Dziewice nocy albo anioły rodziny/Część druga/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Paul Féval
Tytuł Dziewice nocy albo anioły rodziny
Wydawca J. Breslauer
Data wyd. 1853
Druk Drukarnia J. Kaczanowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Belles-de-nuit ou Les Anges de la famille
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.
Zasłona się uchyla.

Cyprjana i Djana spoglądały na panią ze zwilżonemi oczyma. Ich dusze malowały się w tém spojrzeniu.
Przeciwnie zaś w twarzy Marty widać było wąchanie i przymus. Ktokolwiek byłby świadkiem téj sceny, nie znając głębi serca pani, byłby się zapytał bezwtpienia jaka być może przyczyna tej uporczywéj oziębłości w kobiecie znanéj z dobroci i szlachetności, względem dwóch biednych dziewcząt które codziennie zdawały się jéj błagać na kolanach, o cokolwiek przychylności.
Że Marta kochała swoją córkę bardziéj jak ich, nie można się temu dziwić, lecz ona lubiła stryja Jana? dla czegóż ta surowość oziębła, ile razy córki poczciwego starca zbliżały się do niéj.
Nie mogło to pochodzić z prostego dziwactwa. Oszczercze języki utrzymywały, że pani była zazdrosny i że się wściekała według wyrażenia trzech gracji Babouin, że małe żebraczki są piękniejsze od Blanki. Lecz jakże przypuścić ażeby uczucie lak nikczemne mieściło się w wzniosłej duszy; tembardziéj że nie było czego zazdrośćić, gdyż Blanka właściwie zasługiwała na przezwisko anioła.
Niepodobna wyobrazić sobie postaci powabniejszéj cechującéj dziewicę. Lecz w rysach jéj twarzy cudownéj kształtności przebijała się jednostajność. Ogół jéj pieszczotliwego oblicza wyrażał leniwą ociężałość, która się spostrzedz dawała w chodzie, postawie i w każdém ruszeniu. Brakowało być może ponęt niewieścich jéj fizjonomji zbyt łagodnéj, zacierających się i gubiących po splotami blond włosów, tworzących blady i anielski wieniec, nadający czołu dziewicy niezmienną i pogodny cechę.
Przeciwnie zaś, córki stryja Jana odznaczały się ruchem, życiem, siły, młodością. Ich kibicie gibkie i wysmukłe, odznaczały się elastycznością pełny rześkości. Były to dziewice silnego składu ciała i śmiałe, które jednym skokiem mogły dosiadać koni i przesadzać płoty i rowy trzymając się jedynie grzyw swych wierzchowców. Były to zarówno bojaźliwe dziewice, skłonne do uśmiechu i zapłonienia, czasami żartobliwe, zawsze kochające, namiętnie uganiające się tak za przyjemnościami, jak również za najbłachsze tajemnicą życia ludzkiego.
Romantyczne i wesołe zarazem, zbyt tkliwe a jednakże stałe w potrzebie jak mężczyźni odważni; przytém dobre, proste, szczere, otwartego serca, wyniosłe przecież przy sposobności; umiejąc wznieść dumnie głowę i i przybrać zwycięzką wzgardę w powabnym śmiechu...
Ileż rzeczywistéj wykwintności wyborowéj w ich ubiorze wieśniaczym. Pomimo ich krótkich spódniczek i trzewików ze sprzeczkami, pomimo czepeczków okrągłych bez wstążek i koronek, które zaledwie przytrzymywać mogły ich gęste warkocze, niepodobna było zaprzeczyć, że to są panny szlachetnego rodu. Jakim sposobem nabyły tego obejścia swobodnego i przyzwoitego, nieopisanego wdzięku, którym się napawamy jak wonie nie mogąc go określić, jednym słowem tych manier, używając wyrażenia panien Babouin.
Trzeba było zamknąć oczy i przyznać że były godne uwielbienia, i że nigdy młode panienki nie były uposażone niewinniejszemi ponętami, czystszemi natchnieniami, blaskiem, wdziękami i władze czarowania serc.
A jednakże nie miały wielu wielbicieli. Roger kochał Cyprjanę, Stefan kochał Djanę. Inni młodzieńcy z sąsiednich wiosek szukali żon z grosiwem, ażeby mogli żyć i zestarzeć się przyzwoicie. Nigdzie w świecie a nawet w Paryżu nie pojmuje tak dobrze zasad arytmetyki jak na wsiach.
Widok pięknéj natury wznosi duszę, lecz zniechęca do małżeństw z miłości. Chloe posiadała dochody, Estella była dziedziczkę. Bez tego Nemorin ani Dafnis nie byliby się im zalecali.
Oświata wymyśliła romans. Czyliż dzicy nie targują się przy zawieraniu związków małżeńskich, jak o konia lub kozę.
Cyprjana i Djana nic nie miały. Nie były więc stosowną partją dla paniczów z Glenaku, z Bains lub Karentour, którzy mogli cóś dostać za żonami.
To cośmy o nich powiedzieli, odnosiło się do obu razem uważanych, jednakże różniły się wielce pomiędzy sobą. Wprawdzie serca ich były podobne, lecz ich twarze i umysł były odmienne.
Djana była wyższą od swej siostry, bardziej poważną a może i piękniejszą. Jej śliczne włosy ciemno szatyn, zwijały się nad wyniosłym i myślącym czołem. Jej wielkie czarne oczy łagodną wesołością tchnące, często były zadumane i gubiły się w przestrzeni. W jej rysach prostoty prawie dziecięcej, malowała się pojętność żywa i silna a nadewszystko męzka wola.
Cyprjana mniej się zastanawiała i skłonniejsza była do wesołości. Miała ciemno-niebieskie oczy iskrzące lecz zarazem wzrok zachwycające. Fizjonomja jéj wyrażała wesołość połączoną z wrzącą żywością.
Widząc je pojedynczo oko upatrywało w nich uderzające podobieństwo, będąc zaś razem, to podobieństwo znikało i dziwiono się nadaremnie szukając tego, co się zdawało przedstawiać.
Były one niejako, jakeśmy nadmienili, oddzielone wspólną cechą, do któréj się zbliżały z dwóch stron przeciwnych. I nie można było porównać je do téj cechy która nie istniała.
Klęcząc w téj chwili z obu stron krzesła na którem pani siedziała, trzymały jéj ręce i przyciskały do serc swoich. Pani milczała mając wzrok spuszczony, zachowując przymuszoną oziębłość.
— Byłybyśmy tak szczęśliwe poświęcić się dla ciebie pani! — rzekła Djana.
— Umrzéć... wy poświęcić się dla mnie — szepnęła Marta — co za dziwaczne myśli!
Poczém dodała usiłując nadać barwę żartobliwą swemu głosowi:
— Zdaje się wam, że jesteście w jakim starożytnym zamku, w którym rycerze waszych romansów więżą i dręczą biedne ofiary.
— Widzimy jednakże iż często płaczesz — przerwała Djana.
Pani cofnęła swoją rękę.
— Jesteście ciekawe moje panny — rzekła sucho — i zdaje mi się że za nadto wiele widzicie.
Cyprjana obrażona zapłoniła się. Czoło Djany pobladło.
— Należy nam przebaczyć — odezwała się Cyprjana pokornie — gdy jesteś smutną, zdaje się że twoje cierpienia i nam są wspólne... Ah! czemuż nie jesteś szczęśliwą pani! pozostawiłybyśmy tobie pomyślność wyłącznie.
Wzruszenie przeniknęło oziębłość Marty; pomimowolnie rzuciła przelotne spojrzenie na obie dziewice.
Djana i Cyprjana nie śmiały podnieść oczu. Piękne czoło Cyprjany pokryło się żywą czerwonością, która ze ściśniętego serca przechodzi do twarzy. Oblicze Djany wyrażało jedynie szacunek i łagodność. Lecz jakkolwiek różniły się ich uczucia w obecnéj chwili, poświęcenie głębokie i w równym stopniu będące wgłębi ich duszy, przebijało się pośród dziecinnej urazy Cyprjany, jak pośród szczytnéj cierpliwości Djany.
Cyprjana jeszcze nic nie mówiła; Djana odgadując z jej oblicza że pragnie się odezwać w sposobie wyrzutu, zatrzymała ją skinieniem i tak daléj mówi:
— Jeżeli się mylimy pani.... dalby to Bóg ażeby tak było, i w takim razie prosimy ciebie o przebaczenie.
Gdy miały oczy spuszczone. Marta pochyliła się ku nim i pocałowała obie. Zadrżały. Cyprjana nie mogła powściągnąć lekkiego okrzyku radości.
— Biedne dzieci! — rzekła Marta — ja się na was nie gniewam., lecz wierzajcie mi, napawajcie się w spokoju przyjemnościami właściwemi waszemu wiekowi... często się zdarza, że lata swobody i pomyślności są zbyt krótko-trwałe dla nas kobiet!... kto wie, czy jutro nie zaczniecie myśleć i cierpieć... aż do tej chwili biedne dzieci, nie usiłujcie odgadnąć trosk, którym nie możecie zaradzić... nadejdzie godzina i dla was jak dla wszystkich moje dzieci — dodała smutniej — dla czegóż ją wyprzedzać?.. czyliż wam tak pilno cierpieć?
— Kochamy ciebie pani — odpowiedziała Djana.
Marta cofnęła rękę którą trzymała dziewica i poniosła ją zwolna do czoła.
— Kochamy ciebie — powtórzyła Djana — i dla tego też nadeszła godzina dla nas: myślenia i cierpienia...
Jej duże zwilżone oczy wzniosły się na panią.
Cyprjana nie przerywała Djanie, ponieważ zdawało się jej, że własne jej serce przemawiało.
Czuła ona że jest zbyt roztargnioną ażeby się odważyła odezwać do tej biednej kobiety, którą brzemię nieszczęść czyniło podejrzliwą i niedowierzającą, lecz zazdrościła skrycie swej siostrze i wynagradzała sobie milczenie, trzymając usta przy ręku pani.
Marta nie mogła wytrzymać wzroku Djany, który był niemym pytaniem.
— Sadzisz więc że jestem bardzo nieszczęśliwy? — szepnęła spuszczając oczy.
I gdy Djana spóźniała się z odpowiedzią tą razą Cyprjana wymówiła z cicha:
— Oh! tak! bardzo nieszczęśliwy.
Pani oddaliła swoją rękę.
— Któż ci to powiedział? — zapytała odzyskując dawny obojętność.
Biedna Cyprjana zarumieniwszy się, zamilkła.
— Wy mnie śledzicie — odezwała się pani — nie raz to uważałam... zabraniam wam czynić to nadal!
Łza spłynęła po licach Cyprjany.
Djana spoglądała na panią smętnym i łagodnym wzrokiem.
— Jeżeli mnie kochacie — — mówiła dalej Marta zmieniając głos — proszę was moje dzieci nie pragnijcie się niczego dowiedzieć.
— Oh pani, pani!.. przerwała Cyprjana ze łzami — chceszże nam odjąć możność bronienia ciebie?
Marta okazała niespokojność.
— A Blanka! — mówiła dalej Cyprjana nie zważając na znaki siostry — nasz biedny anioł.... Niestety!... czyliż potrzeba śledzić, gdy wszystko tutaj zagraża i zwiastuje nieszczęście.
Marta spojrzała przelotnie na łóżko, na którém Blanka spoczywała.
— Czy co wiecie o Blance!... — przemówiła tak cicho, że obie dziewczęta zaledwie ją dosłyszały.
— Tak... — odpowiedziała Cyprjana.
— Nie... — odezwała się Djana głosem nakazującym.
Cyprjana zatrzymała słowa które wyrzec chciała. Obie siostry kochały się nazbyt ażeby niebyło pomiędzy niemi zupełnej jedności; i z téj to przyczyny Cyprjana uznawała chętnie wyższość rozsądku Djany, i zawsze się do niej stosowała; a jeśli kiedy puściła wodze swej porywczości, to jeden wyraz Djany był dostatecznym ażeby ją powściągnąć.
Uwaga pani była żywo wznieconą. Czekała mając wzrok zwrócony na Cyprjanę. Gdy ta jednakże zachowywała milczenie, Marta spojrzała na Djanę z nieufnością i wyrzutem.
— Twoja siostra miała mi wyznać prawdę... — rzekła — ty jesteś biegłą w sztuce wysłowienia Djano, lecz nie można ci zawsze wierzyć.
Cyprjana klęcząc dotąd, powstała z zaognioném czołem. Jej piękne brwi zmarszczyły się.
— Oh!.. — przemówiła tłumiąc swój głos — gdyby kto inny obwinił moją siostrę o kłamstwo....
Pani uśmiechnęła się prawie słysząc to wynurzenie wrzącéj miłości.
— Słuszném jest, że się kochacie moje dzieci — szepnęła.
Podała ręce obu siostrom. Cyprjana uklękła.
Djana pojmowała że należało wytłómaczyć to tak i nie, które jednocześnie wyrzeczone były przez nią i jéj siostrę.
— Jakże nasz anioł pięknie wygląda we śnie — rzekła przypatrując się Blance przyjazném i opiekuńczém okiem. — Nie mamy prawa powiedziéć że ją kochamy równie jak ty pani, ponieważ jesteś jéj matką... ale Cyprjana która teraz milczy, umie lepiéj mówić odemnie gdy jesteśmy same. Ileż ona razy pragnęła, ażeby Bóg uczynił rozdział z naszej przyszłości... i żeby dla naszéj drogiéj Blanki zachował wszystkie przyjemności i szczęście nieograniczone... Pytałaś pani czy co o niej wiemy? moja siostra odpowiedziała tak.... bo nasze uszy słyszą zdaleka skoro kto wymówi imię Blanki oh! wierz nam pani, że to nie jest płonna ciekawość... Gdy kto wspomni o Blance lub jéj matce, to wtedy nasze serce słucha... Nic nie wiemy oprócz tego, co mówią wieśniacy i w salonie pałacu.
— Cóż mówią? — zapytała Marta.
— Mówią że anioł jest piękną panienką słodką i dobrą jak jéj przydomek... lecz dodają o tajemniczych nieszczęściach zawieszonych nad jéj głową... powtarzają z cicha że złowrogie dni nadeszły dla rodziny Penhoelów... Żartują w salonie, w chatach zaś się smucą, gdyż zacni wieśniacy przypominają sobie dobrodziejstwa Penhoelów, począwszy od przodków naszych aż do kochanego stryja Ludwika, którego niech Bóg ma w swej opiece.
— Przyszłość niewiadoma jest nikomu — szepnęła pani — lecz obecnie, czyliż nie mówią że Blanka jest szczęśliwy i bogaty?
Djana wzruszyła z lekka główką i milczała.
— Odpowiedz — rzekła pani — proszę cię... chcę tego.
— To są zwyczajne pogłoski — odpowiedziała nakoniec Djana. — Mówią że przyszłość już pokrywa cieniem teraźniejszość; mówią że Blanka jest dzisiaj szczęśliwą i bogatą... przynajmniej są pewni że była nią wczoraj... lecz zapytują czy będzie nią jutro...
Marta była bladą, jej głos był drżącym pytając:
— I na czémże opierają te wieści?
— W salonie nikt nie przytacza powodów; w chatach zaś powtarzają że dzień, w którym nieznajomi weszli w progi pałacu, był dniem nieszczęścia i przekleństw...
— To więc co się tu dzieje, wiadomém jest wszystkim? — poszepnęła Marta, zapłoniwszy się ze wstydu.
— Jesteśmy twojemi synowicami pani — odpowiedziała Djana — dla tego téż każdy przemawia do nas z szacunkiem... ograniczają się tylko na mówieniu nam, że ten mężczyzna i ta kobieta są przyczynę wszystkiego złego... on to wiedzie pana do zguby... on to sprowadził do pałacu śmiertelnego wroga naszych rodziców... Pontalesa... którego syn przemawia tak jakby już był właścicielem dóbr Penhoela.
Djana przestała mówić. Pani zdawała się wahać.
— Czy nazwisko lego człowieka — rzekła spuszczając oczy — nie jest wspominane zarazem z mojém?
— W salonie być może... pomiędzy dawnemi poddanemi Penhoelów, któżby się ośmielił łączyć nazwisko znienawidzonego człowieka podobnie jak szatan, z nazwiskiem kobiety, którą wszyscy czczą jak świętą.
Inne zapytanie cisnęło się do ust pani. Djana je odgadła i odpowiedziała z cicha:
— Nic nie słyszałam w tym względzie... lecz Cyprjana...
Pani odwróciła się z żywością do ostatniéj.
— To są kłamcy — zawołała dziewica; — kłamcy i złośliwi... nie zrozumiałam dokładnie ich słów, lecz tak mówili:
— „Pan Penhoel nie może niczego odmówić p. Robertowi, a ten życzy sobie ażeby Blanka była jego żoną.”
Dotąd zrozumiałam, lecz dodali jeszcze:
— „Pani jest w tym samym położeniu jak jej mąż, nie może odmówić... z tém wszystkiém, ponieważ jest dumną i gdy kobiety narażają się na wszystko gdy idzie o los dziecka, pan Robert tak rzeczy ułożył, że Marta Penhoel będzie zmuszoną oddać mu sama rękę panny Blanki”
— A więc to on!... — i jéj zimne ręce drżały w dłoniach dziewic.
Powstawszy nagle, zbliżyła się do łóżka Blanki.
Przez chwilę przypatrywała się spokojnéj i pogodnéj twarzy dziecięcia, które zdawało się uśmiechać.
— Chodźcie! — zawołała głuchym i zwięzłym głosem.
Cyprjana i Djana zbliżyły się.
— Klęknijcie — rzekła Marta.
Siostry uklękły.
Marta dodała:
— Módlcie się.
Poczém daléj mówiła z uniesieniem.
— Módlcie się zgłębi duszy i módlcie się tak, jakeście się dotąd nie modliły... mówicie że mnie kochacie... mówicie żebyście pragnęły poświęcić mi krew waszą i szczęście... a więc proście Boga ażeby przyjął wasze szczęście i życie, byleby moja córka była szczęśliwą.
Djana i Cyprjana złożywszy ręce modliły się z głębi duszy jak im pani zaleciła, która oparłszy czoło potem oblane o kotarę łóżka, szeptała łkając boleśnie:
— Wszystko dla niéj mój Boże... wszystko!... zlituj się nad mojém dzieckiem!
Gdy powstała, oczy jéj były suche i żywy rumieniec krasił jéj policzki. Djana i Cyprjana spoglądały na nią z niespokojnością bo zdawało się im, że w jéj wzroku malowało się obłąkanie.
Przypatrywała się ciągle Blance, lecz ozięble, jakby nie wiedząc co czyni.
— Wasze życie — rzekła nakoniec zmienionym głosem, — waszą krew i wasze szczęście... wszystko dla niéj... dla czego?...
— Ponieważ ona jest twoją córką... — poszepnęła Cyprjana.
— Moją córką... — powtórzyła Marta która zdawała się nie rozumiéć co do niéj mówiono.
— Ponieważ jest uwielbianą — dodała Djana ze smutkiem, — a nas nikt nie kocha.
Marta spojrzała na nich wzrokiem tak dzikim i iskrzącym, że obie dziewice wzdrygnęły się do głębi duszy.
— Nikt was nie kocha!... — przemówiła Marta głosem łagodnym i żałosnym, — to prawda... biedne dzieci!.. nikt was nie kocha.
Uśmiech niepodobny do określenia zaigrał około jéj ust. Najprzód przyciągnęła je do siebie, poczém z poruszeniem, pełném namiętnego uniesienia, przycisnęła do swoich dyszących piersi.
— Oh! Oh! — rzekła pokrywając pocałunkami ich zbliżone czoła.
Poczém jéj głos wybuchnął pomimowolnie:
— Nikt was nie kocha! — zawołała z obłąkaniem!.. nikt... oh! mój Boże! jakieś mnie ukarał!...
Djana i Cyprjąna stały oniemiałe z zadziwienia. Spoglądały natężonym wzrokiem na panią na której licach występowały płomieniste rumieńce, w oczach błyszczał niezwykły ogień.
W ich zadziwieniu, malowała się trwoga równie jak nadzieja.
Słyszały silne uderzenia serca pani, któréj ręce drżały.
— Słuchajcie mnie — rzekła Marta — nadeszła chwila... muszę wam wszystko wyznać... czy wiedzą która z trzech córek Penhoela najlepiéj jest kochaną... słuchajcie... słuchajcie... Oczy biednéj kobiety łzy roniły, jej serce krwią się zalewało. — Gdy spicie, czy się wam kiedy pokazuje we śnie wasza matka?
Djana usiłowała coś zrozumieć. Cyprjana słuchała jak ze snu ockniona.
Zanim zdołały odpowiedzieć, pani przemówiła cichym głosem, powodząc obłąkanym wzrokiem:
— Biedna kobieta!.. biedna matka!.. słuchajcie!....
I zatrzymała się; usta jéj pozostały otwarte, zachwiała się na nogach, jéj lica pokryły się śmiertelny bladością.
Siostry ledwo ją zdołały przytrzymać. Pochyliła się osłabiona i martwa w ich objęcia.
Złożyły ją na sofie. Lubo oddychała, zdawało się że umarła, tak dalece jéj wszystkie członki zlodowaciały.
Przez kąilka chwil dziewice uwijały się przy niéj. Następnie wydała westchnienie; wzrok jéj zwrócił się na Cyprjanę i Djanę, które z trwogą na nią spoglądały.
— To wy... dla czego nie tańczycie?...
Jéj głos był spokojny i obojętny.
Dziewice nie wiedziały co odpowiedzieć.
— Czy się już bal skończył? — zapylała Marta.
Pomiędzy obecny oziębłości i poprzednim goryczkowym napadem, była dziwna różnica.
Oczywiście że sobie nic nie przypominała; Djana ośmieliła się. Ująwszy rękę Marty, pocałowała ją z uszanowaniem.
— Już dawno jak tu jesteśmy — szepnęła, — mówiłyśmy o tobie i o niebezpieczeństwie grożącém twéj córce...
Marta uśmiechnęła się z nieufnością.
— Rozmawiałyśmy o tém!... — powtórzyła — Blance grozi niebezpieczeństwo... któżby był tak okrutnym ażeby prześladował biedne dziecię.
Odwróciła się do łóżka Blanki pogrążonéj cięgle we śnie.
— Niebezpieczeństwa!.. powtórzyła dotykając palcem policzka Djany z uśmiechem roztargnienia i opiekuńczym — młode dziewczęta tworzą sobie dziwaczne myśli... idźcie się bawić i tańczyć moje dzieci... nieszczęścia i tajemnice uroiły się w waszych głowach... otóż nasza Blanka przyszła do siebie... idźcie powiedzieć muzykantom, ażeby zagrali najweselszy taniec... Ponieważ Penhoel bal wydaje, goście powinni się bawić.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Paul Féval i tłumacza: anonimowy.