Dziecię nieszczęścia/Część pierwsza/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dziecię nieszczęścia
Wydawca A. Pajewski
Data wyd. 1887
Druk A. Pajewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józefa Szebeko
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VII.

Przyzwyczajony do wczesnego wstawania po wojskowemu, hrabia de Franoy już od godziny był na nogach.
Właśnie, przechadzając się przed domem, zapalał już drugie cygaro, kiedy Blanka de Vergy ukazała się na ganku, we drzwiach od przedsionka,
— Ty, baronowo?! — zawołał z komicznem zdziwieniem. — O szóstej zrana! Oczom wierzyć nie chcę!
— Wierz oczom swym, kochany stryjaszku — odpowiedziała młoda kobieta — to ja we własnej osobie!
— A jak człowiek przyjedzie do pani zameczku o dziewiątej zrana, służba powiada zawsze, że pani baronowa jeszcze śpi!
— Pani baronowa jest próżniak, to przyznaję — odrzekła Blanka — o! i to próżniak, jakich mało... ale niema reguły bez wyjątku, a dzisiaj mamy właśnie wyjątek.
— A niechże będzie błogosławiony, kiedy z niego korzystam... Ale podejrzewam trochę, że to dla mnie przełamałaś swe ulubione zwyczaje...
— To się nie mylisz, jenerale! Potom wstała o świcie, ażeby z tobą mieć schadzkę, zanim się Berta obudzi,
— Schadzka! — powtórzył p. de Franoy ze śmiechem, — może jest jakiś mały sekret...
— Tak, mój stryju... i to nawet wielka tajemnica.
— Uprzedzam cię, baronowo, że jeżeli chcesz, ażebym się z tobą ożenił, z góry się zgadzam i to natychmiast!...
— Nie bój się stryjaszku, takiej psoty ci nie wypłatam.
— Więc o cóż chodzi?
— Zaraz się dowiesz, ale najprzód odejdźmy trochę od domu...
— Dlaczego?
— Berta mogłaby z okna najniewinniej w świecie podsłuchać nas, lub zejść niespodziewanie, a tegobym nie chciała...
To mówiąc młoda kobieta ujęła hrabiego za rękę i poprowadziła go aleją szpalerową nad brzeg Cusancin’a, tutaj zatrzymała się i, patrząc staremu w oczy, rzekła do niego:
— Czy wiesz jenerale, że moja kuzyneczka ma już lat szesnaście.
— A któż może o tem lepiej wiedzieć odemnie?
— Cóż, myślisz ją wydać za mąż?
Na twarzy pana de Franoy odmalowało się przerażenie.
— Za mąż — powtórzył — już!
— No, nie nagli nic oczywiście... Ale czy stryj już o tem choćby myślał?
— Przyznaję ci się, moja droga, że ta myśl jeszcze mi nie przyszła... Bertę mam jeszcze za dziecko... a kiedy ta chwila nadejdzie, będę bardzo wybredny... To prawo moje i obowiązek... Berta jest ładną... a będzie bogatą... Po samej matce przypada na nią co najmniej trzydzieści tysięcy franków... Ród nasz wsławił się przodkami od kilku wieków... Dam jej za męża człowieka, który się jej spodoba, i to bogatego, z pięknem nazwiskiem... Ale, choć się rozglądam dokoła, nikogo u nas w okolicy nie widzę... ktoby łączył w sobie te warunki...
— Możnaby znaleźć gdzieindziej...
— Zapewne, alem jeszcze nie szukał, a zresztą to bardzo ryzykowne szukać na chybił-trafił...
— Ja też właśnie, dla zaoszczędzenia stryjowi tego kłopotu, chciałam dzisiaj ze stryjem pomówić.
— Czy masz kogo na widoku?
— Wyborna partya... jedynak, daleki krewny mój po matce, margrabia Goulian de Flammaroche.
— Stara szlachta! — zawołał p. de Franoy,
— Margrabina jest wdową. Pod Sanmar ma zamek, a w Paryżu pałac i pięćdziesiąt tysięcy franków rocznego dochodu. Goulian już teraz rozporządza majątkiem po ojcu wartości czterykroć sto tysięcy franków w pięknych posiadłościach ziemskich. Widzi stryj, że z majątku jest tobie równy...
— Co najmniej równy! — szepnął hrabia. — Ale powiedz mi, a w jakim jest wieku ten młodzieniec?
— Ma dwadzieścia siedm lat.
— Przystojny?
— Śliczny, przynajmniej takim był, kiedym go w Paryżu widywała często u jego matki, a chyba nie mógł się teraz bardzo zmienić. Wychowany jest nader starannie, bardzo elegancki i o ile sobie przypominam, bardzo inteligentny. Odznaczony jest orderami...
— Za jakie zasługi?
— Przez rok czy przez dwa lata był trzecim sekretarzem ambasady, ale porzucił już zawód dyplomatyczny,
— Cóż więc teraz porabia?
— Ależ to zapewne, co i wszyscy młodzi ludzie w Paryżu takiego jak on stanu, mający dość majątku, ażeby być swobodnymi zupełnie... Należy do dwóch czy trzech klubów, bywa w towarzystwach, jeździ konno... nawet dzielny z niego sportsmen...
— Ależ moja droga baronowo, to bardzo czcze życie... prowadzące z łatwością do tysiąca szaleństw — mruknął hrabia de Franoy.
— Sądzę jednak, że p. de Flammaroche nic sobie nie ma do wyrzucenia w tym względzie... Margrabina często powtarzała przedemną, że tylko szczycić się może ze swego syna...
— No, to masz słuszność, moja kochana synowico... margrabia de Flammarochejest wyborną partyą.
— Bardzo mnie to cieszy, jenerale, że podzielasz moje zdanie, nigdybym nie proponowała jakiej lichej partyi... bo przecie to chodzi o moją drogą Bertę...
— Ale — podchwycił hrabia po chwili, — co ci daje pewność, że ten doskonały młodzieniec do dwudziestego siódmego roku życia nie zaciągnął już jakich zobowiązań? Musi być bardzo lubiany i poszukiwany! Nie brak przecież paryżanek łakomych na piękny tytuł, wspaniały majątek i ładnego męża...
— O! nie brak ich niezawodnie, ale wiem z pewnego źródła, że Goulian jest całkiem jeszcze wolny. Margrabina, kobieta inteligentna, rozsądna i doświadczona, nie ufa paryżankom. Widziała często jak tym aniołom wyrastały rożki już w miodowych miesiącach! Widziała tyle majątków roztrwonionych rozrzutnością żon... Synowi chce dać za żonę kobietę dobrą, prostoty pełną i ładną, bez żadnych dziwactw i trzpiotowatości, i trafnie sądzi, że taką kobietę znleźć może tylko na prowincyi. Pisała do mnie, więc propozycya moja jest poważną...
— Ale, — przerwał grzecznie hrabia, — dlaczego szukając tyle przywilejów, nie pomyślała o tobie moja droga synowico?
— Co też ty wygadujesz jenerale! — zawołała baronowa ze śmiechem. — Przecież wszyscy wiedzą, że nigdy drugi raz nie wyjdę za mąż, a zresztą nie jestem ani dość ładną ani dość bogatą, ażeby zostać margrabiną de Flammaroche... Ale zdaje mi się, że jakiebądź stryj ma życzenia dla dobra Berty, małżeństwo o którem mówię, mogłoby im uczynić zadość...
— Niezawodnie! — potwierdził p. de Franoy.
— Więc zgoda?
— O! baronowo, zanadto się spieszysz! Przedewszystkiem trzebaby jeszcze zobaczyć tego świetnego młodzieńca...
— Nic słuszniejszego, ale też i nic łatwiejszego.
— Nie tak to łatwo!
— Dlaczego?
— Jesteś zanadto młodą, ażeby mógł u ciebie gościć margrabia, pomimo dalekiego pokrewieństwa... ja zaś bez niejakiego z góry zobowiązania się, nie mogę prosić o przyjechanie do mnie, a do Paryża wędrować nie mam wcale ochoty.
— Zapomina stryj o istnieniu wód Guillon, które znajdują się w twojem jak i mojem sąsiedztwie... W zakładzie kąpielowym każdy ma prawo zamieszkać i jest to miejsce neutralne, gdzie wszyscy mogą się spotykać... Dość mi będzie jednego słowa od stryja i zaraz napiszę do margrabiny... W trzy dni później margrabia, z porady lub bez porady lekarskiej zapisany zostanie na listę kąpiących się w Guillon... Mnie złoży wizytę... Zapraszam go na obiad i was jednocześnie proszę... Znajomość zrobiona... Jeżeli Goulian nie spodoba się wam, odrazu wszystko skończone... Jeżeli zaś przeciwnie, spodoba się, upoważnisz go stryju, do częstego u siebie bywania i będziesz mógł go dostatecznie bliżej poznać... Widzi więc stryj, że niema nic prostszego...
— Rzeczywiście, moja droga synowico, — odpowiedział hrabia z uśmiechem, — wszystko obmyślasz cudowni!.. Prawdziwym jesteś dyplomatą w spódnicy,
— I cóż? dyplomacya moja odniosła zwycięztwo? czy mam pisać?
P. de Franoy wstrząsnął głową.
— Nie, niepisz... — szepnął po chwili milczenia. — Berta jeszcze za młoda...
— Byłam w jej wieku, kiedym wychodziła za mąż... — odparła baronowa.
— Niestety, moje drogie dziecko, na dobre ci to nie wyszło...
— To nie wina małżeństwa, ale wina męża, z czego wyprowadzam wniosek, że kiedy się ma możność spotkania dobrego, nie godzi się wahać.
— Może masz rzeczywiście słuszność?
— Mam zupełną słuszność! — przerwała młoda wdowa.
— Dlatego też, — mówił dalej jenerał, — nie trzeba odpowiedzi mej uważać za ostateczną odmowę... W pierwszej chwili zdziwiony byłem twoją wielce niespodziewaną propozycyą. Myśl wydania wkrótce za mąż Berty nie powstała jeszcze w mej głowie. Potrzeba mi więc dłuższego czasu, ażeby się oswoić z tą myślą, która w następstwie prowadzi za sobą rozstanie z konieczności, nie łudzę się bowiem, że mąż mej córki nie zgodzi się mieszkać w tym lichym starym zamku, a ja znów nie mam ani sił, ani humoru, ażeby towarzyszyć młodemu małżeństwu do Paryża, do wód lub do Włoch — dokąd młodzi małżonkowie zechcą pojechać... Daj mi się więc zastanowić... Świetna partya, o której mi mówisz, chyba nie będzie straconą przez tę zwłokę... Mamy teraz lipiec, a sezon kąpielowy w Guillon kończy się dopiero we wrześniu, Dość więc jest czasu za trzy tygodnie, lub za miesiąc sprowadzić margrabiego de Flammaroche. Cóż, baronowo?
— Ja myślę, że w tem wszystkiem tak będzie, jak stryj zechce, a ponieważ przed chwilą obdarzyłeś mnie tytułem dyplomaty, napiszę zaraz do margrabiny liścik dyplomatyczny, ażeby liczyła na mnie i z nikim się już nie wiązała... Ale też już ani słowa o tem... Berta idzie...
Rzeczywiście młode dziewczę, pełne wdzięku, uśmiechnięte, ale trochę niż zwykle bledsze, zbliżało się w tej chwili do ojca i swej przyjaciółki, ani się domyślając, że tylko co roztrząsano sprawę wielce ważną, od której zależeć może jej przyszłość.
Pierwsze godziny poranku upłynęły prędko. Śniadanie było wesołe, ponieważ Berta przemogła swój dziwny niepokój i baronowa prawie zaraz po przekąsce, t. j. około południa wsiadła do powozu z powrotem do siebie, obiecując, że niedługo znowu przyjedzie.
P. de Franoy nie zapomniał wcale obietnicy uczynionej poprzedniego dnia przez Sebastyana Gérarda i z niecierpliwością oczekiwał młodego oficera, mającego być przeciwnikiem jego na szachownicy.
Pogoda była tak piękna, prawie tak ciepła, jak w przeddzień; jenerał kazał też przynieść szachy, cygara i orzeźwiające napoje nie do salonu, ale do znanej nam już altany w parku
Sebastyan przyjechał na trzy minuty przed drugą. O drugiej siedział już naprzeciw pana de Franoy i partya zaczęła się natychmiast.
Zaledwie nastąpiły pierwsze posunięcia, gdy ukazała się Berta z robótką szydełkowę w ręku. Kapitan wstał i ukłonił się dziewczęciu z uśmiechem. Hrabia zmarszczył brwi.
— Po cóżeś tu przyszła, moja droga? — spytał trochę szorstko. — Będziesz nam przeszkadzała rozmową, a szachy wymagają skupienia myśli... Partya jest bardzo poważna!.. Trzeba o niej tylko myśleć i nie wdawać się w żadne gawędy... Nudzić się tu będziesz i radzę ci, zostaw nas samych...
Za całą odpowiedź Berta wzięła krzesło i usiadła obok ojca ze śliczną minką rozkapryśnionego dziecka.
— Cóż to znowu? — zawołał p. de Franoy.
— Widzisz ojcze, że siadam.
— Czyś nie zrozumiała?
— Że mnie ojczulku, jaknajśpieszniej ztąd wypędzasz! — przerwała Berta ze śmiechem. — O! bardzo dobrze to zrozumiałam, ale ponieważ mam wielką ochotę nauczyć się grać w szachy, więc zostaję...
— Jakto! — wyrzekł hrabia zdziwiony, — chcesz się nauczyć?
— Jeżeli mi tylko pozwolisz, chcę nawet być bardzo biegłą...
— Ależ w jakim celu.
— W celu bardzo poczciwym, jako dobra córka, ażebyś mógł grać w szachy, nawet nie mając godnego siebie przeciwnika.
— O! to znowu co innego! — odrzekł p. de Franoy uradowany. — A ja myślałem, że ty wstręt masz do szachów, kiedy proboszcz z Orsans przyjeżdża do mnie, zaraz przecie uciekasz, skoro tylko ukaże się szachownica!.. A dziś nawiedza cię powołanie. Brawo! lepiej późno, niż nigdy... Zostań moje dziecko, zostań i ucz się! Patrz, słuchaj, staraj się zrozumieć, ale ani słowa nie mów i o żadne objaśnienie nie pytaj przed skończeniem partyi. Rozumiesz? Milczenie w szeregach!.. Na ciebie kolej kapitanie...
Hrabia i Sebastyan byli graczami prawie równej siły. Hrabia wygrał pierwszą partyę, Sebastyan drugą — w trzeciej, po zaciętej z obu stron walce, zwycięztwo odniósł p. de Fronay rozpromieniony.
Trzy partye przeciągnęły się prawie do wpół do szóstej. Hrabia chciał Sebastyana zatrzymać na obiad, ale młody oficer wymówił się, że ojciec czekał na niego.
W zamian zgodzono się wzajemnie, iż nazajutrz i codzień, z wyjątkiem nieprzewidzianych przeszkód, kapitan przyjeżdżać będzie o drugiej i przynajmniej raz na tydzień bywać będzie na obiedzie w zamku Cusance.
Berta, tak blada zrana, miała twarz powleczoną najżywszym szkarłatem, kiedy wobec niej nastąpiło to zaproszenie i ta obietnica.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: Józefa Szebeko.