Przejdź do zawartości

Dziedzictwo (Mniszkówna, 1930)/12. sierpnia

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Helena Mniszek
Tytuł Dziedzictwo
Wydawca Wielkopolska Księgarnia Nakładowa Karola Rzepeckiego
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Rob. Chrześc. S.A.
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
12. sierpnia.

Dziś rano Terenia powiedziała mi, że matka jej zdrowsza, ale nie opuszcza swego pokoju.
Postanowiłem się z nią zobaczyć koniecznie. Wszak od tego zależał spokój nas wszystkich. Terenia, uproszona przezemnie, uprzedziła matkę o mojej prośbie, zaznaczając w mojem imieniu, iż sprawa jest nagląca, bardzo ważna i poufna. Po długich certacjach pani Orliczowa zgodziła się wreszcie przyjąć mnie.
Wchodząc do jej pokoju, doznałem wrażenia, że jest to osoba jakby już nie z tego świata, tak uduchowioną była jej twarz, prawie przezroczysta. W oczach szarych, dużych, był mistycyzm i szczególne natchnienie zupełnie już nieziemskie. Wydało mi się, że to oczy pokutnika Hradeckiego patrzą na mnie w tej chwili, gdy świętą misję jego spełniam. Wszak to córka jego i nieszczęsnej Jeannety Ducasse. Na mój ukłon bardzo niski matka Tereni podała mi w milczeniu rękę białą, jak opłatek. Nie wiem sam, jak się to stało, że przyklęknąłem przed nią i rękę tę welinową ucałowałem, jak relikwię. Wskazała mi krzesło nawprost siebie. Usłyszałem głos cichy, zmęczony:
— Dotrzymał pan danego mi słowa, że odszuka Terenię wbrew mojej woli i będzie ją chciał zabrać dla siebie.
W słowach jej zadrżał żal, który mnie dotknął.
— Kocham Terenię nad życie i pragnę naszego szczęścia, gdyż... i ona mnie kocha.
— Tak, niestety, tak. Ale ja o innym losie marzyłam dla niej. Przeznaczyłam ją... przeznaczeniem jej jest... może wolą Boga... nawet...
Z trudem widocznie walczyła, by wypowiedzieć przedemną słowo... klasztor lub habit.
Pochyliłem się i ująwszy delikatnie jej rękę, przytuliłem do niej usta.
— Pani szanowna pozwoli mi dokończyć. Oto Terenię sam Bóg przeznacza mnie, przez niesłychany zbieg faktów, kierowanych ręką losu. Pani sama to przyzna, gdy dowie się o wszystkiem. Terenia jest niejako promieniem, który dwie rodziny, pogrążone przez szereg lat w ciężkiej doli duchowych cierpień i ekspjacji, ozłoci blaskiem nowym. Przez małżeństwo zaś ze mną spełni przeznaczenie, wskazane jej mocą wyższą i może nawet... wolą ojca pani.
— Mego ojca? Skąd pan wie o moim ojcu?... — spytała zdumiona.
— Zaraz to wytłomaczę. Lecz obawiam się, czy to pani nazbyt nie wzruszy. Wrażenie będzie silne, uprzedzam.
Na twarzy pani Orliczowej wystąpiły plamy jaskrawe. Utkwiła we mnie oczy otwarte szeroko, pełne niebywałego zaniepokojenia i zapytała drżącym głosem.
— Skąd pan wogóle wie o moim ojcu? Chyba jakaś omyłka? Czy może Terenia panu co mówiła?
— Nie, pani droga, to powtarzam zbieg faktów, koincydencja zdarzeń bardzo szczególna.
I nagle pytanie ostatnie pani Orliczowej przypomniało mi ową chwilę, w lesie, w noc świętojańską, gdy Terenia miała mi opowiedzieć smutną historję swej rodziny. Chwilę tę przypominała przed kilku dniami w wagonie, jadąc z Wiednia. Lecz Terenia, a może i jej matka, nie wiedzą zapewne połowy tego, co zawiera spowiedź pokutnika.
— Jak nazywał się mój ojciec? — padło nagle zimne pytanie Orliczowej.
Patrząc jej prosto w oczy, powiedziałem imię i nazwisko.
Zadrżała i ciężko opadła na poręcz fotelu. Twarz ukryła w dłoniach. Ale gdy poruszyłem się zaniepokojony o nią, spojrzała na mnie oczami pełnemi łez i rzekła z mocą:
— Niech pan mówi dalej, mogę już wysłuchać wszystkiego.
Teraz ja spytałem:
— Czy pani wie, co to jest Sławohora?
— Nie!
— Jest tam stary pałac nad Dunajcem, rezydencja majątku i lasów.
— Nie znam i nic o nim nie słyszałam nigdy. Ale cóż to ma za związek z moim ojcem?
Wtedy zacząłem jej opowiadać dość szczegółowo pierwszą bytność w Sławohorze i wrażenie, jakie wywarła na mnie ta miejscowość. Potem skierowałem opowiadanie na Krąż i na ostatnie moje tam przeżycia, to jest odnalezienie kopji testamentu pradziada i spowiedzi księdza Halmozena. Pokazałem pani Orliczowej rulon papierów, które przyniosłem z sobą.
— Oto jest właśnie spowiedź księdza pokutnika, z której szanowna pani dowie się wszystkiego.
Matka Tereni wyciągnęła rękę po papiery.
— Czy mam to czytać sama? — spytała głuchym głosem.
— To zależy od woli pani i od jej nerwów. Są tam zapewne fakty znane pani z historji jej rodziny, lecz są i szczegóły zupełnie dla pani nowe...
— Pan mówi pokutnika?... Mój ojciec był również pokutnikiem? Skądże ten ksiądz Halmozen zna historję mojej rodziny?
— Wytłomaczenie jest w tym manuskrypcie.
Pani Orliczowa trochę mechanicznie rozwijała rękopis. Powstałem z krzesła z ukłonem.
— Pan odchodzi?... więc ja mam to czytać sama?... — powtórzyła przestraszona.
— Sądzę, że tak będzie najlepiej. Pani jest właśnie tą osobą, dla której ten dokument został przeznaczony. Ja go odnalazłem i upoważniony wzmianką autora rękopisu, którą pani odnajdzie na początku tekstu, przeczytałem go i teraz oddaję w ręce pani, jako prawnej właścicielce.
— Pan mnie zdumiewa! Jakto? więc te papiery zagadkowe są moją własnością? To coś niepojętego, ja tego nie rozumiem, panie — mówiła gorączkowo.
— Wczoraj od pani Sniadeckiej dowiedziałem się, przypadkowo, pewnych szczegółów z młodości szanownej pani, jak również o nazwisku pani ojca. To mnie upoważnia do wręczenia jej tego dokumentu. Jest to zarazem spełnieniem włożonego na mnie obowiązku.
Matka Tereni przysunęła do oczów rękopis, ja opuściłem pokój. W saloniku zastałem Terenię samą. Podbiegła do mnie żywo, podając mi obie rączki.
— Cóż mama? pan rozmawiał z mamą o nas... nieprawdaż?... czy... pan przekonał? — pytała niespokojna z wypiekami na twarzy.
— Mama czyta obecnie dokument, odnaleziony przezemnie w Krążu, razem z kopją testamentu mego pradziada, o czem ci mówiłem, Teruś. Jest to spowiedź księdza Halmozena, którego ty, dziecino moja najdroższa jesteś... rodzoną wnuczką.
I opowiedziałem jej wszystko, całą nawet treść owej spowiedzi. W rażenie było ogromne.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

W, godzinę potem, kiedy Terenia niepokoiła się już bardzo o matkę, ja zaś miałem również wyrzuty sumienia, że ją samą zostawiłem z taką lekturą, nagle weszła do salonu pani Śniadecka, prowadząc pod rękę panią Orliczową. Matka Tereni była bardzo podniecona i dziwnie radosna. W oczach jej błyszczał promień szczerego entuzjazmu.
Podeszliśmy oboje prędko do tych pań, jakby jedną siłą pchnięci. Pani Orliczowa podała mi rękę, a gdy pochyliłem się nad nią, rzekła silniejszym niż zwykle głosem:
— Miałeś słuszność, Terenię sam Bóg przenaczył tobie i wola mego nieszczęśliwego ojca przeznacza ci ją również. Spowiedź mego ojca, którą tobie powierzył, bo skoroś ty ją odnalazł, to wyraźny znak Opatrzności, uwalnia Terenię od, jak sądziłam, obowiązkowej ofiary z jej strony, jako rehabilitację za mój błąd i nieposłuszeństwo względem woli ojca, wyrażonej mi przez ksienię Zakonu w Belgji. Spowiedź mego ojca ocala i mnie. Ojciec mi daje rozgrzeszenie. Całem życiem swojem okupiłam błąd popełniony, tak, jak ojciec mi to przepowiedział proroczo.
W oczach córki pokutnika błysnęły łzy, usta jej drżały...
— Terenia twoja, Romanie! — rzekła z mocą. — Niechże ona w rodzinę Pobogów wniesie takie światło i pokój, jakie wniósł do mojej duszy, do mego serca... ten manuskrypt ojca. Ojciec tobie powierzył tajemnicę swego życia, swojej pokuty, męki i... wolę swoją ostatnią. Wierzę, że ciebie wybrał na męża i opiekuna swojej wnuczki... A oto ja was... błogosławię tem....
Trzęsącą się ręką wydobyła z za stanika medalik złoty Jeannety Ducasse i kreśliła nim znaki krzyża nad pochylonemi do jej kolan, w głębokiem wzruszeniu, głowami Tereni i moją.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Helena Mniszek.