Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

trochę szorstko. — Będziesz nam przeszkadzała rozmową, a szachy wymagają skupienia myśli... Partya jest bardzo poważna!.. Trzeba o niej tylko myśleć i nie wdawać się w żadne gawędy... Nudzić się tu będziesz i radzę ci, zostaw nas samych...
Za całą odpowiedź Berta wzięła krzesło i usiadła obok ojca ze śliczną minką rozkapryśnionego dziecka.
— Cóż to znowu? — zawołał p. de Franoy.
— Widzisz ojcze, że siadam.
— Czyś nie zrozumiała?
— Że mnie ojczulku, jaknajśpieszniej ztąd wypędzasz! — przerwała Berta ze śmiechem. — O! bardzo dobrze to zrozumiałam, ale ponieważ mam wielką ochotę nauczyć się grać w szachy, więc zostaję...
— Jakto! — wyrzekł hrabia zdziwiony, — chcesz się nauczyć?
— Jeżeli mi tylko pozwolisz, chcę nawet być bardzo biegłą...
— Ależ w jakim celu.
— W celu bardzo poczciwym, jako dobra córka, ażebyś mógł grać w szachy, nawet nie mając godnego siebie przeciwnika.
— O! to znowu co innego! — odrzekł p. de Franoy uradowany. — A ja myślałem, że ty wstręt masz do szachów, kiedy proboszcz z Orsans przyjeżdża do mnie, zaraz przecie uciekasz, skoro tylko ukaże się szachownica!.. A dziś nawiedza cię powołanie. Brawo! lepiej późno, niż nigdy... Zostań moje dziecko, zostań i ucz się! Patrz, słuchaj, staraj się zrozumieć, ale ani słowa nie mów i o żadne objaśnienie nie pytaj przed skończeniem partyi. Rozumiesz? Milczenie w szeregach!.. Na ciebie kolej kapitanie...