i postrzeganiu faktów. A jak wiemy z praktyki życiowej, urojenia, przesądy, uprzedzenia i myśli, o ile osobnik nabije sobie niemi głowę, nie poddają się wpływowi rozumu. W najlepszym razie, w podobnych przypadkach można oczekiwać osłabienia energji umysłowej i uczuciowej, które ze swej strony prowadzi do tego, że chory coraz rzadziej i mniej intensywnie reaguje na bodźce zewnętrzne. Lecz zanim toby nastąpiło, mogłyby przejść lata, gdy Niewiadomski już w tym okresie cierpienia popadł w taki konflikt ze światem zewnętrznym jego instytucjami, iż społeczeństwo winno było się od niego bronić, jako od chorego, zagrażającego bezpieczeństwu publicznemu.
Również nie posiadał Niewiadomski, w gruncie rzeczy, zdolności zrozumienia karalności czynu. Brak mu było świadomości, że podstawy całej jego działalności, przypuszczenia, na których opierało się jego myślenie, są złudzeniami, i że zbudowane są obłędnie. Przeto najmniejsza wzmianka o tem, aby osobnik tego rodzaju poddał się obserwacji psychjatrycznej, spotyka się z jego strony z – często powierzchownem tylko – oburzeniem. Chory odrzuca podobną propozycję ze wzgardą i szyderstwem.
Właściwe ujmowanie i rozumienie rzeczy jest natomiast jedyną oznaką, według której można sądzić o zdrowym zmyśle społecznym. Człowiek, posiadający tę cechę, może nawet zdradzać pewne osłabienie umysłu, i na skutek tego potknąć się lub błądzić w kolei życia, lecz każdy taki wypadek zmusza jego słabą głowę do zastanawiania się, i wreszcie wybiera on skromniejsze drogi, na których się już nie zachwieje i gdzie nie grozi mu zguba – wybiera je może z ciężkiem bardzo sercem i żalem do losu. Ale na tem, że poprzestaje na małem, że uszczupla zakres swego życia, polega jego wartość i zasługa.
Ku czemu skierowane jest zatem owo ujmowanie i rozumienie rzeczy? W pierwszej linji zwraca się ono nie do inteligencji może być ono i jest przeważnie rzeczą uczucia. Człowiek najbardziej inteligentny może nie mieć owego trafnego pojęcia w stosunku do rzeczy. Zapytujemy dalej: którego z uczuć najbardziej dotyczy owa zdolność rozumienia? Unikając dłuższego rozstrząsania psychologicznego, sformułujemy rzecz tak, że: podstawą owego pojmowania rzeczy są tylko własności moralne w najszerszem tego słowa znaczeniu, gdyż istnieje też i moralność czysto praktyczna. Jeżeli zatem osobnik posiada zmysł moralny małej wartości, w każdym razie posiada go jednak, a jest przytem obdarzony owem właściwem rozumieniem rzeczy, musi to być człowiek niezwykłej inteligencji i silnej woli, jeśli przy słabych kwalifikacjach etycznych ma stać się jednak i pozostać osobnikiem społecznym. Jeżeli natomiast mamy przed sobą człowieka o niewysokim poziomie duchowym, to warunkiem sine qua non socjalnego życia jego, jest eo ipso wewnętrzna jego moralnośé społeczna. Wynika stąd, że jeśli co do osobnika psychicznie mało rozwiniętego widzimy, że życie jego jest asocjalne, i że nie uświadamia on sobie tego, możemy bezpośrednio wyprowadzić stąd wniosek, że jego poczucie etyczne jest upośledzone.
Nasuwa się jeszcze pytanie, czy upośledzenie owo jest zjawiskiem przyrodzonem, czy też może być nabytem. W drugim wypadku musielibyśmy dopuścić teoretyczną możliwość zmiany (ku lepszemu lub gorszemu), podczas gdy w pierwszym razie jest to rzecz z góry wykluczona.
O ile nie mamy do czynienia z niewątpliwą chorobą organiczną mózgu, to pytanie owo możemy rozstrzygnąć jedynie na zasadzie poznania życia danego człowieka. Nie wydaje nam się dziwnem, gdy dziecko, wzrastające w otoczeniu przestępców, idzie dalej w życiu drogą błędną, lecz, znalazłszy przyjaźniejsze warunki i odpowiedniejsze wychowanie, staje się jednak porządnym człowiekiem. Natomiast dziwi nas i zastanawia, gdy z otoczenia przykładnego wychodzi dziecko występne. W tym wypadku każdy człowiek skłonny jest przypuszczać, a psychjatra ma prawo twierdzić, że przyczyny tego faktu szukać należy w usposobieniu chorobnem.
Niewiadomski nie posiadał zdolności rozumienia rzeczy i owej właściwej świadomości, a to naskutek choroby, która spowodowała owe charakterystyczne zaburzenia w sferze psychicznej. Defekt ten rozwinął się stopniowo, tembardziej, że przy wychowaniu, jakie otrzymał, i przy jego przeszłości nie powinien był stać się tem, czem został.


∗             ∗
Przejdźmy teraz do kwestji, jednakowo interesującej prawników i psychjatrów, t. j. do oceny anomalji umysłowej u Niewiadomskiego. Będzie przytem najlepiej rozpatrzyć ją z obydwóch miarodajnych punktów widzenia, mianowicie pod względem ustawodawczym i lekarskim.

W znaczeniu czysto psychjatrycznem mówimy tu o chorobie umysłowej, która zawsze przedstawia proces mózgowy, nie zaś o stanie chorobowym, o przyrodzonej skłonności nienormalnej, o psychopatji.
Choroba umysłowa podpada pod art. 39 K. K., psychopatja zaś oceniana jest przez kodeks, zależnie od stopnia i objawów, w jakich się uzewnętrznia, i w znaczeniu prawnem jest uważana tylko za osłabienie umysłowe. Jedynie w przypadkach najcięższych, gdy dotknięci nią nie poddają się zupełnie tresurze ani wpływowi kształcącemu życia, ustawodawca przyjmuje chorobę umysłową.
Już poprzednio starałem się wyjaśnić, że nie możemy z chwilowego zachowania się człowieka, nawet jeśli ono wydaje się jaknajbardziej poprawnem, wyprowadzać wniosków o stanie jego świadomości. Wiemy, że np. u lunatyków, albo w okresie zamroczenia histerycznego, względnie epileptycznego, gdy świadomość w silnym stopniu musi ucierpieć, spostrzegamy jednak czynności, które zmierzają ku określonym celom. Przykładem, w literaturze psychjatrycznej najbardziej znanym, jest przypadek, który ogłosił Legrand du Saulle. Dotyczył on kupca paryskiego, który dłuższy czas podróżował w stanie zamroczenia, aż nagle ocknął się w Bombay. W drodze, podczas jazdy kolejowej lub morskiej, chorzy tacy zwykli zachowywać się zupełnie prawidłowo, sami kupują bilety, wyszukują sobie hotele, płacą rachunki, prowadzą towarzyskie rozmowy i t. d. Niekiedy stan zamroczenia trwa jeszcze dłużej. Alzheimer mówi o przypadkach, w których okres ten ciągnął się 1½ roku, tak, że pacjent nie pamiętał o tem, że się w tym czasie przeprowadził do innego mieszkania, a chora nie wiedziała o swem najmłodszem dziecku, które w okresie zamroczenia przyszło na świat. I ja widziałem pacjentkę, która cały okres ciąży i porodu przebyła w stanie zamroczenia, potem zaś nie chciała uznać dziecka, które w owym czasie urodziła, za swoje, twierdząc, że to nie jest jej własne, lecz „podsunięte“.
Nie mniej ciekawe są przypadki takie z punktu widzenia sądowo-lekarskiego. Kraepelin (wyd. VII, tom II, str. 640) opisuje np. chorego, który w stanach zamroczenia pisywał do policji, oskarżając siebie samego o popełnione przestępstwa: raz o usiłowanie zgwałcenia – innym razem o zabójstwo. Za pierwszy, jakoby dokonany czyn kazirodczy, osobnik ten został przez sąd skazany na więzienie, i dopiero w czasie późniejszego dochodzenia okazało się, że samooskarżenia – i to, za które chorego ukarano – były wytworem urojeń zmysłowych. Pacjent oświadczył, że miewa okresy, kiedy nie może oprzeć się myśli, że popełnił takie lub inne przestępstwo. „Czuję wtedy, że ktoś za mną stoi i woła: musisz się teraz oskarżyć przed policją! Cały jestem wówczas przejęty jedną myślą o mordach i zabójstwach“.
Z powyższego wynika, że świadomości może nie być nawet i przy bardzo poprawnem i obmyślanem postępowaniu. To zapatrywanie zresztą podziela Najwyższy Trybunał Rzeszy Niemieckiej (XLII, str. 45), gdyż zręcznie przygotowanej ucieczki i użycia siły fizycznej nie uważa za dowód dostateczny istnienia świadomości.
Chcąc uwzględnić uczucie sędziego, któremu wyda się dziwnem, że człowiek tak zręcznie postępujący, musi jednak być uznany za nieodpowiedzialnego, zauważymy, że u katatoników można mówić o podwójnej, rozszczepionej woli, tembardziej, że charakterystyczną cechą danego cierpienia jest właśnie rozdwojenie osobowości. Człowiek taki może zatem być wolnym najwyżej w zakresie pewnej sfery czynów, a ta, ze swej strony, jest uwarunkowana jakąkolwiek jedną lub kilkoma cechami jego charakteru.
Cechy charakteru nabywają znaczenia i wartości wtedy dopiero, gdy uwzględnimy ich stosunek do pewnej moralności. Moralność jest zasadniczym pierwiastkiem, nadającym kierunek wszystkim postępkom. Sprowadza się ona w ostatnim wyniku do egoizmu eudemonistycznego, który, jak wiadomo, występuje pod rozmaitemi postaciami, a w formie najprostszej jest zasadą, na jakiej opiera się społeczeństwo. Rozpatrywana z punktu widzenia przyrodniczego i psychologicznego, moralność jest zaś tylko popędem, uczuciem, które z inteligencją nie ma nic wspólnego; inteligencja może być najwyżej władzą psychiczną, służącą do ich zobjektywizowania. Popęd ten występuje w najrozmaitszych odmianach, a w wypadkach sądowych, gdzie mowa jest o wartości moralnej, psychjatra musi zbadać, czy gatunek danej odmiany jest wysoki, czy niski. Jedynym zaś probierzem w tej kwestji może być tylko to położenie, w jakie się odnośny osobnik postawił względem otoczenia – porównanie jego stanowiska społecznego z tem, jakie moglibyśmy po nim się spodziewać, że zajmie. Gdyż z tem zgodzi się zapewne każdy, że jedynie życie i sposób myślenia człowieka, wyłącznie jego istota duchowa, którą z życia tego poznajemy, mogą być uwazane za miarę jego wartości, — nie zaś jego słowa! Otóż możemy się zetknąć z moralnością niezmiernie niską, to znaczy, że dany człowiek kieruje się tylko wrodzonemi popędami, wyłącznie egoistycznej natury. To jest stan niedołęstwa moralnego. Jeżeli nawet taki osobnik potrafi wybierać między oddzielnemi postępkami, to we wszystkich tych postępkach jest on skuty, jak żelaznemi łańcuchami, swojemi przyrodzonemi właściwościami, tak, że wszystkie jego czyny nie tylko mają na sobie piętno bezwzględnego, zakorzenionego egoizmu, lecz z konieczności muszą je mieć.
Postulat wolności woli, w rozumieniu kodeksu, zawiera w sobie dwa czynniki: wolność wyboru dróg, które mają nas doprowadzić do jakiegoś celu, oraz to, żeby cel ten nie był też chorobowo powzięty. Pojęcie wolności woli w znaczeniu prawnem wymaga zatem, aby osobnik wybierał dla osiągnięcia celu, który sobie wyobraża, pomiędzy rozmaitemi motywami, zawsze zależnie od okoliczności, i w tej dziedzinie, zarówno jak przy stawianiu sobie celu, działał „w myśl zasady wolności“. Możemy tedy bez trudności przypuszczać, w pojęciu prawa, istnienie choroby umysłowej tam, gdzie cel, który sobie wyobrażamy, jest powzięty chorobowo, w sposób obłędny, tu bowiem człowiek ulega przemocy jakiejś idée fixe, która zmusza go do oddania na swe usługi wszystkich jego sił i zdolności, do ofiarowania sobie tego, co on uważa za swoje i za swą osobistość.
Ten właśnie ostatni punkt dowodzi nam teoretycznie tego, czego nas już nauczyło doświadczenie. Jeśli nawet mogliśmy stwierdzić u Niewiadomskiego mniej czy więcej zupełny zasób wiadomości ogólnych i specjalnych, jeżeli posiadał on dobrą pamięć, mógł poświęcać się swemu zawodowi i zapracować na siebie, a tem, co zarabiał, umiał właściwie rozporządzać, było dla niego jednak rzeczą niemożliwą, w tem jednem kole, w którem panował jego błędny umysł, urządzić swoje życie na zasadach zdrowych. Tutaj idzie on swojemi własnemi drogami, które z konieczności musiały być asocjalne i antyspołeczne, i tylko przemoc zdolna była sprowadzić go z dróg, które mu dyktowała choroba.
Jeżeli mam teraz rozpatrywać kwestję tego rodzaju chorych z punktu widzenia praktycznego, muszę powiedzieć, że są oni stale niebezpieczni. Z jednej strony odznaczają się skrytością, wskutek czego nigdy napewno nie możemy wiedzieć, ku czemu są skierowane ich ideje i myśli, i jakie im się mogą nasunąć niedorzeczności, a następnie zawsze możemy obawiać się z ich strony czynów impulsywnych. Są to niejako iskry, tlejące w popiele, które każdej chwili mogą wzniecić pożar. Z tego powodu też katatonicy winni być stale pod najściślejszym dozorem.
Jest to jednak, z drugiej strony, ostatni krok do wytworzenia obłędu, gdyż każdy środek gwałtowny — a w wypadkach analogicznych bywa nim umieszczenie w zakładzie zamkniętym — może tylko powiększyć i zaostrzyć objawy i pogorszyć stan chorego.
Rzecz jasna, iż tego rodzaju osobniki z podobnem rozwiązaniem sprawy pogodzić się nie chcą, i początkowo nawet jeszcze z pewną energją probują się bronić, wystosowując do władz, albo też do prasy odpowiednie zażalenia i podania piśmienne, w wyjątkowych zaś razach pacjenci tacy szukają[ wyzwolenia“ w samobójstwie.
Dodajmy, że w każdym większym zakładzie spotykamy chorych, którzy się stale domagają, aby ich spalono, rozstrzelano, powieszono lub ścięto. Niektórym udaje się w końcu nawet tutaj-bo poza zakładem samobójstwa u takich osobników zdarzają się dosyć często — chęci swe wprowadzić w czyn. Jedna z moich pacjentek np., która twierdziła, że „się dla innych poświęciła“, podpaliła, gdy się znalazła sama w pokoju, na sobie ubranie i w ten sposób pozbawiła się życia. Najczęstszą przyczyną podobnych postępków są omany lub urojenia, rzadziej „glos sumienia“. Inni chorzy tego rodzaju uważają się za męczenników, albo za skazańców, względnie niewinnie cierpiących. Wiemy również, że niejeden z tych odszczepieńców czy reformatorów, którzy z uśmiechem na ustach szli na szubienicę, lub niejedna z owych średniowiecznych czarownic, którą po procesie prowadzono na stos, dotknięci byli psychozą, którąbyśmy dziś niewątpliwie musieli zaliczyć do grupy katatonicznej.
Zresztą chorzy umysłowo nietylko popełniają samobójstwa, ale też i zabójstwa. We Francji np., w latach 1904 – 1906, „warjaci zamordowali 92 osoby, a ciężko zranili 122 ludzi[12]“.


∗             ∗

Kilka chwil zatrzymam się nad pytaniem, czy uraz w formie wypadku tramwajowego, jakiemu uległ Niewiadomski w roku 1917, i który na szereg miesięcy przykuł go do łóżka, mógł wywołać chorobę. Oczywiście, że nie. Natomiast możemy przypuścić, że cierpienie Niewiadomskiego po wypadku jawniej wybuchło ze stanu utajonego. Doświadczenie poucza nas bowiem, że na skutek różnorodnych zewnętrznych lub wewnętrznych wstrząśnień, objawy chorobowe znacznie się mogą spotęgować.
Uwzględnić też musimy, że w tym okresie życia i bez widocznego wstrząsu, już wskutek zaburzeń, normalnie odbywających się w każdym organizmie, ujawnia się wyraźna skłonność do pogorszenia i potęgowania się objawów, że psychoza w tym czasie dosyć często powraca, aby już przejść w stan chroniczny.
W kilku słowach pragnę poruszyć też sprawę, czy areszt, względnie dłuższy pobyt w więzieniu może spowodować psychozę. Jest rzeczą zrozumiałą, że takie czynniki, jak brak ruchu, brak należytego odżywiania i powietrza, utrata wolności, samotność, sprzyjająca poddawaniu się swoim myślom, następnie obawa przyszłości, niekiedy żal za popełniony czyn, czasami niepewność co do wykonania wyroku wszystko to może wywołać gwałtowne wstrząśnienie psychiczne. Lecz tam, gdzie rzecz dochodzi do rozstroju umysłowego mamy niewątpliwie do czynienia z mniej lub więcej ciężką skłonnością przyrodzoną lub dziedziczną. Po pierwsze, spostrzegamy u takich osobników już przed aresztowaniem tyle objawów, że nasuwa się przypuszczenie, iż okres powstawania choroby był bardzo długi. Następnie, stwierdzamy często, że ludzie, którzy w związku ze swem uwięzieniem, lub na skutek innych przejść moralnych, wykazują objawy psychiczne, uprzednio byli już okresowo chorzy, i że areszt, czy pobyt w więzieniu stał się tylko powodem do wybuchu gwałtownych symptomatów.
Dawniejsza szkoła psychjatryczna przyjmowała istnienie specjalnej „psychozy więziennej“, dla której objawami charakterystycznemi miały być ostro występujące stany pobudzenia z omamami, manją prześladowczą, ciągłą trwogą i popędem samobójczym. Późniejsze badania dowiodły natomiast, że mamy tu do czynienia z całym szeregiem różnorodnych zjawisk (z histerją, paraliżem postępującym, alkoholizmem, epilepsją i innemi psychozami), przyczem każda prawie z tych chorób, o ile wybucha w więzieniu, przybiera swoisty charakter na skutek t. zw. syptomatów aresztowych, które nadają jej specjalne zabarwienie.
Pozatem wiemy, że właśnie warunki więzienne są często tym momentem decydującym, który wywołuje ostre objawy w przebiegu katatonji, długo już poprzednio istniejącej w formie ukrytej lub niedorozwiniętej.
Naogół ostry stan szybko mija, zwłaszcza, gdy chory dostaje się w odpowiedniejsze warunki, np. do szpitala więziennego lub zakładu.
Że więźniowie często symulują psychozę, jest rzeczą znaną, jakkolwiek zdarza się to rzadziej, niż przypuszczamy. W naszym wypadku sprawa ta wogóle nie wchodzi w rachubę, gdyż Niewiadomski najwyżej mógłby był chcieć symulować — zdrowego psychicznie.


∗             ∗

Co się tyczy djagnostyki różniczkowej, wydaje mi się, że niema potrzeby jej tu poruszać szczegółowo. Histerja i psychopatja, które to przypuszczenia nasunąć się mogą przy powierzchownem tylko zbadaniu naszego przypadku, są anomaljami konstytucjonalnemi, przy których podlegający im chory odbiega od normy jedynie w stopniu. Taki osobnik również nie jest dostosowany do wymagań życia, bądź z braku dostatecznych sił psychicznych, lub też na skutek błędnych sądów. I u tych chorych występują myśli z podkładem urojeń, lecz te są zawsze wyprowadzone logicznie z jakiegoś faktu, który chory źle sobie wytłómaczył, i stale możemy dla nich odnaleźé punkt wyjścia w procesie jego myślenia.
Natomiast katatonja jest cierpieniem progresywnem, które w wyniku daje kompletną destrukcję osobowości, poprzedzoną stopniowo rozwijającym się defektem, polegającym na zmniejszaniu się inicjatywy duchowej i żywotności uczucia. Ideje obłędne rodzą się u tych chorych na gruncie ledwie dostrzegalnym, później coraz bardziej i bardziej od niego się odrywają i zapanowują w sposób nieubłagany nad myślą i czynami danego osobnika.
Jest jedno jeszcze tylko cierpienie, przy którem można stwierdzić tego rodzaju destrukcję osobowości i brak zupełny krytycyzmu, — mianowicie: paraliż postępujący. Lecz choroba ta daje się łatwo rozpoznać na zasadzie stanu fizycznego i przez badanie biochemiczne krwi i płynu mózgordzeniowego. Ponadto, przy porażeniu postępującem już w pierwszych okresach stwierdzamy zanik pamięci i zdolności orjentacyjnej.


∗             ∗
O stanie fizycznym Niewiadomskiego nie mogę, niestety, nie powiedzieć. Przyznać jednak trzeba, że objawy somatyczne mają tylko przygodną wartość. Nawet w ustroju patologicznym może istnieć psychika, jeśli nie całkiem normalna, to przynajmniej umożliwiająca współżycie jednostki w społeczeństwie.

Nie miałem możności zbadania Niewiadomskiego; wobec tego nie jestem też w stanie powiedzieć, jak dalece i czy wogóle istniały u niego zaburzenia w sferze czysto pamięciowej. Wybitnej wartości rozpoznawczej podobne badania, oczywiście, nie posiadają.
Z tego względu przy eksploracji chorych nie przywiązywałem większej wagi do badań inteligencji. Kiedy były wojny punickie lub inne wydarzenia historyczne, jak się nazywał ten czy ów cesarz, wódz, bohater albo minister, jak brzmi ta lub owa reguła arytmetyczna czy też geometryczna, to czy owo prawo chemiczne, lub fizyczne podobnych rzeczy zapomina też człowiek normalny. Jeżeli natomiast osobnik, który się dawniej obracał w najlepszych sferach towarzyskich, obecnie, w swym rzekomo dobrym czasie, w obcowaniu lub przy jedzeniu nie uznaje żadnych obyczajów, posługując się np. przy stole ręką, zamiast widelca, serwetką zamiast chustki do nosa, lub, gdy w towarzystwie zachowywać się zacznie bezceremońjalnie, nie będzie przestrzegał form i zwyczajów, to fakty powyższe wskażą dobitnie na demencję i defekt, według mnie niewątpliwie upoważniający do rozpoznawania katatonji, nawet wówczas, gdy brak jest wszelkich zaburzeń ze strony intelektu.


∗             ∗

W ustępach powyższych starałem się rozpoznać cierpienie, jakiem dotknięty był Niewiadomski, i djagnozę swą uzasadnić. Następnie zadaniem mojem było dowieść, że jego życie poprzedzające potwierdza postawioną djagnozę. Dalej rozpatrywałem czyn Niewiadomskiego na zasadzie rozpoznania klinicznego, a wreszcie rozważałem sprawę z punktu widzenia art. 39 K. K., który, uznając osobnika za niepoczytalnego, czyni go nieodpowiedzialnym za jego postępki.
Niezbędnym warunkiem niepoczytalności jest, jak wiadomo, brak zdolności pojmowania i zrozumienia dokonanego czynu. Kto więc popełnił jakie wykroczenie przeciw prawu i ma za to odpowiadać, musi rozumieć warunki, istotę i znaczenie czynu, który popełnił, powinien pojąć stosunek tego czynu do świata zewnętrznego, do praw i interesów innych ludzi. Ale na tem nie koniec. Ustawodawca nie widzi cechy pogwałcenia kodeksu i wówczas, gdy sprawca, chociaż posiadał zdolność rozumienia dokonywanego czynu, jednak nie mógł kierować swemi postępkami.
Wymaga się tedy, aby osobnik poczytalny nietylko pojmowal istotę czynu, ale wykazał jednocześnie, że potrafi kierować za pomocą rozsądku swemi postępkami, że posiada zdolność kierowania zrozumianem.
Ponadto musimy, zdaniem naszem, z punktu widzenia sądowo-lekarskiego, odmiennie oceniać defekt umysłowy przyrodzony i nabyty, nawet wtedy, jeżeli przejawiają się one, — a tak jest rzeczywiście, — pod względem jakościowym i ilościowym jednakowo. Defekty przyrodzone w dziedzinie woli, rozumu i uczuć będziemy wtedy tylko poczytywali za niedołęstwo umysłowe w sensie prawnym, jeżeli uzewnętrzniają się one w bardzo wysokim stopniu, defekty nabyte natomiast i wówczas, gdy przejawiają się nawet w lżejszej formie. Pierwsze są jak gdyby przyrodzone wadliwe ukształtowania psychiczne, drugie są chorobami nabytemi. Tamte odpowiadają pierwotnej istocie danej osobowości, — te stoją z nią w sprzeczności.
Jeżeli zechcemy tedy zastosować powyższe uwagi do osoby Niewiadomskiego, to, zapoznawszy się ze zboczeniami jego psychiki, znajdziemy dosyć przyczyn, aby wykluczyć jego poczytalność.


∗             ∗

Wspominaliśmy już o tem, że u katatoników w okresie przedchorobowym spotykamy dość często wybitne zdolności, niezwykły umysł i wielkie zalety duchowe. Ciekawszym jest jednak fakt, że wielu z nich zachowuje te wysoce dodatnie własności nawet podczas choroby, która już trwa lata i dziesiątki lat. Zdarza się też, że pacjenci, znajdujący się przez dłuższy okres czasu w stanie mniej lub więcej kompletnego otępienia, nagle wykazywać poczynają pewną twórczość, zdradzając przytem cechy, godne ludzi wielkiego serca i umysłu. Dla zilustrowania powyższego przytoczę tu i uzupelnię wydrukowany 16 sierpnia 1912 roku w „Vossische Zeitung“ artykuł d-ra med. Adolfa Heilborna pod tytułem:
Życie umysłowe, a smierć duchowa[13].
Już zdawien dawna temat stanów nienormalnych duszy ludzkiej pociągał poetów. Przykuwał on wyobraźnię twórcy, nasuwając jednocześnie jego geniuszowi wdzięczne zagadnienia. Najbardziej zniewalała umysły ta zagadkowość, jaką przedstawia każde zaburzenie psychiki, tajemniczość owej dysharmonji między myśleniem a uczuciem, między chceniem a czynem – to wszystko, co dla ludów o niższej kulturze czyniło psychicznie chorego nietykalnym, a jako „wybrańca bogów“, nawet świętym. Przytem musimy często podziwiać, jak zgodnie z prawdą poeci przedstawiają stany duszy i objawy zewnętrzne w okresie rozwoju i w przebiegu cierpienia umysłowego. Zawdzięczają to przedewszystkiem bezpośredniej swej spostrzegawczości oraz intuicji, którą obdarzony jest każdy prawdziwy poeta. Niekiedy czerpią je z własnych takich samych lub zbliżonych cierpień – czego przykładem klasycznym jest epileptyk psychiczny Raskolnikow Dostojewskiego. Zdarzało się też, że poeta opierał się na wiadomościach naukowych z dziedziny psychjatrji, które – o ile wogóle w owe czasy o nich mówić możemy – np. Szekspir niewątpliwie posiadał.
Jeżeli twórczość poetycka naszych czasów dokładniej przedstawia nam zaburzenia psychiki, a opisy anomalji w sferze życia duchowego bardziej zgodne są z rzeczywistością, dzieje się to dzięki temu, że psychjatrja dostarczyła w całym szeregu dzieł ogólno dostępnych – że wymienię tu prace Krafft-Ebinga, Möbiusa, Forella, Laehra i Molla — dużo bogatego materjału i wskazała należyte metody analizy psychologicznej. Prace te przyczyniły się też do obudzenia w szerokich masach odpowiednich pojęć w stosunku do dziwacznych często objawów chorej psychiki i uświadamiały ludzi na tyle, że przestali bawić się „warjatem“, że z czasem miejsce naiwnej ciekawości, która do niedawna jeszcze ku uciesze tłumu kazała otwierać podziemne cele izolacyjne zakładów dla obłąkanych, zajęło głębokie współczucie dla tych całkiem wywłaszczonych i w walce życiowej na zawsze pokonanych osobników.
Liczbę tych pożytecznych dzieł powiększyła świeżo bardzo wartościowa i obszerna monografja o procesach demencyjnych, która wyszła z pod pióra psychjatry polskiego Maurycego Ursteina. Dzieło to jest ściśle naukowe, jak już z tytułu: „Psychozy okresowe i manjakalno-depresyjne, jako poszczególny przejaw katatonji“ możemy wnosić, i niewątpliwie zajmie wkrótce jedno z pierwszych miejsc w literaturze psychiatryczno-naukowej. Ale poza ścisłem kołem specjalistów, monografja ta powinna liczyć na zainteresowanie szerszego ogółu czytelników, gdyż daje klasyczny obraz najpospolitszej choroby umysłowej. Najpospolitszej w tem rozumieniu, że autor, opierając się na materjale, odpowiadającym wszelkim wymaganiom naukowym, daje niezbite dowody, iż szereg zaburzeń psychicznych, które według dotychczasowych poglądów uważane były za uleczalne i nie prowadzące do otępienia, kończą się jednakże niedołęstwem umysłowem i rozpadem zupełnym jednostki duchowej.
Przedewszystkiem winniśmy zapoznać czytelnika w ogólnych zarysach z istotą owej choroby. Pod nazwą katatonji czyli obłędu z napięciami, inaczej zwanej otępieniem wczesnem (dementia praecox), należy rozumieć zespół objawów fizycznych i duchowych, które w końcu, niekiedy po przerwach kilku lub kilkudziesięcioletnich, prowadzą do charakterystycznej formy demencji. Najwcześniej występuje u pacjentów tego rodzaju rozdwojenie osobowości. Chory czuje w sobie jakby dwie lub więcej jaźnie. Myśli wymykają mu się, przeplatają się, świadomość rozpada się na cząstki, złożona maszyna mózgu na swe części składowe, i każda z nich zaczyna pracować na własną rękę, nie zwracając uwagi na całokształt i związek poszczególnych części.
W sposób niezwykle obrazowy jeden z chorych, przytoczonych przez autora, odmalował stan swój temi słowy: „Jeśli np., czując się zdrowym, chcę się pakować do drogi, to widzę, jak wszystkie moje — powiedzmy 15 do 20 – rzeczy mają leżeć jedne koło drugich, i obraz ten mam wyraźnie w pamięci, tak, że robota polega, że się tak wyrażę, na mechanicznem kładzeniu przedmiotów obok siebie. O ile zaś teraz, gdy się czuję chorym, mam pakować rzeczy, to muszę uczynić wysiłek, aby się skupić, a jeśli ułożę trzy sztuki koło siebie i sięgam po czwartą, zatracam obraz poprzednich“. Innym razem tenże chory viedział: „Gdy jestem zdrów, mam wrażenie, że dla każdego wyobrażenia posiadam w mózgu specjalną przegródkę, i jeśli mi jest ono potrzebne, muszę tylko otworzyć ten przedział. Obecnie zaś, kiedy czuję się chorym, mam wątpliwości, w której przegródce winno się znajdować dane wyobrażenie; przytem jest ono zamglone i niewyraźne. Nie odczuwam żadnego braku czy ubytku; jedno wchodzi w drogę drugiemu. Jest tak, jak gdyby plika papierów leżała jedne na drugich, a kiedy zajdzie potrzeba, nie można natrafié na właściwy“.
Pewien pacjent rzekł: „Zatraciłem harmonję pomiędzy wolą a rozumem, i pozbawiony jestem swobody duchowej“. Inny chory jest „całkiem rozdwojony“. Znów inny stracił „połowę swej głowy“.
O pewnej katatoniczce lekarz pisze po wieloletniem trwaniu choroby: „Skarży się na krzyżowanie się myśli. Te zaburzenia w myśleniu chora odczuwa, jako coś jej istocie całkiem obcego. Rozszczepienie osobowości uświadamia sobie coraz jaśniej“.
Oddawna już całkiem zidjociały katatonik oświadcza po czteroletnim pobycie w zakładzie:, „J’ai des sentiments dans moi, qui ne correspondent pas... – tu się zacina w mówieniu i dodaje po pewnym czasie po niemiecku: — mej całej pozostałej istocie“.
Typowy dement odpowiada na pytanie lekarza, dlaczego się źle czuje: „Bo jestem jakby rozdwojony“, a na dalsze pytanie, co chce przez to wyrazić, mówi: „Jak gdyby dwie osoby znajdują się we mnie, taka niezgoda tkwi we mnie. Stałem się maszyną, nie posiadam woli“.
Inna katatoniczka opowiada po dziesięcioletnim pobycie w zakładzie: „W gruncie rzeczy nie mam wrogich uczuć względem psychjatrów, (którym okrutnie wymyśla w listach), ale żyję jakby dwojakiem życiem. Osoba A i osoba B znajdują się we mnie. Mam uczucie, jakgdyby po za moją pierwszą jaźnią zawsze ktoś stał, mnie podszczuwał, iz tego się tworzy druga jaźń. Obie te „jaźnie“ prowadzą z sobą nieustanną walkę. Nie mogę się oprzeć ich wpływom, choćbym tego najbardziej pragnęła. Sama nie rozuniem, jak mogłam np. awanturować się przed kilku dniami i całą godzinę walić przykrywką do nocnego klozetu. Listy moje też bywają pisane przeważnie przez drugą jaźń“.
W całem postępowaniu katatonika brak jest wyraźnego celu i logicznego wnioskowania. Ten zanik harmonji, t. j. zcałkowania i współrzędnej pracy funkcji intrapsychicznych prowadzi w dalszym ciągu do zupełnie niedorzecznych wyobrażeń, do rażących sprzeczności w istocie duchowej chorego – przedewszystkiem jednak do utraty afektu i odpowiedniego zabarwienia uczuciowego. Jednocześnie zdolność pojmowania tego, co się wokoło chorego dzieje lub mówi, i pamięć pozostają długi czas nieuszkodzone; coraz gwałtowniej ujawnia się natomiast utrata i brak sądu. Jeszcze dziwniejszym wydaje się ten fakt, że chory nagle wykazywać zaczyna zdolności, które dawno trzeba było uważać za utracone, i nawet pacjent, często już zupełnie zidjociały, ujawnia wszystkie swe poprzednie władze umysłowe.
Przykładem najbardziej uderzającym z pośród wielu podobnych, przytoczonych przez autora, jest chora, która przebywała w zakładzie 16 lat w stanie prawie zupełnego otępienia katatonicznego. W liście do siostry, pod wieloma względami zresztą całkiem bezsensownym, pisze ona: „Wiesz wszak, że mnie zajmują najwięcej sprawy religijne. Chcę tedy zakomunikować Ci, jak przetłumaczyłam — z komentarzami – pierwsze trzy przykazania Boskie:

Les lois de Dieu.
Ordre premier.
Je suis le Maitre
Il faut me connaître,
Ordre second.
Le nom de Dieu est sérieux
Comment?
Pour avoir de Dieu
une bonne préférence
Nous devons craindre
aimer et avoir confiance.
Ne pas faire malédiction,
non jurer,
Non mentir
Non enchanter,
Mais prier, louer, sentir.
Être gracieux.
Ordre troisième.
Tu dois faire dimanche
Comment?

Nous devons craindre
Et aimer Dieu.
La prêche non mépriser.
Moïse entendre.
Et apprendre

Z pieśni religijnych podajemy następujący urywek:

Ici est l'endroit
Voilà de Dieu les lois.
Quand tu n'as pas, en trop, de miel
Ici est l'entrée du ciel
Ici demeure justice,
On aime les sacrifices
Regardez les rayons,
Hu'y a pas de plus beaux chançons.
Jérusalem, beauté,
Je sais comme tu es glorieux,
Tu as de lumière
Pour le jour entier

Analizując przypadek ten, Urstein powiada:, Wobec tego, że katatonicy miewają znakomitą pamięć i chora nasza mogła kilkadziesiąt lat temu przeczytać gdzieś te wiersze, zwróciłem się do teologa francuskiego z zapytaniem, czy istnieje podobny przekład. Odpowiedź brzmiała przecząco. To też przyznać musimy, że pacjentka nasza wykazała w tym kierunku duży zasób myślenia samodzielnego. Jej wiersze nie ujawniają bowiem czysto mechanicznej roboty, lecz niewątpliwie pewien dar twórczy, który przy takim stanie psychiki wydaje nam się wprost zadziwiającym. Chora nasza nie tłumaczy, lecz tworzy coś nowego i to w języku obcym. Zwłaszcza dwa pierwsze przykazania – przekładów religijnych, w których również oddała nie słowa, lecz treść, z powodu braku miejsca nie podajemy – posiadają tyle siły, polotu, wyrazistości i powagi, że mogliby się ich nie powstydzić Bossuet lub Massillon. A jednak są one wytworem otępiałego mózgu!“
Takie przebudzenie się z letargu umysłowego bywa jednak przeważnie chwilowe. W końcu chorzy ci dochodzą do zupełnego otępienia i całkowitego rozprzężenia psychicznego. Nie biorą w niczem udziału, nic ich nie zajmuje, nie mogą się zdobyć na żaden czyn samodzielny. Wegetują bez pragnień i żądań z dnia na dzień i stają się istotami, w których duch przestał być czynnym, a serce zamarło. Właśnie przedwczesna śmierć uczuciowa jest charakterystyczną cechą katatonji.
Ten obraz choroby spotykamy oczywiście nie u wszystkich chorych. Wpływają tu na poszczególne rysy inteligencja, wykształcenie i nie w małej mierze środowisko, z którego chory pochodzi i w którem żył. Rzecz prosta, że o ile mamy do czynienia z genialnym katatonikiem, jakim był np. Schumann[14], to linje tego ponurego obrazu mniej występują jaskrawo, niż, przypuśćmy, u człowieka z gminu lub prostaka duchowego. „Niewątpliwie, na otępieniu kończy pacjent i wtedy, gdy był człowiekiem wybitnej inteligencji; i taki osobnik umiera dla świata zewnętrznego, a w każdym razie dla swego otoczenia, gdyż w niem najmniejsze nawet uchybienie zwyczajom i obyczajom nie uchodzi uwagi i utrudnia stosunki i współżycie. Naogół jednak można tu skonstatować w najbardziej posuniętych stadjach choroby, że objawy nie są tak rażące, jak w przypadkach katatonji, dotyczących ludzi ograniczonych duchowo lub niewykształconych“.
Wspomniałem poprzednio, że przytoczone przez autora dowody, na których opiera swe poglądy co do istoty katatonji, jej przebiegu i wyniku ostatecznego, nazwać trzeba niezbitemi. Należy je uważać za takie, ponieważ przytacza nam dzieje całego życia swoich chorych jakby z pamiętnika – a niekiedy obejmują one okres czasu dłuższy niż pół wieku, – życie to subtelnie analizując z punktu widzenia psychjatrycznego i psychologicznego. Następnie dlatego, – co zdaje się być dla wykształconego czytelnika i dla literata rzeczą najbardziej wartościową w monografji, — że bogaty swój materjał przedstawił nam w postaci listów, stenografowanych rozmów z pacjentami, ich opowiadań o sobie i t. p., jednem słowem na zasadzie objektywnych „documents humains“, pozwalających zajrzeć w życie duchowe tych osobników i zgłębić jego tajniki w sposób, na jaki nie zdobędzie się nawet najbardziej bystry analityk lub poeta, obdarzony najbogatszą wyobraźnią. „Dokumenty te dotyczą życia ludzi, należących do klas uprzywilejowanych, którzy dzięki swej inteligencji i wykształceniu mogą najdokładniej zdawać sobie sprawę ze swoich chorobliwych wyobrażeń, skłonności i popędów, umieją najbardziej poglądowo w słowie i piśmie odzwierciadlać wewnętrzne walki i chwilowe stany swej duszy. U takich właśnie osobników możemy najlepiej spostrzegać słabnięcie poszczególnych czynności psychicznych, zmiany równowagi duchowej, utratę dawniejszej, zdrowej indywidualności, wreszcie stopniowe zsuwanie się po szczeblach drabiny społecznej“.
Przytoczymy tu niektóre z tych wstrząsających opisów, gdyż dają one lepsze pojęcie o omawianej książce, niż wszelka ocena krytyczna:
„Chciałabym tak bardzo już raz donieść Ci co dobrego – pisze przyjęta po raz trzeci do zakładu chora do swego męża – nie mogę jednak, niestety. Sądzę teraz, że już nigdy nie będzie lepiej. Tym razem jest zupełnie inaczej, niż było dawniej. Jak to będzie dalej? Tak chętnie chciałabym z Tobą pomówić, możeby mi to jednak dobrze zrobiło. Gdyby te wszystkie cierpienia zdały się na co, gdyby komu z nich co przyszło, gdybyście Wy z tego co mieli, w takim razie chętniebym się na nie zgodziła, ale tak, ta straszna męczarnia, wiedzieć, że się traci zmysły, dla nikogo niepotrzebnie, naodwrót – straszne dla Was, to jest, chciałabym prawie powiedzieć, że można od tego naprawdę rozum stracić... Kochany mój, biedny Erneście, musisz się oswoić z tą myślą, że ja już nie przyjdę do siebie, a w każdym razie nie na tyle, abym mogła żyć jako człowiek rozumny między normalnymi ludźmi. Chociaż mój umysł się zatrzymuje, Wy musicie żyć dalej; czy będę nieszczęśliwa i bez zmysłów, Wy nie powinniście przez to ucierpieć. Ktoś musi się zająć gospodarstwem i dziećmi. Gdybym ja mogła wyzdrowieć, Erneście! Proszę Boga, żeby mi ze względu na Was pozwolił wrócić do zdrowia. Stałam się pobożną, tak jest, gdyż widzę, że ludzie pomimo miłości, oddania i poświęcenia nic pomóc nie mogą — a co się stanie z dziećmi, jeśli im Pan Bóg nie użyczy swej opieki. Bez tego opieka i troskliwość ludzka na nic się nie zdadzą“. Po czternastoletniem trwaniu psychozy chora ta, która pod względem psychicznym doszła do kompletnej ruiny, w zakładzie pozbawiła się życia.
Inna pacjentka „była wybitnie uzdolniona. Dzięki samokształceniu zdobyła ona sobie wiedzę znacznie przewyższającą tę, jaką spotykamy u dziewcząt, wychowanych na wsi. Umiała np. grać, nie ucząc się wcale muzyki, na fortepianie, skrzypcach, na gitarze i cytrze. Przyswoiła sobie z czytania względnie duży zasób wiadomości i zupełnie poprawne wysławianie się w piśmie. Przytem nie zaniedbywała gospodarskich obowiązków. Obok tego pisywała wiersze i pieśni. Większość z nich ma charakter elegijny. Najbardziej pociągały ją tematy o rozstaniu, o szczęściu utraconem, nieszczęśliwej miłości lub rozwianych nadziejach. Przed pół rokiem wystąpiły wyraźniej objawy psychiczne. Stan chorej pogorszył się, gdy narzeczony jej, przekonawszy się o jej nienormalności, zerwał z nią wszelkie stosunki. Wówczas w celu samobójczym wyskoczyła oknem. Przewieziona do kliniki pisze po kilku miesiącach następujący list:

(Ja, bitter noch und schwerer als selbst des Todes Pein
Ist lieben und vergessen von dem Geliebten sein).
„Kochany Antoni! Wybacz, że idąc za gorącym popędem serca piszę ten list, jakkolwiek nie otrzymałam jeszcze odpowiedzi na mój poprzedni i obawiam się, że i ten powróci nieczytany do moich rąk.
Nie zamierzam wywalczać sobie i zdobywać Twoją miłość, albowiem ta, zdaje się, dla mnie już umarła: przesądy ludzkie, zazdrość i nienawiść doprowadziły do tego, że stałam Ci się obcą. Przedstawiono mnie w Twoich oczach w takiem świetle, że łatwo Ci będzie — zapomnieć.
Marta H. zwróciła uwagę na pewne punkty, nad któremi nie mogłeś tak łatwo przejść do porządku dziennego. Ta sama Marta mówiła już dawniej, że rodzice Twoi na związek nasz się nie zgodzą, i że Ci się narzucam ze swoją miłością.
Jeśli postawiłam Ci pytanie: „Czy sądzisz, że nie posiadam już zdrowego rozsądku“, to dlatego, że brat Twój kazał mi powiedzieć, że podobna gadanina doszła i do niego. Pragnęłam tedy wiedzieć, czy i ty masz w tym względzie jakie wątpliwości.
Zdaje Ci się, że masz przed sobą istotę szorstką, oziębłą, rozważną i wyrachowaną. Jak boleśnie jest dla mnie, że możesz o mnie w ten sposób myśleć! O, jakże byłabym rada, gdybym miała serce z kamienia, po którem wszystko bez wrażenia ześlizgnąć by się musiało. Łatwiej mogłabym ten ciężar dźwigać, radośniej potrafiłabym wówczas na świat spoglądać. A co widzę obecnie przed sobą? Życie pełne rezygnacji! Opuściło mnie moje szczęście, opuścił mnie spokój. „Tylko łzy przyniosła mi ta krótka wiosna“. Jedna jeno pocieszycielka pozostała mi jeszcze, moja kochana, wierna przyjaciółka muzyka. Do niej biegnę, przed nią żalę się, w jej tonach szukam pociechy; ona podziela mój ból, każdy ton płacze ze mną.
Gdyż tylko muzyka potrafi wprowadzić w pełne i czyste brzmienie struny serca i do głębi wzruszeni czujemy wówczas, jak opanowują nas niebiańskie siły (ostatni ustęp – gładkim wierszem!).
Jedną tylko prośbę mam jeszcze do Ciebie. Bądź mi przyjacielem, nie rozchodź się ze mną w złości lub nienawiści. Jeżeli już jest postanowione, że nie powinieneś być dla mnie tem, czem pragnę, mogę się prędzej uspokoić, gdy sobie uświadomię, że pozostały Ci po mnie miłe, przyjazne wspomnienia. Potrafię się wyrzec, jeśli warunki tego wymagają, ale zapomnieć — przenigdy! Miłość – to kwiat, który nie umiera nawet wówczas, gdy go się pozbawi światła i powietrza. Może on wprawdzie schylać głowę i liście jego skłaniają się ku ziemi, ale żyje w nim boski, wieczny zarodek! Czy mogę się spodziewać, że ta moja prośba spełnioną będzie? Uspokój mnie, proszę, kilkoma słowy, że będziesz mi przyjacielem. Może po tylu długich, bolesnych dniach wolno mi będzie ujrzeć Ciebie; czułabym się szczęśliwą, gdybym mogła podać Ci rękę na przywitanie“.
O innej młodej dziewczynie dowiadujemy się, że „była jako dziecko bardzo roztropna, pilna, ambitna, rozumna, towarzyska i dzięki swemu ujmującemu zachowaniu przez wszystkich lubiana. W szkole była pierwszą uczenicą. Nadzwyczaj logiczna w myśleniu, ale trochę przemądrzała. Przejmowała się wszystkiem. Zawsze nieco pedantyczna. Jeśli coś było nie tak, jak tego wymagał jej wysoce rozwinięty zmysł dla piękna i porządku, czuła się nieszczęśliwą i mogła wskutek tego płakać. W czternastym roku życia zauważono, że dziewczyna nie umie skoncentrować swych myśli, sama zaś poczęła skarżyć się na to, że towarzystwo ją drażni i że musi użyć wysiłku, aby zachować uprzejmość.
W piętnastym roku życia wpadła w stan lekkiej depresji i zaczęła sobie wmawiać, że cierpi na chroniczną chorobę żołądka. Po wizycie u lekarza, z której nie była zadowolona, ponieważ upewniał ją, że cierpienie jej jest uleczalne, wróciła do domu, poprosiła służącą o maść do czyszczenia metali, niby dla oczyszczenia portmonetki i zamknęła się w swoim pokoju. Ponieważ długo nie wychodziła, a na stukanie nie odpowiadała, wyważono drzwi i znaleziono ją w kałuży krwi, bez przytomności, na środku pokoju na krześle. Poraniła sobie brzytwą w okrutny sposób szyję i lewe przedramię. W rany wpakowała maść do czyszczenia, zawierającą, jak wiedziała, witryolej. Bezpośrednio przed dokonaniem czynu napisała na kartce – charakter pisma nie zdradza żadnego wzruszenia! – którą przymocowała szpilką do tapety: „Przebaczcie moje postanowienie, inaczej postąpić nie mogłam! Żegnaj droga, jedyna, ubóstwiana matko, której muszę sprawić tyle bólu i troski, żegnaj ojcze, babciu, ciociu i bracie Karolu. Proszę Was, abyście zachowali dla mnie ciche wspomnie nie. Każcie zrobić sekcję, aby się dowiedzieć przyczyny mojej choroby. Zdaje mi się, że wygrałam zakład, niestety na swoją zgubę. Ale pozostawiam Was w świecie, gdzie ból duszy łagodzi czas. Karolowi zapisuję mój cały majątek w gotowiźnie. Jeszcze raz — żegnajcie. Ze mną już koniec“.
Po kilku dniach powiedziała: „Nie pojmuję, jak mogłam coś podobnego zrobić. Dziś nie umiałabym już nawet zdobyć się na to. Ale ja wtedy absolutnie żadnego bólu nie czułam“.
W czasie badania przez psychjatrę pacjentka oświadcza: „Już oddawiendawna zauważyłam, że jestem nienormalną, w każdym razie nie taką, jak inne dzieci. Jeżeli ktoś opowiadał w towarzystwie coś dowcipnego, nie mogłam się śmiać, ponieważ doznawałam uczucia, że muszę się śmiać. Gdy myślałam, że chcę zasnąć – nie mogłam. Kiedy miałam odpowiadać w szkole, ogarniał mnie taki niepokój, że ręce i nogi mi zamierały. Jeżeli na ulicy ujrzałam zdaleka jakiegoś znajomego, nie uspakajałam się, póki on nie przeszedł koło mnie. Osiem dni przed dokonaniem czynu powstał we mnie ten zamiar. Rodzicom, oczywiście, nic o tem nie mówiłam, ponieważ staraliby się naturalnie zapobiec temu. (Przy opowiadaniu, w jaki sposób zamiar swój przed rodzicami ukrywała, wybucha rzewnym płaczem). Pierwotnie chciałam się utopić, potem myślałam o wieszaniu się. Początkowo żal mi było rodziców i babci, później tylko rodziców, następnie wyłącznie matki, zaś w końcu już nikogo“.
W pierwszych miesiącach swego pobytu w zakładzie chora pisuje listy, które rodziców „niezmiernie radują dzięki ujawniającej się w nich niebywałej uczuciowości, świeżości i żywotności“. Piętnastoletnia pacjentka wykazuje wielkie zainteresowanie się objawami chorobowemi, twierdzi, że gdyby była mężczyzną, zostałaby niewątpliwie lekarzem. Sprawdza dolegliwości innych osób własnemi uczuciami. Dowodzi, że obecnie już płakać nie umie, nawet w dniu swoich urodzin, a to przecież jest oznaką zaniku uczuciowego. Gdy przybyła do zakładu, mogła jeszcze płakać i znajdowała w tem ulgę: „Oczywista, z chwilą, gdy ta odwieczna choroba wkradła się między mnie i Was, oddalam się coraz więcej od siebie i staję się sobie bardziej obcą... Niedawno temu słyszałam, że Bóg, owa pierwiastkowa siła wszelakiego bytu, jest całkiem pochłonięty wpatrywaniem się w siebie; znaczy to, innemi słowy, że przygląda się z nieskończonem upodobaniem samemu sobie, Bóg, ten Niezmienny, Przemądry, Wszechwładny, nie podlegający zniszczeniu... Nie przywiązuj się do ludzi, są oni bowiem znikomi, jak pył ziemski. Zbawienie duszy? ależ to byłoby coś cudownego, gdybyśmy nie musieli wyobrazić sobie, że nie mamy w takim razie uszu do słyszenia, ani oczu do patrzenia“..
Po niejakim czasie czytamy: „Mam nadzieję, że Karol wkrótce znów po mnie przyjedzie i zawiezie mnie do Berlina. Obejrzę z nim tedy muzeum i galerję obrazów. Tu, któregoś dnia było mi, jak gdybym z nieba spadła! Dowiedziałam się od pewnej pacjentki, że w naszem muzeum znajdują się oryginały Rubensa. Oryginały Rubensa u nas, a ja, tam urodzona, nic o tem nie wiem! Jak to sobie wytłumaczyć, pytam Ciebie? Czyż nie ceni się tego, co się ma w blizkości siebie? A Ty wiedziałeś o tem, czy nie? Radzę Ci tedy, drogi Ojczulku, zajść do naszego muzeum i obejrzeć sobie Rubensa. Bardziej znane obrazy znajdziesz natomiast w galerji w Kassel.
Czytam Juliusza Caesara i biorę się teraz do „Jak wam się podoba“. Bardzo lubię Szekspira, ale muszę wyznać, że w tłumaczeniu niejedna rzecz traci na sile i w swej treściwości nie daje się ująć przysłowiem lub skrótem. Inaczej w oryginalnym języku tej tragedji i komedji. Uważam też, że Juliusz Caesar nie wywarł na mnie nawet w drobnej części tego wrażenia, jakie sztuka ta właściwie wzbudzić była powinna. Zdaje mi się, że tylko po ujrzeniu dzieła na scenie wywrze ono należyte wrażenie. Podziwiać Michała Anioła w całej potędze, czy to nie wspaniałe? I między mną i temi pięknemi, wzniosłemi planami stoi tylko jeden człowiek, mianowicie p. profesor (dyrektor zakładu). Jak chytry podstęp losu wdziera się on między moje plany i nadzieje, unicestwiając wszystko to, czem wyroki Boskie pozwoliłyby mi rozkoszować się: sztuką, piękną klasyczną sztuką. Ta niemoc właśnie serce mi przeszywa, to woła o pomstę do nieba! Ale nie dosyć tego: już sama myśl, że mam tutaj ręce moje, stworzone do fortepianu, niszczyć sobie przy codziennych pracach i patrzeć, jak stają się coraz grubsze i szersze, niby ręce kucharki, mogłaby mnie doprowadzić do wściekłości“.
Nie mniej ciekawym jest ustęp z listu skądinąd pełnego niedorzeczności: „Wszystkobym zniosła, gdyby mi pozostawiono kilka godzin, czy to w muzyce, czy rysunkach, we francuskim lub angielskim. Lecz odjęta mi jest wszelka możność doskonalenia się. Czy Tybyś tego chciał, ojcze, czy Ty możesz tego chcieć? Czy niema już dla mnie przyszłości? Czy mam iść ciągle drogą ignorancji i niedoskonałości? Błąkam się śród nocy i w ciemnościach, i tego błogosławić będę, kto mi otworzy wrota prawdy i wiedzy“.
W późniejszym liście do matki wyraża się: „Kiedy się zastanawiam nad tem, jak to niektórych ludzi Opatrzność wyróżnia, gdy inni stają się pastwą nieszczęścia, jak niejednemu przypada w udziale radość, gdy inni giną w strasznych męczarniach, wtedy zbawczą i krzepiącą jest dla mnie myśl o życiu pozagrobowem i wiara w to, że ci będą tam sowicie wynagrodzeni za przecierpiane tu udręczenia. Lecz potem budzą się w mej piersi wątpliwości, filozoficzna część mego ja żąda daniny dla siebie, i dochodzę do wniosku, że istnienie nasze kończy się wraz z życiem fizycznem. Tutaj żyję tylko pozornie. Poruszamy się tu niby w mieście wymarłem — jak w Pompei. Nic mnie już nie obchodzi, natura jest pusta i martwa, niech Bóg mnie ma w swojej opiece, niech mi da siły znosić to jałowe życie i nie ulec znowu pokusie“.
W innym liście czytamy: „Tym razem przychodzę wyłącznie ze skargami, ale tylko z całkiem uzasadnionemi... Piszę oto, aby Wam przypomnieć, że znajduję się już prawie całe cztery lata w zakładzie. Proszę Was, zabierzcie mnie stąd. Muszę tu cierpieć głód umysłowy i ginąć moralnie. Dopomóżcie mi w mojej nędzy. Do końca życia obowiązana Wam będę jako wdzięczna córka Marja“.
W ostatnim liście pacjentki czytamy: „Czarna melancholja, czy znasz ją, mateczko? Sądzę, że ona mnie ogarnęła. Ani śladu dowcipu, najmniejszej iskierki humoru! Jakże mam, tak wyposażona, dawać sobie na świecie radę? Umysłowa ciemnota nigdy nie jest tak okrutną, jak umysłowa nieudolność i, jeśli sprawiedliwość wogóle istnieje, mogę jej się spodziewać jedynie w niebie. Tu na ziemi niema sprawiedliwości“.
Po czteroletnim pobycie w zakładzie, pacjentka przewieziona została do rodzinnego miasta i tamże internowana. Od tej chwili stan chorej zaczął się gwałtownie pogarszać i pacjentka w ciągu krótkiego czasu kilkakrotnie probowała popełnić samobójstwo. Przy każdej rozmowie powtarzała stereotypowo te same frazesy: „Muszę się zgładzić ze świata, nie mogę dłużej żyć, w niczem nie znajduję radości, jestem opętana przez djabła, który mnie ciągle pcha do złego, do niszczenia i innych szkodliwych czynów. Gdy pragnę uczynić coś dobrego, nie mogę tego wypełnić, lecz muszę natomiast coś złego zrobić“.
Z zastraszającą wprost szybkością następuje w krótkim czasie całkowite zniszczenie osobowości, przyczem w ciągu ostatnich 23-ch lat stwierdzamy u chorej wszystkie objawy najcięższej formy katatonicznego niedołęstwa umysłowego.
Do wzruszającego patosu wznosi się afekt w listach i w testamencie — napisanym na programie koncertowym – jednej starszej pacjentki. Lekarz pisze o niej: „Natura głęboka; ześrodkowała całą swoją istotę na życiu duchowem. Stale pracowała nad sobą i starała się rozwijać umysłowo z niestrudzonym zapałem, przyczem całe jej istnienie skierowane było ku pierwiastkowi idealnemu w życiu. Była przystępną tylko dla ludzi wielkiego serca, którzy ją rozumieli i o ideałach jej z nią rozprawiali. Wzięła na wychowanie małe dziecko, które ubóstwiała. Przed siedmiu laty przechodziła melancholję. Od 3 miesięcy znów depresja“. Chorą przewieziono do sanatorjum, skąd po kilkutygodniowym pobycie pisze do męża: „Znów mi nie uwierzysz! A jednak tu wszędzie wielkiemi literami jest napisane! Co za zgrozą przejmująca otchłań. Wzdrygam się, myśląc o niej. A więc działaj Ty, ja mam ręce i nogi związane. Ziemia drży podemną. Jeśli tak dalej pójdzie, będzie z każdym dniem gorzej. Już teraz uświadomiłam sobie – jestem bezwstydną istotą, hańbą społeczeństwa. I nic nie znajduję, czembym się mogła usprawiedliwić. Z każdą minutą potęguje się obecnie mój nikczemny czyn. Spal ten list! Piszę pomimo zakazu doktora, ale nie chcę już więcej nadużywać jego dobroci. Że też tak spokojnie o wszystkiem pisać mogę! Gdyby się jeszcze dała wymyślić jakakolwiek bądź możliwość wyjścia, ale jestem mocno usidlona moim własnym czynem. Co Ty masz dla mnie zrobić? Sama pragnę wykonać, powinieneś mi tylko wskazać drogę. Ale brak mi zdolności zdecydowania się na cokolwiek. Oszustka taka, jak ja, musi być zdemaskowana“.
W kilka dni później czytamy: „Ucieczka już nie pomoże! Musisz mnie oddać w ręce sprawiedliwości. Jestem gorszą od największego przestępcy. Cały dom będzie tu przeciw mnie świadczył i powie, że tylko udawałam chorą... Tobie nie wolno do mnie przyjść. Co począć? Nie wiem już, co czynię. Przytem nie znajduję sposobu, aby sobie odebrać życie. Brak mi nawet odwagi po temu. Fakty przemawiają obecnie znacznie głośniej niż wszystkie moje słowa. Nie masz kreatury, bardziej godnej pogardy nade mnie. Zdrajczyni miłości, honoru, wierności i przyjaźni – oddaję się w ręce prawa. Lepiej tak, niż jeszcze dłużej czekać. Każdy inny na mojem miejscu odebrałby sobie życie. Czy mam się zwrócić do prokuratora ze swem oskarżeniem. Żeby choć kto przyszedł i zarzucił mi moją winę, jużbym się do wszystkiego przyznała“.
Po sześciotygodniowym pobycie w sanatorjum chorą umieszczono w zamkniętym zakładzie. Prawie dwa lata pacjentka tylko ustnie wypowiadała swe skargi i myśli, ale potem zaczęła pisywać listy, które przytaczamy w urywkach: „Co się ze mną stało! Coś tak nadludzko straszliwego i przejmującego, że mowa nie jest w stanie tego wyrazić. Jestem przeklęta, trędowata, potępiona. Słowa straciły dla mnie dźwięk, gdyż od chwili, gdym tu weszła, powtarzam je sobie bez ustanku... Jerzy, opuściłam Cię, zdradziłam i oszukałam, albowiem ja nie byłam chorą, kiedym się z tobą rozstawała i szła do sanatorjum. Nie wiedziałam już, com powinna była i chciała począć, pragnęłam tedy jedynie uciec przed życiem i do ostatniego tchnienia symulować chorobę umysłową. Kiedym przybyła do sanatorjum, chciałam wracać do ciebie, ale nie znalazłam już drogi powrotu. Od chwili, gdy brat odjechał, widziałam dokoła siebie ohydną, ludzką pogardę i wszystko wołało: jesteś przeklęta na wieki! Jesteś istotą bardziej djabelską, aniżeli czart, więcej zdziczałą niż każda bestja, bardziej piekielną niż piekło samo. Wówczas spadła zasłona z moich oczu, wejrzałam w moje życie, i nagle przyszła mi świadomość, że było ono całe jednem kłamstwem, każde słowo, które słyszałeś odemnie i od lekarzy, jest oszukaństwem. Tak, więc wszyscy chodzicie po tej ziemi, nie podejrzewając nawet, że jesteście w gruncie rzeczy tylko przeklętymi niewolnikami i upiorami wśród ludzi!
Kiedy mnie przywieziono do tego zakładu, wiedziałam, że jestem całkiem zdrowa, ale tego nie czułam. Wiedziałam, że zrobiłam z ciebie bezwstydnego łotra, że lepiej dla ciebie zostać straconym, niż być splugawionym, zbezczeszczonym, shańbionym, jak żaden człowiek na świecie... Co o mnie wiedzą? Powiem ci! Wiedzą to wszyscy, wszyscy wasi przyjaciele, twoja służba, nawet powietrze, którem oddychacie. Jestem potworem ludzkim, dziwolągiem piekielnym. Wszystko, co mówiłam i robiłam, wszystko, coście u mnie widzieli, było nieszczere, udawane. Aż w końcu sama się zdradziłam i zerwałam z siebie maskę. Ja nie mam duszy, nie umiem czuć, nie zdolna jestem nic odczuć. Najpodlejszy wyrzutek społeczeństwa znajdzie jeszcze trochę łaski; dla mnie, a przezemnie i dla Was istnieje tylko jedno słowo: jesteście przeklęci, wykreśleni z liczby ludzi... Będąc zupełnie zdrową, spokojnie i z całą świadomością swego niecnego czynu poszłam do zakładu dla obłąkanych, ponieważ nie byłam w stanie zabić się. A przecież wiem, że już nigdy nie mogę wrócić do życia... Potępieńcy w piekle doznają uczuć rozpaczy, mnie zaś pochłonął lodowaty spokój[15]. Wobec wszystkich niezliczonych dowodów twojej wiernej miłości – byłam obojętna, nie odczuwałam jej. Jadłam ciastka i lody, któreś mi przysyłał, tem niemniej zazdrościłam każdemu mordercy w więzieniu, który może jeszcze zachował w sobie resztki ludzkiego istnienia. Ręce i nogi chcę im całować, jeżeli mnie zdemaskują, ze mnie wszystko wydobędą, co chcą wiedzieć, jeżeli mnie zaprowadzą na stos, na szubienicę. Albowiem moralnie jestem już spalona, zgilotynowana. Wesele naszej Józi stało się żałobną uroczystością. Ród nasz powinien być zmieciony z powierzchni ziemi, ponieważ żyłam ja, przewrotna istota. Odbierzcie sobie życie! Zabijcie wasze dzieci! Bóg już nie pomoże! Do samej śmierci mogę tylko powtarzać: Niechaj już będzie koniec tego istnienia, koniec tego życia. Cimborasso jest ziarnkiem piasku, morze jest kroplą, wieczność jest minutą w tym strasznym labiryncie mego życia. Napiszcie Ludwikowi, żeby siebie i swoje dzieci zabił. Jadwiga“.
Prosi na kwadrans do siebie. Opowiada, że dziś są urodziny jej matki, i że chce powiedzieć, jak sobie w przyszłości pragnie urządzić życie. Od kilku miesięcy zaszła w niej wielka zmiana. Dawniej przeklinała wszystkich, nawet swoich najbliższych: „Złorzeczyłam wierze, złorzeczyłam miłości! Nie chciałam wierzyć, obecnie zaś wiara jednak wróciła. Wiem teraz, że muszę dźwigać ciężar na mnie nałożony i chcę go nieść z pokorą. Będę całkiem spokojna i cierpliwa – jednej tylko rzeczy przeprowadzić nie zdołam, mianowicie: wrócić do swej rodziny. Dlatego też proszę, aby Pan zechciał powiedzieć memu mężowi, że jestem nieuleczalnie chora. Niechaj na mnie dłużej nie czeka i zwinie nasze duże mieszkanie. Nigdy już do domu wrócić nie mogę, chcę tu pozostać. Przedewszystkiem zaś proszę o to, aby mnie nikt z bliskich nie odwiedzał i żeby mi z domu nic nie przysyłano. Chcę tu żądać wszystkiego, od najdrobniejszej do największej rzeczy, które mi będą potrzebne. Chcę mieć do Pana bezgraniczne zaufanie tylko niechaj mi z domu nic nie przysyłają, o ile mnie nie chcą rozdrażniać. Teraz dopiero zdołałam pojąć, że jestem osobą chorą, i że już byłam niepoczytalna, gdym szła do sanatorjum. Właśnie z tego względu nie mogę widzieć nikogo z moich bliskich. Zapewniam Pana, że życia sobie nie odbiorę. W czasie choroby częstokroć chciałam popełnić samobójstwo, ale miałam uczucie, jak gdyby mnie jakaś niewidzialna ręka od wykonania zamiaru powstrzymywała. Obecnie nie mam nawet najmniejszego pociągu do odebrania sobie życia. Już przed dziesięcioma laty cierpialam pewien czas na umysłową chorobę, zawsze byłam ekscentryczna i, jako dziecko, bardzo dziwaczna. Jasnem jest tedy, że cierpienie moje musi być nieuleczalne. To jest przyczyna, dla której nie życzę sobie być w kontakcie z rodziną, i proszę jeszcze raz najusilniej, aby z domu nic dla mnie nie przyjmowano. (Kiedy dnia poprzedniego otrzymała od męża kawior, wpadła w stan silnego podniecenia). Niektóre rzeczy jednak pragnęłabym mieć, gdyż są one niezbędne dla mego spokoju. Nie mogę wprawdzie przyrzec, że po kilku dniach będę jeszcze tych samych myśli, ale dziś proszę o przysłanie mi biblji, którą od matki dostałam, o śpiewnik, następnie o listy i dokumenty, dotyczące mojej przybranej córki, wreszcie o niektóre fotografje“. Opowiada szczegółowo, w jaki sposób wzięła do siebie dziecko, interesuje się też innemi sprawami; dopytuje się o niektóre osoby z otoczenia, o warunki, o rodzinę moją (asystenta) i t. d. Prosi o pracę, chce pomagać w gospodarstwie.
Ma mnóstwo planów i trafnych poglądów. Pragnie także chodzić na nabożeństwa, prosi o swoją biżuterję, by mogła „ubrać się odświętnie“. W kościele jest bardzo niespokojna, płacze i jęczy, a mimo to nie chce wrócić do zakładu. Później z kazania bardzo zadowolna. Posiada jasne i zdrowe zdania o swem otoczeniu.
Prosi o kilka arkuszy papieru, aby mogła posłać mężowi już dawno projektowany list. Pisze w ciągu jednego dnia:
„Kochany mój, drogi Jerzy! Nareszcie nadeszła chwila, że po długiem wahaniu mogę napisać do Ciebie. Dziś minęły trzy lata od chwili, gdy mnie przywieziono do tego domu. Wieczność cała leży w tych latach – czy też okres ten nie istniał właściwie dla mnie – nie wiem tego, Pan profesor pewnie poinformował Cię, o ile to uważał za stosowne, daleko lepiej odemnie o dużej zmianie, która zaszła w stanie mego zdrowia. Najgłębszem mojem pragnieniem było jeszcze raz i właśnie w dzień moich urodzin — zobaczyć się i pomówić z Tobą, żeby Ci powiedzieć, że musisz się wyrzec nadziei, aby się mogło spełnić Twe pragnienie, żebym wróciła kiedykolwiek do obowiązków matki i gospodyni. Wiedziałam od pierwszego dnia, że ratunek tu niemożliwy, żem dla Ciebie, dla swoich dzieci (chora miała tylko jedno dziecko przybrane), dla Was wszystkich bezpowrotnie stracona. Jeszcze przed kilku dniami czułam konieczną potrzebę powiedzieć Ci bez obsłonek wszystko, co we mnie zaszło od chwili naszego rozstania, a szczególniej od dnia urodzin naszej zacnej, uwielbianej matki. Kiedy byłeś u mnie, powiedziałeś mi w owej nadludzko nieszczęśliwej chwili: „Gdybyś wiedziała, jacy jesteśmy nieszczęśliwi“. Rozumiem to w takiej mierze, o jakiej Ty nie możesz mieć wyobrażenia. Właśnie to, że wiem i muszę żyć, jest przyczyną mego stanu, który nigdy nie pozwoli, abym mogła istnieć poza murami tego domu. Jestem i będę dla Ciebie, dla dziecka, dla rodziny stracona bez ratunku, umarłam dla Was. Żadna siła nie zdoła mnie zmusić do powrotu do Was, do przekroczenia progu naszego domu, a gdybyś chciał nawet uciec ze mną na pustynię – musiałbyś stamtąd po pierwszej godzinie przywieść mnie z powrotem do zakładu. Odwiedziłeś mnie tu raz jeden i widziałeś stan ducha, w jakim się od trzech lat znajduję. Nagle – stało się to akurat przed sześciu tygodniami i pamiętam dokładnie tę chwilę – musiałam trzeć sobie oczy. Całemi dniami leżałam z zasłoniętą twarzą na ziemi, krzycząc: Nie mogę znieść tego widoku, nie mogę spojrzeć w oczy prawdzie, tej bezlitośnej, okrutnej rzeczywistości. Od owej chwili moje ja zostało zamienione, cała moja istota wydawała mi się czemś, na co patrzałam jakby z zewnątrz. Myślałam, mówiłam, działałam, bez udziału woli... Chwilami wydaję się sobie automatem, chwilami zaś konkretną osobistością. Ja, jako ja sama, a jednak dla siebie zupełnie nowa i obca... Nie jestem tą, którą jestem, nie jestem tą, którą byłam, i nie wiem, kim będę dalej... Wierz, że pióro moje maczane jest w mej krwi serdecznej, że każdy wyraz zrodził się z najwyższej męczarni duchowej. Z naszego widzenia się i z tej nadludzkiej tortury, jaką mi ono sprawiło, pozostało mi tylko wspomnienie tych słów: „Gdybyś wiedziała, jak jesteśmy nieszczęśliwi“... Jedyna droga, która prowadzi z tego labiryntu, jest to zdanie się na świętą, niezbadaną wolę... Na co wczoraj jeszcze nie mogłam się zdobyć, żeby napisać, czego dziś jeszcze nie odważam się powiedzieć, gdyż nie mogę w to sama uwierzyć i objąć tego: Czuję, jedyny i najlepszy, drogi mój mężu, że gdybym pisała dalej, musiałabym przemawiać do Ciebie w zwykłej, a jednak całkiem nowej mowie. Czuję, że na dziś w tych krótkich słowach powiedziałam Ci wszystko, co jeszcze Ci miałam zakomunikować, gdyż nie jestem już tą, którą byłam, nie byłam tą, którą jestem“...
Jeszcze bardziej wstrząsające wrażenie robi testament, sporządzony kilka dni później:
O ileby śmierć moja nagle nastąpić miała, wyrażam następujące życzenia:
Jakkolwiek uświadamiam sobie doskonale, że nie mam prawa rozporządzać samodzielnie sumami i być fundatorką legatów, wiem, że mój ukochany Jerzy na wszystko się zgodzi, że miłość Jego dla mnie jest tak wielką, iż da posłuch ostatnim westchnieniom i wykrzykom tęsknoty żony jego, i że ani sekundy nie zastanowi się nad tem, aby je wykonać tak, jak sobie tego życzę.
22 maja otrzymają!
(Wymienia 4 nazwiska osób, które otrzymać mają po 1000 – 2000 talarów i ubranie).
Przytułkowi Wilhelma przekazać 1000 talarów, albowiem tu się przekonałam, że rozum jest największem dobrodziejstwem, a tamte biedne, nieszczęśliwe istoty, które w przytułku żyją, najbardziej potrzebują pomocy.
Mojej pielęgniarce Marji, która tak dbała o mnie, 50 talarów. Naszym trzem wiernym starym służącym (wymienia nazwiska) po 50 talarów.
Londyńskiemu przytułkowi (przybrane dziecko pochodziło z Anglji) przekazuję 200 talarów.
Panu Profesorowi proszę co rok wypłacać sumę, która pokryje koszta utrzymania niezamożnej chorej.
Wszystkie moje znajdujące się w zakładzie rzeczy mają podzielić między siebie panna W. (przełożona zakładu), która mi była matką, siostrą i przyjaciółką w jednej osobie, i pielęgniarki. Panna W. ma ponadto otrzymać kołnierz futrzany i mufkę z tego garnituru, która jest jeszcze w domu.
Mój nowy kostjum zimowy, palto, mufkę i kapelusz otrzyma Klara (siostra).
Marja A. dostanie klejnoty, które Klarcia ma na przechowaniu. Ciotkom (wymienia nazwiska) i asystentowi zakładu proszę wybrać z pośród naszych rzeczy ładne upominki. Panna H. otrzyma mozaikową broszkę.
Pana Profesora proszę bardzo serdecznie przyjąć, jako drobną oznakę mojej głębokiej miłości i wdzięczności, wiszące w naszym salonie obrazy wieczerzę Pańską, Chrystusa i Magdalenę, a także moją ukochaną Madonnę, która wisi nad naszym kominkiem.
Obu córeczkom profesora zapisuję, starszej mój zegarek ze złotą dewizką, młodszej — moje broszki.
Wszystkie inne rzeczy, moją garderobę, całkowity zbyteczny balast, proszę sprzedać. Dla Toni proszę zostawić srebro i serwisy. Przedmioty te proszę wręczyć jej w dniu urodzin, gdy rozpocznie 18-ty rok życia, i oznajmić jej całą prawdę“.
„Od dnia sporządzenia testamentu, powiada autor, chora nietylko zerwała wszelką łączność i zakończyła wszystkie rachunki ze światem zewnętrznym, ale straciła też od tej chwili swą wielkość umysłu, zamarło w niej, że się tak wyrażę, życie duchowe. Strach wprost ogarnia na widok, jak błyskawicznie szybko nastąpił całkowity rozkład psychiczny. Już w dwa tygodnie po wręczeniu owego testamentu, chora siedzi w kuczki w kącie pokoju, miewa halucynacje, chce sypiać tylko na podłodze, zanieczyszcza się, ryczy i wyje po nocach, rwie odzież, przestaje przyjmować pokarm, je natomiast swe wydzieliny, wpada w szaleństwo, zachowując przytem świadomość i zdolność obserwowania nawet drobnostek. W następnych miesiącach proces demencyjny gwałtownie się potęguje i pożałowania godna chora, zdegradowana do zwierzęcia, dziś jeszcze wegetuje w zakładzie. A upłynęło już od tego czasu 36 lat!“
W innym testamencie zdumiewa wprost drwiący i szyderczy sposób, w jaki chory spogląda w blade oblicze śmierci, uderza jego lodowaty spokój i nieugiętość charakteru, ta pogarda śmierci i stoicyzm, z jakim pacjent wyczekuje „kosiarza“. Uwagi godnym jest oczywiście objawiający się we wszystkiem niezwykły, olbrzymi, rzekłbym negatywny afekt. Czytamy oto:
„Wypowiedziałem się już co do chwili, gdy Pan Kosiarz zechce się do mnie zbliżyć. Wobec tego, że w ubiegłym roku niejeden wielki i mały człek w szybkim tempie dał się unieść śmierci, proszę Pana (lekarza) z góry zauważyć i zapamiętać, że zarówno przed mojem zejściem z tego świata, jak przy moim trupie ani jednego z moich krewnych lub innych osobników nie ma potrzeby wzywać do tutejszego zakładu. Tak samo eo ipso zrzekam się kwiatów i wieńców. Wspaniałego obchodu pogrzebowego i orszaku żałobnego, zarówno jak ostatnich słów pochwały wobec potomności, wypowiedzianych przez kościelne lub inne do tego powołane osoby moja godna osoba najuprzejmiej i z podziękowaniem się wyrzeka, albowiem kto doświadczał tyle, ile ja, ten nie potrzebuje już, aby w objęciu śmierci, notabene, jeżeli ta wogóle istnieje, w jakikolwiekbądź sposób „nekrologowano“ jego dobre i złe uczynki, które mógł w życiu popełnić lub nie popełnić. Zechce Pan te moje proste słowa traktować, nie jako wybryk humoru burszowskiego lub frazesy półgłówka, lecz jako dowód nieugiętej stałości mego charakteru. A gdy nadejdzie czas, proszę wszystko wykonać tak, jak to Panu wyżej wyłożyłem. Dodać jeszcze pragnę, że nikt nie ma potrzeby nosić po mnie zewnętrznych oznak żałoby lub też wylewać łzy żalu. Z szacunkiem M. C.“
Dokument niniejszy chory nasz napisał prawie rok przed śmiercią, po 13-to letnim pobycie w zakładzie, gdzie stale zdradzał wszystkie znamienne cechy chronicznej katatonji.
Tego rodzaju dowody, przemawiające za twierdzeniami Ursteina, wypełniają jego monografję. Musimy tu poprzestać na przytoczonych powyżej listach, ale i te urywki przekonają czytelnika o tem, jak cenną jest ta księga prawdy i rzeczywistości. Poecie zaś nasunie ona myśl, że kto dziś zamierza odtwarzać nienormalne stany duszy, nie powinien przejść obojętnie obok tych, niestety tak wiernych, obrazów męczarni duchowych, tych opisów najczęściej spotykanej choroby umysłowej. Gdyż podzielając zdanie Fieldinga[16] sądzimy, że „poeta, który nie zajrzał za kulisy, zasłaniające naturę, nie wart jest, aby dzieło jego czytano“.


∗             ∗

Leży przedemną trzeci rocznik „Miesięcznika psychologji kryminalistycznej i reformy prawa karnego“, wydawanego przez znakomitego psychjatrę Aschaffenburga i wybitnych kryminalistów współczesnych von Lilienthala i von Liszta. Tom ten, który podczas pisania broszurki niniejszej wpadł mi w ręce, zawiera pracę Longarda „O zmniejszonej poczytalności“. Longard był kilkanaście lat lekarzem więziennym w Kolonji, jest więc – ponieważ każdy lekarz więzienny w Niemczech musi być psychiatrą – rutynowanym specjalistą. W ostatniem dziesięcioleciu Longard był lekarzem sądowym i wzbogacił literaturę odnośną cennemi pracami z dziedziny psychjatrji forenzycznej. Nie miejsce tu na rozważanie poglądów i projektów Longarda, przytoczę natomiast przypadek, który wykazuje niezbędność poznania całego życiorysu danego osobnika i który powinien przekonać o tem, że nawet obserwacja eksperta przez pewien tylko okres czasu bynajmniej jeszcze nie wystarcza, aby móc przypadek wyświetlić i prawidłowo rozpoznać. Zresztą i myśmy już zwrócili uwagę na to, że nie wolno wyciągać wniosków z jednej fazy życiowej badanego, że obserwacja nasza sięgnąć powinna do najwcześniejszej młodości osobnika, ale nie mogliśmy poprzeć twierdzenia naszego przekonywającym konkretnym przypadkiem, który dosłownie cytuję według Longarda:
„Widziałem psychicznie upośledzonego osobnika, który zabił swoją żonę i za to skazany został na śmierć. Ponieważ nie mieszkał on w moim okręgu, nie brałem udziału w rozprawach sądowych. W czasie dochodzenia przedwstępnego nie powstały żadne wątpliwości co do poczytalności danego osobnika, zaś badania lekarskie również nie ujawniły zboczenia umysłowego.
Tem nie mniej w czasie głównych rozpraw sądowych rozważano, jak to się dziś przy podobnych procesach prawie bez wyjątku dzieje, pytanie, dotyczące psychicznego stanu oskarżonego. Dłuższej obserwacji nie było. Eksperci oświadczyli natomiast, że wrażenia, jakie odnieśli przy badaniu podczas dochodzeń przedwstępnych i w toku głównej rozprawy sądowej, nie budzą wątpliwości co do poczytalności i psychicznie normalnego stanu oskarżonego. Takie wrażenie wyniósł też sąd. A że czyn był okrutnie brutalny i nic nie przemawiało za złagodzeniem kary, oskarżonego skazano na śmierć i odesłano z powrotem do więzienia. Zaledwie zdążył wrócić z sali sądowej, a już zaczął pożerać, jak zwykle, chciwie jedzenie, okazał się zadziwiająco tępym, bezuczuciowym, twierdząc, że zostanie ścięty bezpośrednio po dzisiejszej kolacji. Gdy zwrócono moją uwagę na to wprost rażące zachowanie się, poczęłem, jako lekarz więzienny, obserwować tego człowieka i stwierdziłem, że mam przed sobą nad wyraz indolentnego, słabego na umyśle osobnika. Dzięki dalszym wywiadom ustaliliśmy, że człowiek ten już dawniej w swem mieście rodzinnem, a także podczas odsiadywania kary więziennej, okazał się w najwyższym stopniu dziwacznym, i że w 15-tym roku życia cierpiał na obłęd z napadami szaleństwa, rozpoznany wówczas jako Dementia praecox. Zakomunikowałem tedy władzy sądowej o swoich spostrzeżeniach i posłałem szczegółowe orzeczenie. Wyrok wobec tego wykonany nie został“.
„Otępienie wczesne, a więc katatonja — powiada Longard — niszczy często już przy pierwszym ataku choroby całą społeczną jaźń osobnika i prowadzi do asocjalnego zachowywania się, które w swej naturze jest wręcz przeciwne dawnemu postępowaniu. Nie powinniśmy tedy żadną miarą przy wydawaniu naszego sądu uwzględniać czynu, jako takiego, ani okoliczności, w jakich został spełniony, ani też motywów, które sprawcę pchały do czynu – nawet wówczas nie, kiedy postępowano przy wykonaniu jaknajpoprawniej i z bajeczną konsekwencją.
Publiczność, nie wyłączając żadnej sfery, zarówno jak prasa, domaga się zemsty, gdy zdarzy się przypadek, który wydaje jej się odpowiednim do sensacyjnych uwag i wiadomości. Bywają niezadowoleni, mówią o pogwałceniu poczucia prawa wogóle i często zaczynają podejrzewać, gdy uniewinniono osobnika na skutek psychicznie – dodaje się wówczas „rzekomo“ chorobliwego stanu. Jeżeli zaś sprawca został skazany, to ci sami ludzie i te same pisma, które przedtem wołały o pomstę, zaczynają, o ile się coś chorobliwego ujawniło, stale mędrkować, że przecież ukaranie było właściwie aktem, bodaj czy nie przewrotności, ponieważ widoczną jest rzeczą, iż obłęd wpędził osobnika na drogę przestępstwa. To są zjawiska, które na każdym kroku spotykamy. U przeciętnego przestępcy, o ile nie wchodzą w grę specjalne czynniki, przeważnie natury osobistej, nikomu nawet przez myśl nie przejdzie zapytać, jaki los spotkał właśnie owego gwałciciela kodeksu. Ogół jest nawet spokojniejszy, gdy się dowiaduje, że czyn występny był wytworem nienormalnego stanu, że sprawcę uwolniono od odpowiedzialności i unieszkodliwiono w inny sposób. To też sędzia, zarówno jak ekspert, musi wykazać wielką stałość i nieugiętą moc charakteru, aby nie ulec chwilowo panującej opinji publicznej i zachować tę rzeczowość, z jaką przyzwyczajony jest wyrokować o czynie i osobie, gdy chodzi o przeciętnego człowieka“.

Skończone dnia 21 stycznia 1923 r.

∗             ∗

De mortuis nil nisi bene! Istotnie, piękna to i humanitarna zasada. Ale wszak choroba jest nieszczęściem, a nie wstydem lub hańbą. To też czyn, popełniony przez chorego, może się okazać w swoich skutkach nawet niezmiernie szkodliwym, lecz nie będzie przez żadnego ustawodawcę uznawany za występny.




  1. Szczegóły ogłosiłem w r. 1913 w Medycynie w artykułach: 1. Psychozy manjakalno-depresyjne i okresowe jako przejaw katatonji. 2. Przyczyny i istota katanonji. 3. Wpływ okresu przekwitania na psychikę kobiety. 4. Z fizjologji i psychologji wieku starczego.
  2. O psychozach histerycznych i degeneracyjnych, również zaliczanych do czynnościowych, będziemy jeszcze mówili.
  3. Die Dementia praecox und ihre Stellung zum manisch-depressiven Irresein. Eine klinische Studie. Berlin.
  4. Następujący rozdział, dotyczący oceny materjału i t. d., dosłownie wzięty z przedmowy do monografji mojej: Manisch-depressives und periodisches Irresein als Erscheinungsform der Katatonie, Berlin 1912.
  5. Ueber vergleichende Psychiatrie. Zeitschrift fuer Nervenheilkunde und Psychiatrie 1906. Przyczynek do psychjatrji porównawczej. Medycyna 1907.
  6. Katatonie unter dem Bilde der Hysterie und Psychopathie. Berlin 1922.
  7. Spaetpsychosen katatoner Art. Eine klinische Studie. Berlin 1913.
  8. Zresztą wspomnę jeszcze, że jeden z pacjentów moich napisał już podczas choroby dramat, który został wystawiony przez teatr Reinharda. Ponadto ogłosiłem wiersze katatoników, których nie powstydziłby się może nawet Heine. Posiadam również szereg studjów i rozpraw z dziedziny estetyki, filozofji i psychologji, które mogłyby wprowadzić czytelnika w zachwyt i podziw. O twórczości artystycznej i literackiej katatoników mówiliśmy już poprzednio. (str. 27).
  9. A przecież przed 20 laty prelekcje Niewiadomskiego, właśnie o sztuce starożytnej, były dla słuchaczów „ucztą estetyczną“. I z tego widzimy, jak dalece cofnął on się w swym zawodzie.
  10. Oczywiście nie taki, któregoby zechciano zakwalifikować do grupy degeneratów, ale taki, który i w przyszłości okaże się psychopatą, nie przeistaczając się w dementa.
  11. Przypadek ten „Wraczebnaja Gazieta“ podała jako „curiosum akuszeryjne“. Proszę tylko zwrócić uwagę na dysharmonję pomiędzy wrażliwością wobec bólów porodowych, a widocznie kompletną bezbolesnością przy wykonaniu harakiri.
  12. Statystyka ta, cytowana według podręcznika Kraepelina (wydanie rosyjskie, tom I, str. 299) nie jest nawet w przybliżeniu wyczerpująca, albowiem zawiera li tylko przypadki, zanotowane przez prasę codzienną.
  13. Artykuł ten jest zarazem oceną i streszczeniem jednej z moich prac o katatonji.
  14. Dodajmy, że wybitni poeci Hebbel, Scheffel, Hölderlin i Goutzkow również cierpieli na katatonję. Z muzyków, prócz u Schumanna, stwierdzono tę chorobę u Donizettiego. Malarzami i rzeźbiarzami patografowie z Möbius’em na czele mało się zajmowali. Znam tylko pracę o belgijczyku Wiertzu i dziełko Courbona: Étude psychiatrique sur Benvenuto Cellini. Kraepelin słusznie dowodzi, że na każdy większy konkurs nadsyłane też bywają szkice i rysunki, które niezmiernie przypominają produkcje katatoników. Kto chce się zapoznać z arcydziełami sztuki katatoników, temu mogę polecić cenną monografję psychjatry Prinzhorna (Die Bildnerei der Geisteskranken, 1922) zawierającą między innemi i reprodukcje „zbioru obrazów psychjatrycznej kliniki w Heidelbergu“, które były wystawione dla szerszej publiczności. Dziwaczne rzeźby, będące niewątpliwie dziełem katatoników, przechowuje znana, już przez Goethego opisana, Villa Palagonia pod Palermo. (U)
  15. Zresztą i ta chora nie ujawniała w danych chwilach na zewnątrz żadnego wzruszenia, i nikomu by nawet przez myśl nie przeszło, że przeżywała ona wówczas w sobie cały świat najokrutniejszych zjawisk, że ten, jak się wyraziła, „lodowaty spokój“ w tak żywiołowy sposób rozsadzał wprost jej duszę. Gdy się widzi tych, przynajmniej dla oka naszego całkiem obojętnych, „zahartowanych“, „chłodnych“, twardych czy tępych osobników i czyta ich produkcje mienne, wierzyć się nie chce, że ma się do czynienia z jednemi i temi samemi istotami. Ale właśnie w owym rażącym kontraście, jaki się ujawnia pomiędzy elementarnym wewnętrznym afektem, a brakiem zdolności objektywizowania, w tej jaskrawej różnicy między ustnym a piśmiennym sposobem wyrażania się upatrywaliśmy znamienną cechę katatonji i jedynie dlatego mogliśmy już w początkowych okresach cierpienia rozpoznać złowieszcze tło psychozy. (U).
  16. Znakomity poeta angielski, ur. 20. IV. 1707, †8. X. 1754





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maurycy Urstein.